P. CLXI / STANY ZJEDNOCZONE - TROCHĘ WODY

Nakahara zerwał wszystkich z łóżek praktycznie z samego rana i uśmieszek na jego twarzy potwierdzał to, że raczej chłopak źle się z tym nie czuł. Oczywiście, Dazaia obudził pocałunkami i świeżo zaparzoną gorącą kawusią, ale dla reszty był już o wiele mniej delikatny. Osamu ubrany w białą podkoszulkę i szare dresy, stojąc w drzwiach prowadzących do ich sypialni z centralnej części apartamentu, opierał się leniwie ramieniem o framugę i popijając kawę patrzył na ukochanego z ewidentnym załamaniem. 

No bo Nakahara nie wyglądał poważnie w swojej czarnej, zdecydowanie za dużej na niego podkoszulce z logiem jakiegoś metalowego zespołu i szarych, krótkich, piżamowych spodenkach w serduszka. Nie wyglądał też ani trochę poważniej, gdy z aneksu kuchennego zwinął największy możliwy gar i chochlę, po czym po cichu zaczął wchodzić do pozostałych sypialni i uderzać o siebie sprzętami kuchennymi tak mocno, że Dazai miał wrażenie, że Chuuya obudził nie tylko ich ekipę, ale też wszystkich ludzi ze cztery piętra w dół.

Rudzielec wyglądał na absolutnie zadowolonego z siebie, gdy wrócił do kuchni i odłożył gar tam, skąd go wziął, po czym, chyba tylko po to żeby zminimalizować złość obudzonych, wstawił wodę na kawy i herbaty. Prędzej czy później z pozostałych pokoi wylała się masa ludzi, którzy wyglądali jak wpół żywe zombiaki. Dazai przez chwilę nawet im współczuł, bo naprawdę nie wydawali się bardzo wypoczęci, ale nie potrafił się powstrzymać przed żartem, że gdyby nie wiedział, gdzie się znajduje to pewnie założyłby, że na planie najnowszego sezonu The Walking Dead. Tak, jak nie potrafił powstrzymać się od drobnych przekomarzanek z Chuuyą i wytykaniem mu, że mógłby wysilić się w stosunku do nich na jakąś większą delikatność. 

Rudzielec jedynie wzruszył na to ramionami i objął ukochanego, który specjalnie dla niego przetransportował się do kuchni i stał oparty biodrem o blat. Dazai z miejsca otoczył ukochanego ramieniem, delikatnie gładząc rudzielca po plecach i wolną ręką wciąż popijając kawę. Nieco rozczulał go fakt, że potrafili stworzyć sobie absolutnie domową atmosferę nawet na drugim końcu świata w tak banalny sposób.

- Generalnie to idziemy do więzienia - oznajmił spokojnie Nakahara, wybudzając wszystkich w sekundę.

Dazai spojrzał na niego zaskoczony, lekko przekręcając głowę. Zdecydowanie nie była to jedna z tych rzeczy, które spodziewał się usłyszeć od samego rana na innym kontynencie. Nie była to też rzecz, której nie spodziewał się usłyszeć nigdy, no bo jednak żył swoim konkretnym życiem, ale jednak te słowa padające z ust Chuuyi dały radę absolutnie wybić go z rytmu. Reszta ich ekipy dosłownie zbladła i z miejsca gotowi byli do walki czy ataku, łapiąc cokolwiek, co tylko mieli pod ręką żeby użyć tego jako broni bądź aktywując własne Zdolności. Nikt nie zamierzał poddać się od tak. Jasne, ten widok dał radę rozczulić rudzielca, ale chłopak gestownie ich uspokoił i wyplątał się z objęć ukochanego żeby zaparzyć napoje.

- Nikt nas nie aresztuje, uspokójcie się panikarze - oznajmił z lekką wyższością Chuuya, choć po jego uśmieszku widać było, że osiągnął dokładnie zamierzony efekt dając im mikro zawały serc. - To nasz najbliższy cel zwiedzania. Alcatraz. To oficjalne, po którym zostało nazwane to nasze. Notabene ciekawa historia, ale to opowiem Wam dopiero na miejscu, bo trochę nie mamy czasu. Trzeba się wyszykować i przetransportować. A i tak czekają nas kosmiczne kolejki.

Wszyscy stojący po drugiej stole kuchennej wyspy wyglądali, jakby zastanawiali się, czy zabicie Nakahary w tamtym momencie było warte aktualnej odsiadki. Na całe szczęście dla obecnych w kuchni, większość z nich po prostu machnęła na całą sytuację ręką i oznajmiła, że w nosie ma takie wycieczki i że wolą się wyspać. I że najwyżej będą się łapać gdzieś później na mieście. Jedynie dwie dziewczyny oznajmiły, że są chętne i że postarają się zebrać najszybciej, jak to tylko możliwe. Dazai i Nakahara nie zamierzali się jednak spieszyć. Znaleźli nawet czas na jakieś drobne czułości, gdy zostali sami w kuchni, a w ostatecznym rozrachunku i tak czekali przy drzwiach pierwsi.

- To gdzie to Twoje więzienie? - spytał Osamu rozglądając się po okolicy sceptycznie i widząc dookoła nich jedynie typowe portowe zabudowania, gdy już zostawili auto na parkingu.

- Na wyspie. O to właśnie w tym wszystkim chodzi, że jest na wyspie. Dzięki temu teoretycznie nie mogli uciec. A praktycznie to my już wiemy, jak to wygląda z zasadami, nie? - zaśmiał się rudzielec, splatając palce z palcami ukochanego. - Ale spokojnie, niedługo powinien przypłynąć prom, którym dostaniemy się na miejsce. Podobno widoki z niego są niesamowite!

- Prom? - spytał Dazai, przełykając ciężko ślinę i z nieufnością obserwując otoczenie, gdy kolejka przesunęła się na tyle, że musieli okazać strażnikowi zakupione bilety i otrzymali niewielkie czerwone stempelki na nadgarstkach. 

Nawet taka drobnostka znaczyła dla Nakahary niezwykle dużo i chłopaka niemal roznosiło ze szczęścia, a Osamu żałował tylko, że nie jest w stanie poczuć w tym momencie dokładnie tego samego. Jasne, zamierzał zrobić wszystko byleby tylko rudzielec był szczęśliwy nawet jeśli wymagało to od niego wyjścia ze swojej strefy komfortu. I próbował nie dać po sobie poznać, że cały ten pomysł powoli coraz mniej mu się podoba. Dał radę nawet jakoś dotrzeć na pomost, a potem przekroczyć metalową barierkę, choć nie potrafił powstrzymać się od spoglądania w rozbijające się o burty promu fale. Pobladł nieco przez to i jak najszybszym krokiem ruszył w stronę wewnętrznej, zabudowanej części promu, w której znajdowała się kawiarnia i stoliki. Usiadł przy jednym z takich, próbując nie myśleć o tym, gdzie się znajduje. 

- Skarbie, jak będziemy tu siedzieć to nic nie zobaczymy - zamarudził Chuuya i lekko ścisnął dłoń ukochanego, dając mu tym samym znak, że wolałby być na zewnątrz, czuć przyjemny powiew wiatru na twarzy i oglądać, jak niewielka kropka, którą obecnie stanowiła więzienna wyspa powiększa się na jego oczach. 

I Dazai nie potrafił go przed tym powstrzymać. Ba, nawet nie chciał. Tak naprawdę to marzył o tym żeby przytulić ukochanego i oglądać świat w ten sam sposób, co on. Tylko, że na samą myśl o tym, że ma się zbliżyć do wody, praktycznie dostawał palpitacji serca. I tak cudem było, że wsiadł na ten cały cholerny prom, mimo że całe ciało trzęsło mu się jak galareta. Dazai musiał przyznać, że to było niezwykle dziwne uczucie. Bać się. I to nie bać się o ukochaną osobę czy jakikolwiek inny rodzaj całkiem łatwo usprawiedliwianego strachu. Po prostu się bać, z całą świadomością, jak irracjonalne to było. A jednak nie potrafił przestać, więc robił co tylko mógł żeby to zamaskować.

- To leć oglądać - uznał, uśmiechając się lekko. - Tylko weź ze sobą dziewczyny żeby przypilnowały żeby nic Ci się nie stało - poprosił, gestem wskazując podwładnym, że niezastosowanie się do jego polecenia będzie wiązało się z dość negatywnymi konsekwencjami.

- Ale to wtedy wszystko przegapisz - zauważył z lekkim smutkiem Chuuya.

- Skarbie, dla mnie to woda jak woda. Mam podobne widoki w domu - odbił piłeczkę Dazai, jakimś cudem zachowując resztki spokoju i spoglądając na ukochanego z lekkim sceptyzmem. - Ale Ty leć. Naprawdę. Zajmę nam miejsca żeby na bank nas nikt nie podsiadł jeśli chciałbyś wrócić.

- Jesteś pewny Dai? - spytał niepewnie rudzielec, któremu coś w tym wszystkim przestało powoli trybić.

- Absolutnie skarbie - potwierdził brunet i gestem przegonił ukochanego z szerokim uśmiechem.

Nakahara zniknął z pola widzenia Dazaia i chłopak westchnął lekko z ulgą, gdy został absolutnie sam. Przymknął oczy i zjechał nieco na kanapie, którą zajmował, próbując skupić się na czymś prostym. Na przykład skupić się na nie myśleniu o tym, jak bardzo czuje delikatne ruchy promu płynącego po wodzie, jak dokładnie słyszy szum fal rozbijających się o burty.  I przez chwilę nawet dobrze mu szło, ale Chuuya okazał się bardziej uparty i wrócił do niego po mniej, niż pięciu minutach, stając przed nim i opierając dłonie na biodrach.

- Dai, chodź! Zobacz - oznajmił rozradowany Nakahara, stając przed ukochanym i delikatnie ciągnąc go za rękę. - Dziewczyny zajęły nam najlepsze miejsca przy burcie. Doskonale widać wszystkie okoliczne mosty. O samym mieście i Alcatraz nawet nie wspominając.

- Chuu ja naprawdę tam nie wyjdę - oznajmił w końcu Osamu, nijak się nie podnosząc i nie potrafiąc skupić wzroku na ukochanym. - A nie chcę żebyś utknął tu ze mną. Dlatego idź, korzystaj z wycieczki i się baw, a ja dołączę jak już dobijemy do brzegu.

- Ale dlaczego gnido? - zestroszył się w pierwszym momencie rudzielec.

- Bo po prostu boję się wody - przyznał się cicho Osamu, wbijając wzrok w stolik przed nim i unikając wzroku Nakahary, w którym spodziewał się znaleźć jedynie rozczarowanie.

- Od kiedy? - spytał tylko delikatnie rudzielec.

- Chyba od tej akcji z falą - kontynuował zawstydzony brunet, drapiąc się z zakłopotaniem po karku.

- Przepraszam, że naciskałem - odparł po dłuższej chwili milczenia Chuuya i usiadł obok ukochanego, uśmiechając się delikatnie. - Nie wiedziałem. Powinieneś mi był powiedzieć to bym Cię tutaj nie ciągnął. Czasami wydajesz się tak wielki i niepokonany, że zapominam, że jesteś po prostu człowiekiem. I że masz prawo czegoś się bać. Przepraszam.

- Nah, to nic wielkiego - Dazai uznał, że pójdzie w zaparte, jakby właśnie nie przyznał się do ogromnej słabości. - Ale leć już do dziewczyn, przegapisz rejs.

- To tylko trochę wody - odparł na to Chuuya, wzruszając ramionami. - Takie same widoki mam w domu. A przecież nie zostawię ukochanego na pastwę niewygodnych kanap w okropnym odcieniu brązu i samotności.

- Naprawdę chce Ci się ze mną siedzieć, jak tam masz takie widoki? - spytał Osamu, patrząc na rudzielca z niedowierzaniem i Chuuya ledwo powstrzymał się od zwyzywania rozmówcy od idiotów.

- Wiesz, Ty wytrzymujesz ze mną, jak lecimy samolotem. A to raczej też pewnie nie bywa zabawne - zauważył logicznie rudzielec, przyciągając do siebie ukochanego i delikatnie całując go w skroń. - No już, połóż się - zarządził chłopak ciepło.

I Dazai ani myślał nie posłuchać. Powoli położył się na kanapie tak, by głowę trzymać na udach Chuuyi, który zaczął uspokajająco gładzić go po plecach. Rudzielec nachylił się też nad nim tak, że jego rozpuszczone włosy spadły kaskadą i stworzyły niewielką kurtynę oddzielającą tę dwójkę od reszty świata. Nakahara odprężył się nieco i zaczął cicho nucić jedną z ulubionych piosenek Osamu, skutecznie odciągając jego myśli od tego, że znajdowali się na promie. I nagle, gdy siedzieli tak we dwóch to Dazai musiał przyznać, że prawie w ogóle przestał się bać.

Z tak spokojnego stanu wyrwało ich dopiero ogłoszenie, że dobijają do wyspy i że niedługo będzie można opuścić prom. W pierwszym momencie Nakahara pomyślał, że powinni zebrać się jak najszybciej żeby jak najszybciej zejść na ląd. Dazai wyglądał jednak na tak spokojnego i zrelaksowanego, że rudzielec nie miał ochoty wybijać go z tego stanu. Chuuya nie potrafił przestać myśleć o tym, z jaką trudnością przyszło Osamu przyznanie się do własnej słabości. I to słabości, która była przecież w pełni uzasadniona, bo po praktycznie podtopieniu i utracie kontroli strach był logicznym następstwem. Rudzielec obiecał też sobie, że zacznie zwracać na takie rzeczy, momenty i sygnały nieco większą uwagę. Że będzie wyłapywał takie rzeczy wcześniej. Że będzie wspierał Dazaia tak samo, jak Dazai zawsze wspierał jego.

Dlatego rudzielec poczekał aż wszyscy opuszczą pokład i dopiero wtedy, gdy nie było już najmniejszej kolejki, dopiero wtedy obudził Osamu i zszedł z nim na ląd, ignorując to, jak mocno brunet ściska jego dłoń, gdy przechodzili po stalowej kładce i drewnianym pomoście. Dziwnym było uświadomić sobie, że Dazai był też zwykłym człowiekiem, ale Chuuya docenił to, że to przed nim chłopak się otworzył. Nie żeby brunet miał jakikolwiek inny wybór, ale to już szczegóły. Tak samo zresztą jak Chuuya musiał docenić fakt, że Dazai nie uciekł. Że nie zostawił ich samych na tej wycieczce tylko, że spróbował spełnić każdą zachciankę rudzielca, spychając swoją strefę komfortu na dalszy plan.

Dziewczyny odnaleźli na dziedzińcu przy pomoście, gdy stały, słuchając starszego, siwego mężczyzny w kapeluszu. Dazai pierwotnie uznał, że to zapewne przewodnik, który nie potrafił pogodzić się z przejściem na emeryturę, więc pracował dopóki tylko mógł, co przywołało delikatny uśmiech na jego ustach. Nie żeby zamierzał skupić się na tym, co mężczyzna mówił. W końcu obok siebie miał małą, rudą encyklopedię, która wiedziała wszystko na temat wszystkiego i Dazai o wiele bardziej wolał usłyszeć historię tego miejsca z ust ukochanego, niż z ust obcego człowieka. Zaskoczyło go jednak to, że ludzie z wycieczki patrzyli na mówcę tak, jak niejednokrotnie patrzono na niego, z pewnym strachem, niechęcią czy pogardą. I chyba głównie to ostatnie zmotywowało go do skupienia się i posłuchania historii tego człowieka. Okazało się, że mężczyzna był jednym z ostatnich żyjących więźniów Alcatraz, którzy zostali wypuszczeni, gdy więzienie zamknięto, bo byli zbyt starzy żeby ich przenieść do innego ośrodka.

- Weźmy mapkę i idźmy już stąd - zaproponował cicho Dazai, zaciskając zęby, ale zachowując spokój.

- Popieram - odparł rudzielec i podążył tuż za nim, nie potrafiąc powstrzymać się od patrzenia na staruszka ze współczuciem.

- Dlaczego nie posłuchamy tego, co ma do powiedzenia? - spytała Hoshi, niechętnie ruszając za przełożonymi.

- Bo przyjechaliśmy zwiedzać więzienie, a nie oglądać cyrk - oznajmił dosadnie Chuuya, jednak ta odpowiedź dziewczynom nie wystarczyła.

- Przecież on pracuje tu z własnej, nieprzymuszonej woli - zauważyła Yunna delikatnie gestykulując.

- Jesteś tego taka pewna? - spytał Dazai, ledwie powstrzymując się od spojrzenia na podwładne jak na skończone idiotki.

- Dostaje za to wypłatę, więc raczej tak - Yunna broniła swojego stanowiska z nieznacznym wzruszeniem ramion, jakby nie chodziło o nic wielkiego.

- Wow. Dostaje wypłatę. Naprawdę? - Chuuya nie zamierzał się jednak powstrzymywać i z całej jego osoby aż emanował sarkazm. Nie po tym, jak zobaczył ból w oczach Osamu. Współczucie dla innego potwora. - Bo więźniowie, zwłaszcza starzy więźniowie, mają tyle ofert pracy, nie? Albo pomocy społecznej? Jeśli naprawdę myślisz, że gdyby ten człowiek dostał lepszą ofertę albo miał chociaż minimum pieniędzy żeby godnie żyć to tkwiłby tutaj? W więzieniu, w którym spędził większość swojego życia? Nie odpowiadaj, bo jeśli potwierdzisz to uznam Cię za kretynkę i zostawię w najbliższym parku narodowym.

- On nie ma wyboru - potwierdził nieco delikatniej Dazai. - Utknął tutaj, a oni wykorzystują go jak małpę w cyrku. Ma zrobić dobre przedstawienie. Nie widziałaś wzroku ludzi? Tej pogardy dla niego? Żaden potwór nie chce żeby ktokolwiek mu przypominał o tym, że był potworem. Niezależnie od tego, co się zrobiło. Skoro odsiedział swój wyrok to społeczeństwo powinno mu odpuścić, a nie traktować go jak śmiecia.

- A co jeśli kogoś zabił? - zaoponowała Hoshi, choć posłusznie ruszyła z przyjaciółmi w górę traktu.

- A bo Tobie się nie zdarzyło, co? - zgasił ją szybko Chuuya. - Zwłaszcza w tym wieku, przy takim stażu w Portówce. Nawet ostatnio u Yakuzy pacyfistycznie przekonałaś ich do odwrotu, prawda?

- To co innego - odparła nieco słabiej Hoshi.

- Dlaczego? Bo dotyczy Ciebie a nie jakiegoś przypadkowego człowieka z ulicy? Nie rozśmieszaj mnie. Równie dobrze to mogłoby być Alcatraz Fidelsky u nas i równie dobrze to mogłabyś być Ty. Za kilkadziesiąt lat, po odsiedzeniu wyroku, wciąż traktowana jako potwór. I nikt nawet nie spytałby Cię, za co siedziałaś. Bo czy siedziałaś za kradzież chleba czy za ludobójstwo, dla przypadkowych ludzi i tak liczy się to, że zobaczyli potwora z bliska - oznajmił zadziwiająco spokojnie Dazai.

- Zwłaszcza, że Alcatraz nie było więzieniem pierwszego wyboru - dodał rudzielec. - Zsyłano tutaj ludzi, którzy uciekli z innych więzień. I wbrew pozorom mieli tu dobre warunki. Cele, które nie były dzielone i aż tak małe, ciepłą wodę i sporą bibliotekę. Czasami panujące tu warunki były tak dobre, że ludzie z własnej woli chcieli tu trafić, bo gwarantowało im to lepsze życie. Nigdy nie wiesz, kto mógł być po drugiej stronie krat. No i w pozostałych budynkach normalnie mieszkali ludzie. Rodziny strażników, przypadkowi ludzie, ostatecznie nawet studenci, którym bardziej opłacało się wynajmować pokój na wyspie i dopływać promem do brzegu i lecieć do szkoły, niż mieszkać w San Francisco, które było trzykrotnie droższe. O ile nie lepiej. Jakby, w całej mojej gadaninie chodzi o to, że ludziom po prostu należy się szacunek, a wspieranie tego cyrku, który zachodzi przy porcie jest od niego bardzo dalekie.

- Ale gdyby to był ktoś z Yakuzy to już myślałbyś inaczej - wytknęła mu Yunna, wzruszając lekko ramionami. - Gdyby ten człowiek był z Yakuzy, cieszyłbyś się. W końcu byłbyś zwycięzcą, a on przegranym.

- Na pewno myślałbym inaczej - potwierdził Chuuya, ostrożnie dobierając wszystkie słowa. - I rzeczywiście, chwilowo z Yakuzą mamy najbogatszą historię, ale mylisz się co do całej reszty. Nie cieszyłbym się, gdyby zamiast tego człowieka stał tam ktokolwiek z Yakuzy. Bo zapewne byłby to niewiele znaczący pionek, biorąc pod uwagę, że zarząd Yakuzy pewnie wymordujemy. Ale nawet gdyby to był ich szef, wciąż mógłbym cieszyć się z własnego zwycięstwa i współczuć mu, że skończył jak małpa w cyrku. Mam inteligencję emocjonalną na poziomie trochę wyższym, niż jaszczurka i potrafię odczuwać dwa sprzeczne uczucia na raz, doskonale rozumiejąc, skąd się biorą. Polecam się tego nauczyć, przydaje się w życiu.

Główna dyskusja umarła w tym dokładnie momencie i Dazai objął ukochanego ramieniem, ciesząc się, że tak dobrze porozumiewali się bez słów i że jednak w większości ważnych rzeczy absolutnie się zgadzali. Na krótką chwilę zapadła niezręczna cisza, ale Chuuya bardzo szybko wcielił się w rolę przewodnika i zaczął im opowiadać o historii tego miejsca, o cenach wynajmu, o wieży ciśnień, kompleksie szpitalnym i miejscowej straży pożarnej. Zatrzymywał się przy każdym możliwym, nieważne jak bardzo zrujnowanym, obiekcie i opowiadał coś więcej o nim samym. Dazai słuchał jak zaczarowany i z lekkim uśmieszkiem zauważył, że co rusz ktoś zatrzymywał się obok nich żeby posłuchać wywodu rudzielca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top