P. CLXXX / KAMIENICA DAZAIA
Krótkie odautorskie:
Mam nadzieję, że ostatnie rozdziały chociaż troszkę Was poruszyły.
I chciałam się też pochwalić, bo przez ostatnie 6 dni wrzuciłam aż 24 rozdziały, co jest dla mnie wręcz niewyobrażalną liczbą ♥
Przy okazji chciałam też przypomnieć, że oficjalnie zostało nam 19 rozdziałów, czyli schodzimy z dwójeczki z przodu.
Miłego czytania Miśki!
#Morrigan_Out
Dwa dni po pogrzebie rodzina de Luca zaczęła powoli zbierać się do wyjazdu. Tylko Rose podziękowała siostrze za dowiezienie jej części ubrań, oznajmiając, że nie zostawi Nakahary samego. I to nie tylko dlatego, że obiecała to Dazaiowi, ale przede wszystkim dlatego, że wciąż martwiła się o rudzielca. Chłopak podziękował jej za to i w głębi duszy był jej wdzięczny, że towarzyszyła mu dosłownie wszędzie, mimo że czasem narzekał, że przecież nie ma pięciu lat i dałby sobie radę sam. Rose tylko ignorowała takie zaczepki doskonale rozumiejąc ten mechanizm. W końcu wychowała się z Adelaide i wszystkie dziecięce zachowania na każdym etapie rozwoju miała już obcykane.
Sumawara złapała go na korytarzu z tabletem w dłoniach. Kobieta absolutnie odrzuciła swój profesjonalny wygląd i Chuuya chyba pierwszy raz w życiu widział ją w dżinsach i bluzie, a przede wszystkim w płaskim obuwiu i niedbale zawiązanym koku, w który wetknięty miała długopis i parę ołówków.
- Araki czeka na spotkanie w kwestii ogromnej dziury, która została po Biurowcu. Ma już wstępny plan tylko potrzebuje jakichś pierdół. Badania gruntu i innych technicznych spraw. Trzeba też przenieść papiery z archiwum w jedno konkretne miejsce, a przynajmniej to, co z nich zostało. Przejrzeć i posegregować. Ludzie czekają na jakieś dalsze wytyczne. Czeka nas przemówienie prasowe i policja siedzi nam na głowie - zaczęła całą litanię kobieta, nawet nie odpalając jeszcze tableta, a Nakahara był pewien, że gdyby to zrobiła to lawina byłaby o wiele większa.
- Zajmę się papierami z archiwum, Arakiego zostaw Dazaiowi i Kags, oni się z nim lepiej dogadują. Zresztą to architekt Dazaia, czemu ja mam się tym zająć. Ja nawet nie wiem, jak gość się naprawdę nazywa - zaperzył się Nakahara zupełnie z nawyku, a Rosalie delikatnie ścisnęła jego rękę, gdy Sumawara tylko patrzyła na niego oszołomiona.
- Chuu - przerwała mu delikatnie de Luca. - Kags zniknęła. Rozmawiała z Tobą o tym, mówiłeś mi to. Pamiętasz czemu odeszła?
- Bo Hayato umarł - odpowiedział mechanicznie Nakahara, nim jego mózg połączył wątki. - A, no tak. Dazaia też już nie ma. Przepraszam. To odruch - oznajmił, nim otrząsnął się. - Muszę coś najpierw załatwić, czy to może poczekać? Dosłownie parę godzin. A potem się za to zabiorę. Najpierw za Arakiego, później za papiery. Sumawara, zajmij się proszę zorganizowaniem tej konferencji na pojutrze, dobrze? Dazai chciał wtedy oficjalnie otworzyć budynek na nadbrzeżu i tak też zrobimy. Potrzebujemy jakiegoś wydarzenia, które możemy uczcić.
Nakahara westchnął ciężko i otworzył najbliższy komputer. Rose nie pytała, co robił, choć drukowane przez rudzielca formularze nie wyglądały na jakkolwiek powiązane z mafią. Chuuya tylko zebrał je z drukarki, podpisał w paru miejscach i schował do teczki. Łzy bezwiednie zaczęły spływać mu po policzkach i rozbijać się o tekturę i dopiero wtedy Rose uznała, że czas wkroczyć. Położyła Chuuyi rękę na ramieniu i uśmiechnęła się do chłopaka ciepło.
- Co masz w planach? - spytała z matczyną troską.
- Spełnię obietnicę, którą dałem Dazaiowi. Zacznę żyć - oświadczył chłopak, ocierając twarz rękawem bluzy. - I zacznę od najdurniejszej rzeczy, o której kiedykolwiek rozmawialiśmy. Złożę papiery na uniwersytet. Kiedyś z nudów sprawdzałem możliwości, mniej więcej w tych czasach, w których Dai pracował dla Zbrojnej Agencji Detektywistycznej i tutejszy Shindai ma całkiem dobre możliwości.
- Chuu jesteś pewien? - przerwała mu niepewnym tonem de Luca. - Rozumiem, że chcesz spełnić obietnicę. Naprawdę rozumiem. Ale masz całą mafię na głowie. Wszyscy czekają na Twoje rozkazy. Wydaje mi się, że powinieneś skupić się na tym, a nie na kontynuowaniu edukacji. Zresztą jest środek semestru, nie ma pośpiechu.
- Jestem absolutnie pewien - oznajmił Nakahara. - Prawda jest taka, że nie jestem chwilowo w dobrym stanie. Praktycznie nie jem. Praktycznie nie śpię. Jak już zasnę, co samo w sobie jest cudem świata, to śnią mi się koszmary i budzę się po godzinie może dwóch. Jestem zmęczony do granic możliwości, a gdy tylko na chwilę zostaję sam albo ktoś do mnie niczego nie mówi to odpływam myślami i próbuję sobie przypomnieć, co jako ostatnie powiedziałem Dazaiowi. W tym stanie nie nadaję się do prowadzenia Portowej Mafii. A już na pewno nie na poziomie, którego oczekiwałby po mnie Dazai. Tym bardziej, że cały czas zapominam, że jego już tu nie ma. Muszę zająć czymś myśli. Ogarnąć się na nowo i zrozumieć, kim jestem bez niego. A to dobry początek.
- Wiem, że to trochę wstyd żeby starsza siostra Cię odprowadzała na uczelnię, ale chcesz żebym poszła z Tobą? - spytała tylko Rose, gładząc chłopaka delikatnie po policzku.
- Bardzo bym to docenił - przyznał Chuuya z lekkim uśmiechem. - Boję się, że w ostatnim momencie się przestraszę i zwieję. Albo że będę sobie wyobrażał, że za rogiem spotkam jego.
De Luca przytuliła go jakby był wykonany ze szkła i zostali tak dopóki rudzielec się nie uspokoił. Niemniej ostatecznie kobieta niemal wepchnęła brata pod prysznic i zaplotła mu delikatnie włosy w warkocz oznajmiając, że nie może wyglądać jak szleja idąc do dziekanatu. Nakahara docenił ten rodzinny gest bardziej, niż ktokolwiek byłby w stanie to sobie wyobrazić. Wsiedli w auto, którym kierował jeden z Portowych Psów i w mniej niż godzinę od wydrukowania dokumentów znaleźli się przed wejściem do ogromnego budynku.
O dziwo przed dziekanatem nie było nawet najmniejszej kolejki, więc Chuuya tylko grzecznie zapukał i wszedł do środka. Rose została po drugiej stronie szklanych drzwi, chodząc zestresowana w tę i z powrotem i trzymając za rudzielca kciuki tak mocno, że pobielały jej knykcie. Kobieta nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak bardzo będzie się stresować wysłaniem własnych dzieci na uczelnię. Nakahara poczekał grzecznie aż jedna z kobiet usiądzie po drugiej stronie biurka żeby mógł podać jej teczkę. Obrzucony złowrogim spojrzeniem rudzielec niemal zamarł. Jasne, stawał w obliczu śmierci nie raz czy to w postaci mafiozów, wrogów czy wypadków, ale pani z dziekanatu? Pani z dziekanatu to była zupełnie inna liga strachu. Chłopak przełknął cicho ślinę ze stresu.
- Chcesz złożyć do nas papiery? - spytała kobieta, wertując kartki i nawet nie podnosząc wzroku.
- Tak. Chciałbym zacząć naukę najszybciej, jak to możliwe - odparł zadziwiająco grzecznie Nakahara.
- Odpada. Jest środek semestru. Nawet z takimi wynikami jak Twoje, musisz poczekać do czerwca żeby oficjalnie złożyć papiery. I wtedy zaczniesz naukę od września - oznajmiła chłodno jego rozmówczyni.
Ich krótka rozmowa przyciągnęła do niewielkiego pokoiku dwie nowe osoby, które natychmiast rozpoznały Chuuyę. Może nie jego jako osobę konkretnie, ale jego jako członka Portowej Mafii, który siedzi gdzieś na jakimś wysokim w niej stołku. Chłopak stał z maksymalnie ściśniętym sercem i nie potrafił sobie wyobrazić, że miałby czekać aż tyle miesięcy. W głowie miał już ułożony swój idealny plan, że da sobie ze wszystkim radę, że podniesie się z kolan, że odbuduje siebie, a potem Portową Mafię. Że połączy sobie grafiki, znajdzie złoty środek i zapomni o tym, że jego ukochany nie żyje. A tu pojawiły się kłody już w pierwszych minutach realizacji jego planu.
Kobiety odciągnęły jego rozmówczynię do gabinetu dziekana, gdzie przez chwilę rozmawiały przyciszonymi głosami, a ostatecznie ta, która ponownie wyszła do Nakahary była już inną osobą, niż ta, z którą rozmawiał wcześniej.
- Rozumiemy, że miałeś nauczanie domowe i stąd świetne wyniki na ogólnych egzaminach - oznajmiła kobieta zajmują miejsce swojej poprzedniczki. - Ale Twoje dołączenie do nas w obecnej sytuacji sprawia trochę problemów. Czy moglibyśmy się umówić tak, że zostawisz u nas swoje papiery i umówimy się na za tydzień na egzamin wstępny? Przekażemy Ci teraz listę książek i przedmiotów, które będziesz miał do nadrobienia i jeśli zaliczysz test z nich na osiemdziesiąt procent to przyjmiemy Cię na studia i będziesz mógł zacząć za dwa tygodnie normalnie do nas uczęszczać. Brzmi w porządku? - spytała uśmiechając się lekko.
Nakahara zgodził się na to rozpromieniony i miał ochotę skakać ze szczęścia. Odebrał od kobiety kartkę z wydrukowaną bibliografią i rozpiskę przedmiotów, po czym solennie podziękował i opuścił dziekanat. Rose uśmiechnęła się lekko, widząc jak tak niewielka rzecz dała radę ucieszyć rudzielca.
- Dazai byłby ze mnie dumny - oznajmił Chuuya uśmiechając się lekko.
- Dai był zawsze z Ciebie dumny. Nawet jak tylko oddychałeś. Teraz pewnie skakałby z radości i zabrał Cię na obiad w nagrodę - wypomniała mu Rose. - Co ja też zamierzam zrobić, więc decyduj, na co masz ochotę.
- Na kluski. Jest tu niedaleko taka jedna restauracja, którą z Daiem uwielbialiśmy - oświadczył Nakahara.
- Jaki kierunek ostatecznie wybrałeś? - spytała szczerze zainteresowana Rose, biorąc chłopaka pod ramię i kierując się w stronę wybranego przez niego lokalu.
- Studia międzywydziałowe na architekturze i historii sztuki - oświadczył dumnie rudzielec, a Rose spojrzała na niego absolutnie zaskoczona.
- Dasz radę to jakoś połączyć z Portową Mafią? - zaskoczenie w jej głosie było absolutnie realne.
- Będę musiał - uznał Nakahara. - Wiesz, Dazai zawsze mówił, że im więcej do zrobienia, tym więcej ma się czasu, bo człowiek nie ma czasu na pierdoły. Potem zaczął się co prawda umawiać ze mną i skutecznie go od tego odciągałem, ale zasada w miarę pozostała zasadą. I chyba w końcu zacznę się do niej stosować.
Napełnili swoje żołądki rozmawiając tylko i wyłącznie o przyszłym kierunku Chuuyi, gdzie chłopak nie mógł się po prostu nacieszyć tym, co miał. I jasne, było to podszyte smutkiem i żałobą, ale na swój sposób też szczere. I w sumie Rose uznała, że właśnie tego chciałby Dazai. Że brunet nie chciałby żeby Chuuya się smucił tylko żeby żył pełnią życia. Zwłaszcza, że Nakahara nie wyglądał jakby miał szybko o ukochanym zapomnieć. I może rzeczywiście miał szansę na znalezienie idealnej równowagi we wszystkim, co robił. Nakahara zaczął też wypytywać Rose o jej dzieci. W jakim są wieku, jak radzą sobie w szkole i jakie mają plany i oczywiście de Luca jak na typową włoską, dumną matkę przystało pokazała mu miliard zdjęć i opowiedziała tysiące historii. Niektóre z nich Chuuya skomentował, że Dazai by polubił te dzieciaki.
Z przyjemnej rzeczywistości wyrwała ich wiadomość od Sumawary, że Ozaki się obudziła. Skończyli jeść najszybciej, jak się tylko dało, końcówki praktycznie wcinając już w trakcie powrotu do szpitala, po drodze znajdując tylko śmietnik i wyrzucając puste opakowania. Nakahara nie dał się zatrzymać tylko machnął pielęgniarkom w recepcji kartą, która działała w Biurowcu, a która teraz była absolutnie bezużyteczna i tylko podążająca za nim Rose wykazała się większą cierpliwością i wytłumaczyła cel ich wizyty wraz z podaniem nazwisk.
Czarne płaszcze próbowały zatrzymać Nakaharę, ale ten skutecznie zagroził, że jeśli ktoś tylko położy na nim rękę to tę rękę straci. Całe szczęście z momentu przed chwilą zupełnie odpłynęło. Wrócił chłód bycia samemu i lęk o najbliższych. Bo Ozaki też w mniemaniu Chuuyi była w pewien sposób nieśmiertelna. I też walczyła o życie. I niby podwładni próbowali ostrzec rudzielca przed widokiem, jaki zastanie, ale chłopak wątpił, by cokolwiek było w stanie go na to przygotować.
Połowa twarzy i szyi kobiety była przykryta warstwami czegoś, czego Chuuya nie potrafił nawet nazwać. Wiedział tylko, że przykrywają cholernie poważne poparzenia i że zgodnie z opinią pielęgniarki, Ozaki nie powinna zbyt dużo mówić, bo jej struny głosowe mogły ulec uszkodzeniu. Ostrzeżono go też, że kobieta jest przepełniona bólem, więc fakt, że się choć na chwilę wybudziła i tak był martwiący. Chuuya nie chciał jednak marnować czasu. Skoro kobieta go wezwała to najwidoczniej chodziło o coś ważnego.
- Dazai mnie o coś poprosił - oznajmiła chropowatym, przerywanym głosem, gdy Nakahara usiadł przy jej łóżku i delikatnie chwycił jej dłoń. - Pielęgniarki mają moje rzeczy osobiste, w których znajdziesz klucze. Na obrzeżach jest kamienica, do której pasują. Dazai zostawił tam coś dla Ciebie. Powiedział, że będziesz wiedział, kiedy nadejdzie odpowiedni moment żeby z tego skorzystać.
Kobieta tylko delikatnie ścisnęła jego dłoń i uśmiecha się do niego współczująco. Pielęgniarka, która weszła za Nakaharą do sali, poprosiła rudzielca o wyjście, zaznaczając, że nawet tak krótka rozmowa była dla Ozaki ogromnym obciążeniem i że nie należy jej przedłużać. Chuuya praktycznie przebiegł do pokoju pielęgniarek i zażądał plastikowego pojemnika z szarą przykrywką, w którym schowane były wszystkie rzeczy pacjentki. Lekarka wydała mu to za jednym podpisem i Nakahara natychmiast przejrzał wszystko, co znajdowało się wewnątrz. I rzeczywiście w kieszeni kimona znalazł klucze z niewielką przywieszką w kształcie niebieskiego kwiatka. Chwycił je, powtarzając sobie w myślach adres, który podała mu Ozaki i praktycznie wybiegł z budynku, zostawiając wszystkich, łącznie z de Lucą, daleko w tyle.
Rudzielec wsiadł do auta i przejechał tyle czerwonych świateł, że gdyby nie układy z policją to miałby solidnie przerąbane. Jechał jednak, nie bacząc na nic aż do momentu w którym zatrzymał się pod zwyczajnie wyglądającym budynkiem. Czteropiętrowa kamieniczka, z ciemnej cegły. Nic jej nie wyróżniało. Nakahara zaparkował niedbale w bramie i chwyciwszy klucze w dłoń, otworzył sobie drzwi wejściowe.
Na parterze nie znajdowało się dosłownie nic. Znając zresztą paranoję Dazaia jeśli chodziło o bezpieczeństwo, to Chuuya nie mógł spodziewać się niczego innego. Pewnym krokiem ruszył więc na najwyższą kondygnację, przeskakując po trzy stopnie na raz. Dopiero tam z hukiem szybko otworzył pierwsze drzwi i ujrzał za nimi całe stosy pudeł. Z trzęsącymi się dłońmi podszedł powoli do tego, które miało na sobie wielką cyferkę "0" i poniósł jej wieczko. W pudełku znajdowało się multum teczek i luźnych papierów, ale na nich położona była starannie zawinięta koperta. Nakahara wziął ją i usiadł, opierając się plecami o ścianę, ciężko oddychając.
"Chuuya"
Jedno słowo napisane typowym dla Osamu pismem. Nie tym pełnym bazgrołów, gdy pisał wszystko co mu ślina na pióro przyniosła, ale tym, którym pisał, gdy coś było ważne. Raporty, pocztówki, listy. I najwidoczniej tę wiadomość. Rudzielec odetchnął ciężko i złamał pieczęć, która trzymała papier razem, powoli go rozkładając i przygryzając nerwowo wargę.
"Chuu jeśli to czytasz to coś pewnie poszło niezgodnie z planem. Pewnie nie ma mnie już z Tobą i pewnie nie miałem szansy porządnie się z Tobą pożegnać. Zastanawiam się, jaki jesteś. Czy próbujesz zatracić się w pracy czy dajesz sobie parę dni na przeżycie największego szoku. Nie wiem, na jakim etapie będzie nasza relacja, gdy będziesz to czytał. Wiem tylko, że gdy to piszę myślę o kupieniu Ci pierścionka i oświadczeniu się, ale cholernie mnie to przeraża. Boję się, że mi odmówisz.
Ale tak czy siak chciałbym żebyś wiedział jedną rzecz. Kocham Cię. Zawsze Cię kochałem. Początkowo nawet nie sądziłem, że będę zdolny do takiego uczucia. Doskonale wiesz, przez jaki pryzmat postrzegałem samego siebie. Ale Ty dałeś radę złożyć mnie, jeden wielki, emocjonalny bajzel do funkcjonującej kupy. Dlatego nie martwię się o to, że dasz radę zrobić to samo ze sobą. Wiem, że dasz. Chcę żebyś wiedział, że zawsze byłem i będę z Ciebie cholernie dumny. I że nie chcę żebyś się zmieniał. Nie stawaj się jednym z tych ponuraków w garniturach. Bierz życie szturmem, śmiej się za głośno, wcinaj cukrowe bomby, pij za słodką kawę, myl słowa i śpiewaj nie w rytm. I opowiadaj wszystkim dookoła wszystkie ciekawostki, które tylko znasz, nie martwiąc się o to, czy ktokolwiek Cię słucha. Właściwi ludzie będą. Po prostu bądź najlepszą wersją siebie nie martwiąc się o ideały, bo dla mnie zawsze byłeś definicją perfekcji. Pamiętaj, że za własnie to wszystko ja Cię kochałem. I dalej będę kochać jeśli istnieje życie po śmierci.
Nie ograniczaj się do tego, kim jesteś beze mnie. Urośnij ponad to i zobacz, czego Ty sam możesz dokonać. I mam nadzieję, że plany, które znajdziesz w tych pudełkach dadzą radę Ci pomóc. Nie wiem, na jakim etapie jest Portowa Mafia w momencie, w którym to czytasz. Nie wiem, ile z tych planów udało nam się już zrealizować. Niektóre pewnie będziesz musiał delikatnie przerobić czy napisać na nowo. Ale to już jakiś początek. To taki kopniak dla Ciebie w przyszłość. Masz tu plany na przejęcie całej Japonii i kilku azjatyckich państw, ale mam nadzieję, że na tym nie poprzestaniesz. Przepraszam, że nie rzuciłem Ci świata do stóp, ale wiem, że sam dasz sobie z tym świetnie radę.
Mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza, ale wysłałem część naszych prywatnych zdjęć czy filmików Izakiemu. Obiecał, że najszybciej jak da radę, skleci z tego jakiś ogarnięty film dla Ciebie. Taki z muzyką i narratorem. Chciałbym żebyś miał po mnie pamiątkę. Żebyś mógł czasem odtworzyć sobie takie pierdoły i przypomnieć, jacy byliśmy szczęśliwi i może zapomniał o smutku, który czujesz teraz. Nie chcę żebyś był smutny. Nie chcę żebyś mnie opłakiwał. Chcę żebyś żył i był szczęśliwy. Bo nawet jeśli umarłem mając dwadzieścia parę lat to i tak nie zmieni faktu, że przeżyłem z Tobą najszczęśliwsze chwile mojego życia i pewnie dlatego wolałbym żebyś to na nich się skupił.
PS. Zostawiam Ci też kluczyki do mojego motoru. To fantastyczna maszyna, mam nadzieję, że ją polubisz i odpowiednio się nią zaopiekujesz. I może nawet wyrwiesz na nią jakiegoś przystojniaka.
Twój na zawsze.
Dazai"
Nakahara zobaczył tylko, jak jego łzy rozbijają się o kawałek papieru. W kopercie znajdowało się ich jeszcze kilka, ale Chuuya nie był w stanie ich przeczytać. Łzy za bardzo rozmywały mu wzrok. Przycisnął tylko kartkę, którą trzymał w dłoniach, do klatki piersiowej, jakby w ten sposób mógł przytulić to, co pozostało mu po Dazaiu. Przestał też się kontrolować. Pozwolił sobie na nieludzki krzyk, który wydarł się z jego gardła i odbił po pustych pomieszczeniach. Pozwolił sobie na łzy i pozwolił sobie na siedzenie w tej pozie przez parę ładnych godzin.
Nakahara nie był w stanie przejrzeć reszty pudełek. Jeszcze nie. Gdy zabrakło mu łez sięgnął jedynie do otworzonego przez siebie pojemnika by wyjąć z niego kluczyki do ukochanego motocykla Dazaia. Chłopak nie potrafił przestać próbować się uśmiechać, nawet jeśli ten uśmiech natychmiast schodził mu z twarzy, że nawet po śmierci Dazai dba o niego tak, jak nikt inny. Rudzielec przełknął cicho ślinę i zatrzasnął za sobą drzwi. Nie miał teraz głowy do planowania niczego. Przeparkował tylko mafijne auto na podwórko kamienicy i zamknął wszystko na cztery spusty.
Po czym wsiadł na motor i zaczął jechać po prostu przed siebie łamiąc wszelkie przepisy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top