P. CLXXXVIII / PIERWSZE STUDENCKIE PIJAŃSTWO

Minęły dwa miesiące od pogrzebu Dazaia zanim Nakahara w pełni wyrobił sobie nawyki, które pomogły mu łączyć wszystko, czego tylko w życiu chciał. Czuł się dosłownie jak pieprzona Hannah Montana, ale nie narzekał. Powoli wszystko zbierało się w całość. Miał czas żeby się dostosować. Absolutnie uwielbiał ludzi, z którymi chodził na studia. Nie wszystkich lubił, to fakt, bo nie da się zawsze wszystkich lubić, ale i tak ich uwielbiał. Uwielbiał, gdy stresowali się o najmniejsze pierdoły, które tak naprawdę nie miały najmniejszego znaczenia, jak o kolokwia czy ilość obecności w szkole. Uwielbiał widzieć ich niewyspane pełne rezygnacji miny, gdy przychodzili na egzamin, a później skoki radości, gdy okazywało się, że jednak wszystko jakimś cudem zaliczyli i to zazwyczaj na dobrym poziomie. Nakahara nie potrafił stresować się takimi rzeczami. Wiedział, że nawet jeśli z uczelnią mu nie wyjdzie to i tak ma już ustawione życie, które uwielbiał. I spora część ludzi podziwiała go za jego stoicyzm i za jego przyjacielskie podejście, gdy próbował uspokoić innych albo coś z nimi powtórzyć, ale on tylko zbywał to ze śmiechem i oznajmiał, że kawa rozwiązuje wszystkie problemy świata.

Rzeczywiście, każdego ranka można było zobaczyć Chuuyę z kubkiem lodowatej, tej samej kawy ze Starbucksa, niezależnie od pogody. Bardzo szybko dla wszystkich stało się to równie nieodłącznym elementem życia, co śmierć czy podatki. Nakahara nieco zmienił swoje nawyki. Rano nie leciało już wideo, które miał nagrane na dysku. Wciąż nie potrafił powstrzymać się od chodzenia na cmentarz co rano i gdy Rin w końcu spytał go, gdzie mieszka, bo zastanawiał się czy nie mieszkają mniej więcej w tych samych okolicach, podał adres niedaleko cmentarza. Nawet czas nie potrafił jednak zmienić faktu, że tapety na telefonie, na której Nakahara uśmiecha się na pierwszym planie, ze śmiechem obserwując zafrapowanego czymś związanym z oceanem w tle Dazaiem nic nie mogło zmienić. I nikt nie mógł do tego przekonać rudzielca. No chyba, że do wyboru jednego z miliona innych zdjęć, które miał z ich wycieczki do Stanów.

Hotake w którymś momencie zaczął żartować, że Nakahara chyba jest jednym z tych pojebanych ludzi, co lubią straszne miejsca. Albo że chłopak śpi na cmentarzu. Jedno gorsze od drugiego. Miał lekkie prawo do takich żartów, bo jakby nie patrzeć, co parę dni widział Chuuyę wychodzącego z cmentarza, nim szli razem do szkoły, zahaczając po drodze o kawiarnię, gdzie zaczynała się kolejna faza żartów, że Starbucks oferuje trochę więcej kaw, niż Karmelowe Frappucino, na co Chuuya nawet nie odpowiadał. Doceniał jednak te drobne przepychanki i musiał przyznać, że o wiele milej chodziło się na uczelnię z kimś, niż samemu. Zwłaszcza, że sam i tak był już w domu.

Rin jakimś cudem przyciągnął do niego zdecydowanie więcej osób, niż Nakahara chciał. Albo uczynił to urok nieprzystępnego chłopaka, który z jednej strony był niczym otwarta księga i pomagał wszystkim, a z drugiej strony nie mówił o sobie prawie niczego. Niemniej, niezależnie od powodu, skończyło się to tak, że do Chuuyi i Hotake co rano dołączało co najmniej pięć innych osób i razem szli do szkoły, narzekając na pracę domową czy nauczycieli, których nie lubi, czy na randki, które im wyszły poprzedniego wieczora. Nieuchronnie takie pytanie musiało też polecieć w stronę Chuuyi, na co chłopak zacisnął dłoń na obrączce.

- Raczej na razie nie wracam do gry - uznał z lekkim uśmiechem.

- Uuu, ktoś tutaj ma złamane serce - zawyrokował przeciągając słowa Sou, licząc, że Nakahara trochę się rozgada.

- Chuuya jest starszy od Was gnojki, więc ma jakieś historie, w przeciwieństwie do Was - wtrącił się Rin, pokazując kolegom język.

- Ty też jesteś starszy, a jakoś nie miałeś złamanego serca - odbił piłeczkę Sou.

- Bo ja mój drogi jestem po prostu graczem - oznajmił z dumą Rin. - I czekam na tę jedyną, właściwą osóbkę w moim życiu.

- A ja chyba powoli się zbieram. W tempie topniejącego lodowca, ale to zawsze lepsze, niż stanie w miejscu - skomentował tylko Chuuya, wyraźnie zawodząc nadzieje kolegi, który zignorował całą przemowę Hotoke.

Z Sachiko i Shuujim Nakahara dalej nie rozmawiał. Ich ostatnia kłótnia bardzo dużo wciąż dla niego znaczyła. Jasne, zaczął odpisywać im na wiadomości tylko po to żeby Shuuji nie wykorzystywał tego, że pracuje dla Portowej Mafii i nie dowiadywał się okrężną drogą wszystkiego. Ignorował jednak zaproszenia na obiady i przeprosiny. Rany, które zadali mu najbliżsi były zbyt świeże żeby mógł tak po prostu im wszystko wybaczyć. I o dziwo poczuł się przez to silniejszy. Uświadomił sobie, że nie dość, że przecież ma prawo do własnych uczuć to jeszcze że nie musi ich dostosowywać pod kogoś tylko dlatego, że jest to od niego społecznie wymagane.

No i jakby nie patrzeć miał Rose. Raz to on dzwonił do Włoszki, raz Włoszka do niego. Do pakietu rodzinnego de Luca dodała się też natychmiast Adelaide, która uznała, że nie ma tak, że jej siostra zdobywa serca obu mężczyzn z rodziny Dazai i że ona też chce mieć kontakt. Zabrzmiała jak rozpieszczone dziecko mówiąc to, ale jakimś cudem wywołało to uśmiech na jego twarzy. Tak jak fakt, że dziewczyna przez przypadek pomyliła jego nazwisko, co zabolało o wiele mniej, niż się spodziewał. Tak czy siak skończyło się na tym, że rozmawiał z Rosalie na wideorozmowie co jakieś trzy dni, a z Adelaide wysyłał sobie dosłownie kilkadziesiąt Snapów dziennie. 

Na jedno ze zdjęć z uczelni wpakował się Rin ze swoją ekipą, więc Adsy nieomal oszalała na ich punkcie, stwierdzając, że wyglądają przekozacko i zobowiązała chłopaka do wysyłania jej częściej grupowych zdjęć. Sama wysyłała mu masę zdjęć ze swoimi przyjaciółkami i wszystko było spokojnie i w porządku dopóki chłopaki od Chuuyi nie spojrzeli mu przez ramię w ekran i nie dostrzegli grupki uroczych Włoszek. I zaczęło się pandemonium, że skąd Nakahara zna takie urocze dziewczyny i jak szybko może ich z nimi ustawić. Rudzielec tylko z dumą pokazał, że brunetka stojąca na środku to jego siostra i uśmiechnął się lekko. Nawet się nie zawahał mówiąc to, a gdy chłopaki zaczęli wypytywać go, jakim cudem ma tak śliczną rodzinę pół świata dalej, skoro sam ma tak szpetną japę. Chuuya zaśmiał się tylko na to i wskazawszy ogromną bliznę, która szła przez cały jego lewy policzek odparł, że nie zawsze był taki piękny. I że to dłuższa historia, ale która z rodzinnych historii była krótka? 

Najważniejsze było to, że Chuuya nie czuł się sam. Miał rodzinę, z którą utrzymywał kontakt, nawet jeśli nie była to jego rodzina z krwi i kości. Z lekką goryczą zauważył, że łatwiej jest mu utrzymać kontakt z de Lucą, która była kilka tysięcy kilometrów od niego, niż z matką, która mieszkała dosłownie kwadrans od jego uczelni. Nakahara był daleki od narzekania, gdy w końcu poznał męża Rose, o którym kobieta wypowiadała się czasami z największą dumą, czasami z największą załamką i dwa szkraby, które absolutnie wygrały jego serce.

Czasami, gdy miał czas, chodził z Hotake na jakąś szybką kawę po uczelni, zawsze siadając w tej jednej, zapyziałej kawiarence, której Nakahara tak nienawidził, ale powoli zaczął wiązać z nią coraz to cieplejsze uczucia. I gdy tylko ludzie z roku zauważyli, że Chuuya z Rinem tam przesiadują, natychmiast do nich dołączyli, biorąc lokal szturmem i podbijając im sprzedaż o jakieś sześćset procent lekką ręką. Nakahara z lekkim uśmiechem zauważył, że sam też przyciąga do siebie ludzi i jakoś sprawia, że chcieli zostać przy nim na dłużej. Że to już nie była tylko kwestia Dazaia. Że zawsze niejako krył się za ukochanym, bo tak było mu łatwiej i bezpieczniej, ale w tak nieszkodliwym środowisku, jakim była uczelnia, rudzielec czuł, że może zabłysnąć.

Czasami Nakahary nie było w szkole. Czasami pojawiały się problemy, które musieli zdusić w zarodku, więc potrafił dosłownie na przerwie zniknąć, bez powiedzenia komukolwiek czegokolwiek. Powoli irytowało go to, że mieli już przygotowane plany na najbliższe akcje, ale nie mogli niczego tak naprawdę zrobić, a pionek od Agaty, który miał się do nich wybrać, mocno się ociągał. Chuuya miał tylko szczerą nadzieję, że będzie to Michizou, bo marzył o przylaniu tej zdradzieckiej szui z prawego sierpowego. I z lewego. I to więcej, niż raz czy dwa. Jakaś logiczna część jego umysłu próbowała go przekonać, że to może nie być najlepszy pomysł, bo przecież mógłby tym czynem przypadkiem wywołać z powrotem konflikt, ale potrzeba przywalenia Michizou była dość wysoko na liście potrzeb Chuuyi. Niezależnie od wszystkiego.

Portowa Mafia też miała się świetnie. Ich budynek powoli powstawał w miejscu starego Biurowca, zespół Shuujiego odnosił sukcesy, Amoredon cieszył się wśród ludzi ogromną popularnością. Yakuza się nie odradzała i w Kobe nie było żadnych mniejszych gangów. A gdy się tylko pojawiały, Nakahara zbierał niewielki oddział spośród ludzi, którym najbardziej się nudziło i załatwiał sprawę w przeciągu jednego wieczora. Zawsze stał w pierwszym rzędzie. Tego nauczył go Dazai. Nie mógł chować się za podwładnymi, musiał stawać w szeregu razem z nimi. Portowa Mafia wykupiła również ogromną przestrzeń poza miastem, która natychmiast została ogrodzona i przeznaczona do ćwiczeń w świecie rzeczywistym dla osób Uzdolnionych. Do tego chwilowo wynajmowali strzelnicę i parę sal gimnastycznych, więc można było śmiało powiedzieć, że Chuuya nie pozwolił nikomu na stracenie formy. 

A co najważniejsze, razem z Cuppolą wychodzili przynajmniej raz na dwa tygodnie na jakieś wspólne żarcie na mieście. I nagle okazało się, że nie przyjaźnią się tylko dlatego, że są razem w mafijnym zarządzie, ale dlatego, że po prostu lubią się jako ludzi. I nawet po jakimś czasie sam Chuuya dał radę przekonać się do Izakiego. Wciąż sobie docinali, ale były to już raczej przyjacielskie przepychanki, niż szczera chęć zamordowania się nawzajem, więc wszyscy uznali to za progres. Zresztą wszyscy byli dumni z Nakahary, że z taką łatwością udało mu się połączyć tak dwa różne od siebie style życia.

Chuuya zazwyczaj wykręcał się z wyjść z uczelni, gdy wyjścia te kolidowały mu z planami w Portowej Mafii. Sumawarze zajęło ładnych parę dni żeby przekonać rudzielca, że jak raz na miesiąc opuści trening to świat się przecież nie zawali. Dlatego po prawie miesiącu dopiero Chuuya zgodził się na wyjście na piwo z nowo zdobytymi kolegami. Sam nie pamiętał, gdzie zaczęli ani jak. Wiedział, że wypili parę piw po czym śpiewając w niebogłosy, zataczając się i wzajemnie podtrzymując wśród salw śmiechu, przeszli do kolejnego lokalu i kolejnego.

Nakahara nigdy wcześniej nie przeżył czegoś tak banalnego. Takiego absolutnie pozbawionego zahamowań picia tylko po to żeby sprawdzić, kto jest w stanie wypić więcej. Wszyscy zaczęli bić brawo, gdy Sou wskoczył na stolik i zaczął tańczyć tylko i wyłącznie dlatego, że akurat leciała jego piosenka. Nikt nawet nie próbował go ściągnąć. Zamiast przejmować się tym, że się przewracają, nazywali to nieoczekiwanym siadaniem i siadali całą grupą, co wyglądało jak padający pod podmuchem wiatru domek z kart.

- Za nowe znajomości - oznajmił w którymś momencie Hotoke. - Zwłaszcza za te niespodziewane i te, które ciężko się zdobywa, bo ktoś jest kujonem i nie chce wychodzić z ludźmi na miasto.

Wszyscy natychmiast poderwali swoje butelki z piwem, a Nakahara rozejrzał się po ich roześmianych twarzach. Cóż, przynajmniej znalazł sobie dobrą wymówkę, która znajdowała odbicie w jego ocenach, a dzięki temu nie musiał się nikomu przyznać, że jest w Portowej Mafii.

- Za bandę pijanych idiotów, do której z absolutną dumą należę, która zamierza podbić świat - odpowiedział tylko, wznosząc własną butelkę i śmiejąc się do rozpuku.

Reszta natychmiast mu zawiwatowała, zwłaszcza, że gdy wstawał, żeby wznieść toast, zakręciło mu się w głowie tak bardzo, że za pierwszym razem z powrotem opadł na siedzenie i udało mu się dopiero za drugim. Cóż, nigdy nie miał mocnej głowy i był tego absolutnie świadom. Nie zamierzał jednak pozwolić temu na odebranie sobie przyjemności z beztroskiego, pijackiego picia.

Ostatnim przystankiem na ich pijackiej drodze okazała się jedna z ruin na nadbrzeżu. Nieważne, jak bardzo Portowa Mafia starała się odbudować miasto, wciąż znajdowało się w nim wiele niefajnych miejsc, które wymagały poprawy. Nie mogli jednak przeskoczyć czasu czy własnych funduszy, więc takie miejsca powiewały im gdzieś tam na liście "do zrobienia", a chwilowo przyciągały do siebie pijanych studentów. Chłopcy weszli sobie jedynie znaną drogą, którą notabene trzy razy pomylili i ostatecznie rozsiedli się na trzecim piętrze, nad którym znajdował się już tylko zarwany dach, przez który widać było niebo. Nakahara uśmiechnął się lekko widząc to. Czuł się jakby znowu miał piętnaście lat i świat niczego mu jeszcze nie odebrał. Wszyscy rozsiedli się w jednym, wielkim kole, wyciągając zza pazuch kilka pełnych flaszek, z których jedna została natychmiast opróżniona żeby wykorzystać ją do gry w butelkę. 

Chuuya posiedział chwilę przy towarzystwie, które powoli absolutnie zaczynało odpływać tak bardzo, że albo nie dało się ich zrozumieć, albo po prostu zasypiali. Sam nie był w tak tragicznym stanie tylko dlatego, że wypił może połowę tego, co jego towarzysze. Gdyby nadążał za nimi to pewnie musieliby go wynosić już z trzeciego lokalu, w którym byli, parę ładnych godzin temu. Dlatego Nakahara usunął się delikatnie w cień i przeszedł po piętrze, ciekawy co się na nim znajduje. Odpowiedzią było, że praktycznie nic, ale w jednym z bocznych, dużych pomieszczeń, zarwała się podłoga aż do samej ziemi, co w połączeniu z częściowo zarwanym dachem tworzyło niesamowity widok. Usiadł więc na samej krawędzi, machając nogami w powietrzu nad kilkunastometrową dziurą i delikatnie się uśmiechając, ściskał w dłoni obrączkę.

- Jesteś pewien, że chcesz siedzieć tak blisko krawędzi? - spytał szczerze Hotake, zdecydowanie przerażony tą wizją.

- Jest bezpiecznie jeśli o to pytasz - odparł ze śmiechem Chuuya, nie wspominając niczego o własnej Zdolności, która uratowałaby go w najgorszym wypadku i przypomniał sobie, jak z Dazaiem zbiegali ze Statuy Wolności tylko dlatego, że to było zabawne.

- Nie wiem, jakim cudem to może być bezpieczne - zaprzeczył Rin, powoli podchodząc do rudzielca. - Ty masz chyba jaja ze stali, człowieku.

- Wysokości zawsze mnie uspokajały - wzruszył ramionami rudzielec, jakby to nie było nic wielkiego. - Pewnie dlatego mieszkam na pięćdziesiątym drugim piętrze. Boisz się ich?

- To nie tak, że boję się wysokości - zaoponował Hotoke, w końcu siadając obok niego i przełykając ciężko ślinę. - Po prostu wolałbym przypadkiem nie umrzeć, zwłaszcza po pijaku.

Posiedzieli chwilę, rozmawiając na najdurniejsze możliwe tematy i zupełnie ignorując pijackie przyśpiewki reszty grupy, jedynie się z nich śmiejąc. I pewnym momencie Rin nachylił się tak, jakby chciał pocałować Nakaharę. I Chuuya w pierwszej chwili pochylił się, jakby chciał zrobić to samo, ale zatrzymał się w dosłownie ostatniej chwili, natychmiast odsuwając i uśmiechając przepraszająco.

- Nie jestem jeszcze gotowy - oznajmił cicho. - Nie po tym, co się stało ostatnio. Lubię Cię, ale nie chcę dawać Ci złudnych nadziei, bo to może naprawdę potrwać miesiącami czy latami żebym w ogóle zaczął zbierać się do kupy.

- Poczekam - oznajmił z lekkim uśmiechem Hotoke. - Nie musisz się spieszyć. Nigdy nie mówisz o swoim poprzednim związku. Co się stało tak właściwie?

- Mój narzeczony umarł - odparł szeptem po dłuższej chwili Chuuya, wpatrując się w niebo. - Znalazłem idealną osobę dla siebie i rozdzielił nas idiotyczny wypadek. Coś czego nie dało się przewidzieć, ani coś czemu nie dało się zapobiec, ale boli jak cholera.

- To dlatego zawsze rano odbieram Cię z cmentarza - połączył wreszcie fakty Hotoke, czując się jak skończona szuja. - Przepraszam Chuuya, za dużo alkoholu. Poniosło mnie. To się więcej nie powtórzy. No chyba, że dasz mi wyraźny znak, że ma się powtórzyć.

- Dzięki - oznajmił jedynie Nakahara, czując jak kamień spada mu z serca, że z jednej strony nie będzie musiał zrobić czegoś wbrew sobie, a z drugiej, że nie straci człowieka, którego zdążył polubić. Tylko i tak przytłaczało go myślenie o tym, że właśnie prawie zdradził Dazaia.

- Trzymasz się jakoś po jego śmierci? - spytał zadziwiająco ciepło Hotoke.

- Jakoś. Wiesz, nie ma tragedii, ale dobrze też nie jest. Ale rozmawianie z nim mi pomaga. Znaczy z jego nagrobkiem. I zajęty grafik. Nawet jakbym chciał to mam dość mało czasu na rozklejanie się - zauważył z lekkim uśmiechem Nakahara, cudem powstrzymując łzy.

- No przy dwóch kierunkach to absolutnie nic dziwnego - uznał Rin z podziwem. - Ale jakbyś kiedyś potrzebował pogadać to śmiało pisz.

Resztę nocy przegadali już na lżejsze tematy, a w którymś momencie nawet wrócili do głównego grona pijących. Hotoke nie próbował już niczego więcej robić, dając Nakaharze czas i przestrzeń, którego ten uroczy rudzielec najwidoczniej potrzebował. A gdy skończyli pić, Chuuya jakimś cudem doczłapał się na cmentarz, gdzie praktycznie położył się przy nagrobku ukochanego i absolutnie rozpłakał, przepraszając go za to, że go zdradził. I obiecując, że więcej się to nie powtórzy, choć nawet nie był w stanie wyraźnie powiedzieć jednego słowa, a co dopiero zdania.

W takim dość nieciekawym stanie znalazła go Sachiko, która dostała cynk od portowego kundla, że Nakahara pojawił się na cmentarzu. Shuuji wziął brata na plecy i zaniósł go do samochodu, gdzie sam usiadł z tyłu, żeby położyć sobie głowę rudzielca na udach i delikatnie zacząć gładzić go po ramieniu, w gotowości trzymając torbę na ewentualne wymiociny. Jakimś cudem dojechali jednak do mieszkania Chuuyi i bez przebierania go wsadzili go do łóżka, po czym zameldowawszy Sumawarze, że Chuuya jest bezpieczny i zdrowy, ale że pewnie nie pojawi się od rana w sobotę na treningu, włączyli sobie serial na telewizorze i zaczęli czatować, uważnie nasłuchując, czy śpiący w pokoju obok Nakahara ich nie potrzebuje.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top