9
Dyrektor wprowadził mnie do jednego z pokoi. Po środku stał Gerard. Nie miał na sobie koszulki, dokładnie widać było jego wystające kości. Profesor Green rysował na jego plecach dwie równoległe linie.
- Czytaj to - rozkazał dyrektor, wpychając mi do rąk kodeks karny Bastøy.
- Winni poważnych przestępstw takich jak próba ucieczki, kradzież lub notoryczne palenie tytoniu zostaną ukaraniu dwunastoma razami w plecy do pierwszej krwi
Profesor Green zabrał książkę, a zamiast niej wsadził mi do ręki bicz.
- Ręce na stół - rozkazał Gerardowi Green. Czarnowłosy posłusznie wykonał jego polecenie. Dyrektor popchnął mnie lekko w stronę bladych pleców Way'a.
- Bij między linie
Wymierzyłem pierwszy cios, zaciskając przy tym oczy.
- Mocniej - burknął dyrektor.
W każde kolejne uderzenie wkładałem więcej siły. Wraz z dźwiękiem uderzanego o ciało bicza z moich oczu lały się kolejne łzy. Mój szloch mieszał się z krzykiem bólu Gerarda. Ale ja nie mogłem się opanować. W końcu Green wyrwał z moich rąk narzędzie i odciągnął od Way'a. Z krwistych pasów na jego plecach zaczęła sączyć się krew.
***
Kiedy Gerard wszedł do łazienki, skupił na sobie wzrok wszystkich. Podszedł do wolnego zlewu i zdjął z siebie koszulę, ukazując szpetne pasy na swoich plecach.
Wytarłem ręce w ręcznik i skierowałem się w stronę wyjścia.
- Dokąd leziesz, sługusie dyrektora? - syknął głos za mną, a w łazience zapanowała cisza.
- Złamałeś regulamin - obróciłem się w jego stronę, patrząc prosto w rozwścieczone, ciemniejące z każdą chwilą tęczówki.
- Wolałeś mi go odczytać, niż powiedzieć, co Green robi z Malcolmem w pralni?
Teraz już nawet nie było słychać niczyjego oddechu. Pierwszy z łazienki wybiegł Malcolm. Zaraz za nim wyszli pozostali, zostawiając nas samych.
- A może to też jest w regulaminie?
Rzuciłem się na niego, przyciskając do ściany. Wściekłość i poczucie zdrady nareszcie wzięły górę.
- Obiecałeś! - ryknąłem, uderzając jego głową o deski. Był wyższy i silniejszy, więc już po chwili wyrwał się z mojego uścisku.
Rzucił mną o podłogę i przyciskając dłoń do gardła wysyczał:
- Siedź cicho, bo mają cię zwolnić
Odpuścił. Wyszedł z łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.
***
Wbiegłem do gabinetu dyrektora, zapominając o grzecznym zapukaniu i zgodzie na rozmowę.
- O co chodzi? - siedział za swoim biurkiem. Podniósł wzrok znad czytanej gazety, marszcząc brwi.
- Opieku...
- Milcz! - krzyknął - Jesteś o włos od zwolnienia i wchodzisz nieproszony? - spytał, rzucając na biurko gazetę - Rozum ci odjęło?!
- Widziałem C5 i... - głos mi się załamał, a w gardle stanęła wielka gula - ... i profesora Greena
- Greena? - dopytał, zdejmując z nosa okulary.
- Zadawał ból C5 - wydusiłem, trzęsąc się jak przy ataku epilepsji.
- Ból? - każde kolejne jego bezsensowne dopytywanie doprowadzało mnie do jeszcze gorszego stanu. Zacząłem się jąkać.
- J-ja wi-widziałem C5 i-i profes-profesora Greena w-w piwnicy pod pralnią
Dyrektor wstał i podszedł bliżej, bacznie mi się przyglądając. Zrobiło mi się słabo i poczułem jak nogi się pode mną uginają.
- Co próbujesz powiedzieć? - spytał łagodnym głosem, jakby mówił do dwuletniego dziecka, a nie do złoczyńcy - Co to za ohydne wymysły?
- Tak nie wolno! On krzywdzi Malcolma!
Dyrektor mnie spoliczkował.
- Wynoś się! Już!
Czym prędzej uciekłem z gabinetu i skierowałem się w stronę pralni. Tylko tak dyrektor będzie mógł mi uwierzyć.
Tak jak się tego spodziewałem, zastałem tam Malcolma. Stał obok stołu i składał prześcieradła.
- Pójdziesz ze mną do dyrektora - dotknąłem jego ramienia, próbując brzmieć jak najłagodniej. Ten jednak szybko strącił moją dłoń
- Jestem zajęty - wyburczał.
- Nam obu uwierzy - próbowałem go dalej przekonać.
- Wtedy nigdy nie wrócę do domu - wrzucił prześcieradło do wiklinowego kosza i wyminął mnie, trzymając go pod pachą.
***
Następnego dnia pracowaliśmy przy budowie muru, oddzielającego pralnię od budynku głównego. Właśnie wtedy zobaczyłem, że do Malcolma podszedł dyrektor. Przysunąłem się bliżej, aby usłyszeć, o czym rozmawiają.
- Jak ręka? - skinął na jego zabandażowaną dłoń.
- Dziękuję, już lepiej
- Nie ma żadnych innych problemów?
Na horyzoncie pojawił się profesor Green. Malcolm na jego widok cały zesztywniał, co nie uszło uwadze dyrektora.
- Nie
- Uznałem, że powinieneś pracować z przyjaciółmi, w lesie
- Dziękuję panie dyrektorze - chłopiec chyba nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
- Tam poczujesz się znacznie lepiej - posłał mu delikatny uśmiech.
- Tak, panie dyrektorze - przytakiwał, przyglądając się mężczyźnie szeroko otwartymi oczami.
- Zatem postanowione - poklepał go po ramieniu i wrócił do budynku głównego.
***
Pracowaliśmy w lesie. Było widać, że Malcolm czuje się tu zagubiony, jakby nie był na swoim miejscu. Kiedy podszedł do niego starszy opiekun, zachowywał się jeszcze bardziej niepewnie. Chodził cały spięty, nie potrafił utrzymać drewna w rękach.
Kiedy usiedliśmy do ogniska na posiłek, nigdzie go nie było. Obok mnie usiadł Gerard. Uśmiechnął się zadziornie i delikatnie trącił mnie ramieniem. Oboje zapomnieliśmy o incydencie w łazience i wszystko było po staremu.
Nagle zauważyłem, że jeden z chłopaków przerzuca w dłoni jakiś przedmiot.
- Skąd go masz? - spytał Gerard. Rozpoznałem w przedmiocie zegarek Malcolma.
- Malcolm mi dał
Po chwili Gerard wypuścił z rąk swoją miskę i rzucił się biegiem w stronę plaży. Starałem się do niego dołączyć, co nie było proste. Skubany miał lepszą kondycję i dłuższe nogi.
Kiedy dobiegłem do brzegu, Gerard już był w wodzie. Dopiero teraz dostrzegłem dryfujące na morzu ciało. Pomogłem mu wyciągnąć chłopca na brzeg. Był nieprzytomny.
Położyliśmy go na piasku, a Gerard pochylił się nad nim, próbując wyczuć oddech. Zaraz wokół nas zebrała się cała gromada gapiów. Spojrzałem na zamknięte oczy blondyna i znów poczułem, że pieką mnie powieki.
- Rozejść się!
To dyrektor. Był akurat na spacerze z żoną, kiedy zauważył, jak z Gerardem wyciągaliśmy Malcolma na brzeg.
Podniósł mnie z ziemi i nakazał pobiec po pielęgniarkę. Puściłem się biegiem w głąb wyspy.
***
Gerard siedział na moim łóżku, owinięty w przyniesiony przez Connora koc. Trząsł się z zimna. I cicho szlochał. Nie miałem pojęcia, jakie miał relacje z Malcolmem. Mogłoby się wydawać, że po tym, jak go wydał, nienawidzili się. Ale patrząc na niego w tym stanie, chyba jednak było całkowicie inaczej. Przytuliłem go do siebie, szczelniej okrywając kocem.
Wtedy drzwi sypialni otworzyły się z impetem. Wszyscy zerwaliśmy się ze swoich łóżek, stając na baczność.
Stukot jego butów odbijał się echem, kiedy wszedł do środka. Usiadł na jedynym z łóżek, smutno rozglądając się po pokoju.
- To potworne - odezwał się w końcu, kręcąc głową - Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci losem tego nieszczęśnika - westchnął przeciągle - Wiem, że czujecie się winni
Mocniej przytuliłem Gerarda, który po tych słowach zaczął jeszcze głośniej łkać.
- Muszę przyznać, że nigdy nie miał łatwego życia. Na wyspie też nie zaznał spokoju. Nie był silny, nie nadawał się do życia pośród ludzi - po tych słowach spojrzał w sufit - Może teraz nareszcie odnalazł wolność - znów pokręcił głową - Staraliśmy się mu pomóc, dawaliśmy lekkie prace.
Dyrektor wstał i powoli ruszył w stronę wyjścia.
- Mimo to, postanowił opuścić wyspę wpław, a to mogło się skończyć tylko tragedią - na chwilę przystanął obok nas i z lekką odrazą spojrzał na ciągnącego nosem Gerarda - Wszyscy wiemy, kto podsunął mu taki pomysł
Wychodząc zatrzymał się koło łóżka, które należało kiedyś do Malcolma. Z jego szafki wyjął szufladę i razem z nią opuścił sypialnię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top