Rozdział 1
Moran zapukał do gabinetu Moriarty'ego, a następnie słysząc pozwolenie, wszedł do środka. Prawdę mówiąc, był zdenerwowany. Mimo długoletniej współpracy nigdy wcześniej nie zawiódł szefa, a tym razem James dał mu do zrozumienia, że zepsuł robotę.
Mężczyzna stanął na środku, patrząc wyczekująco na swojego szefa, który siedział na krześle obrotowym tyłem do niego. Ten prychnął i nadal się nie odwracając, warknął:
— Możesz mi wyjaśnić, co to było? O ile dobrze sobie przypominam, kazałem ci zabić Chapmana, a nie jego wspólnika. — Odwrócił się w fotelu i spojrzał na niego wzrokiem psychopaty.
Sebastian westchnął, starając się zebrać w sobie cierpliwość. Patrząc na jego profesję, powinien być w tym dobry, ale nie był. O ile w pracy zawsze udawało mu się zachować spokój, to w życiu nie zawsze wychodziło tak, jakby sobie tego życzył.
— Mógł cię zabić i zrobiłby to, gdybym go nie ściągnął. — Próbował się usprawiedliwić.
— Może jeszcze powinienem być ci wdzięczny — prychnął. — Teraz osobiście zajmiesz się negocjacjami z Greenem. Życzę powodzenia z wytłumaczeniem mu, dlaczego mój snajper strzela do jego ludzi. —Uśmiechnął się wrednie.
— Tak jest, szefie — odparł były wojskowy, nawet na niego nie patrząc.
— Jeszcze jeden taki błąd i z tobą koniec — powiedział Jim, lecz bez wcześniejszego przekonania. Moriarty był zmęczony i chociaż starał się tego nie pokazywać, miał dość całej sprawy ze szkocką mafią.
— Rozumiem. Jeśli to wszystko.. — zaczął mówić Moran, ale Jim mu przerwał.
— Nie, to nie wszystko. — Wstał z fotela. — Jutro rano jedziemy do Liverpoolu, więc zostajesz tutaj. Twoje rzeczy są w pokoju gościnnym. Do Londynu wrócimy za jakieś dwa dni.
Dla Sebastiana nie była to żadna nowość; noclegi w posiadłości swojego szefa, jak i nagłe wyjazdy. Pokiwał głową i nie czekając na reakcję drugiego mężczyzny, wyszedł z pomieszczenia.
Droga do gościnnej sypialni, która raczej powinna nazywać się jego sypialnią, ponieważ bywał on jedynym gościem w domu Jamesa, minęła mu szybko. Zrozumiał rację Moriarty'ego; mimo wszystko nie powinien strzelać do tamtego faceta. Przeklinał siebie, że emocje wzięły górę. Jim był dla niego ważny, nie tylko w sensie zawodowym, co było oczywiste. Gdyby obaj nie byli tym, kim byli, pewnie można by ich nazwać przyjaciółmi. Ufali sobie nawzajem, Moran znał sieć, jak i jej szefa. Nie raz wspólnie opracowywali akcje. Oczywiście gdy Jim się na coś uparł, to nie było innego wyjścia, jak tylko w porę wezwać posiłki, ale przestępca cenił rady swojego snajpera.
Po godzinie, w której trakcie Sebastian wziął prysznic, a przez resztę czasu po prostu leżał, gapiąc się w sufit i słuchając muzyki, opuścił pokój, kierując się w stronę salonu. Gdy wszedł do środka, zobaczył Jamesa siedzącego na kanapie ze szklanką alkoholu. Snajper, ignorując go, podszedł do barku i nalał sobie whisky. Już miał wyjść z pokoju, gdy usłyszał swojego szefa.
— Zostań tutaj — powiedział cicho.
Moran spojrzał na niego zdziwiony, ale bez słowa usiadł na fotelu.
— Znowu migrena? — zapytał, gdy przypomniał sobie, jak ostatnio James cierpiał na ból głowy, przez co kilka dni chodził wściekły na wszystkich. Tym razem jednak jego szef wyglądał po prostu, jakby miał się za chwilę rozpłakać.
— Tak. Nie. Nie wiem — warknął James, poirytowany swoim słabym głosem.
— Po co właściwie jedziemy do Liverpoolu? — spytał ostrożnie.
— Zwykłe interesy, jak zawsze — odpowiedział mężczyzna, wzruszając ramionami. — Pojawimy się tam osobiście tylko dlatego, że chcę na chwilę opuścić Londyn — wyjaśnił po chwili. Sebastian nie pytał ani nie komentował jego słów. Dobrze wiedział, że jeśli jego szef podjął taką decyzję, to nie ma odwrotu.
Siedzieli w ciszy, która nie wydawała się ani krępująca, ani napięta. Każdy z nich pogrążył się w swoich rozmyślaniach. Jim starał się analizować swoje przyszłe plany, ale jego myśli co chwilę i tak wracały do mężczyzny siedzącego naprzeciw. Moriarty zastanawiał się, czemu nadal współpracował ze snajperem. Jeśli jakikolwiek inny człowiek z siatki popełniłby błąd, przez który on miałby dwa razy więcej pracy, już dawno skończyłby w piachu. Jednak nie potrafił zabić Morana. Wmawiał sobie, że to nie sentyment do jedynej osoby, której w jakiś sposób ufał, ale tak naprawdę wiedział, że oszukuje sam siebie.
Sebastian z kolei analizował swojego szefa. Doskonale wiedział, że to nie jest migrena. Nie wiedział, co dzieje się z Jamesem, ale zdecydował, że interesowanie się jego prywatnymi sprawami zdecydowanie nie należy do jego obowiązków. Picie z nim whisky też, ale nie za bardzo go to obchodziło.
Resztę wieczoru spędzili, oglądając ogień w kominku i raz na jakiś czas wymieniając się poglądami na nic nieznaczące tematy. Rzadko spędzali czas w ten sposób, ale dzisiaj obaj potrzebowali odpoczynku. Mieli za sobą wyjątkowo nieprzyjemny miesiąc, wypełniony negocjacjami i wykręcaniem się od służb specjalnych oraz Mycrofta Holmesa.
*
Następnego dnia o godzinie ósmej byli już w drodze do Liverpoolu. Pogoda nie sprzyjała podróży, tak naprawdę nie sprzyjała niczemu. Deszcz padał nieprzerwanie od poprzedniego wieczoru, a pomieszany z mroźnym wiatrem, dawał okropny efekt.
Gdy stali w trzecim korku z rzędu, na autostradzie było tak ślisko, że wypadki same się powodowały. Sebastian miał dość, zdenerwowany uderzał palcami w kierownicę, co zauważył Jim. Moriarty westchnął tylko i powiedział:
— Za jedną mile jest zjazd, zatrzymamy się tam na kawę. Ten korek i tak ciągnie się co najmniej przez trzy, a oboje mamy dość tego stania — stwierdził. — Najwyżej przełożymy spotkanie.
Moran prychnął.
— Będziemy przekładać spotkanie tylko dlatego, że chcesz napić się kawy? — rzucił rozbawiony.
James zgromił go wzrokiem, ale po chwili wzruszył ramionami i sam się uśmiechnął.
— A czemu nie? To oni chcieli spotkania, nie ja, więc niech teraz czekają. — Zrobił pauzę. — Dobrze wiesz, że zawsze dostaję to, czego chcę, a w tym momencie chcę mocnej kawy.
Snajper pokręcił zrezygnowany głową. Pewnie ich rozmowa ciągnęłaby się dalej, ale korek zaczął poruszać się do przodu, a Moriarty zgłośnił radio. Po niecałych dwudziestu minutach byli już w małej kawiarni, stojącej obok autostrady. Oczywiście żaden z nich nie miał parasola, więc zanim dotarli do budynku, oboje byli cali mokrzy. Jim skrzywił się, zrzucając kilka kropel wody ze swojego garnituru, ale nie przejmując się tym ani sekundy dłużej, poszedł zamówić napoje.
Po chwili odebrał dwa duże kubki kawy na wynos od kelnerki, która zdecydowanie za bardzo próbowała z nim flirtować. Podszedł do robiącego coś w telefonie Sebastiana. Mężczyzna, gdy go zauważył, schował urządzenie.
— Mały kryzys we Francji. Mówiłem, że rozbudowywanie tam siatki to zły pomysł — powiedział Moran na tyle cicho, aby nikt go nie usłyszał.
— A ja mówiłem, że nie ma rzeczy niemożliwych. — Jim wywrócił oczami. — Co z tą Francją?
— Jestem snajperem, nie sekretarką — westchnął. — Ogarnąłem to na tyle, że możemy jechać dalej, ale później musisz się tym zająć — dodał.
— Jesteś moją prawą ręką, możesz czasem coś zrobić — stwierdził Moriarty, wymijając go i idąc do drzwi.
Po powrocie do samochodu i rozmowie o sytuacji na kontynencie wrócili na autostradę. Jadąc w stronę Liverpoolu, mieli nadzieję, że nie trafią na więcej korków.
~~~~~
I oto pierwszy rozdział, może nie ma za dużo akcji, ale mam nadzieję, że jest okej. Będę wdzięczna za jakieś opinie, wiele dla mnie znaczą i bardzo motywują.
Pozdrawiam,
I.B
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top