P. CLVI / STANY ZJEDNOCZONE - PŁYWANIE I GOPHER

Hej Miśki! (nie takie) krótkie odautorskie:
1. Nie udało mi się niestety spełnić wyzwania na luty, które polegało na codziennym wrzuceniu rozdziału, ale i tak jestem z siebie dumna, bo łącznie z tym wrzuciłam ich 25, a 2 mam zapisane w wordach na komputerze i  dotyczą późniejszych sytuacji z BSD.
2. Niestety nie udało mi się też skończyć tej książki do końca lutego, co oznacza, że jeszcze trochę się ze mną pomęczycie, ale tak naprawdę zostały nam już tylko czterdzieści trzy rozdziały, więc do końca naprawdę coraz bliżej.
3. Mam nadzieję, że ostatnie rozdziały nadrabiają trochę prywatnego życia naszych chłopców i dają trochę fluffu do tej historii!
4. W marcu Vexyni wyzwała mnie na kolejne wyzwanie, co pewnie trochę opóźni BSD, ale serdecznie zapraszam, bo kto wie co tam się pojawi? Wyzwanie dosłownie znajduje się w osobnej książce o nazwie Marcowe Wyzwanie.
5. Zaczynam rozważać zmianę nicku. Ten Lucyfer to już mi trochę przestaje odpowiadać i wydaje się trochę dziecinny. Ma ktoś jakiś pomysł?
Niemniej na razie życzę Wam miłego czytania!
~ Luceusz_Out


Teren Monument Valley choć piękny sam w sobie, musieli wkrótce zostawić daleko za sobą. Jasne, wciąż byli pod ogromnym wrażeniem terenu, ale kilka godzin mniej czy bardziej spokojnej jazdy po tamtejszej dolinie było zdecydowanie wystarczającą ilością czasu żeby się w tym miejscu zakochać, ale zdecydowanie niewystarczającą żeby się nim znudzić. Ot zachłyśnięcie się obcym pięknem w idealnej równowadze. Gdy po powrocie na drogę okazało się, że niedługo czeka ich postój na stacji, bo jednak auta niestety na siłę marzeń nie jeździły, Nakahara pomknął niczym dzida przez środek skrzyżowania do jedynego sklepu spożywczego w okolicy, a tuż za nim pobiegło dwóch ochroniarzy.

Sama okolica była niezwykle dziwna. Poza stacją benzynową, sklepem i dosłownie trzema domami na krzyż nie było tam nic więcej. Gdy wzrokiem wybiegło się poza któryś z pięciu budynków, w każdą stronę rozciągała się jedynie droga. Dazai nie potrafił wyobrazić sobie życia na takim odludziu, gdzie jedyną rozrywkę stanowili przejeżdżający obcy, zatrzymujący się jedynie po zapasy i paliwo. Zatankował jednak auto i opierając się plecami o drzwi, przymknął oczy żeby rozkoszować się ciszą. Bo fakt faktem, żyć by w takiej okolicy nie mógł, ale na krótki postój żeby się wyciszyć i rozprostować kości po kilku godzinach za kółkiem? Jak najbardziej.

Nakahara wrócił do auta uszczęśliwiony, wrzucając na tylne siedzenia kilka paczek chipsów i rzucając Dazaiowi półlitrową butelkę z kawą ze Starbucksa ponad dachem samochodu i odstawiając swój napój na przygotowane do tego miejsce w aucie. W dłoniach trzymając otwartą przekąskę, obszedł auto i przytulił się do Dazaia, chwilowo decydując, że brunet jest ważniejszy niż jedzenie.

- Jesteś zmęczony? - spytał Chuuya, gdy Osamu bez otwierania oczu, objął go ramionami i oparł podbródek o jego głowę. - Możemy się zmienić żebyś trochę odpoczął. GPSa i tak mamy ustawionego, więc trafię.

- Nah, na razie jest dobrze - zaprzeczył brunet, pochylając się na chwilę tak by ucałować czubek głowy ukochanego i powrócić do pierwotnej pozycji. - Rozplanowałem ten wyjazd tak, że raczej dam radę za kółkiem.

- Ja wiem, że dasz radę. Zawsze dajesz - fuknął na niego cicho rudzielec. - Ale też masz na tych wakacjach wypocząć, więc jakbyś zmienił zdanie to od razu mi mów. A w najgorszym wypadku ukradniemy któregoś z chłopaków żeby robił nam za kierowcę, a my się kimniemy szybko na tylnych siedzeniach - dodał Chuuya, wyplątując się z objęć ukochanego.

- To nie taki zły plan - przyznał Dazai, podkradając chłopakowi chipsy, po czym gestem dał reszcie znak, że czas się zwijać.

Chuuyi natychmiast włączył się tryb encyklopedii filmowej, więc chłopak zaczął opowiadać o Tomie Hanksie, o Forreście Gumpie i o odniesieniach w popkulturze do tego filmu, znajdując nawet memy w telefonie zrobione na podstawie klatek z niego. Dazai słuchał tego wszystkiego uśmiechając się lekko i starając się skupić na drodze, a nie na patrzeniu na rudzielca, który zdecydowanie zbyt żywiołowo gestykulował odnosząc się do tematu.

Gdy dojechali na miejsce powitała ich niewielka tabliczka postawiona obok drogi i kilka aut zaparkowanych na poboczu. Osamu zatrzymał się tuż za nimi i rozejrzał. Jasne, rozumiał, że pod względem filmowym to miejsce mogło być ważne, ale dla niego było jedynie kawałkiem widocznej drogi znajdującej się tuż za sporym wzniesieniem i ciągnącej się wieloma kilometrami gdzieś przed siebie wzdłuż pustynnego krajobrazu. Nie narzekał też, gdy Chuuya, ubrany wyjątkowo w czarne dżinsy i luźny podkoszulek z napisem o pudełku czekoladek, wyciągnął go na sam środek drogi, gdy tylko przejechały wszystkie najbliższe auta. I kazał mu siadać przodem do kamery, przodem do monumentów, skakać, stać, chodzić i robić masę najdziwniejszych rzeczy łącznie z tym, że w którymś momencie Nakahara najzwyczajniej w świecie wskoczył ukochanemu na plecy i trzymając się raptem jedną ręką, a drugą robiąc znak zwycięstwa.

Niejednokrotnie musieli zbierać się nagle z ulicy i uciekać żeby przypadkiem nie przejechało ich nadjeżdżające auto, ale towarzyszyło temu tyle śmiechu, że nikt nie miał nikomu niczego za złe. Dazai jedynie wyjął z auta butelkę z kawą i oparłszy się o auto obserwował jak w Chuuyi włącza się tryb fotografa i jak chłopak próbuje zrobić wszystkim ich towarzyszom idealne zdjęcia. Dazai parę zdjęć z przyczajki też zrobił, nie mogąc uwierzyć w to, jak dziwaczne pozy rudzielec potrafił przybrać byleby tylko znaleźć ten idealny kąt do fotki.

Osamu uśmiechnął się też, gdy uświadomił sobie, że nikt tak naprawdę nie zachowuje żadnych zasad hierarchii. Zwracali się do siebie per "Ty", nikt nie bawił się w durne tytuły i jasne, gdyby było jakieś niebezpieczeństwo to oni wszyscy rzuciliby się żeby chronić swoich przełożonych, ale chwilowo z boku naprawdę wyglądali jak banda znajomych, która po prostu ruszyła w trasę. I może to świadomość, że nie mieli przy sobie żadnej broni dodawała tej wycieczce jakiejś lekkości, ale to wystarczyło by Dazai uznał, że zdecydowanie muszą ją kiedyś powtórzyć.

Do Kanionu Antylopy nie mieli daleko, a droga była głównie prosta i prowadziła tylko przed siebie. Jasne, raz na jakiś czas pojawiały się łuki, żeby ominąć wielkie masywy skalne, ale poza tym Nakahara próbował liczyć skrzyżowania, ale gdy doszedł do trzech po ponad dwóch godzinach jazdy to uznał, że to po prostu nie ma sensu. Podłączył więc pod radio swój telefon i puścił muzykę, a Dazai podkręcił głośność tak, że niemal szyby się trzęsły, gdy oni wydzierając się w niebogłosy, udawali gwiazdy rocka na koncertach i śpiewali każdą kolejną piosenkę.

Do Kanionu dojechali ponad godzinę przed czasem, więc chłopcy otworzyli bagażnik, rozsiedli się w nim wygodnie i wyciągnęli płatki z mlekiem, czekając aż reszta zaparkuje niedaleko i do nich dołączy. Osamu nie wyglądał zbyt poważnie z łyżką włożoną do buzi, gdy próbował poinstruować resztę, co zrobić dalej, ale nikt i tak nie odważył się go otwarcie kwestionować. Choć drobne uśmieszki wszystkich mówiły same za siebie.

- Po Kanionie mamy Horseshoe, więc to względnie niedaleko, zwłaszcza przy naszym tempie - zauważył spokojnie chłopak. - Potem przejażdżka do Wielkiego Kanionu i tam troszkę odpoczniemy od aut. Tylko no to jednak spory kawałek drogi, zwłaszcza ostatni odcinek, bo to ponad pięćset sześćdziesiąt kilometrów, a Wy nie jesteście przystosowani do jeżdżenia moim tempem, więc wolałbym żebyście co przystanek zmieniali kierowcę, okay? - spytał ze szczerą troską.

- A w temacie będąc - wtrącił się Chuuya. - Jakby dwójka z Was była na tyle wypoczęta żeby w razie czego móc przesiąść się do nas i zastąpić Dazaia to też byłoby świetnie.

Wszyscy zgodzili się na plan i zamknąwszy auta, udali się do kas przed wejściem do rezerwatu. Mieli jeszcze prawie godzinę do momentu, w którym ich wycieczka miała się zacząć, ale woleli odmeldować się wcześniej. A Nakahara wdał się w rozmowę ze sprzedawczynią ze straganu i zawołał do siebie Dazaia, pokazując mu kawałek kamienia na sznurku.

- Ludzie Navaho sądzą, że to idealny kształt naszyjnika - zaczął z szerokim uśmiechem rudzielec. - Bo ta metalowa część zawija się w symbol słońca czyli nadziei i wiary, a kamień ukształtowany jest w strzałę, bo kojarzy się ona z przetrwaniem, walką, ale też jej ostry czubek wskazuje zawsze na cel, ku któremu dąży. Więc jak połączysz to wszystko to masz zaklepane najważniejsze wartości w życiu.

- Idealny tak? I kto Ci to powiedział? Babka, która próbuje Ci opchnąć kawałek kamienia z pobliskiego kanionu wmawiając uroczą historyjkę? - spytał jeden z chłopaków stając obok Nakahary i patrząc na niego, jak na skończonego kretyna.

- Navaho swoje tutaj przeżyli i wiedzieli, że naturę i ziemię trzeba szanować. Coś musi być w ich mądrości, co robi ponadczasowy sens - zaczął się bronić Chuuya, choć nie mógł się nie zgodzić ze słowami rozmówcy.

- Nie musimy wierzyć we wszystko żeby to uszanować - zauważył Dazai. - A z naturą raczej nie warto być na bakier. Podoba Ci się? - spytał brunet, ruchem głowy wskazując na wisiorek, który Chuuya trzymał w rękach.

- A i owszem. Dlatego kupiłem dwa identyczne. Po jednym dla nas - oznajmił  z absolutną dumą rudzielec i założył jeden z naszyjników Dazaiowi, który mimo swojej sceptyczności, zadziwiająco mało protestował. - Na byka ostatnio nie wlazłeś i zobacz, ile miałeś pecha. Uznałem, że lepiej żebyś nie igrał z losem.

- Dzięki skarbie - oznajmił Dazai, bawiąc się naszyjnikiem i patrząc, jak jego ukochany zakłada identyczny na swoją szyję.

- Ja dalej uważam, że babka nas naciągnęła - oznajmił chłopak stojący obok, przerywając tę pełną cukru atmosferę.

- Tak jakby kasy nam nie zabraknie - uznał Chuuya, zamykając temat i kładąc się na pobliskiej ławce i chowają twarz od słonecznego żaru pod czapką z daszkiem, którą rzucił mu Dazai.

Jednak czuć było znaczącą różnicę między klimatyzowanym wnętrzem auta, a środkiem skalnej pustyni. Na całe szczęście nie musieli długo czekać i wątpliwej jakości busik wreszcie po nich podjechał, zabierając ich wybitnie wyboistą drogą w dusznym samochodzie aż do zejścia do Kanionu. Dazai przez chwilę rozważał, czy by nie dać przewodniczce zawału i nie podbiec do krawędzi i skoczyć, ale Chuuya był tak zafascynowany otoczeniem, że o wiele większą przyjemność sprawiało mu bezpardonowe gapienie się to na niego, to na ich otoczenie.

Początkowo nie widać było, co takiego fantastycznego miało znajdować się w Kanionie Antylopy. Niby przewodniczka tłumaczyła im, że schodzą raptem do jednego z trzech rozłamów tego kanionu i że każdy ma jakąś swoją unikalną wartość, ale Dazai nie do końca potrafił to sobie wyobrazić. Wrażenie zrobiło na nim dopiero wnętrze Kanionu, gdy zaczęli przeciskać się między skałami, a światło, które wpadało w szczeliny na powierzchni, rozbijało się o obłe, nieregularne kamienne formy, które ukształtowała woda.

Najwidoczniej jednak powaga, którą zachowali w Kanionie Antylopy musiała mieć gdzieś swoją przeciwwagę, bo inaczej wszechświat by runął, więc Całą czternastką ustawili się w jednym rzędzie niedaleko popularnej wypustki, na której ludzie robili sobie zdjęcia z Horseshoe Bend w tle, najbardziej urokliwym zakątkiem rzeki Kolorado. I w tym samym może nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że jak jeden mąż, w tym Dazai i Chuuya dosłownie trzymając się za ręce, wzięli rozbieg, podbiegli do krawędzi i skoczyli, dając traumę każdemu, kto akurat znalazł się na tym punkcie widokowym w tym czasie.

Oczywiście oni, niczym banda zidiociałych kretynów, śmiali się do rozpuku, gdy Nakahara i Dazai aktywowali swoje Zdolności i dzięki zmienionej grawitacji opadli delikatnie u samych stóp skał, pozostawiając widzów kilkaset metrów nad sobą tylko i wyłącznie po to, by mogli ściągnąć buty, skarpety i koszulki i wskoczyć do przyjemnie chłodnej rzeki. I nie trzeba było długo czekać aż chłopcy zaczną chlapać się nawzajem wodą, podtapiać czy nurkować dookoła siebie żeby się nawzajem straszyć. Dziewczyny początkowo starały się zachować nieco więcej klasy i grzecznie unosiły się na wodzie rozkoszując chłodną wodą, ale i one bardzo szybko uznały, że hej, przecież są na wakacjach i w sumie co im szkodzi. 

Później wyglądali jak banda debili, gdy przebierali się przy samochodach na parkingu, a ludzie idący na taras widokowy patrzyli na nich zaskoczeni, że jak można zejść aż do wody, skoro dosłownie w każdym przewodniku piszą, żeby tego nie robić, bo to niebezpieczne. Niemniej przebrali się z chęcią w suche ubrania, choć upał, który w nich uderzył, nijak nie był przyjemny. Dazai wpadł na genialny pomysł i rozwiesił między oknami kilka kawałków sznurka, które zawiązał i przymocował na dachu auta taśmą izolacyjną, by na tymże sznurku powiesić swoje i Nakahary mokre ubrania. Gdy reszta zorientowała się, co Dazai wymyślił, próbowali do niego dotrzeć i wybłagać o ten sam los dla własnych ciuchów, ale dla jedynie pierwszych czterech osób starczyło jeszcze na sznurkach miejsca. Reszta z niechęcią rozłożyła swoje klamoty na walizkach i modlili się o to, by klimatyzacja jakkolwiek dała radę, choć obietnica Dazaia, że jeśli ich ciuchy wyschną do najbliższego przystanku to na spokojnie mogą powiesić czyjeś, dała całej grupie sporo nadziei.

Dotarcie na teren noclegu na Wielkim Kanionie graniczyło z cudem. Nie chodziło nawet o trzy postoje na stacjach benzynowych i dwa przejazdy przez Starbucksa, bo wszyscy kierowcy zaczynali robić się zrzędliwi, gdy tylko słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Nie chodziło nawet o sprawdzanie suszących się ubrań czy o fakt, że Dazai i Nakahara śpiewali tak głośno, że prawdopodobieństwo, że będą w stanie mówić następnego dnia było solidnie znikome. Problemem okazała się sama droga, która szła prosto. I prosto. I prosto. I była monotonna jak jasna cholera. I sprawa zmieniła się dopiero, gdy musieli przejechać obok pilnie strzeżonego terenu wojskowego, gdzie nagle musieli zwolnić do pięćdziesięciu na godzinę i jazda w tym tempie była dla Dazaia, który dosłownie leżał na kierownicy i marudził, istną katorgą. 

Chuuya oczywiście w pierwszym momencie niemal przykleił twarz do szyby, zastanawiając się, czy jest to ten słynny teren Strefy 51 jednak bardzo szybkie wygooglanie podpowiedziało mu, że trochę się pomylił. Tak o jeden stan dokładnie. Dlatego na powrót usiadł wygodnie, choć wciąż obserwował to, co działo się za oknem.

- Ciekawe, czy my też kiedyś będziemy mieć takie rozległe placówki. Wiesz, ze strażnikami, prywatnymi hangarami lotniczymi i ogromne połaciowo. I ogrodzone jakąś niedorobioną siatką, a mimo to nikt nawet nie będzie próbował wedrzeć się na nasz teren. Choć idę o zakład, że parę metrów za tym drutem jest prawdziwa siatka, której tak naprawdę nie widać i dlatego są bezpieczni. Albo u nas przynajmniej by taka była - zaczął swoje rozważania Chuuya.

- Wiesz wszystko przed nami - uspokoił go Dazai z delikatnym uśmiechem. - Aczkolwiek jak kiedyś już oficjalnie przejmiemy całą Japonię to pewnie będę miał własne lotnisko i będę mógł z Harleyami sprawdzać maszyny, co Tobie pewnie da niemały zawał - uprzedził chłopak.

- Wiesz co chyba się rozmyśliłem z tą dużą powierzchnią - mruknął Chuuya, ale zrobił to tonem jasno wskazującym na żart.

Chłopak też aktywował swoją Zdolność, próbując zmienić grawitację nad wygrodzonym terenem, przez co niebo na krótką chwilę stało się czerwone i bogom dziękować za zachód słońca, którym można to było wytłumaczyć. Nakahara nie wyczuł jednak żadnego oporu, żadnej niewidzialnej przeszkody, więc jedynie westchnął rozczarowany i sobie darował.

Hotel w Wielkim Kanionie, pod którym zaparkowali, robił cholernie dobre wrażenie, nawet mimo faktu, że dojechali do niego prawie przed trzecią w nocy. Elewacja będąca połączeniem drewna i szkła, ogromne przestrzenie wewnątrz. No dosłownie cudo, nad którym Nakahara zapewne zachwycał się dłużej, gdyby dosłownie nie padał ze zmęczenia na twarz. I pierwszy raz od bardzo dawna było to pozytywne zmęczenie. To był ten moment, kiedy z walizką wtaczał się do recepcji, nie siląc się nawet na uprzejmości i chciał rzucić się do łóżka w wynajętym pokoju nawet bez przebrania się z brudnych z całego dnia ciuchów, przed czym na szczęście uchronił go Dazai, wciskając mu piżamę do rąk i zauważając, że mają w tej pościeli spać jeszcze kolejnej nocy, więc wypadałoby żeby zachowali minimum kultury.

Dazai miał ochotę na rękach nosić dziewczynę, która przyniosła im na tacy kawy i śniadania. Tak, jak miał ochotę chwalić siebie do końca świata, że mimo zmęczenia wykupił donoszone śniadania wczorajszego wieczoru i że wpisał na nie jakąś normalną godzinę. Bo gdy zaczęli się budzić, a i to za sprawą kelnerki, było już koło południa. Osamu nie pamiętał jednak, kiedy ostatnio z taką werwą i szczęściem szykował się na nowy dzień i na to, co może przynieść. I w na wpół zaspanym uśmiechu Nakahary widział dokładnie te same odczucia. A widok rudzielca, maksymalnie rozczochranego w jakiejś czarnej, luźnej koszulce z nazwą zespołu, w krótkich, szarych spodenkach w serduszka, na boso i z kubkiem kawy w jednej ręce, na zawsze zapisał się w pamięci Dazaia, jako jeden z najpiękniejszych widoków świata. Nawet to, co rozciągało się za ich oknami nie było tak piękne.

Dazai spakował się w mały plecaczek, zabierając ze sobą kilka butelek wody, jakieś przekąski i apteczkę. Kilkoro z ich towarzyszy zresztą zrobiło to samo, więc uznali, że są absolutnie gotowi do wyjścia i podeszli na przystanek, skąd autobus miał ich zawieźć na pierwszy punkt widokowy. I jasne, niby były znaki o tym, że nie wolno zbliżać się do krawędzi i były nawet niewielkie, niziutkie barierki, ale każde z nich udało, że nic takiego po drodze nie widzieli. A rozciągający się widok na Wielki Kanion był po prostu wspaniały.

Chuuya sprawdził najpopularniejsze trasy do zejścia na dół, doskonale pomijając fakt, że przeciętnemu człowiekowi zejście zajmowało kilkanaście ładnych godzin, po czym obrał taką dla nich trasę, że na samym dnie Kanionu znaleźli się w niecałe pół godziny. Nie chciał unosić ich w powietrzu. To nie była najzabawniejsza możliwa opcja. Zamiast tego wolał zeskoczyć ze skały i miękko wylądować na zboczu by stojąc miękko na nogach, zsunąć się po piaszczystym terenie, a wszyscy, na czele ze zmartwionym Osamu, który z góry przygotowywał już plastry, ruszyli za nim.

Spędzili pół dnia chodząc grupką po dolinie Kanionu i czując się malutkimi, jak mrówki w obliczu potęgi natury i świata. I tylko Dazai w pewnym momencie uznał, że mają na niego poczekać, bo wydawało mu się, że zauważył coś za skałami niedaleko. Nakahara nawet nie zdążył wspomnieć o tym, że pracownicy parku upraszali o niezbliżanie się do zwierząt, bo zazwyczaj kończyło się to wizytą na pogotowiu, ale nim był w stanie cokolwiek z siebie wydusić, Osamu dawno już przy nim nie było.

Po chwili jednak brunet stanął w zwycięskiej pozie na kamieniu, podnosząc do góry coś, czego z takiej odległości rozpoznać nie mogli. Niestety mogli, gdy Dazai zaczął się z powrotem do grupy zbliżać. Dość gruby, o złoto-czarno-czerwonych łuskach wąż, kulturalnie zawinął się dookoła ramienia Osamu, a ten jakby nigdy nic gadał do stworzenia, jakby było małym dzieckiem, a nie potencjalnie niebezpiecznym stworzeniem. I do tego gładził go delikatnie po główce.

- Nazwę go Szczerbek - oznajmił brunet z szerokim uśmiechem, ciesząc się jak dziecko. - Bo mu się kieł ułamał. To się chyba kieł nazywa. No ząb w sensie. Tak jak u tego smoka z bajki! - dodał absolutnie radosny.

- Gnido nawet nie myśl, że wsiądziesz z tym do naszego samochodu - warknął Nakahara gestykulując mocno i z miejsca odsuwając się o parę kroków od ukochanego, próbując nie pokazać, że trochę się jednak boi nowego pupila Dazaia.

- Ale Chuu! Szczerbek jest absolutnie niegroźny! Zobacz jak się łasi - próbował go przekonywać brunet, nie podchodząc jednak do ukochanego, a jedynie z daleka pokazując mu stworzenie.

- Dazai, czy mógłbyś odłożyć tego węża tam gdzie go znalazłeś? - poprosił jeden z chłopaków.

- I tak tak jakoś szybko - dodała kolejna uczestniczka wyprawy. - Dla własnego dobra.

- Ja naprawdę nie rozumiem, o co Wam chodzi - oburzył się Dazai, choć zrobił minę obrażonego pięciolatka.

- Chodzi nam o to, że wąż, którego właśnie trzymasz w dłoniach nazywa się w tych stronach Gopherem - kontynuowała swoją wypowiedź dziewczyna. - I Szczerbek wcale się do Ciebie nie łasi. On sprawdza, jak odciąć Ci przepływ krwi żebyś zemdlał, a on żeby miał półżywą wyżerkę na parę najbliższych tygodni.

- A no to może rzeczywiście go odłożę - uznał Dazai pokojowym tonem, zachowując kamienną twarz i próbując nie dać po sobie poznać, że śmierć w wyniku ukąszenia węża nie była zbyt wysoko na jego liście. No bo jak by to wyglądało na jego nagrobku? - A taki był kochany - dodał rozczarowanym tonem, przeskakując ponownie po skałach i kładąc dłoń wierzchem do góry, dając wężowi znak, że ma spełznąć na skałę.

Wąż uczynił to, jakby wbrew wszystkiemu zrozumiał przekaz Osamu, a ten tylko pomachał mu na do widzenia i dołączył do grupy, gdzie Gakou, znająca się na wężach dziewczyna, obmyła mu całe ramię płynem dezynfekującym z apteczki i na wszelki wypadek owinęła bandażem z groźbą, że i tak za parę godzin powinni to sprawdzić i że gdyby Dazai jednak gorzej się poczuł to ma ich o tym wszystkich natychmiast poinformować. Osamu nie protestował tylko patrzył, jak czerwony ślad biegnący po jego skórze, znika pod grubą warstwą bandaża, gdy Gakou nawijała, że teoretycznie kontakt fizyczny z jego łuskami nie powinien być niebezpieczny, ale przezorny zawsze ubezpieczony, a jakichkolwiek miejsc na skórze, które miały kontakt z wężami, nie powinno się wystawiać na słońce.

Więc kontynuowali wycieczkę, choć Nakahara od góry do dołu zmył Dazaiowi głowę, że jest nieodpowiedzialnym idiotą i się na niego obraził, absolutnie od niego uciekając. Fakt faktem, że po paru godzinach mu wybaczył i szli dalej normalnie, za rękę, ale przez ładnych kilka godzin tego dnia Osamu miał minę dosłownie zbitego psa. No bo najpierw nie pozwolili mu zatrzymać uroczego zwierzątka, a później jeszcze Chuuya się na niego obraził.

A reszta ich ekipy szła tylko parę kroków za nimi, próbując nie dać wplątać się w rodzinną kłótnię i nie mogąc uwierzyć, jak bardzo ten widok był inny od tego, do którego przywykli. Jakim cudem ta dwójka nieodpowiedzialnych, emocjonalnych i chwilowo przepychających się nawzajem idiotów dawała radę rządzić Portową Mafią twardą ręką i budzić strach w okolicznych mafiach to nikt nie wiedział. Ale jakoś to działało i to było najważniejsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top