♡bullying♡
- Grzeczny piesek - zaśmiał się Flash, jeden z największych dręczycieli szkolnych Petera. - Teraz leżeć.
Chłopak klęczał na ziemi, podpierając się o nią rękami. Był wyraźnie wycieńczony tymi ciągłymi zabawami Flasha i jego durnych kolegów.
- Powiedziałem leżeć! - wrzasnął, a Parker nawet nie tknął z miejsca.
- N-nie - wydukał zmęczony chłopiec i popatrzył swojemu dręczycielowi w oczy.
To był jego błąd. Nigdy ofiara nie gapi się na swojego oprawcę. To sprawia, że dodatkowo się go rozwściecza i powoduje kolejny ból. Tak też stało się z Peterem. Jeden z gości docisnął go nogą do podłoża, a Thompson kopnął go w brzuch. Chłopak jęknął cicho i skulił się lekko pod wpływem kolejnych uderzeń ze strony nękających.
- Proszę... - wysapał i schował głowę między rękami.
Nie wiedział, ile osób go okładało. Nie śmiał nawet wychylić się zza swojej tarczy z ramion.
- Popatrzymy teraz, co nasz Penisek przyniósł do szkoły - rzucił i podniósł plecak Petera.
Zaczął w nim grzebać zawzięcie, jakby w poszukiwaniu czegoś konkretnego.
- Dwa dolce? - zapytał poirytowany Flash. - Żarty sobie robisz Parker?
- Przepraszam - powiedział wystraszony.
- Nie mało ci dziś było? Chcesz więcej?!
Peter poczuł, jak ktoś ciągnie go za jego brązowe loczki do góry. Krzyknął przeciągle, a po policzku spłynęła mu pierwsza łza.
- Patrz Flash! Penis Parker płacze! - oznajmił podekscytowany kolega głównego dręczyciela.
Ten uśmiechnął się szeroko i nakierował podbródek chłopaka w swoją stronę, żeby mógł patrzeć mu w oczy.
- Biedny, mały, zagubiony chłopiec. Kto cię uratuje? Nikt.
Po tych słowach walnął Petera w brzuch, a następnie kopnął go w krocze. Parker nie ukrywał już łez. Po prostu płakał ze zmęczenia i bólu. Nagle poczuł, jak lepka substancja wylewa się na jego włosy i ubrania. Nic nie powiedział, tylko przymknął powieki i pozwolił dręczycielom śmiać się z niego samego. Tak bardzo chciał, żeby dali mu spokój.
- Specjalny koktajl dla naszego pieska. Policzymy się jutro Parker.
Chłopak spiął się na te słowa, ale nie poruszył się, bo bał się konsekwencji. Okropnie się bał, był wręcz przerażony następstwem swoich czynów.
- Zrozumiałeś? - zapytał ze złością.
- T-tak - wyjąkał, będąc już pod kontrolą psychiczną Flasha.
Niedługo później, dręczyciel pogłaskał Petera po policzku i odszedł razem ze swoimi kumplami. Chłopiec został sam, w ciemnej uliczce, bez szans na pomoc, od nikogo. Ściągnął ostrożnie swój sweter, żeby wytrzeć choć trochę włosy i twarz, ale każdy ruch sprawiał mu ból. Nie wiedział, co może zrobić, żeby panie z sierocińca go nie zobaczyły. Chciał odpocząć, ale musiał najpierw dotrzeć do pokoju. Na prawdę nie miał pojęcia, co takiego zrobił światu, że stracił wszystko, a teraz dodatkowo był dręczony. Przecież pomagał ludziom. Był przyjaznym Spider-Manem z sąsiedztwa, jak kazał mu pan Stark.
Gdy oporządził się choć trochę, ruszył powoli do domu... domu dziecka. Po drodze łzy ociekały z jego oczu po zmaltretowanych policzkach. Jego małe, niewinne serce nie rozumiało dlaczego świat go nienawidził.
Szedł, aż w końcu zatrzymał się przy tym jednym budynku i spostrzegł, że coś jest nie tak. Pod sierocińcem stało czarne, sportowe Audi, a dzieciaki biegały wokół niego, podziwiając każdy szczegół.
"Komuś przytrafił się dziany tatuś" - pomyślał. - "Mi świat i los nie pozwoliłyby na coś takiego, jak rodzina".
Westchnął cichutko i niezauważalnie przemknął obok cieszących się chłopców i dziewczynek. Jednak, kiedy wszedł do środka, nie był już taki niezauważony. Od razu zwrócił na siebie uwagę jednej z opiekunek.
- Peter, z kim ty się znów biłeś? - zapytała lekko podminowana.
- Ja przepraszam - wydukał bojąc się jej tonu głosu.
Nieoczekiwanie odezwał się niski męski głos.
- Peter z nikim się nie bije, a przynajmniej mi tak wiadomo - oznajmił, a chłopak podniósł głowę, żeby zobaczyć, czy to o czym myśli jest prawdziwe.
Zza rogu wyłonił się nikt inny, jak sam Tony Stark. Za nim szła pani dyrektor, która z przerażeniem w oczach patrzyła na skatowanego chłopca.
- Przepraszam - kolejne niepotrzebne słowo wydobyło się z jego ust.
Niestety tak to jest z dręczonym. Boi się, że wszystko robi źle i za chwilę tego pożałuje.
Miliarder z żalem wpatrywał się w skuloną sylwetkę, która nie chciała się nawet poruszyć.
- Nie masz za co dzieciaku - zaczął bardzo spokojnie mężczyzna. - Zabieram cię do Wieży, okej?
W oczach Petera zajaśniały iskierki, które jednak natychmiast zgasły. Przecież on właśnie został upokorzony, pobity, a na włosach i twarzy miał lepki szejk.
Tony nie wiedział, kto tak zniszczył tego wesołego dzieciaka, który zawsze przybiegał do Wieży, żeby pochwalić się każdą najmniejszą głupotą.
- Panie Stark, ja nie mogę chyba.
- Po prostu idź się spakuj i przyjdź. Porozmawiamy potem.
Młody bohater słysząc te słowa drgnął niespokojnie, lecz posłusznie udał się do pokoju po rzeczy. Nie posiadał zbyt wielkiego dobytku, bo wszystko spłonęło w pożarze, więc po krótkiej chwili zszedł powoli na dół, ściskając w rękach torbę podróżną.
Tonemu ścisnęło się serce na ten widok, ale załatwił ostatnie formalności i zabrał swojego dzieciaka do Wieży, gdzie w końcu mógł być bezpieczny. Na miejscu pomógł mu dotrzeć do pokoju i pokazał mu jego nowy dobytek. W oczach nastolatka nie pojawiło się jednak szczęście, tylko prawdziwy strach. Bał się, że go za to ukarzą. Powiedzą, że nie może mieć tak dobrze, że nie zasługuje.
Zaczął nieregularnie oddychać, więc miliarder nie patrząc na to, że chłopiec jest cały w klejącej masie, przytulił go do siebie. Ten jęknął z powodu bólu, który wywołał Tony, naciskając na jego siniaki.
- Przepraszam - powiedział i poluzował uścisk, dając Peterowi trochę przestrzeni. - Nie bój się, już jesteś bezpieczny.
Te słowa wystarczyły, żeby chłopak odrobinę się rozluźnił.
- Dziękuję - wyszeptał i pozwolił sobie wtulić się w tors starszego.
- Nie masz za co dzieciaku. Idź się odśwież. Poczekam tu na ciebie.
Peter ruszył więc powolnym krokiem do łazienki. Jak tylko wrócił, zauważył siedzącego na łóżku miliardera.
- Ale... - zaczął.
- Chyba miałem poczekać, tak?
Chłopak kiwnął głową usiadł obok mentora, który od razu go przytulił.
- Wiem, że to trudne, ale może chcesz o tym porozmawiać? - zapytał Tony.
Peter po raz kolejny drgnął niespokojnie i zacisnął pięści na koszuli starszego.
- J-ja nie wiem - wydukał.
- Spokojnie dzieciaku. Nie zrobię Ci krzywdy.
- Przepraszam panie Stark. Zawiodłem.
- Oh Petey. Nie przepraszaj mnie za to. Nikogo nie zawiodłeś, a już szczególnie mnie. Właściwie to jestem z ciebie dumny. Wytrzymałeś to wszystko, a teraz będzie już tylko lepiej.
Gdy mężczyzna zobaczył u szatyna łzy, od razu pogłaskał go po głowie, lekko mierzwiąc jego nie ułożone, mokre loczki.
- Kiedy oni mnie poniżali. Bili mnie panie Stark. Bawili się moimi rzeczami, wyzywali od sieroty. Mówili, że niepotrzebnie się urodziłem, że nie powinienem żyć - wyjąkał Peter dławiąc się łzami. - Ja już miałem dość. Nie wiedziałem, co mógłbym dla nich zrobić, żeby w końcu dali mi spokój.
Miliarder dosyć niedoświadczony w takich rozmowach westchnął ciężko i podniósł podbródek młodszego do góry, szykując się, co mu powie.
- Pete - zaczął. - Nie musisz już nikomu nic udowadniać. Jesteś teraz moim synem i to ty będziesz udowadniać im, jak bardzo się pomylili, krzywdząc Petera Parkera - Starka. Pomogę Ci. Nie zostaniesz z tym sam już nigdy.
Siedzieli tak dosyć długo, gdy Stark zorientował się, że dzieciak usnął w jego objęciach. Musiał być bardzo zmęczony. Potrzebował po prostu odpoczynku.
_______________________
Hello Peter :)
Przychodzę do was z kolejnym shociekiem o cierpieniu Peterka XD
Mam nadzieję, że mnie nie zjecie :')
Miłej pory dnia, w której czytacie <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top