8
-Frank-
Rano zostaliśmy zwołani na zbiórkę. Obok mnie w rzędzie stanął profesor Green. Dyrektor nie miał najweselszej miny. Dawno nie widziałem go tak wściekłego.
- Profesorze Green - odparł w końcu - Jak długo jest pan na wyspie?
- Dziewięć lat
- Czy przez ten czas komuś udało się stąd uciec?
- Nie
- A zatem C19 jest bohaterem. Dokonał niemożliwego - dodał z podziwem. W sekundę jednak jego twarz przybrała ponury wyraz - Żaden z niego bohater. To samolubny egoista i tchórz. Zabrakło mu odwagi, by odpokutować za swoje zbrodnie - kiwając głową prześledził wzrokiem wszystkich zgromadzonych - Zostawił was, byście zapłacili za jego wyczyn. Naraził na utratę przywilejów. A wy tak ciężko na to pracowaliście. I co mu to dało? Co zobaczy, gdy dopłynie na ląd? Nic - wysyczał, zbliżając się do stojącego w pierwszym rzędzie chłopczyka - Zostanie schwytany i przysłany tutaj, macie na to moje słowo - zaczął krążyć między rzędami, z założonymi z tyłu rękami - Czy się zawiodłem? - zatrzymał się na chwilę, spoglądając w niebo - Tak - kontynuował swoją wędrówkę - Rozczarowaliście mnie - wypowiedziawszy to zdanie, zbliżył się do mnie. Stanął na przeciw, kręcąc głową - Zawiodłem się na C1, dyżurnym bloku C - odparł z zawodem. Obrócił się na pięcie i odszedł - Ale największy zawód powinniście odczuwać wy
Zatrzymał się i z odrazą spojrzał ponownie po zgromadzonych. Pociągnął głośno nosem i odwrócił się w stronę głównego budynku
- Połowa racji - rzucił na odchodne i zniknął za drzwiami.
Wszyscy rozeszli się, tylko ja stałem dalej w bezruchu.
Nie bolało mnie to, że dyrektor publicznie mnie poniżył.
Nie bolało mnie to, że już nigdy nie zjem posiłku przy stole kadry.
Nie bolało mnie to, że znów będę jeść resztki.
Najbardziej bolało to, że Gerard mnie oszukał. Obiecywał, że zaczeka z ucieczką do mojego zwolnienia. A tymczasem co zrobił? Uciekł bez słowa pożegnania.
Tylko czemu mnie to aż tak boli? Kim on dla mnie jest, żebym musiał się tym przejmować?
***
Connor wrócił ze skrzydła i został przywitany jak bohater. Każdy podchodził do niego, klepał po plecach. Ja przypatrywałem się temu wszystkiemu z mojej pryczy. Zaszyłem się na niej, chowając głowę między kolanami.
Po chwili poczułem jak materac się ugina. Czyjaś dłoń spoczęła na moim barku.
- Wszystko w porządku C1? - podniosłem na niego wzrok. Kojarzyłem go z widzenia, ale nie wiedziałem, jak się nazywa, ani jaki ma numer. Nigdy mnie to nie obchodziło. I nadal nie obchodzi.
- Mam na imię Frank - wysyczałem przez zaciśnięte zęby i pobiegłem do łazienki. Dopiero tam, w ciszy i samotności, siedząc pod zlewem na zimnych i brudnych płytkach, rozpłakałem się.
***
- Way uciekł z wyspy - następnego wieczoru zająłem swoją pozycję i przysłuchiwałem się rozmawiającej obok grupie - Podsłuchałem rozmowę kucharza z kapitanem statku pocztowego. Znaleźli łódkę po drugiej stronie góry Haestran
Wśród tej grupki siedział Malcolm. Uśmiechał się.
Nienawidzę go. Jak mogłem być taki głupi i pomóc mu wtedy na polu. Mógł się wykrwawić. Nie byłoby mi go szkoda.
***
Samotność doskwierała mi jak nigdy wcześniej. Zanim na wyspie pojawił się Gerard, ciągle trzymałem się na uboczu, jednak wtedy brak towarzystwa mi nie przeszkadzał. Zawsze znajdowałem sobie jakieś zajęcie.
Jednak kiedy pojawił się tutaj Way, wszystko się zmieniło. Zyskałem przyjaciela. Kogoś, z kim mogłem zawsze porozmawiać.
Teraz, kiedy go nie ma, wszystko stało się bezsensowne. Lekcje resocjalizacji, prace w polu, cotygodniowe msze, których swoją drogą nigdy nie wielbiłem.
Sam nie wiem, kiedy zacząłem czuć do Gerarda coś więcej. To stało się tak szybko i niespodziewanie. Możliwe, że miało to miejsce podczas kary. Spędzaliśmy razem każdą chwilę, to on był jedyną moją ostoją, ucieczką od tego, co działo się w Bastøy. Całej tej presji, która spowodowana była tytułem dyżurnego grupy. Przy Gerardzie czułem się po prostu jak najzwyklejszy nastolatek. Uwielbiałem, kiedy opowiadał o morzu. Wtedy jego oczy tak pięknie błyszczały. Mogłem słuchać go godzinami.
Szkoda, że to wszystko minęło.
Muszę o nim zapomnieć, wtedy może nie będzie mnie to aż tak boleć.
***
Było to, kiedy pracowaliśmy w silosie.
W oddali mignęły mi sylwetki ludzi, idących od strony morza. Dopiero później zobaczyłem ich wyraźniej.
Dwóch strażników prowadziło chłopca zakutego w kajdanki. Był wychudzony, w podartych ubraniach i boso. Przewrócił się, a strażnicy szarpnęli go jak psa do góry i wlekli dalej.
Kiedy przechodzili obok, chłopiec podniósł na mnie parę błyszczących zielonych oczu.
Kiedyś widziałem wieloryba trafionego trzema harpunami.... konał cały dzień
- Bohater powrócił - obok mnie stanął profesor Green, uśmiechnięty od ucha do ucha.
Poczułem łzy pod powiekami.
- Wracajcie do pracy - rozkazał Green, a oczy świeciły mu się ze szczęścia.
Wtedy zauważyłem Malcolma. Stał pośrodku pola, z otwartą buzią przyglądając się prowadzonemu przez strażników zbiegowi.
Ścisnąłem mocniej swoje widły
Opanuj się, Frank! W tej sekundzie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top