P. CXL / PIERWSZY MIESZKANIEC KSIĘŻYCA

Odautorskie:

No muszę ponarzekać. Rozpisałam calutką książkę do końca. Wszystkie 60 rozdziałów, które zostały. I co? I nie zapisałam pliku. Niech mnie ktoś po prostu przytuli xD

I życzę miłego czytania Miśki ♥♥♥
BTW. W końcu troszkę więcej Aku i Atsu, hope u enjoy it ♥
#Luceusz_Out


Atsushi kręcił się bez jakiegoś większego celu po budynku Portowej Mafii, nie mogąc pozbyć się z głowy pewnego dziwnego wrażenia, które nie opuszczało go od czasów ostatniej poważniejszej rozmowy z Dazaiem. Dopiero, gdy Osamu wytknął mu prosto w twarz choć zapewne zupełnie nieświadomie, że odsuwa się od Akutagawy trochę bardziej, niż powinien, dopiero wtedy zaczął się na poważnie zastanawiać nad swoją przyszłością. Bo w pewnym momencie uznał, że przecież żadnej nie posiada. Po Zbrojnej Agencji Detektywistycznej nie ostał się nawet pyłek na kamieniu. Jasne, czasami mijał na ulicy byłych jej członków, ale zazwyczaj nawet nie raczyli odpowiedzieć na jego przelotne powitania. I własnie może dlatego, że Akutagawa zdawał mu się ostatnim, prawdziwym przyjacielem, tak bardzo zabolała go myśl, że dla niego cała ich relacja może wynikać jedynie z rozkazu, a nie z wewnętrznej chęci. Więc Atsushi zrobił to, co robił najlepiej przez całe życie. Uciekł. Odsunął się. Zaczął zachowywać się wobec mafioza w wybitnie chłodny i zdystansowany sposób. Dość logiczne podejście, gdy człowiek próbuje uchronić własne uczucia. Widział, że ta sytuacja zraniła Akutagawę, ale chłopak dał mu wolną rękę i nie zamierzał się narzucać.

A jednak słowa Dazaia pozwoliły mu zauważyć, jak idiotycznie się zachowywał.Jak bezsensowe było jego podejście i jak wiele przez to tracił. Więc krok po kroku, dzień po dniu, powoli ponownie otworzył się na Akutagawę i dopuścił go do siebie. Atsushi nie potrafił się nadziwić, jak inny zdaje mu się mafiozo, gdy w końcu go poznał. Wydawało mu się, że nawet choć trochę potrafił go zrozumieć, gdy wreszcie usłyszał jego historię. I nie mógłby zapomnieć ich wspólnych wyjść na jedzenie, treningów czy godzin rozmów. W pewnym momencie białowłosy przyłapał się nawet na tym, że nie wyobrażał sobie bez Akutagawy życia i w pierwszej chwili ta myśl absolutnie go zmroziła. Bo w końcu jeszcze nie tak dawno byli przecież najzacieklejszymi wrogami. Ich nowa sytuacja była nieznana, nieco niebezpieczna i obaj wiedzieli, że wystarczy jeden zły ruch by wszystko posypało się jak domek z kart, więc podchodzili do niej jak pies do jeża. 

Z tak przerysowaną ostrożnością, że nawet wstępnie przeciwny całemu pomysłowi Nakahara musiał przyznać, że ta dwójka debili zachowuje się uroczo. Prawie jakby oglądał filmik o dwóch małych kociakach. Kaguya wytknęła mu wtedy, że przecież on i Dazai zachowywali się zupełnie identycznie, co skutecznie rudzielca uciszyło, ale nie zepsuło mu humoru w nawet najmniejszym stopniu.

Ale problem wciąż pozostawał jeden. Niezależnie od tego, jak dobrze by się nie czuł w Biurowcu, jak mili ludzie by go nie otaczali, czy nawet jak głęboka relacja łączyła go z Akutagawą, Atsushi wciąż nie wiedział, co powinien zrobić. Nie widział dla siebie przyszłości poza Biurowcem. Przeczuwał, że gdyby tylko zdezerterował, straciłby Akutagawę. Już nie trenowaliby razem, powoli odsunęliby się od siebie, a w pewnym momencie ponownie staliby się dla siebie niczym więcej jak obcymi, mijanymi gdzieś w mieście. Logicznym byłoby więc zaprzysiężenie się Portowej Mafii, ale przed tym Atsushi miał pewne opory. W końcu nie chciał przelewać krwi. Niezależnie od historii, które słyszał, niezależnie od tego, że większość z portowych kundli naprawdę wierzyła, że są bohaterami tej historii, Atsushi nie był taki, jak oni. Nie był cywilizowanie zachowującym się mordercą. Nie obchodziła go władza. Nie zależało mu na trzymaniu całego miasta, państwa czy świata w garści. Obchodził go jego własny rozwój i ludzie, którymi się otaczał.

Więc po wielu, wielu bezsennych nocach, które spędził z Akutagawą, który nawet wyjątkowo wiedział, że czasami powinien się zamknąć i po prostu z nim posiedzieć, Atsushi podjął decyzję. I początkowo zaczął uważniej ćwiczyć z Akutagawą, by wreszcie przenieść się na strzelnicę. Miał takie dziwne wrażenie, że pistolet nijak nie pasuje do jego dłoni i że prędzej zrobi krzywdę samemu sobie, niż przeciwnikowi, ale próbował z całych sił, gdy doprowadzony przez niego na skraj cierpliwości instruktor, po raz kolejny tłumaczył mu, jak wygląda cała technika strzelania. A wreszcie, przystąpił do szeregu egzaminów wstępnych, pierwszy raz w życiu przerażony, czy je zda. Ba, nawet bardziej przerażony, niż wtedy gdy próbował zablokować bombę w Zbrojnej Agencji. Co z tego, że w Portowej Mafii miałby tyle podejść i tyle treningów, ile tylko by zapragnął. Nie chciał zawieść zaufania i wiary Dazaia i Akutagawy, a przecież gdyby nie udało mu się za pierwszym razem to właśnie to by zrobił.

Atsushi sam nie wiedział, jakim cudem przeżył to wszystko i jeszcze wyszedł z tego obronną ręką. Tak, jak nie docierało do niego, że dostał przydzielone własne mieszkanie, tak, jak nie potrafił uwierzyć w wiszący na ścianie rozkład jego tygodnia, w którym miał wszystkie treningi, w których musiał uczestniczyć. W kalendarzu nie było jeszcze żadnych ważnych spotkań, ale przecież czego można oczekiwać od świeżo upieczonego portowego kundla. I wszystko przez pewien czas zdawało się perfekcyjne. W końcu jego relacja z Akutagawą była na takim poziomie, jak nigdy wcześniej, miał własne miejsce i czuł, że gdzieś prawdziwie przynależy. Miał wszystko, czego potrzebował.

Aż nagle Akutagawa uznał, że się odsunie. Zupełnie z dnia na dzień, bez najmniejszego uprzedzenia. Atsushi tak bardzo zdążył przywyknąć do tego, że jeden przesiaduje u drugiego w mieszkaniu, że siedzenie nawet u siebie, samemu, wydawało się jakieś takie niewłaściwe. Dlatego wciąż obracając w dłoniach plastikową kartę, którą dostał, a która na razie wstępnie potwierdzała jego przynależność do Portowej Mafii, zaczął łazić po korytarzach zupełnie bez celu. Na tatuaż przynależności musiał sobie jeszcze trochę poczekać, ale z tego akurat się cieszył. Przy jego obawie przed igłami to im później, tym lepiej. A gdzieś w głębi duszy chciał przecież świętować z Akutagawą. W końcu nie jest codziennym żeby człowiek dostał się w szeregi mafii.

Niemniej Atushi zamiast obrażać się na przyjaciela, próbował zrozumieć, o co tym razem mogło chodzić Akutagawie. Zwłaszcza, że wszystko układało się między nimi idealnie. Rozumieli się na wylot, na treningach praktycznie nie potrzebowali już słów i fakt faktem, że gdy Akutagawa szedł na misję to Atsushi umierał z niepokoju tak bardzo, że nie był w stanie zasnąć dopóki czarnowłosy nie pojawił się u niego z drobnym potwierdzeniem, że ku nieszczęściu całego świata jednak przeżył. I z jednej strony czuł, że nie powinien na chłopaka naciskać, że powinien dać mu przestrzeń i czas, których najwidoczniej potrzebował. Zupełnie tak, jak wcześniej zrobił to przecież Akutagawa. Tylko, że dni zamieniały się w tygodnie, a oni dalej nie zamienili ze sobą ani słowa i powoli nie tyle zaczynało to Atsushiemu przeszkadzać, co niezmiernie go irytować.

Dlatego uznał, że skonfrontuje się z chłopakiem. Sam nawet nie potrafił stwierdzić, czy to jego umysł, czy jego ciało podjęło decyzję, jako pierwsze, ale już wkrótce zaczął kierować swoje kroki ku pokojowi, w którym powinien znajdować się Akutagawa. Złapał go na piętrze szpitalnym, gdy chłopak przechodził badania po ostatniej misji, ot żeby upewnić się, że wszystko jest z nim w porządku. Atsushi grzecznie poczekał na korytarzu aż chłopak wyjdzie z gabinetu i stanął centralnie na środku, blokując mu przejście i sprawiając, że Akutagawa nie mógł udawać, że go nie zauważył. Wystarczyło jednak tylko jedno spojrzenie na jego zirytowaną minę i cała odwaga Atsushiego uciekła, jak powietrze z przebitego balonu.

- Chcesz czegoś? - spytał szorstko Akutagawa, przewracając oczami i całą swoją postawą próbując przekazać białowłosemu, że ma tak z milion miejsc, w których wolałby być poza tym jednym.

- Właściwie, właściwie to tak - zająknął się Atsushi, w duszy plując sobie w brodę, że przecież nie pierwszy raz Akutagawa próbuje zastraszyć go swoją postawą. - Mam pytanie.

- To szybko i miejmy to z głowy - warknął czarnowłosy, zupełnie ignorując niepewność, która biła z całej postawy Atsushiego, mimo że wewnętrznie łamało mu to czarne serduszko.

- Co się zmieniło? - spytał w końcu białowłosy, wbijając przenikliwe spojrzenie w rozmówcę. - Między nami. Zrobiłem coś nie tak? Skończył Ci się rozkaz to już możesz mnie ignorować? Za bardzo wtranżoliłem Ci się w życie? Nie chcesz być przyjaciółmi? Chcesz zwolnić? Po prostu chcę wiedzieć, na czym stoję z naszą relacją - oznajmił na jednym wydechu Atsushi, a uniesiona brew Akutagawy sugerowała, że za chwilę zostanie mu wytknięte, że to wcale jedno pytanie nie było.

Tylko że zanim Akutagawa zdążył choćby otworzyć jadaczkę żeby odpowiedzieć dosłownie cokolwiek, na dotychczas spokojnym korytarzu zapanował absolutny chaos. Dla czarnowłosego był to istny ratunek, nawet jeśli z otwartą buzią wyglądał jak ryba wyjęta z wody. Nie był gotowy na rozmowę, którą Atsushi próbował na nim nagle wymusić. Ledwie był w stanie przyznać się do pewnych rzeczy przed samym sobą, a co dopiero mówić o wypowiedzeniu ich na głos. Dlatego, choć nie nazwałby nieprzytomnej Seiki jadącej na szpitalnym łóżku do sali operacyjnej dobrą sytuacją, była to z pewnością sytuacja, która kupiła mu więcej czasu. Obaj chłopcy odsunęli się pod przeciwległe ściany żeby przepuścić całą chmarę personelu, który przekrzykiwał się w celu ustalenia, jak mają dalej działać. Nim zdążyli dotrzeć do któregokolwiek pokoju, drzwi windy otworzyły się po raz kolejny, ukazując Akiko, zwartą i gotową do ratowania świata. Lekarka dołączyła do reszty personelu, zdając się w ogóle nie zauważać dwóch mijanych przez siebie chłopców.

I nagle, zupełnie jakby nic się nie stało, na korytarzu ponownie zapanowała cisza.

- Jesteś teraz członkiem Portówki - uzmysłowił Atsushiego Akutagawa tak szorstkim tonem, że papier ścierny zdawał się milszy w dotyku. - Czyli wykonałem swoją misję.

- Jakbyś mógł wyłączyć tryb robota i zacząć mi odpowiadać normalnie to bardzo bym to docenił - oznajmił Atsushi, zadziwiająco pewnym tonem, zakładając ręce na klatce piersiowej.

- Przepraszam - odparł na to po zdecydowanie zbyt długiej ciszy Akutagawa, wbijając wzrok w tak nagle interesującą go podłogę. - Po prostu za dużo się teraz dzieje. I za szybko. Ale jeśli aż tak Ci na tym zależy to zrobię wszystko żeby to naprawić. 

- Moglibyśmy pójść na przykład dzisiaj i gdzieś świętować? - zaproponował nieśmiało białowłosy, nagle czując taki stres, że miał ochotę zapaść się pod ziemię. - No wiesz, skoro już legalnie mogę sam wychodzić i wchodzić do budynku?

- Dlaczego niby miałbyś móc? - żachnął się zaskoczony Akutagawa, zanim trybiki w jego głowie zadziałały zdecydowanie zbyt wolno i zmęczona mina Atsushiego tylko to podkreślała - A, no tak. Zupełnie wyleciało mi z głowy. Może wpadnę po Ciebie dzisiaj po zmianie i skoczymy na jakieś żarcie?

Tym razem ich rozmowę, z której niewłaściwości Atsushi zdał sobie sprawę dopiero po fakcie, przerwał wbiegający na korytarz Dazai. Zaproszenie Akutagawy wisiało w powietrzu, stresując chłopaka bardziej, niż strzelający mu w twarz przełożony. Cóż mógł powiedzieć Atsushiemu? Że byli ze sobą zdecydowanie zbyt blisko, że znali się za dobrze i że Akutagawę cholernie to przerażało? I co jeszcze? Miałby się przyznać, że lubi spędzać z nim czas i że byłby w stanie zaryzykować powodzenie misji byleby się upewnić, że chłopak jest bezpieczny? Niby Dazai ostrzegał go, że czasami ludzie wywierają na innych większy wpływ, niż mogłoby się to zdawać możliwe. Że czasami jest się nieomal nieświadomym, że coś takiego w ogóle się dzieje. Tylko, że wtedy wyśmiał Osamu. Jasne, nie zrobił tego w typowy dla siebie sposób, w jaki zrobiłby to jeszcze trzy lata wcześniej, ale fakt faktem, że go wyśmiał. Nie sądził, że Atsushi da radę być dla niego kimś więcej, niż przyjacielem i moment, w którym Dazai z Nakaharą założyli się o jego życie uczuciowe tak go wyprowadził z równowagi, że nieomal zniszczył pobliską ścianę.

Dazai przebiegł obok nich, w ogóle nie zwracając na nich uwagi. Miał nieodgadnioną minę, ale nie tę żołnierską, którą czasem robił, gdy czekała go trudna misja. Coś raczej w stylu, że kończy mu się świat. I Akutagawa zaskoczył sam siebie stwierdzeniem, że potrafi to zrozumieć. Że skoro wiedział, ile Atsushi znaczył dla niego i jak szybko rozwinęła się ich relacja, nie miał podstaw do krytykowania relacji Dazaia z Seiką. Akutagawę bardziej jednak zdziwiło to, że mężczyzna trząsł się z zimna i wydawał się ogólnie mocno zziębnięty, tym bardziej, że na stopach nie miał nawet skarpetek.

Chuuya podążający za ukochanym i ściskający w dłoniach koc, wykazał się minimalnie większą kulturą. Skinął szybko głową na znak powitania i jeszcze szybciej dołączył do ukochanego, który zamarł przed drzwiami od sali operacyjnej. Nakahara delikatnie odciągnął bruneta z miejsca, w którym stał i siłą posadził na jednej z kanap stojących na korytarzu. Natychmiast też opatulił go kocem i usiadł tuż obok, lekko ściskając jego dłoń w geście wsparcia. Zarówno Akutagawa, jak i Atsushi równocześnie poczuli, że znaleźli się w zdecydowanie złym miejscu o zdecydowanie złym czasie, więc najciszej jak tylko mogli i nie zwracając na siebie zbędnej uwagi, wycofali się powoli do windy, chwilowo zostawiając tę dwójkę samą.

Dazai wiedział, że operacja zaczęła się niedawno. Rozumiał, że Sumawara dała mu znać tak szybko, jak tylko się o tym dowiedziała i z jednej strony był jej za to wdzięczny, a z drugiej był nieco rozczarowany tym, że oddzielenie oficjalnej i legalnej części Portowej Mafii od, no cóż, mafijnej, nie działało prawie w ogóle. Niemniej nie miał głowy do tego, by w takim momencie na to narzekać. Nie potrafił jednak usiedzieć również w miejscu. Doceniał wsparcie i obecność Nakahary, ale miał wrażenie, że zaczyna się dusić, zastanawiając, dlaczego wszechświat rzuca mu kłody pod nogi. Przecież ostatnio zachowywał się względnie grzecznie i cywilizowanie, dlaczego karma próbuje zabić mu niedawno odzyskaną siostrę? Tym bardziej, że dopiero niedawno tak naprawdę zaczęli ze sobą w ogóle rozmawiać.

Drzwi windy otworzyły się, a tuż po nich nastąpił nerwowy tupot stóp i głos, który normalnie Dazai by zignorował, ale w tym jednym momencie nie potrafił. Poderwał się na równe nogi, zupełnie nie przejmując się wszystkim, co Nakahara robił żeby go uspokoić, tylko po to żeby przywalić nowoprzybyłemu z całej siły z prawego sierpowego. Nawet Chuuya skrzywił się ze współczuciem, gdy usłyszał pękającą kość po zderzeniu nosa Hiraku'iego z pięścią Dazaia. Tłum ludzi, którzy stali za nimi, zdawali się zostać zamrożeni w jednej sekundzie, niezdolni do jakiegokolwiek ruchu.

Osamu, niewiele myśląc, praktycznie bezwiednie uruchomił swoje Drugie Źródło i korzystając ze Zdolności Nakahary przygwoździł kontrolą grawitacji podwładnego do ściany, a następnie uniósł tak wysoko, że głowa Hiraku nieomal zderzyła się z podwieszanym sufitem i zmienił nacisk tak bardzo, że wierzgającemu się metr nad ziemią chłopakowi powoli zaczynało brakować powietrza. Cała sytuacja wyglądała wręcz kuriozalnie. Rozsierdzony dwudziestoparolatek trzymający rękę wysoko w powietrzu, jakby fizycznie trzymał kogoś za gardło, stojący prawie dwa metry od gościa, który praktycznie miał zacząć chodzić po suficie wyglądałby może przerażająco. Tyle, że z ramion Dazaia spadał aktualnie koc, który jakimś cudem utrzymał się na nich przy wcześniejszych ruchach, a sam fakt, że Czterdziesty Drugi Szef był na boso też nie dodawał mu autorytetu.

Osamu był wściekły. Oczywiście, że był wściekły. W końcu fakt, że partner Hiraku nie żył, a Seika była w ciężkim stanie były dość ewidentnym dowodem na to, że samego Hiraku na miejscu całego zdarzenia po prostu nie było. I z jednej strony brunet nie potrafił się powstrzymać przed myśleniem, że może gdyby chłopak był na miejscu, może wtedy cała sytuacja potoczyłaby się inaczej. Może cała trójka wyszłaby z tego żywa. Albo cała trójka wyszłaby z tego martwa. Gdzieś w głębi Dazai obwiniał też siebie, bo wiedział, że gdyby posłuchał Cuppoli i nie wypuszczał Seiki z budynku, cała sytuacja nie miałaby w ogóle miejsca. Różne niespełnione możliwości, strach o życie siostry i poczucie, że zawodzi jako przełożony zebrały się w wulkan, który wybuchł z ogromną siłą, a Osamu nie potrafił przestać myśleć, że mieli przecież dwa tygodnie spokoju. I według wszechświata najwidoczniej było to o czternaście dni za dużo.

Dazai opanował się, gdy zobaczył, że po podbródku podwładnego powoli zaczyna płynąć krew, gdy ten ją wykaszliwał. Poczuł też dłoń Nakahary na swoim ramieniu i dopiero ten drobny gest dał radę wyrwać go z transu, w który na moment wpadł. Brunet dezaktywował nieswoją Zdolność i pozwolił nieomal bezwładnemu ciału Hiraku'iego opaść z głuchym łoskotem na posadzkę. Wytknął sobie w duszy, że jest debilem, bo zostawił w ścianie spore wgniecenie, ale to był chwilowo jego najmniejszy problem. Gdy powoli udało mu się względnie opanować, świat dookoła niego zaczął jakby na nowo się kręcić. Ponownie zaczęły docierać do niego bodźce, dźwięk ludzi próbujących przemówić mu do rozsądku mimo pierwotnego lęku, odczucie kującego chłodu w bosych stopach. Dazai ocknął się, ale nie potrafił zachować takiego poziomu profesjonalizmu, jakiego chciałby móc od siebie wymagać. 

Więc najzwyczajniej w świecie zdecydował się na ucieczkę.

- Gdzie jest Akimitsu? - spytał, nikogo konkretnego tak naprawdę, licząc na szybką odpowiedź.

- Przygotowują jego ciało do badań w prosektorium w piwnicach - natychmiast odpowiedziała mu jedna z kobiet, choć jej głos trząsł się i Dazai był pewien, że to na pewno nie kwestia chłodu.

Osamu nie powiedział nic więcej. Nie spojrzał nawet na kaszlącego i chwytającego się za gardło Hiraku. Wszedł jedynie do pokoju socjalnego pielęgniarek, z którego wyszedł w nieco poważniejszym ubraniu, bo w końcu w całym jego zestawie. Ciepła, portowa bluza, jasnoszare dresy i przede wszystkim trampki stanowiły miłą odmianę po stroju, w jakim przyjechał do Biurowca. Nakahara obserwował go uważnie, zastanawiając się jakimi torami biegną myśli jego ukochanego. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przy nim w takiej sytuacji Dazai warowałby jak pies. W przypadku Seiki nie potrafił określić, co się stanie. Dobrze, że brunet bardzo szybko rozwiał jego wątpliwości.

- Pomogę przy badaniach - oświadczył sucho Dazai, podciągając rękawy bluzy. - Niech ktoś wyciągnie od Hiraku dlaczego jest jeszcze wśród żywych. Muszę zdecydować, czy wśród nich pozostanie. Do tego chcę wiedzieć, dlaczego ich zaatakowali. To nie może być przypadek, skoro niedługo mamy spotkanie z Yakuzą. Dowiedzcie się o co z tym chodzi i to już. I jakby coś zmieniło się ze stanem Seiki chcę natychmiast zostać poinformowany. Czy to jasne? - dodał, tak martwym tonem, że aż Akimitsu mogłoby się zrobić niezręcznie, jednak gdy odezwał się do Nakahary, jego głos zdecydowanie zmiękł. - Nie jestem w stanie tu siedzieć Chuu. Przypilnuj proszę mojej siostry, dobrze?

Nakahara skinął tylko głową, a przerażony tłum ludzi gromadzący się na korytarzu rozstąpił się przed Dazaiem niczym morze przed Mojżeszem, zupełnie jakby każde z nich nagle chciało zjednoczyć się z którąś ze ścian. Wszyscy zdawali się odetchnąć z ulgą, gdy drzwi windy zamknęły się za Osamu, a atmosfera stała się jakoś nagle zupełnie mniej napięta. Chuuya chciałby móc przemówić ukochanemu do rozsądku, ale sam wiedział najlepiej, że gdyby coś spotkało Shuujiego albo Sachiko to sam pewnie nie zachowywałby się ani trochę lepiej. Ze smutkiem chłopak zauważył, jak łatwo przyszło mu przerzucenie się na myślenie o matce po imieniu, zupełnie jakby nie była jego matką. 

Rudzielec wiedział jednak, że jako Zastępca Szefa musiał dopilnować żeby rozkazy Dazaia zostały wykonane niezależnie od wszystkiego. Chciał jakoś rozbroić atmosferę, choć nie wiedział, z której strony ma się za to zabrać. Z opresji na szczęście uratowała go Ozaki, która po zdecydowanie zbyt długiej chwili dopiero odzyskała głos i ukucnęła przy Hiraku żeby sprawdzić jego stan i pomóc mu wstać.

- Dobrze poszło - mruknęła kobieta niezbyt szczęśliwie, za co została obdarzona pełnym zaskoczenia spojrzeniem Nakahary, na co jedynie wzruszyła ramionami. - Naprawdę nie jest źle. Nawet sobie nie potrafisz wyobrazić, co by się stało, gdybyś to Ty tam leżał zamiast Seiki. Hiraku chyba zostałby pierwszym bezskafandrowym, pyłowym mieszkańcem Księżyca.

I jakoś w przypadku Dazaia, Nakahara w pełni potrafił w tę wersję uwierzyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top