Rozdział 2
Po pięciu godzinach jazdy udało im się dotrzeć do hotelu w Liverpoolu. Moriarty zarezerwował dla nich apartament, który swoją drogą był wielkości mieszkania. Znajdowały się tam dwie sypialnie, kuchnia, salon i łazienka. Całe lokum było urządzone w nowoczesnym stylu.
Gdy tylko weszli do apartamentu, Sebastian niewiele myśląc, odrzucił torbę i opadł na kanapę.
— Nie mam pojęcia, jak załatwiłeś tak szybko miejsce w tym hotelu, ale mi się podoba — krzyknął do Jima, który poszedł odłożyć rzeczy do sypialni.
Moriarty po chwili wszedł do salonu z laptopem w ręce i usiadł na kanapie obok drugiego mężczyzny.
— Francja — przypomniał, włączając komputer. —
Trzeba im przypomnieć, kto tu rządzi. — Klasnął w dłonie.
— Oczywiście masz na myśli mnie — zażartował Moran, posyłając mu prawie niewidoczny uśmiech.
— Idiota — mruknął James o odpowiedzi, wystukując coś na klawiaturze.
— Którego potrzebujesz — rzucił niby mimochodem snajper.
— Żebym się nie rozmyślił, Moran — skomentował Moriarty, skupiając całą swoją uwagę na laptopie.
— Co ze spotkaniem, miało być za godzinę? — Sebastian nagle przerwał milczenie, przypominając sobie o celu ich podróży.
— Przełożyłem na jutro — odpowiedział Jim, nawet na niego nie patrząc. — Dzisiaj zajmiemy się Francją, a potem zjemy kolację.
Snajper kompletnie nie rozumiał pomysłu zjedzenia ze sobą wspólnego posiłku. Oczywiście często na wyjazdach jedli coś razem, ale nigdy specjalnie nie wychodzili w tym celu do... restauracji. Razem. Przez kolejne minuty pracowali w milczeniu, planując następne działanie na kontynencie. James wydawał dyspozycje przez komputer, a Moran planował ruchy i działania ich ludzi.
Nagle Jim zatrzasnął laptopa i odrzucił go na bok. Ukrył twarz w dłoniach i westchnął głęboko. Sebastian spojrzał na niego zaniepokojony, jednak się nie poruszył.
—Co się stało? — zapytał ostrożnie i wyciągnął w jego stronę rękę, lecz szybko ją zabrał.
— Wszystko — warknął Moriarty, nawet nie spoglądając na drugiego mężczyznę.
Jim nie miał ochoty mu się spowiadać, ale miał dość udawania, że wszystko jest dobrze. Był okropnie zmęczony, całym zamieszaniem, jakie powstało w ostatnim czasie. Przyciągnął nogi do siebie. Przesiedział tak pięć, sześć minut, aż zdał sobie sprawę, że Moran dalej mu się przygląda.
— Nic mi nie jest, zapomnij — mruknął, wstając nerwowo z miejsca.
— Wyglądasz gorzej niż trup, więc nie wmówisz mi, że jest okej. — Snajper postawił na swoim.
— Dzięki, właśnie tego mi było trzeba — stwierdził, idąc w stronę swojej sypialni — żebyś mi przypominał, jak chujowo jest.
Po ostatnim zdaniu zatrzasnął drzwi na klucz. Usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach, opierając łokcie o kolana. Po chwili odsunął się do tyłu, kładąc się tym sposobem na materacu. Jakby ktoś go teraz zapytał, nie byłby w stanie wytłumaczyć czemu tak się teraz czuje. Na pewno nie była to wina Sebastiana, w końcu sam chciał, aby mężczyzna nie traktował go, jak kogoś słabego, a właśnie tak się teraz zachowywał. Czuł się okropnie, tak, jakby był niczym. W kilkanaście sekund stracił całą, tak charakterystyczną dla siebie pewność, a w jej miejsce pojawiła się skrywana przez niego słabość. Tak naprawdę był nieszczęśliwy, mimo że miał wszystko i nie żałował ani minuty poświęconej sieci, to czegoś mu brakowało. Jego myśli znowu wróci na temat Sebastiana. Był on jedynym człowiekiem, którego James obdarzał zaufaniem i na którym nigdy poważnie się nie zawiódł. Mimo to ich relacje nadal pozostawały na bardzo zdystansowanym poziomie, co może nawet chciał zmienić. Znowu zaczął odczuwać ogromne zmęczenie, które towarzyszyło mu od kilku dni. Westchnął powoli wyciszając się.
— Jim, wszystko dobrze?! — Usłyszał krzyk Morana zza drzwi.
Gwałtownie się podniósł i wziął głęboki oddech. W takich chwilach naprawdę cieszył się, że jest doskonałym aktorem. Mimo że Sebastian nie mógł tego zobaczyć, uśmiechnął się do siebie.
— W porządku — odpowiedział na tyle głośno, aby snajper mógł go usłyszeć. — Zaraz do ciebie przyjdę.
Odetchnął z ulgą, gdy usłyszał kroki mężczyzny, kierującego się do salonu. Odczekał kilka minut, a gdy już całkowicie się uspokoił, poszedł do pokoju. Sebastian siedział na kanapie i odpowiadał na służbowe maile. Gdy zobaczył Jamesa, odłożył komputer na bok i delikatnie, trochę niepewnie się uśmiechnął.
— Na pewno wszystko w porządku? — zapytał ostrożnie, starając się nie być zbyt natarczywym. — Słuchaj, przepraszam za to wcześniej. Dużo ostatnio się działo i powinieneś odpocząć.
— Nie potrzebuję twojego współczucia. — James odpowiedział trochę ostrzej niż zamierzał. — Ani tym bardziej, żebyś się nade mną użalał — dodał mniej złośliwym tonem.
— Skoro tak stawiasz sprawę — powiedział zrezygnowany Moran. Podniósł się z miejsca. — W razie czego, jestem u siebie.
— Czekaj! — zawołał nerwowo Jim. — Mieliśmy iść na kolację.
Snajper pokręcił zrezygnowany głową. Mimo ich kilkuletniej znajomości nadal zadziwiało go, jak szybko Moriarty zmieniał swoje nastroje.
— Podobno za bardzo się nad tobą użalam — stwierdził, z uśmiechem wkradającym się na jego usta.
— Jeden wieczór jakoś dam radę — odparł, zbliżając się do niego.
— Jesteś pewny? — Zapytał Sebastian, przekrzywiając głowę.
—Jak naszej ostatniej akcji — odpowiedział James.
— Praktycznie ją zepsuliśmy. — Snajper parsknął śmiechem.
— Czepiasz się szczegółów. — Wzruszył ramionami drugi mężczyzna.
— Ktoś musi.
— Zazwyczaj to moja rola — prychnął Jim, a następnie zniknął za drzwiami łazienki.
Ponad godzinę później obaj mężczyźni, wchodzili do eleganckiej restauracji przy Brook Street. Kelner pokazał im stolik, podał menu i odszedł. Sala, w której przebywali, była nowoczesna i wystawna, a sam lokal znajdował się w wieżowcu. Z okien rozpościerał się widok na panoramę miasta.
— Jakim cudem udało ci się tutaj zarezerwować stolik?
— Właściciel był mi coś winien. — Moriarty wzruszył ramionami, przeglądając kartę dań.
Po chwili podszedł do nich kelner i obaj złożyli zamówienia. Jim dodatkowo zamówił jakieś wino.
— Zbankrutuję przez ciebie, jak będziesz częściej wyciągał mnie w takie miejsca — rzucił luźno Moran, gdy czekali na jedzienie.
— Dostaniesz premie świąteczną.
— Jest wrzesień — przypomniał snajper.
— Halloween to też święto.
Sebastian uśmiechnął się do niego, pokazując rząd białych zębów. Nadal dziwiła go zaistniała sytuacja, bo takie wieczory były dla nich obu nierealne. Zazwyczaj jedyne kolacje, na jakie wychodzili, to te z klientami sieci, ale nawet one nie zdarzały się zbyt często. Moriarty stawiał go w sytuacji na tyle nietypowej, że snajper nie potrafił odczytać jego zamiarów; nie żeby zazwyczaj nie miał z tym problemu. Po prostu wszystko wydawało mu się strasznie surrealistyczne.
Jego przemyślenia przerwał kelner, który przyniósł zamówienie. Jedli, żywo dyskutując na różne tematy, co jakiś czas wracając na grunt służbowy. Przez cały wieczór zagadnień do rozmów przybywało, a oni sami wydawali się nie przejmować upływającym czasem. Dopiero około dwudziestej drugiej wyszli z budynku. Czekając na taksówkę, James zaczął:
— Dawno nie spędzałem tak czasu.
— Ja też — mruknął Sebastian. — Odkąd wyjechałem do Afganistanu, nie byłem z nikim na takiej kolacji.
— Następnym razem mam cię zabrać do teatru, żebyś uzupełnił braki w kulturze? — zapytał rozbawiony Jim.
— Z tobą mogę iść wszędzie — rzucił, przewracając oczami. Czuł że wypite wcześniej wino zrobiło swoje.
— Wszędzie? — Uśmiechnął się Moriarty.
— Przyjechałem z tobą do tego cholernego Liverpoolu, chociaż doskonale poradziłbyś sobie beze mnie. — Moran odwzajemnił uśmiech. — Nie sądzisz, że to mówi samo za siebie?
W tym momencie podjechała taksówka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top