P. CXLII / PROŚBA O POŻYCZENIE CUKRU
Hej Miśki!
Właśnie ogarnęłam, że jeśli chcę wyrobić się z planem w 200 rozdziałach to muszę zacząć pisać dłuższe rozdziały! Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza ♥
Miłego czytania ♥
#Luceusz_Out
Odprawa, która odbyła się przed wyjazdem na spotkanie z Yakuzą była wybitnie krótka i przeprowadzona pod jednym, głównym sloganem. Nie atakować. Co by się nie działo. Mogli pozwolić sobie na lekkie przepychanki, na kilka trupów, na słowne niedogodności. Ale nie mogli zostawić za sobą rzezi. Nie w momencie, w którym zaczynali wreszcie pracować na swój dobry wizerunek. I choć Dazai czuł się jakby jechał bez ręki, nie mając Hayato i Kaguyi w zespole, nie mógł niczego na to poradzić. Tak, jak czuł się nieswojo, gdy tylko wyszedł w mrok nocy, zatrzaskując za sobą drzwi samochodu. Nakahara natychmiast znalazł się przy nim, a cała jednostka była gotowa na Armageddon. Niewielkimi grupkami rozeszli się po lesie, sprawdzając całą okolicę i nie chcąc ponownie zostać zaskoczonymi przez Yakuzę. Dazai jedynie oparł się o maskę auta, którym przyjechali i z ciężkim westchnięciem postanowił zaczekać. Co lepszego mógł zrobić?
- Nienawidzę tu przyjeżdżać - mruknął cicho, czując jak Nakahara delikatnie splata razem ich palce. - Naprawdę nienawidzę.
- Wiesz, że zawsze możemy zmienić lokację - wytknął mu rudzielec spokojnie, próbując delikatnymi gestami odwrócić uwagę ukochanego od myśli, jak blisko jego nieszczęsnego sierocińca się znajdują.
- Niby tak - przyznał Dazai, wpatrując się w sobie jedynie znany punkt daleko za plecami rudzielca. - Ale to jest najbardziej wysunięty na północny-wschód teren w Kobe, który posiada jakiekolwiek zabudowania. Nie jesteśmy zwierzętami żeby spotykać się na polnej drodze, a wybór innego miejsca wiązałby się z wpuszczeniem Yakuzy bliżej Kobe. A oni sami już latają, jak chcą. Nie potrzebują do tego naszego przyzwolenia - prychnął Osamu.
- Wiesz, nie musimy wszystkiego robić zgodnie z logiką - zauważył spokojnie rudzielec, czule odgarniając przydługie kosmyki z twarzy Dazaia.
- Staram się kierować logiką, a ludzie i tak cierpią. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdybym nagle uznał, że chcę iść w życiu na żywioł. Znaczy wiesz, jasne, mógłbym zacząć traktować świat jako zabawę i śmiać się, jak wszystko zamieni się w popiół i płomienie, a Ty byłbyś bezpieczny tuż obok mnie, ale skoro już podjęliśmy się odpowiedzialności za całą organizację, wypadałoby dotrzymać słowa - zaznaczył zadziwiająco spokojnie brunet.
- Kaguya i Hiraki to nie Twoja wina. Reszta też nie - wytknął ukochanemu Chuuya.
- Im to powiedz - zaśmiał się pusto Dazai i coś w tonie Osamu przekazało Nakaharze, że lepiej już nie poruszać tego tematu.
Zwiadowcy wrócili do punktu wyjściowego w nieruszonym stanie, więc chłopcy zgodnie uznali, że nie wchodzili w zasadzkę. A nawet jeśli to nie w taką, która wymagałaby mózgu czy przygotowania. A to zawsze coś. I większe szanse na wyjście ze wszystkiego obronną ręką. Dlatego też ruszyli spokojnie przez ruinę, która okazała się być w jeszcze gorszym stanie, niż ostatnio, ramię w ramię, gotowi na zmierzenie się z Yakuzą.
- Mam nadzieję, że spotkanie z Nostrą będzie przyjemniejsze, niż ten bajzel - mruknął jedynie Nakahara, nim znaleźli się w tym samym pomieszczeniu, co Moribasa i jego ludzie.
Choć tym razem to nie Moribasa stał z przodu, na co Dazai zareagował teatralnie przerysowaną smutną minką. No któż mógłby się spodziewać, że zdegradują tak wartościowego pionka? Niemniej tym razem Yakuza była zbyt wcześnie, na co chyba każdy obecny członek Portówki się uśmiechnął. Najwidoczniej niektóre lekcje trzeba przekazywać innym tylko jeden raz żeby wyryły się one w ich głowach.
Dazai zmierzył wzrokiem mężczyznę, który stał naprzeciw niego. Na oko czterdziestoletni Japończyk zdecydowanie należał do tych, którzy mogli budzić grozę i na pierwszy rzut oka, w porównaniu z Dazaiem, wyglądał jakby to on w tej sytuacji górował. Najbardziej jeśli chodziło o aurę, ale Osamu był wciąż we względnie dobrym humorze, więc nie był to zbyt miarodajny wynik. Mężczyzna ów, w przeciwieństwie do Moribasy, skinął głową na znak szacunku, nim w ogóle się odezwał, na co brew Dazaia powędrowała dość wysoko, dając upust przyjemnemu zaskoczeniu, które go spotkało.
- Wydawało mi się, że to Moribasa miał być łącznikiem między Portową Mafią, a Yakuzą - zaczął spokojnie brunet, wkładając dłonie do kieszeni spodni i ruchem podbródka wskazując niemal kulącego się za plecami nieznanego mu mężczyzny Moribasę.
- Ależ jest. I dlatego przebywa w tym pomieszczeniu - odparł przedstawiciel Yakuzy, choć zawahanie przy ostatnim słowie sugerowało, że zazwyczaj wysyłają go jednak w nieco lepsze warunki. - Choć ze względu na Wasze ostatnie spotkanie, raczej nie jest w stanie załatwić niczego większej wagi i w tym momencie na scenę wchodzę ja.
- A skąd pewność, że Ciebie nie złamię? - spytał rozbawiony Osamu, choć niebezpieczna iskierka w jego oku sprawiła, że jego rozmówca przełknął nerwowo ślinę.
Słysząc groźbę członkowie Yakuzy natychmiast podnieśli broń i wycelowali ją w Dazaia. Nie potrzeba było nawet ułamka sekundy żeby portowe kundle uczyniły dokładnie to samo, choć część z nich mierzyła do strzelców, a nie do rozmówcy. Osamu delektował się napiętą sytuacją przez chwilę, nim absolutnie leniwym gestem uniósł dłoń do góry i dopiero na ten znak jego podwładni opuścili broń, choć Yakuza dalej do nich mierzyła.
- Bo wiesz, że nie opłaca Ci się to ekonomicznie. Zwłaszcza, że ja jestem bardzo ugodowy - odpowiedział wreszcie mężczyzna. - Jiro Katashi, miło będzie mi przejąć ten interes od Moribasy.
- Jak długo zajmujesz się już tą sprawą w jego imieniu? - spytał jedynie Dazai, ignorując wszelkie grzeczności i zaczynając z nawyku chodzić w tę i z powrotem po niewielkim kawałku względnie równej podłogi, którą wydawał się bardziej zainteresowany, niż rozmówcą.
- Około miesiąca - odpowiedział spokojnie Jiro. - Początkowo, gdy utrzymywali odległość, Moribasa był w stanie pracować, jednak z czasem jego paranoja względem Twojej osoby pogłębiała się i sprawiła, że stał się kompletnie bezużyteczny.
- I jego stan zasugerował Ci, że dobrym pomysłem będzie testowanie mojej cierpliwości? Mam czekać osiemdziesiąt cztery lata na wpłatę daniny? Chcesz żeby Twoja firma poszła na dno niczym pewien znany acz niezbyt fartowny statek? - spytał bez cienia emocji Dazai, nie zaprzestając drobnego spaceru.
- Wydaje mi się, że nie rozumiem, do czego zmierzasz - zaczął Jiro, choć uśmiech zdecydowanie zamarł mu na twarzy.
- Cóż, przede wszystkim to zmierzam do tego, że planowałem wpuścić Yakuzę do Kobe - zaczął wyliczać Dazai, lekko przekrzywiając głowę. - I może zmienić nieco stawki, choć to akurat na Waszą niekorzyść. Trochę podwyższyć Wam daninę. No ale wiecie, pod koniec dnia to byłoby tego warte w końcu od ilu szefów nie daliście rady zająć Kobie, co? - spytał zadziwiająco lekkim tonem. - Ale spokojnie, Portówka wie sporo o zidiociałych przywódcach, więc poniekąd potrafimy to zrozumieć. Tylko trochę szkoda, że zmarnowaliście swoją szansę kiedy byliśmy słabi, ale to już absolutnie Wasza wina. Także ten. Macie jakąkolwiek wymówkę, w którą byłbym w stanie uwierzyć?
- Planowałeś? - spytał dość tępo Jiro, zamierając na chwilę i plując sobie w brodę.
- Oczywiście, że tak. Przecież to logiczne następstwo - odpowiedział Dazai, udając zaskoczenie. - No ale rozumiem. Michizou nie sprzedaje zbyt dobrych rad. Fakt faktem, mogłem Was przed tym ostrzec, ale tak było po prostu zabawniej. Taki urok tego chłopaka, że nigdy nie wiesz, po czyjej gra stronie - skomentował to chłopak, jakby opowiadał o tym, że chłopcy po prostu muszą się wyszaleć, pobyć chłopcami i zabawić się, nim dorosną.
- Skąd pomysł, że pracowaliśmy z kimkolwiek o takim imieniu? - spytał Jiro, próbując odzyskać minimum pewności siebie w tej konwersacji.
- Bo ten pomysł aż śmierdzi jego metodami - odparł luźno Dazai. - Takie naznaczenie organizacji, że nie uznaje się jej za odpowiednią. Za godną uwagi. Że nie uznaje się jej za ostatecznego zwycięzcę. Takie małe słowo rady od nas. Jeśli ktoś jest na tyle sprytny bądź silny żeby opuścić Portową Mafię inaczej, niż w plastikowym worku, nie lekceważcie go, co? To czysty idiotyzm. Choć fakt faktem nie macie tendencji do podejmowania dobrych decyzji - wytknął im Osamu. - Tylko, że Wasza powiedzmy, że domniemana, współpraca z Michizou sugeruje jedną z dwóch rzeczy i muszę przyznać, że żadna mi się szczególnie nie podoba. Albo, pomimo naszych ustaleń, wysłaliście jednostkę żeby zaatakowała moich ludzi, albo nie panujecie nad własnymi kundlami. W żadnym z tych przypadków nie wiem, jak mógłbym kontynuować robienie interesów z tak niekompetentną zgrają przybłęd.
- Czy "przybłędy" to nie jest raczej określenie, którego częściej używa się wobec psów Portowej Mafii? - odbił piłeczkę Jiro i Dazai z niewielkim uśmieszkiem musiał przyznać, że wolał Jiro od Moribasy, bo z tym pierwszym chociaż dało się słownie podocinać, a Moribasa był po prostu cienki jak niedogotowany barszcz.
- Skoro bezpańskie kundle trzymają wyższy poziom od Was to chyba o Was źle świadczy, nie? - kontynuował słowną utarczkę Osamu. - No ale dobrze, rozumiem, że ani my, ani Wy nie chcecie tutaj być, więc spłaćcie swój dług, zmieńmy proporcję na trzydzieści do siedemdziesięciu i jeśli przez najbliższe pół roku nie wywiniecie żadnego szajsu to może wpuścimy Was do miasta - zaproponował ugodowym tonem Dazai, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak ta oferta musi uderzyć w dumę Yakuzy.
- Może i zgodziłbym się na taki układ, gdybym był pewien, że to jedyny sposób na dostanie się do miasta - zauważył Jiro, patrząc na Osamu nieco z góry. - Ale Szczury z Domu Śmierci Dostojewskiego dobitnie uświadomiły wszystkim, że to nieprawda. Że można wejść na Wasz teren bez Waszej zgody i bez żadnych reperkusji.
- Widzisz, ze Szczurami to jest tak, że raz przychodzą, raz odchodzą, a jak wyczują, że okręt ma zatonąć to spierdalają, gdzie pieprz rośnie - zaczął spokojnie Dazai. - Szczur to bardzo brzydka odmiana zwierzątka domowego i rozumiem, że nie każdy jest w stanie je w tym kryterium docenić. Ja wolę jednak mieć Szczura w metalowej klatce, niż popieprzającego mi po spiżarni bez mojej wiedzy. Więc tak, Fyośka u m nie dokuje. I ma do tego pełne prawo, bo tu zachodzi pewien poziom uprzejmości, gdzie ja jestem dostawcą DHLa, a on UPSu. Zawodowa grzeczność. Ty i Yakuza jeszcze sobie na takową nie zasłużyliście, więc dobrze Wam radzę żebyście grali w takiej lidze, w której wiecie jak grać - chłopak wypowiedział ostrzeżenie ciepłym tonem, a jednak dał radę zmrozić nim nieomal wszystkich obecnych na sali. - I nigdy nie myl wyjątku z regułą.
- Możemy zgodzić się na Twoje warunki jeśli pozwolisz wprowadzić nam nasz produkt do Kobe - odparł równie spokojnie Jiro, zakładając ręce na piersiach i będąc absolutnie gotowym do negocjacji.
- Absolutnie nie ma mowy. W Kobe nawet w rynsztoku nie zachowa się ani gram Waszej kokainy. Mogę Wam natomiast załatwić spotkanie w sprawie przerzutu do Hiszpanii. I od tego, z racji znajomości, weźmiemy tylko trzydzieści procent - skontrował go Dazai.
- Piętnaście - zlicytował go Jiro.
- Spotkajmy się prawie po środku. Dwadzieścia - zaproponował Nakahara, próbując być zdrowym rozsądkiem konwersacji, bo cała sytuacja wyglądała tak, jakby Dazai i Jiro mieli się sobie nawzajem za chwilę rzucić do gardeł w ramach czystej rozrywki. Dwa spragnione krwi kundle.
Umowa została zawarta, choć nie w formie pisemnej. Wszyscy obecni w pomieszczeniu wiedzieli, że jakiekolwiek dowody na ich działalność mogłyby im jedynie zaszkodzić. Dlatego portowy pies, który odbierał walizki z pieniędzmi od wysłannika Yakuzy, nie pomyślał nawet o żadnym pokwitowaniu. W końcu gdyby jakikolwiek fragment tej sprawy kiedykolwiek wypłynął, raz, że ich tam nigdy nie było, a dwa, że żadne pieniądze się w konwersacji nie pojawiły.
- W ramach zawodowej uprzejmości, o ile chcesz ją zdobyć w przypadku Portowej Mafii, możesz odrobić pracę domową i wybadać niemieckie tereny pod kątem chęci dołączenia do naszej niewielkiej spółeczki. I wtedy wiesz, nie Yakuza będzie partnerem na najgorszych warunkach - dodał na odchodne Dazai, uśmiechając się lekko na myśl, jak łatwo czasem przychodzi sterowanie innymi mafiami.
Nakahara o dziwo tego nie skomentował. Tak, jak nie skomentował szaleńczej jazdy Dazaia, który najwidoczniej chciał sprawić, że ich samochód poleci, bo troszkę zasiedzieli się w fabryce i przypadkiem mogli spóźnić się na swój lot. I Osamu najwidoczniej nie obchodziło to, że samolot należał do Portowej Mafii i nie oderwałby kółek od ziemi aż do momentu, w którym nie znaleźliby się na pokładzie. Tyle z tego dobrego, że przynajmniej znaleźli się w hangarze typowy kwadrans przed czasem i ramię w ramię, wyjąwszy torby z bagażnika, ruszyli w stronę środka transportu, którego Nakahara tak doszczętnie nienawidził.
- Dalej nie rozumiem dlaczego nie możemy po prostu zrobić video konferencji - zaczął narzekać rudzielec, rzucając swoją torbę na jedno z siedzeń, które miało pozostać wolne.
- Bo to Don. Prawie rodzina. I wydaje córkę za jednego z naszych podwładnych. Z czystego szacunku wypadałoby tam być fizycznie - przypomniał mu Dazai, siadając spokojnie na swoim miejscu i traktując swój bagaż z nieco większą delikatnością. - No i podobała Ci się nasza ostatnia wizyta we Włoszech. Nawet jeśli została przerwana w dość niecodzienny sposób.
- Powrót mi się niezbyt podobał. Byłeś poddenerwowany jak cholera - mruknął niezbyt zadowolonym tonem Nakahara. - A teraz nie jedziemy na wakacje tylko do pracy. No i towarzystwo wtedy było jakieś takie lepsze - dodał, widząc wchodzących na pokład Atsushiego i Akutagawę.
- Nie czepiaj się ich Chuu - poprosił ukochanego cicho Dazai i uśmiechnął się lekko, gdy chłopak usiadł obok niego. - Muszą się nauczyć, jak działa Mafia. Atsushi musi nauczyć się wszystkiego od podstaw, a Aku zrozumieć, że nie wszystko da się rozwiązać siłą. To będzie dla nich dobra lekcja.
- Prowadzisz przedszkole czy mafię do jasnej cholery - skomentował to tylko zrzędliwie rudzielec, usadawiając się wygodniej i przerzucając nogi przez podłokietnik najbliższego miejsca tak, by móc wygodnie oprzeć się o Dazaia, który natychmiast otoczył go ręką i splótł ich palce razem.
- Wiem, że się martwisz lotem i będziesz narzekał na wszystko, co Ci tylko przyjdzie do głowy - uświadomił go cicho Osamu, czule całując w czubek głowy i prosząc stewardessę o koc dla rudzielca. - Wziąłeś leki?
- Wziąłem - mruknął niezbyt szczęśliwie chłopak, zakopując się pod okryciem i udając, że wcale nie został przyłapany na tym, co robił.
Dazai nie skomentował tego, z jak ogromnym dzieckiem przyszło mu żyć tylko zaczął delikatnie gładzić ukochanego po ramieniu i obserwować go, czy wszystko na pewno jest w porządku. Nie musiał zbyt długo czekać, w końcu Nakahara sam z siebie bardzo szybko zasnął, ale Osamu nie potrafił się przełamać i zrobić tego samego. Zbyt wiele myśli tłukło mu się po głowie. Dlatego spędził calutki lot udając, że ogląda jakiś randomowy film, próbując przeanalizować ich sytuację najdokładniej jak się tylko dało. Wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie przez ramię na Ozaki i jej śpiącego Drugiego, między którymi zostało jedno wolne miejsce, by Dazai upewnił się, że ten mężczyzna był idealnym wyborem dla Adelaide. Skoro gość potrafił zasnąć wszędzie tak szybko i niezależnie od hałasu, wiecznie gadająca i roztrzepana Adsy nie będzie stanowiła dla niego problemu. Osamu nie potrafił powstrzymać drobnego uśmiechu na tę myśl.
Cały lot odbył się w wyjątkowo spokojnych warunkach. Nikt nie panikował, nie było żadnych turbulencji. Nawet Nakahara nie był aż tak marudny, gdy musiał wstawać, choć rzeczywiście narzekał, że łamie go w kościach po tak niewygodnej pozycji. Na lotnisku czekał już na nich cały oddział, gotowy ich odebrać i dowieźć do hotelu, niedaleko którego miało odbyć się spotkanie Portowej Mafii, Cosa Nostry i Beretty. Dazai jedynie spojrzał na swojego niedoszłego kierowcę z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy i poprosiwszy o adres, zwędził mu kluczyki, zostawiając chłopaka samego na płycie lotniska. Jeśli była jedna rzecz, od której Dazai nie mógł się we Włoszech powstrzymać to było to rozwijanie nadludzkich prędkości na nieprzystosowanych do tego włoskich drogach. Ku radości Nakahary, niewzruszeniu Drugiego i absolutnemu przerażeniu Ozaki i Akiko. No cóż, z niektórymi po prostu nie dało się nudzić.
Dazai zaparkował pod wyznaczonym adresem za pierwszym razem i nikt nie śmiał nawet pomyśleć o skomentowaniu tego, że może mógłby poprawić. Nie żeby było co poprawiać, bo Dazai, jak to na tę gnidę przystało, zaparkował idealnie. Niemal natychmiast też wyskoczył z auta żeby porwać w objęcia Adelaide, która nieomal staranowała po drodze własnych ludzi żeby rzucić się człowiekowi, którego uważała za brata, na szyję. Nakahara obserwował to z rozczuleniem, stojąc w bezpiecznej strefie po drugiej stronie samochodu i opierając się nonszalancko o jego dach. Drugi i Akiko dostali może mniej wylewne powitanie, niż Dazai, ale jedynie Ozaki obyła się bez zbędnych czułości i wyglądała tak, jakby z całej siły dziękowała za to bogom.
Uczta, którą Don im wyprawił była nieomal świąteczna. Niepoliczalna ilość potraw, zdecydowanie zbyt dużo wina i zbyt szybko pijany Nakahara. Dużo żartów i niezwykle rodzinna atmosfera, której Dazai przyglądał się jakby nieco z boku. Nie przywykł do tego typu sytuacji i obserwowanie swoich najbliższych, którzy doskonale się w nich odnajdywali, dawało mu satysfakcję samo w sobie. Kilka razy dał się nawet wciągnąć w drobne przekomarzanki z Adelaide, długie dyskusje na temat życia z Rose czy wątpliwej jakości dysputę z Donem na temat najlepszych roczników win. Poza tym siedział i słuchał najróżniejszych historii, patrzył jak Adelaide wchodzi na krzesło tylko po to żeby każdy zauważył, że chce wznieść toast i potyka się przy tym, po zdecydowanie zbyt dużej ilości alkoholu tylko po to by bezpiecznie spaść w ramiona Takahiro, który patrzył na nią, nawet w tym stanie, jakby była ósmym cudem świata.
Byli głośno. Oczywiście, że byli głośno, w końcu siedzieli w dwadzieścia osób przy ogromnym stole, pijąc do bogowie jedni wiedzą, do której godziny, ale sąsiedzi mieli na szczęście tyle rozumu w głowach, by nie narzekać. Osamu nieco odpłynął myślami, jak zwykle w takich momentach zastanawiając się, jak inaczej mogłoby wyglądać jego życie, gdyby jego własna rodzina zachowywała się tak, jak ta przypadkiem przybrana. Czy mógłby liczyć na właśnie takie święta i rodzinne obiady. Spotkania pełne miłości, akceptacji i śmiechu. I choć przywykł do tych myśli, tym razem uderzyło go też to, że być może bezpowrotnie pozbawił takiej możliwości Chuuyę, który przecież do takiej atmosfery przywykł.
W pewnym momencie Dazai odprowadził zmęczonego, przysypiającego i pijanego ukochanego do ich wspólnego pokoju i delikatnie ułożył na łóżku. Nie czuł jeszcze zmęczenia, które wpędziłoby go do łóżka, a chciał upewnić się, że wszystko ze wszystkimi jest w absolutnym porządku, więc okrywszy ukochanego kołdrą i na wszelki wypadek stawiając mu miskę tuż przy łóżku i karafkę wody na szafce, najciszej jak tylko mógł, opuścił pokój. Na schodach minął Takahiro, który niósł Adelaide niczym pannę młodą, gdy ta cicho już pochrapywała. Dazai zatrzymał mężczyznę na krótką chwilę i odezwał się do niego szeptem.
- Wiem, że Ozaki Ci ufa. I ja też Ci ufam - zaczął z lekkim uśmiechem. - Ale jeśli chociaż raz sprawisz, że ta dziewczyna będzie płakała, to przysięgam, że nie znajdą Twojego ciała.
- Nie sprawię. Choć muszę przyznać, że rola dużego, opiekuńczego brata strasznie Ci pasuje Szefie - skomentował to jedynie Takahiro, nim Osamu machnął na niego ręką, że chłopak gada głupoty i ruszył dalej w swoją drogę.
Nim dotarł jednak na dół okazało się, że wszyscy goście imprezy już odpadli. Niektórzy, którzy mieli wyjątkowo dużo szczęścia, zostali przetransportowani do łóżek tak, jak Chuuya czy Adsy. Niektórzy dali radę sami się gdzieś doczołgać. Cała reszta zaś spała z twarzami mniej czy bardziej w talerzach na stole. Dazai uśmiechnął się szeroko na myśl, jaka niektórych czekała pobudka. Don, gdy tylko zobaczył go w drzwiach, przytulił go zamaszyście i przeprosił, wymigując się zmęczeniem, zostawiając na polu bitwy samych Rose i Dazaia. Starsza z córek Dona uśmiechnęła się lekko i pomachała nieotworzoną jeszcze butelką wina i dwoma kieliszkami, na co Osamu chętnie przystanął. W końcu miał do tej kobiety ogromną prośbę.
- Dach? - spytała Rose z diabelskim ognikiem w oku, tak do niej niepodobnym, nieomal przypominając Dazaiowi czasy, gdy musieli się tam ukrywać przed Donem czy mężem Rose by móc w spokoju się napić i porozmawiać.
Dazai zawsze traktował tę kobietę jak starszą siostrę i był bogom wdzięczny, że ją poznał, bo w pewnym momencie jego życia była jedyną rodziną, jaką znał. I wiedział, że niezależnie od stref czasowych, różnicy godzin czy odległości, zawsze mógł do niej zadzwonić i się poradzić o każdą, nawet najbardziej błahą rzecz. Mógł się czymś pochwalić, mógł spytać o radę, mógł ponarzekać. A Rose doceniała to, że to przed nią ten wyszczekany dzieciak, którego wszyscy dookoła się tak bali, pokazał swoją delikatną stronę właśnie jej.
- W imię tradycji - zgodził się na jej propozycję Dazai, ale gdy dziewczyna zaczęła zbierać się ku klatce schodowej, pokręcił przecząco głową. - Tylko że pójdziemy moją drogą.
- Dai, przerobiliśmy już chyba każdą możliwą drogę na dach - przypomniała mu kobieta ze śmiechem.
- Nie tę, która zaprzecza grawitacji - odparł, odwzajemniając uśmiech. - Ufasz mi?
- Generalnie to tak, ale jak zadajesz takie pytania to trochę wątpię - odparła Rose, jednak chwyciła wyciągniętą rękę chłopaka, gdy ten odebrał od niej butelkę wina.
Nie trzeba było długo czekać aż Osamu uruchomi swoje Drugie Źródło i Zdolność Chuuyi. I tak, objęci czerwoną poświatą, ramię w ramię ruszyli najpierw do najbliższej ściany budynku, a następnie, jakby to był spacer po polanie, zaczęli iść po pionowej powierzchni, uważnie omijając okna. Rose nie mogła się napatrzeć, nie wierząc w to, co działo się dookoła niej i będąc tym absolutnie zachwycona. Gdy jednak usiedli na dachu i kobieta rozlała im wino, zapadła niezręczna cisza.
- Dai, wiem, że chcesz mnie o coś poprosić. Łypałeś na mnie przez całą kolację. Tylko dopóki nie powiesz mi, o co chodzi, nie wiem, czy dam radę Ci pomóc - oznajmiła w końcu Rose, dolewając sobie wina i obserwując swoje ukochane miasto, nad którym powoli umierała noc.
- To nie jest takie łatwe - próbował wytłumaczyć się Dazai. - Chodzi o Nakaharę. Chodzi o to, że jego rodzina jest inna, niż Twoja. Nie są tak otwarci. Jeśli tak można to ująć. Ty wiesz, czym zajmuje się Twój ojciec i z kim robi interesy. I kim jest Twoja młodsza siostra. A mimo to ich kochasz i wspierasz. I nie pozwalasz żeby różnice w wykonywanych zawodach wbiły między Was klin. I to jest niesamowite. A rodzina Chuuyi jest nieco mniejsza. Działa na nieco innych zasadach. Do niedawna akceptowali się i wspierali i wydawało się, że prędzej Księżyc spadnie na Ziemię, niż cokolwiek da radę to zmienić. Ale dowiedzieli się o tym, co Chuu robi w swoim życiu zawodowym i absolutnie się od niego odcięli - zaczął Osamu, nie wiedząc, z której strony ma podejść do tematu.
- Wiesz, że mieli pełne prawo tak zareagować. Nie na co dzień dowiadujesz się, że bliska Ci osoba może mieć krew na rękach - przerwała mu delikatnie Rose, odwołując się do logicznej strony umysłu Osamu.
- Wiem, wiem. Jestem tego absolutnie świadom - potwierdził to Dazai, wybijając Rose absolutnie z rytmu, gdy już zaczynała sądzić, że rozumie postawę chłopaka. - Tak jak wiem, że kiedyś im przejdzie. Kiedyś znowu będą kochającą się i akceptującą rodziną. Może jutro, może za miesiąc, może za rok, a może za dekadę. Cholera wie. Ta więź jest za silna żeby ją zerwać, ale nawet ja nie potrafię przewidzieć, kiedy uda im się ją naprawić po uszkodzeniach, których ostatnio doznała.
- Więc w czym problem? - spytała Rose, gdy Dazai ponownie zamilkł.
- W tym, że ja mogę nie mieć tego czasu - odparł w końcu ciężko Osamu, patrząc jej prosto w oczy. - A nie mogę pozwolić na to żeby Chuu choć na chwilę został sam. Muszę mieć pewność, że gdy mnie, że gdyby mnie zabrakło - poprawił się po chwili chłopak. - że ktoś będzie przy nim. Że potraktujesz go tak, jak traktowałaś mnie. Jak młodszego brata. Że powstrzymasz go przed zrobieniem głupot, przeczekasz najgorsze chwile, pomożesz wyjść na prostą. Że będziesz jego rodziną jeśli do tego czasu jego rodzina z krwi się nie opamięta. Możesz mi to obiecać? To dla mnie cholernie ważne.
- Dai, to ogromna prośba. I dość niespodziewana. Nie wspominając o tym, że zaczynasz mnie przerażać - skomentowała to niepewnie Rose.
- Wiem, że to nie jest prośba o pożyczenie cukru Rose. Naprawdę wiem. I naprawdę nie prosiłbym, gdybym miał inną opcję - zauważył spokojnie Dazai.
- Oczywiście, że się nim zaopiekuję Dai - zgodziła się w końcu kobieta, wpatrując we wschodzące słońce. - Co nie zmienia faktu, że może za bardzo się martwisz? Może wszystko ułoży się tak, jak powinno? Może dożyjecie z Nakaharą spokojnej, wspólnej starości i kiedyś będziecie się śmiać, że w którymś momencie sfiksowałeś tak bardzo, że wymogłeś na mnie tę obietnicę?
- Chciałbym - zaśmiał się niewesoło Dazai. - Naprawdę chciałbym. Ale w moim zawodzie nie dożywa się zazwyczaj starości. Raczej umiera krwawo i niezbyt przyjemnie. Tylko, Rose? Jeśli możesz nie mów nikomu o naszej rozmowie. I nie zachowuj się inaczej w stosunku do mnie czy do Chuu. Nie chcę go stresować póki nie muszę - dodał nieco cieplejszym tonem.
- Naprawdę tego chłopaka kochasz, co? - spytała tylko kobieta, wzdychając ciężko i bojąc się o człowieka, którego uznawała za młodszego brata.
- Nad życie - przyznał Dazai z szerokim uśmiechem i chwycił butelkę z resztką wina, by napić się prosto z gwinta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top