P. CLVIII / STANY ZJEDNOCZONE - LOS ANGELES DZIEŃ 1
Odautorskie:
Hej Miśki! Zgodnie z obietnicą, jest piątek - jest rozdział. Mam nadzieję, że fluff Wam się jeszcze nie znudził! Przy okazji chciałam Was zaprosić na "książkę", którą zaczęłam ostatnio - Marcowe Wyzwanie. Pojawiły się dwa pierwsze rozdziały. Jeden opowiada o opuszczonym kościele, a drugi o codziennym życiu nastoletniego nekromanty. Jestem niesamowicie ciekawa Waszych opinii i tego, czy takie inne formy Waszym zdaniem też wychodzą mi na jakimś poziomie!
Tak czy siak, nie przedłużam. Miłego czytania ♥♥♥
#Luceusz_Out
Wjazd do Los Angeles zdecydowanie nie wyglądał tak, jak mogliby się tego spodziewać. W sensie jasne, spodziewali się przepychu, ogromnych budynków i masy ludzi, ale nie spodziewali się absolutnie zapchanej sześciopasmówki, jadącej może z piętnaście na godzinę. Mniejsza dynamika jazdy zupełnie nie przeszkadzała jednak Dazaiowi i Nakaharze, którzy ponownie jechali sami w pierwszym aucie ich małego korowodu. Chuuya, rozsiadłszy się wygodnie i nawet nie myśląc o puszczeniu dłoni ukochanego, przeglądał telefon żeby znaleźć im atrakcje na całe trzy dni, które zamierzali spędzić w Mieście Aniołów.
- Szczerze to nie wiem, czy pchałbym się do Universal Studios - oznajmił rudzielec, przewracając oczami na widok tego, że Dazai na chwilę zupełnie puścił kierownicę żeby napić się coli.
- Musielibyśmy spędzić tam cały dzień - przyznał mu rację brunet, lekko wzruszając ramionami. - I to przy dobrych wiatrach i tych najdroższych wejściówkach, które pozwalają na ominięcie kolejki. I o ile same wejściówki nie stanowią najmniejszego problemu to trzeba się liczyć z tym, że tam i tak będzie od zakichania ludzi.
- Szczerze to nie mam ochoty się przepychać - uznał Nakahara, wrzucając Uniersal na listę rzeczy, które zrobią innym razem.
Było jeszcze wcześnie rano, gdy dojechali do domu, który wynajmowali. Uznali, że zajęcie całego domu w koreańskiej dzielnicy, które kosztowało mniej, niż wykupienie hotelu, a jednocześnie gwarantowało im więcej przestrzeni do życia i lepszą możliwość poznania miasta od podszewki. No i dzięki temu omijali masę korków. A przecież w wieżowcu wśród chmur będą spać w Nowym Jorku. Nic straconego, ot zupełnie inne doświadczenia. Grzecznie przywitali się z gospodarzem, odłożyli klamoty do pokojów i wyruszyli na zwiedzanie.
Chuuya uparł się żeby pierwszym punktem było The Broad twierdząc, że im później tam przyjadą, tym w dłuższej kolejce będą musieli czekać. Gdy zostawili auta na parkingu, narzekając w niebogłosy na zdecydowanie wyolbrzymione ceny i podeszli pod wejście do muzeum, natychmiast zrozumieli obawy rudzielca. Sam obiekt otwierał się za niecałe pół godziny, a przed nimi w kolejce i tak stało dobre trzydzieści osób. Chłopcy wzruszyli jednak ramionami i grzecznie ustawili się za ostatnią osobą, gadając o absolutnych pierdołach, doceniając fakt, że stoją w cieniu i współczując ludziom, którzy aktualnie znajdowali się przed nimi. Samo wejście do muzeum było darmowe, ale bilet i tak należało kupić. Dazai obstawiał, że to jedynie sposób kontroli nad tym, ile osób w jednym czasie wchodzi do muzeum albo że pracownicy muszą prowadzić jakąś statystykę, gdy niektórzy z jego towarzyszy woleli narzekać, że to absolutnie bez sensu żeby za bilet płacić zero dolarów.
Rozproszyli się po calutkim muzeum, gdy Dazai chwycił ukochanego za dłoń i oznajmił, że mogą się wstępnie umówić za parę godzin w sklepiku na parterze. Wszyscy uznali to za dość dobry pomysł. W końcu w muzeum było bezpiecznie, a jakby nie patrzeć jego zbiory były przeogromne, pochodzące z najróżniejszych etapów historii ludzkości. The Broad wyjątkowo spodobał się Dazaiowi. Jasne, Nakahara chodził uradowany od dzieła do dzieła, czasami je podziwiając, czasami komentując, że jak coś takiego może być w ogóle uznawane za dzieło, ale taki już był chyba po prostu urok sztuki nowoczesnej. Osamu natomiast spodobał się sam rozkład budynku. Wysokie sufity, ogromne przestrzenie wystawowe i ściany działowe, które były na tyle wysokie, by człowiek nie dał rady zobaczyć niczego ponad nimi, ale na tyle niskie, że nie sięgały sufitu i potęgowały uczucie przestronności.
Dazai nawet nie próbował udawać, że ogarnia sens sztuki znajdującej się w muzeum. Dla niego stół z czterema krzesłami powiększony tak, że człowiek nie sięgał nawet połowy wysokości nogi krzesła był jedynie meblem o horrendalnych rozmiarach. Tak, jak wrażenia nie zrobiły na nim metalowe balony wyglądające jak niedbale rzucony bukiet. Z tą jedynie różnicą, że pąki owego bukietu miały tak z metr średnicy. Nawet jednak on, absolutnie nieobyty ze sztuką, potrafił docenić niektóre dzieła. Obraz wykorzystujący fragmenty luster, nietypowych materiałów i górnolotnych napisów na przykład bardzo przypadł mu do gustu, bo własne odbicie, które człowiek widział w lustrze, idealnie dopełniało kompozycję dzieła. No i zawsze były obrazy Pewnie dlatego Osamu przez większość czasu szedł obok Nakahary, słuchając jego wywodów o historii konkretnych dzieł, o ich rewolucyjności czy znaczeniu kulturowym czy wreszcie o historiach z żyć artystów.
Osamu miał wrażenie, że mógłby słuchać jak Chuuya opowiada o tym, że woda jest mokra. Po samej jego intonacji doskonale było słychać, które z wydarzeń wydają mu się ważniejsze czy po prostu ciekawsze. Do tego dochodziła gestykulacja i te urocze radosne iskierki w oczach chłopaka. W tamtej chwili rudzielec wyglądał bardziej na najszczęśliwszego na świecie studenta historii sztuki, a nie wiceszefa ogromnej mafii. Jasne, Nakahara czasem fukał na niego, udając, że się obraża, że Dazai tak odpływa myślami, ale brunet po prostu nie potrafił przestać myśleć o tym, jaki fart go kopnął, że ma za partnera tak niesamowitą osobę.
Tak, jak nie potrafiłby słowami wyrazić, jak lekko się czuł. Zapomniał w ogóle o problemach, które przygniatały go w Kobe. Zapomniał, że ma mafię do prowadzenia, że wisi im nad głowami potężny przeciwnik, że układy z policją są w etapie raczkującym. Zapomniał o zdradzie siostry i zapomniał, że jest potworem. Jasne, zdarzało mu się używać Zdolności, ale tylko i wyłącznie dla zabawy bądź w ramach wygłupów, a nie do obrony czy zabierania życia. Dazaiowi nawet lepiej się oddychało. Lepiej spało, chociaż Nakahara sumiennie dbał o to żeby za dużo tego snu nie było. Po prostu lepiej żyło. Jakby był zwykłym dzieciakiem, którego chłopak ciąga po interesujących go miejscach. I na takie życie Dazai nie zamierzał narzekać, bo mimo że pozbawione stresu i ryzyka i tak było pełne zabawy i przygód.
Niemniej czas płynął, a wystawa miała jednak swoją ograniczoną przestrzeń. Najbardziej Dazaia zachwyciło pomieszczenie, do którego prowadziła horrendalna kolejka. Gdy tylko pracownica muzeum zamknęła za nimi drzwi, a światła zgasły, obaj chłopcy poczuli się przez chwilę jakby byli sami w całym wszechświecie. Poza niewielkim kawałkiem podłogi, na którym stali, ściany, sufit i posadzka wyłożone były lustrami, a od sufitu, na różnej długości czarnych, cienkich żyłkach zawieszone były niewielkie żarówki w różnych odcieniach ciepłej żółci, czerwieni bądź błękitów i zieleni. Przez chwilę poczuli się jakby sami byli otoczeni jedynie przez nieskończony kosmos, a zobaczenie własnego, zwielokrotnionego odbicia, zdecydowanie było dziwnym uczuciem.
W tak magicznej atmosferze Dazai przyciągnął do siebie ukochanego i delikatnie pogładziwszy go po policzku, czule pocałował. Niższy chłopak bez wahania zarzucił mu ręce na szyję i uśmiechnął się szeroko, co Osamu mógł poczuć na własnych ustach. Na krótką chwilę świat się dla nich zatrzymał. Tylko po to by z impetem ruszyć dalej, wyrywając ich z tej jakże niezwykle przyjemnej chwili. Nakahara uparł się, że muszą odstać w kolejce drugi raz, bo zbyt zachwyceni pięknem tudzież zbyt zajęci sobą, nie zdążyli zrobić sobie żadnego zdjęcia na pamiątkę. Więc gdy ponownie znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu, Nakahara z miejsca użył swojej Zdolności żeby mogli przybrać absolutnie najdziwniejsze pozy, zawieszeni w powietrzu i odbijający się w każdym możliwym lustrze.
Ze sklepu z pamiątkami Dazai wyszedł z pełnymi torbami. Słuchał Nakahary na tyle uważnie, by wiedzieć, które dzieła mu się spodobały, więc kupił pocztówki z nimi, torbę z którymś z obrazów, koszulkę i książkę o obecnej wystawie stałej i zbiorach przechowywanych w magazynach. Chuuya spojrzał na niego, jak na skończonego wariata, że wydał taką fortunę, ale Dazai tylko wzruszył ramionami. Skoro już byli w Stanach to dlaczego nie mieli skorzystać z tego wyjazdu na sto procent?
Załadowanie się do auta nie zajęło im wbrew pozorom długo, choć specjalnie szli wybitnie naokoło tylko i wyłącznie po to żeby znaleźć po drodze Starbucksa, bo wszyscy cholernie mocno potrzebowali kawy. No, Nakahara potrzebował słodkiego ulepku, a nie kawy, bo jak inaczej nazwać Karmelowe Frappucino z dodatkową toną wanilii i cukru? Niemniej absolutnie zadowoleni z siebie wsiedli do aut i przejechali przez prawie całe miasto aż do jednego z najpiękniejszych punktów widokowych w całym Los Angeles. Do Obserwatorium Griffitha.
Oczywiście Dazai, gdy tylko zobaczył rozrysowany na posadzce układ słoneczny, natychmiast położył się tuż nad napisem "słońce" przybierając taką pozę, jakby to on był centrum wszechświata. Przechodzący niedaleko ludzie spojrzeli na niego, jakby urwał się z choinki i musieli powstrzymać się od szerokiego uśmiechu. Nakahara w tym czasie najzwyczajniej w świecie udawał, że chłopaka nie zna, aż do momentu, w którym Dazai wstał i otrzepał się z kurzu.
Sam budynek był niestety zamknięty, ale nie zmieniało to faktu, że był piękny. I o dziwo nawet Osamu go kojarzył z jednego z filmów, do obejrzenia którego zmusił go Nakahara. Połazili przez chwilę dookoła, podziwiając architekturę i zatrzymując się na dłużej przy śnieżnobiałych barierkach, za którymi rozciągało się wiele metrów zalesionego stoku, a tuż za tym znajdowało się już miasto. Wieżowce rozcinające niebo i gruba warstwa brudnego smogu unoszącego się nad centrum były dość ewidentne i nieco martwiące, ale nie zamierzali niszczyć sobie dnia myśleniem o problemach klimatycznych. Niemniej rozciągające się u stóp wzniesienia miasto robiło ogromne wrażenie i było zdecydowanie jednym z absolutnie niezapomnianych widoków.
Z obserwatorium prowadziła dość zawiła i wznosząca się ku górze ścieżka prowadząca na taras, który znajdował się najbliżej znaku Hollywood. Wspinanie się w pełnym słońcu nie było tym, co można uznać za najzabawniejszą część dnia, ale na szczęście choć niektórzy z nich wykazali się rozumem i wyjęli z plecaków i toreb butelki wody. Dazai rzucił swoją Nakaharze żeby rudzielec przypadkiem mu nie zszedł i Chuuya dosłownie spojrzał na niego, jak na ósmy cud świata.
Nie zamierzali jednak zatrzymać się tam, gdzie dopuszczało ich prawo. W końcu prawo było dla przeciętnych ludzi, którzy nie chcieli mieć mega fajnych zdjęć z wakacji. Tak więc, gdy taras był pusty, przekroczyli granicę przeskakując nad ogrodzeniem i rozpoczęli drugi, o wiele trudniejszy etap wspinaczki. I Dazai i Nakhaara nie byliby sobą, gdyby nie rozsiedli się wygodnie na poziomej kreseczce w literce H, albo gdyby nie poprzybierali póz niczym modele stojąc we wnętrzach O czy opierając się o ukosy W. Gakou nie narzekała i wcieliła się w swoją rolę fotografa jakby całe życie planowała jednym zostać i zrobiła chłopakom dosłownie kilkaset zdjęć. Ukryci pod Lekkim Śnieżkiem nie przejmowali się ochroną, która przybiegła sprawdzić, kto bez uprawnień włamał się na teren.
Na sam koniec zrobili sobie jeszcze jedno, wspólne zdjęcie i Nakahara rzucił, że ścigają się na sam dół, dość jednoznacznie patrząc krótko na Dazaia. Brunet zrozumiał od razu. Aktywował swoją Zdolność i razem z rudzielcem zniknęli ze wzgórza w dosłownie kilka minut, gdy reszcie samo zejście do parkingu przed obserwatorium Griffitha zajęło ładnych kilka godzin. Chłopcy jak poparzeni wskoczyli do auta, a Dazai wcisnął gaz do dechy żeby tylko jak najszybciej zniknąć z widoku podwładnych. Jakby nie patrzeć spędzili przy znaku ładnych kilka godzin i słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a oni chcieli dojechać na Plażę Tysiąca Kroków, po drodze zahaczając jeszcze o Subwaya żeby kupić sobie na obiad jakąś kanapkę na ciepło, bo obaj uznali, że jeśli codziennie będą musieli się stołować w McDonaldzie to oszaleją.
Zaparkowanie przy plaży graniczyło z cudem, głównie dlatego, że auta parkowały równolegle do drogi, niedaleko samej plaży. I brzmiałoby to nawet prosto, gdyby od parkingu nie oddzielała ich trójpasmowa jezdnia pełna aut jadących w przeciwną stronę. Dazaiowi jednak włączył się tryb rajdowca i nim zdążył spowodować wypadek, rozpędził się, zaciągnął ręczny i skręcił maksymalnie kierownicę, idealnie parkując na jedynym wolnym miejscu w okolicy. Nakahara tylko złapał się lekko za uchwyt u góry żeby nie przyrżnąć o coś głową i obserwował całą akcję z lekkim znudzeniem i naganą. Na wszelki wypadek wrzucili swoje telefony i portfele do schowka na rękawiczki, zakładając, że podwładni będą do nich wydzwaniać i że szansa, że zgubią ważne dokumenty wydurniając się jest o wiele większa niż to, że ktoś wybije im szybę w aucie i ich okradnie.
- Naprawdę nie powinieneś jeździć tak nieostrożnie - zauważył rudzielec, wysiadając z auta i rozpakowując swoją kanapkę.
- Oj przecież nie spowodowałem wypadku - obruszył się Dazai, natychmiast schodząc na pobocze.
- Tym razem - odbił piłeczkę Nakahara. - Ale kiedyś możesz spowodować i nie daj cholera coś Ci się gnido stanie.
- Przecież jestem nieśmiertelny, nie? - zażartował Dazai, skupiając się na rozpakowaniu własnej kanapki i ignorując ciężkie westchnięcie Chuuyi.
Zejście po zapiaszczonych, drewnianych schodach nie brzmiało bezpiecznie, ale o dziwo względnie takie było. Powoli zaczynało się też robić nieco chłodniej, choć wciąż było ciepło, więc rodziny z dziećmi raczej poruszały się w stronę parkingu, dzięki czemu plaża znacząco opustoszała. Nakahara natychmiast ściągnął ze stóp trampki i zawiązawszy sznurówki ze sobą, przerzucił sobie buty przez ramię żeby móc poczuć piasek między palcami. Dazai bardzo szybko poszedł w jego ślady.
Początkowo szli jedynie przez plażę, zauważając, że im dalej od zejścia, tym mniej dookoła było ludzi. Rozmawiali na najróżniejsze tematy, idąc przytulonym do siebie i śmiejąc się do rozpuku. W pewnym momencie Chuuya uznał, że ma dość łażenia po suchym piasku, więc minimalnie się przesunęli żeby iść tuż na granicy po mokrym podłożu. Nakahara nie był jednak jeszcze psychicznie gotowy żeby w pełni zamoczyć stopy, więc gdy tylko pojawiała się jakaś większa fala, więc uciekał na bok, odpychając przy okazji Dazaia. Dazai w pewnym momencie uznał, że nieważne, jak urocze to było, powoli stawało się być irytujące, więc zamienił się z ukochanym miejscami, podwijając nogawki dżinsów do kolan.
- Idziemy po oceanie - zauważył w pewnym momencie rudzielec, gdy i on się przełamał. - Trochę to niesamowite.
- To tylko woda Chuu - zaśmiał się Dazai. - Zresztą, praktycznie ta sama, która dociera do portów w Kobe.
- Oj wytęż trochę mózgownicę - zgromił go ukochany. - Poczuj klimat tego miejsca. Jesteśmy sami na wąskim pasie plaży, od świata i samochodów i ludzi oddziela nas pas cholernie wysokich skał, a z drugiej strony ogranicza nas ocean. To jednocześnie miejsce pełne wolności i ograniczeń. No i jak ten mały kawałek lądu daje radę nie ugiąć się w tak silnym towarzystwie.
Chuuya wyglądał, jakby zamierzał powiedzieć coś jeszcze, ale zamarł dosłownie w pół kroku tylko po to, by nagle zacząć iść w stronę oceanu. W pierwszym momencie Dazai przestraszył się, że coś było nie tak, ale bardzo szybko dotarło do niego, że rudzielca po prostu urzekło słońce chowające się za granicą horyzontu, barwiące niebo i ocean na najróżniejsze kolory od różu i żółcieni po czerwień. Chłopak absolutnie zignorował to, że wszedł tak głęboko do wody, że fale zamoczyły dół jego wywiniętych spodni.
- Jak tu pięknie - oświadczył szeptem, gestem przywołując do siebie Dazaia, który natychmiast znalazł się tuż obok, obejmując rudzielca ramieniem, by razem stali i obserwowali zanikające światło i powoli zapadającą ciemność. - To piękne i trochę straszne. W sensie to jak bardzo jesteśmy nieznaczący w porównaniu do przyrody. Ona będzie trwała. Czasami w sposób, którego nie widzimy albo nie rozumiemy, ale była tu przed nami i będzie po nas. I to nie tylko po mnie czy po Tobie, ale po całym gatunku ludzkim.
- No z tym ostatnim to bym się trochę kłócił - wtrącił delikatnie Dazai. - To trochę idealistyczne patrzenie. Ale z resztą się zgadzam. Choć nie wiem, czy nazwałbym to strasznym. To raczej uspokajające, że cały świat nie kręci się wokół nas i że w sumie to, co zrobimy, tak naprawdę może nie mieć znaczenia. Tylko, że nie nam o tym decydować. To jakaś banda oszołomów określi pewnie za jakieś sto lat. Najlepszym, co możemy zrobić jest po prostu życie tu i teraz.
Dyskusja nie została kontynuowana i tylko Dazai stanął za ukochanym tak, by objąć go i położyć podbródek na jego głowie, by w tej pozycji obserwować zapadanie nocy. Gdy słońce całkowicie już zniknęło za horyzontem, a Osamu uznał, że pewnie mądrą decyzją byłoby wrócenie na ląd, więc nieco odsunął się od ukochanego. Chuuya uznał jednak, że ma zdecydowanie lepszą alternatywę, więc ochlapał ukochanego wodą. Przez chwilę na twarzy Osamu odmalowało się niedowierzanie, ale ten pierwszy atak bardzo szybko przerodził się w absolutną wodną wojnę, gdzie obaj w pełni skupili się na tym, by drugi był jak najmokrzejszy, jak tylko się dało. Żaden jednak z nich nie pomyślał o tym, by użyć Zdolności. Za bardzo podobało im się to, że czuli się jak zwykli ludzie.
W pewnym momencie Dazai uznał, że się poświęci, więc podciął Nakaharę tak, że chłopak wylądował na tyłku, patrząc na niego z niedowierzaniem i oburzeniem. Przemoczony do suchej nitki, rzucił się na ukochanego, który tylko rozłożył ręce i pozwolił powalić się na ziemię. Oceaniczna woda znajdowała się dosłownie wszędzie dookoła nich, gdy Chuuya uznał, że pomoże brunetowi wstać, za co został jedynie ściągnięty z powrotem do wody. Rudzielec położył się więc po prostu na Osamu i uśmiechnąwszy szeroko, delikatnie odgarnął mu włosy z czoła.
- Włosy Ci strasznie szybko rosną - zauważył rudzielec ze śmiechem, gdy Dazai odwdzięczył mu się tym samym i czule go objął jedną ręką, drugą wsadzając sobie pod głowę żeby przypadkiem fala przypływu go nie podtopiła. - Ale lepiej Ci w takich dłuższych.
- Dzięki - mruknął jedynie brunet z uśmiechem, przyjmując komplement. - Ale naprawdę powinniśmy się już zbierać. Nieważne jak miłym dźwiękiem jest szum fal to obawiam się, że przeziębimy się od tego leżenia w wodzie.
- W oceanie - poprawił go natychmiast Chuuya, czule i krótko całując, po czym nieco zrzedła mu mina. - Trochę nie chcę wracać. Jak mamy na głowie całą resztę to też jest fajnie, bo jest inna dynamika, ale bardzo doceniłem tę naszą małą ucieczkę dzisiaj. To, że mogliśmy spędzić trochę czasu tylko we dwóch.
- Przecież to nie ostatnia taka nasza szansa na ucieczkę - obiecał mu Osamu, delikatnie chwytając jego podbródek i unosząc się na łokciu tak, by móc ukochanego pocałować.
Chłopcy dali radę na tyle skutecznie odwrócić swoją uwagę od swojej obecnej sytuacji, czasu, temperatury i dosłownie wszystkiego innego, że podnieśli się z wody dopiero o wiele później i biegiem rzucili w stronę auta, zupełnie nie przejmując się tym, że ich trampki i skarpetki popłynęły zwiedzać świat, gdy oni się nawzajem chlapali. Gdy jednak tylko Osamu odpalił auto i włączył ogrzewanie na najwyższych możliwych ustawieniach, obaj zrzucili z siebie marynarki i nieomal przytulili się do niewielkich kratek, z których leciało ciepłe powietrze. Wciąż dygocząc z zimna Nakahara włączył muzykę, a Dazai sięgnął po leżące na tylnych siedzeniach koce i ręczniki, którymi opatulili się tak, że eskimosi mogli im pozazdrościć.
Nie sprawdzili, ile razy podwładni do nich dzwonili, co z jednej strony było błędem, bo opierdziel, który dostali w domu był niewyobrażalny, ale z drugiej kupili sobie kilkadziesiąt minut spokoju więcej. Dazai przerwał Gakou jej wywód o tym, jakie to nieodpowiedzialne i powiedział, że dokończą tę rozmowę rano, bo jest im naprawdę zimno i są naprawdę zmęczeni, więc dziewczyna tylko westchnęła cicho. Nakahara oznajmił, że ma nadzieję, że nie szukali ich za długo i że jakoś miło spędzili czas, na co reszta mniej więcej potwierdziła, że porozdzielali się na mniejsze grupki i trochę miasta rzeczywiście udało im się zobaczyć.
I niby chłopcy mówili, że są tacy zmęczeni. I niby wisieli na poręczy schodowej, gdy wchodzili na piętro do własnego pokoju, ale gdy dotarli do łazienki żeby wziąć wspólny prysznic, zmęczenie jakoś nagle minęło, a łóżko i spanie zeszły na zdecydowanie dalszy plan.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top