P. CLXXVI / PO PROSTU DO MNIE WRÓĆ
Odautorskie:
Ostrzegam zawczasu, nie sponsoruję chusteczek. Ale zbliżamy się do 178 rozdziału, którego już po prostu nie mogę się doczekać! Miłego czytania Miśki!
#Morrigan_Out
Chuuya nie dał sobie czasu na wyzdrowienie. Przespał się tylko urywanym snem, wysłał brata po zestaw z McDonalda i uznał, że jest wystarczająco dobrze żeby mógł funkcjonować. Seika zalęgła się w jego pokoju, jakby próbowała podprogowo przekazać mu, że skoro ją uratował to teraz ma ją na głowie i Nakahara zaczynał mieć wrażenie, że rzeczywistość, w której żyje po prostu nie jest realna. Nie potrafił jednak powstrzymać się od uśmiechania na samą myśl, że Shuuji chciał zacząć wszystko od początku i że chciał odbudować ich relację. Rudzielec wiedział, że kiedyś będzie musiał przyznać Dazaiowi rację z tym, że jego rodzina zawsze znajdzie do siebie jakąś drogę powrotną, nawet jeśli po drodze weźmie trzy objazdy i zgubi się w innym państwie.
Nakahara nawet nie chciał myśleć o ukochanym, choć ciągle bezwiednie dotykał to obrączki na swoim palcu, to wisiorka w kształcie grotu strzały. Bał się, że jeśli skupi się na myśleniu o Dazaiu to nie będzie w stanie zrobić niczego innego. A musiał jakimś cudem podnieść całą Portową Mafię z kolan, przy czym morale nie było tak niskie chyba od czasów Moriego. Co niby było tylko rokiem, ale Chuuyi zdawało się, że minęła już wieczność. Więc rudzielec ignorował lodowate uczucie przerażenia, które powoli zaciskało mu się na sercu. Napisał tylko na głównej konwersacji grupowej, którą miał z całą Cuppolą, że jeśli Dazai się do kogokolwiek odezwie, niech natychmiast go o tym poinformują. I jego przyjaciele mieli na tyle oleju w głowach, że nikt nie próbował go nawet uświadomić, że przecież w razie czego to Dazai jako do pierwszego dzwoniłby do Nakahary. A Chuuya robił wszystko żeby odepchnąć od siebie tę świadomość najdalej jak się dało.
Shuuji spojrzał na niego z przerażeniem, gdy do pokoju wszedł Izaki i podał Chuuyi czyste ubrania, które zwinął specjalnie dla niego z jego domu. Nakahara wykąpał się szybko, wrócił do pokoju w praktycznie samej bieliźnie żeby założyć sobie czyste opatrunki i ubrać się w świeże ciuchy. Chłopak zupełnie ignorował to, że mimo tony leków przeciwbólowych i tak ledwie mógł się poruszać z wyczerpania i bólu.
- Jesteś ranny - zauważył oszołomiony Shuuji.
- Prawie spadł na mnie budynek, mam prawo do bycia rannym - oznajmił ze śmiechem Chuuya, podtrzymując się dosłownie wszystkiego, czego tylko mógł, gdy miał przejść z jednego miejsca na drugie. - Chcesz mi pomóc? - spytał rudzielec poważnie, wciągając bluzę przez głowę i stękając cicho.
- Jeśli tylko dam radę - odparł niepewnie Shuuji, natychmiast wstając.
- Mam trochę rzeczy do załatwienia. Zajmij się tą małą - poprosił Nakahara, delikatnym ruchem głowy wskazując na trzęsącą się na kanapie Seikę. - To młodsza siostra Dazaia. Chwilowo na wygnaniu, które sam popierałem, ale obecnie to sam nie wiem, jaką oni mogą mieć relację. Nikt jej nie zaatakuje ani nic, ale ważne żeby nie była sama. A nie może pałętać się przy mnie.
- Jasna sprawa Smarku - potwierdził zielonowłosy, przeczesując włosy palcami i zupełnie nie wiedząc, jak ma traktować tę niepozorną dziewczynkę.
- Spokojnie, nie ma tych samych Zdolności co ja czy ta gnida. Nie zaatakuje Cię - uspokoił go z miejsca. - Nie wiemy czy w ogóle ma jakiekolwiek Zdolności, bo na razie rodzeństwo Dazaia ma takie połowiczne szanse. W sensie Dazai ma Zdolność, ale jego brat był po prostu idiotą. Z nią nie wiadomo. Choć myślę, że coś może mieć, bo dziewczyna doskonale wiedziała, gdzie są różni ludzie w rozwalającym się budynku bez wychodzenia z jednego pokoju.
Nakahara odebrał od podwładnego tablet i szybko stworzył listę zadań do ogarnięcia. Na pierwszy front wysłał Sumawarę, która tylko resztkami sił trzymała się jakkolwiek. Kobieta miała ogromne wyrzuty sumienia, że nie mogła nijak pomóc. Że dopuściła do takiej sytuacji. Chciała pomóc, ale nie wiedziała w co ma ręce włożyć, a miała wrażenie, że pielęgniarkom tylko przeszkadzała. Zbierała więc informacje o wszystkich, o kim tylko mogła, uzupełniając listy rannych i zmarłych. Widok kuśtykającego do niej Nakahary niejako uradował jej serce.
- Powinieneś leżeć w łóżku i wypoczywać. Nie dość, że się przeciążyłeś to jeszcze Yakuza Cię postrzeliła - oznajmiła ciepłym, matczynym tonem, delikatnie odgarniając włosy z twarzy rudzielca i przypatrując się nowym szwom.
- Powinienem, ale jeśli nie zacznę czegoś robić to oszaleję - przyznał się szczerze Nakahara. - Ale nie wiem, co mam robić. To zawsze Dazai wymyślał plany i ratował nas w takich momentach. To on wiedział, jak postawić ludzi na nogi i powiedzieć im, że mają wziąć dupy w troki. Nie ja. Ja nie wiem, co mam robić. Naprawdę nie wiem.
- Większość z tych ludzi jest w stanie opuścić szpital. Mają jakieś drobne urazy. Nawdychali się za dużo pyłu czy mają rany cięte, ale mają szwy i to załatwia sprawę. Trzeba coś z nimi zrobić. Część śpi w celach na komisariatach, niektórzy mają własne mieszkania, które udostępniają innym, ale to wszystko jest maksymalnie tymczasowe. Dlaczego się uśmiechasz? - spytała zaskoczona, patrząc na chłopaka.
- To po prostu niesamowite, jak bardzo Dazai zmienił tę organizację. Jak bardzo zmienił tych ludzi - oznajmił z dumą i z lekkim wzruszeniem Chuuya. - Trafiłaś do nas już jak ta gnida była u steru, więc nie pamiętasz naszych ostatnich Mrocznych Czasów, które panowały za poprzedniego szefa. Gdyby za Moriego wysadzono nasz Biurowiec to mielibyśmy statystyki zupełnie na odwrót. Nie liczylibyśmy zmarłych w kilku tysiącach. Tam by się pojawiły dwie cyferki przed zerami. Za czasów Moriego niektórzy z Hersztów uratowaliby tyle, ze swoich zespołów, ile daliby radę. Nawet nie Hersztowie, a Dowódcy Oddziałów tak naprawdę. A potem nikt nie przejmowałby się tym, że nie mają gdzie pójść i czy są ranni. Byliby zostawieni sami sobie. Byliby dla siebie zupełnie nieznajomi. A Dazai z tej bandy obcych zrobił rodzinę. To jest po prostu niesamowite.
- Nie rozwiązuje naszego długoterminowego problemu - Sumawara szybko sprowadziła go na ziemię.
- Sierociniec na nadbrzeżu czeka tylko na oficjalne otwarcie tak naprawdę. Jest w pełni wyposażony - zauważył spokojnie Nakahara. - W pierwszej kolejności niech przeprowadzą się ci, którzy obecnie nie mają nawet dachu nad głową. Później ci, którzy śpią na komisariatach. A na końcu ludzie, którzy nocują u innych ludzi. No chyba, że mogą zostać na kanapach w obcych domach. Tym lepiej dla nas - zarządził chłopak.
- Ale Dazai chciał uroczyście otworzyć ten budynek jako nowy symbol dla Portowej Mafii - zauważyła zaskoczona Sumawara.
- Jeśli będziemy polegać tylko na symbolach to Portowej Mafii może już nie być - odbił piłeczkę rudzielec. - To tylko budynek. Dla Dazaia nie liczy się nawet on sam. Liczy się pomoc Kobe. A chwilowo to Portowa Mafia tej pomocy potrzebuje. Jasne, zostaw kilkadziesiąt pokoi wolnych żeby ludzie wiedzieli, że nawet teraz mogą na nas polegać. I uroczyste otwarcie też możemy zrobić, jak już staniemy na nogi i wyprowadzimy stamtąd ludzi. I ostatecznie budynek będzie służył tak, jak zażyczył sobie tego Dazai. Chociaż poczekaj. W pierwszej kolejności rozlokuj ludzi w budynku po Zbrojnej Agencji Detektywistycznej. Tylko że tam chcę ludzi wyższych stopniem przede wszystkim żeby zebrania mogły się odbywać w jakichś normalnych warunkach. Żadnych pustych pomieszczeń, jak ktoś woli spać u siebie to nie ma pokoju tam. Krótka piłka. Jak wystarczy pokoi to dopchaj to kimkolwiek, kto nie jest ranny.
- Jeśli kupimy materace to budynki Kaguyi, Shizuki i Hayato są już w pełni wybudowane. To co prawda fabryki, ale mają części przeznaczone dla pracowników, w których normalnie są powydzielane pokoje i mogą tam przez jakiś czas mieszkać w godnych warunkach - dodała Sumawara, a Nakahara spojrzał na nią zaskoczony. - Pozostałe dziesięć inwestycji związanych z gangami powinno dopiąć się na ostatni guzik,po prostu ta trójka przycisnęła gaz do dechy, bo się między sobą założyli.
- Chcesz mi powiedzieć, że Portowa Mafia ma w mieście obecnie czternaście różnych budynków? - spytał z cichym śmiechem Nakahara.
- Piętnaście. Ozaki kupiła gdzieś kamienicę widmo, o której nikt nic nie wie. Powiedziała tylko, że to pomysł Dazaia i że jak przyjdzie właściwy czas to się wszystkiego dowiemy - poprawiła go Sumawara. - Ale całkiem nieźle, co? W rok podnieśliśmy się z absolutnego niczego do takiej potęgi. I coraz mniej martwię się o naszych ludzi.
- Pamiętaj tylko żeby każdego dokładnie przepytać przed wypuszczeniem - zaznaczył Chuuya. - Ranga, Herszt, te wszystkie pierdoły. Wiesz, żeby papiery nam się zgadzały. I chcę być ze wszystkim na bieżąco.
- A Ty gdzie idziesz? Wracaj do łóżka - zbuntowała się Sumawara, na co tylko Nakahara pomachał jej ręką na pożegnanie i wcisnął dłonie do kieszeni. I gdy kobieta patrzyła tak na niego od tyłu, nie mogła pozbyć się wrażenia, jak bardzo chłopak przypominał jej Dazaia. Jak bardzo nieświadomie wchłonął niektóre jego nawyki i pozy.
- Zajmę się resztkami Biurowca. Przynajmniej na tyle, na ile dam radę. A potem znajdę firmę, która zajmie się tym, co zostanie po mnie. I znajdę Arakiego. Przyślij do mnie Kaguyę, jak ją znajdziesz. Ten zjebany architekt ją uwielbia - skomentował to Nakahara po czym wyszedł ze szpitala z lekkim uśmiechem.
Najpierw jednak skierował swoje kroki ku swojemu ulubionemu komisariatowi. Policjanci pozdrowili go, gdy tylko wszedł i spytali, jak się czuje. Niektórzy nawet klaskali i bili mu brawo nazywając bohaterem, ale to tylko sprawiło, że czuł się niekomfortowo. Nie przywykł do tego, by funkcjonariusze w ten sposób reagowali na jego obecność na posterunku. Minął ich tylko szybko i przeszedł do cel, które zdecydowanie były przepełnione, ale też otwarte.
- Nigdy nie sądziłem, że się ucieszę, że wzięli mnie na komisariat - zażartowała jedna z portowych kundli.
- Nigdy nie sądziłem, że kundle dogadają się z psiarnią - skomentował ktoś inny, a Nakaharze po prostu z zażenowania opadły ramiona. Zignorował idiotyczne teksty własnych podwładnych dla własnego zdrowia psychicznego.
- Wszystko w porządku? Czegoś Wam brakuje? - spytał tylko.
- Nie, jest okay Szefie. Jak na obecnie dostępne warunki oczywiście - potwierdził ktoś z tłumu. - Nie przeszkadza nam spanie tutaj paru nocek. No i niektórzy z policjantów zaproponowali, że nas przenocują u siebie, więc wysłaliśmy do nich tych ciężej rannych.
Krótka wizyta na komisariacie dała radę podnieść Nakaharę na duchu. Chłopak przywykł do tego, że ludzie traktują ich wrogo, a teraz, gdy znaleźli się w potrzebie, okazywało się, że jest zupełnie inaczej. Że wszelkie służby ratunkowe rzuciły się im na pomoc, że tak naprawdę nie zostali sami z problemem. Zainwestowanie w miasto i polepszenie wizerunku Portowej Mafii opłaciło się, bo nagle zewsząd znalazły się ręce chętne do pomocy.
Gruzowisko, które zastał zamiast swojego poprzedniego domu było ogromne. Mniejsze, niż powinno być i jakimś cudem nie zniszczyło żadnego budynku dookoła, ale wciąż ogromne. Z lekkim uśmieszkiem rudzielec zauważył dwa parkujące niedaleko auta i czwórkę ludzi, która z nich wysiadła. Jego wsparcie. Docenił strach Sumawary i aktywował swoją Zdolność, mimo zmęczenia, które czuł. Tym razem jednak nie skupił się na tym, by nie czerpać energii z siebie i nie uszkadzać sobie bardziej organów wewnętrznych, ale żeby jakoś zaabsorbować energię z otoczenia. Połowicznie mu się to udało i czuł to w lekkości z jaką tworzył kolejne kule czarnych dziur.
W końcu jednak zdecydował się na stworzenie płaskiej czarnej dziury, którą pierwotnie utrzymywał na pewnym poziomie, ale po chwili zaczął powoli opuszczać ku ziemi. Na ich oczach resztki gruzów dosłownie znikały w powietrzu. Nakahara musiał zrobić sobie dwie przerwy, gdy czuł, że za bardzo się przy tym męczy. Dostał nawet opierdziel w pakiecie z chusteczką od podwładnego, gdy znowu zaczęła mu lecieć krew z nosa. Jego podwładni zadzwonili po wsparcie i pozbyli się absolutnych resztek gruzu i zaczęli systematycznie przenosić to, co się zachowało z archiwum do podstawionych samochodów, które chwilowo wiozły to do hersztowskich mieszkań.
Nakahara uznał, że jego dzieło się dokonało i przypomniał podwładnym, że mają później wysadzić resztki piwnic, a Araki ma zacząć budowę na tym samym poziomie, na którym była niegdyś, po czym cichaczem zniknął z miejsca zamieszania. Spokojnym spacerkiem, o ile spacerkiem można nazwać kuśtykanie po postrzale, Chuuya przeszedł do kościoła, który wynajęła Sumawara i wszedł do niego. Jasne, trochę się wyżył i pozbył negatywnych emocji niszcząc gruz, ale i tak był psychicznie zniszczony. Ksiądz niczego mu nie powiedział tylko od razu uciekł na zakrystię, a Nakahara przekuśtykał przez środkową alejkę wyłożoną ślicznym, bordowym dywanem i minął rzędy ławek z zawieszonymi świeżymi kwiatami, które kolorystycznie wahały się od bieli i beżów do błękitów i czerwieni. Nie zginając rannej nogi usiadł na schodach przed głównym ołtarzem i oparł się o plecami o drewnianą mównicę, zza której zwykle przemawiał ksiądz. Kościół został udekorowany po prostu pięknie.
Nakahara pozwolił żeby łzy spłynęły po jego policzkach. Sumawara zdała mu raport, że powoli zaczynają przekwaterowanie i że zgłosili się względnie zdrowi ochotnicy, którzy szturmem wzięli supermarkety i zaczęli robić zakupy dla wszystkich. Ludzie, którzy zajęli pokoje w budynkach mafii czy mieszkali u kogoś, natychmiast zaczęli gotować masakryczne ilości jedzenia żeby na pewno wyżywić wszystkich, którzy znajdowali się w szpitalu bądź spali na komisariatach. Chuuya wiedział, że nie jest w stanie pomóc na żadnym froncie. I tak działali jak dobrze naoliwiona maszyna. Nie musiał ich pilnować ani się wcinać.
- Jeśli przegapisz nasz ślub gnido to przysięgam, że nie znajdą Twojego trupa - mruknął cicho rudzielec, ocierając łzy wierzchem dłoni, mimo że zupełnie nic Ci to nie dało. - Nie wiem, jak wygląda sytuacja u Ciebie. Nie wiem, jakim cudem przewidziałeś, że to u nas stanie się coś złego, ale wydaje mi się, że w nas wierzysz. Że wiesz, że damy radę. I daliśmy. Zadziwiające, jak wszyscy są dla wszystkich mili, otwarci i uprzejmi. Gdyby ktoś mi powiedział ze dwa lata temu, że tak będzie wyglądać Portowa Mafia to pewnie skopałbym mu dupę i wysłał do psychiatry. O, przepraszam. Jestem w kościele, nie powinienem bluźnić - cicho zaśmiał się rudzielec.
Chłopak zamilkł na chwilę żeby zebrać myśli i zacisnął obie dłonie na wisiorku, jakby był to amulet przynoszący szczęście. Rudzielec odetchnął ciężko zanim kontynuował swoją przemowę, którą wygłaszał do pustego kościoła.
- Mam nadzieję, że wszystko poszło zgodnie z Twoim planem. Mam nadzieję, że naprawdę nic Ci nie jest i że wrócisz do mnie cały i zdrowy. I że będę mógł wydrzeć się na Ciebie za cały stres, którego się przez Ciebie nażarłem, a Ty tylko przytulisz mnie i mi powiesz, że też mi kochasz. Chcę to usłyszeć chociaż jeszcze jeden raz. Naprawdę nie mam dużych wymagań. Możemy nawet razem uciec i zostawić świat w tyle. Nie musimy nawet brać tego durnego ślubu, wiem, że dla Ciebie to tylko formalność, bo i tak chciałeś spędzić ze mną resztę życia. Albo możemy wziąć jakiś ślub ukradkiem. Nawet w Vegas. Ba, nawet możemy wziąć ślub na pieprzonym lotnisku. Po prostu do mnie wróć. Tylko o to proszę.
Nakahara zamierzał coś jeszcze powiedzieć. Zamierzał pozwolić słowom płynąć prosto z jego serca. Na jego nieszczęście plany zakłócił mu wibrujący telefon. Rudzielec otarł szybko twarz i sprzedał sobie mentalnego policzka żeby nie brzmieć w czasie rozmowy jakby przed chwilą płakał.
- Co jest? - spytał krótko.
~ Nie spodoba Ci się to ~ zaczęła ostrożnie Sumawara. ~ Dazai i Hayato wrócili z Anglii. W towarzystwie chyba całego Zakonu Wieży Zegarowej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top