6
Zachęcam wszystkich do komentowania i zostawiania gwiazdek pod rozdziałami. To niewiele kosztuje, a mi daje porządnego kopa do działania!
Z góry dziękuję,
xo~
× × ×
Wraz z rozpoczęciem zimy na Bastøy, skończyły się lekcje resocjalizacji, prace w polu i stołówkowe jedzenie. Przez cały dzień pracowaliśmy w lesie. Ścinaliśmy drzewa, a potem sami musieliśmy taszczyć je do szopy. Praca była wyczerpująca. Z bólem serca patrzyłem na Iero, który resztkami sił ciągnął metalowy łańcuch. Nie mogłem wybaczyć sobie tego, że to przeze mnie tutaj trafił.
Pewnego dnia Frank nie wytrzymał. Osunął się po drzewie i upadł na śnieg. Od razu puściłem swój łańcuch i podbiegłem do niego.
- Wstawaj Frank, jeszcze trochę!
Jedzenie dostawaliśmy jak zwierzęta - w metalowym kuble. Jednym na trzech.
Oprócz nas był z nami ten, który dostał ode mnie solidny łomot. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że ma na imię Connor. Starałem się dogryzać mu i działać na nerwy jak często tylko się dało. Wiedziałem, że nie będzie mógł rzucić się na mnie z pięściami, ponieważ każdy nasz krok doglądali drwale.
- Nie skrzywiaj piły, bo się złamie - fuknął na mnie Connor, kiedy cięliśmy jedno z drzew na mniejsze fragmenty. Chcąc zrobić mu na złość napierałem na piłę tak długo, aż się złamała. Jeden z mniejszych fragmentów wepchnąłem do kieszeni. Tak na wszelki wypadek.
***
Nie spaliśmy już w zbiorowej sypialni, a w baraku znajdującym się na skraju lasu. Byliśmy tu tylko we trójkę, co było chyba jedynym plusem całej tej kary. Co noc siedzieliśmy z Frankiem na jednym łóżku. Connor zazwyczaj szybko zasypiał i zostawaliśmy sami. Pewnego wieczoru Frank wdrapał się na pryczę i wtulił w mój bok. Był zmęczony i słyszałem, jak burczy mu w brzuchu.
- Ostatni chłopak, który tu trafił tłukł głową w ścianę tak długo, aż przestał mówić - powiedział, oglądając swoje pokaleczone od drzazg dłonie.
- Nie próbowałeś nigdy stąd uciec?
- Raz - odparł, owijając się ramionami - Wskoczyłem na statek pocztowy. Miałem wtedy 11 lat
- Za co tu trafiłeś?
- Okradłem kościół
Nie chciałem wypytywać go o szczegóły. Zamiast tego zacząłem opowiadać mu o morzu. O swoich przygodach, o tym, jak wygląda życie na statku. Podobało mu się.
- A kim ja mógłbym być? - spytał, spoglądając na mnie oczami małego chłopca
- Ty? Chłopcem okrętowym - odparłem, posyłając mu jeden z najcieplejszych uśmiechów. Tych, przeznaczonych tylko dla mamy i Mikey'ego. Dla tych najważniejszych osób w moim życiu.
***
Następnego dnia padał deszcz. Już i tak ciężką pracę dodatkowo utrudniało nam rozmokłe podłoże i mokre drewno. Po oporządzeniu i przetransportowaniu trzech drzew usiedliśmy pod jedną z sosen, czekając na posiłek. Frank, który siedział obok mnie, oparł głowę o korę drzewa ciężko dysząc. Dyskretnie, tak, aby Connor nas nie zauważył, złapałem go za rękę, dodając nieco otuchy. Podniósł tylko głowę i spojrzał mi w oczy. Był smutny, zmęczony i chyba tracił nadzieję na powrót do dawnych luksusów, o ile cokolwiek w Bastøy mogło otrzymać takie miano.
Po chwili jeden z drwali rzucił u naszych stóp metalowe wiadro. Całą trójką rzuciliśmy się do niego, łapiąc dla siebie jak największe kawałki.
Kto by pomyślał, że kiedykolwiek cieszyłbym się na widok obiadowych resztek.
***
Po przerwie wróciliśmy do pracy. W ferworze zajęć nie zauważyliśmy nawet, że od jakiegoś czasu naszej pracy przygląda się sam dyrektor.
Pierwszy zauważył go Frank. Przerwał rąbanie drewna i położył swoją siekierę na ziemi.
- Już się nauczyliśmy, panie dyrektorze - po raz pierwszy słyszałem w jego głosie strach.
- Czego? - odparł dyrektor, przyglądając mu się z odrazą. Dziwne. Zawsze wydawało mi się, że Iero był jego ulubieńcem.
- Płyniemy na jednym statku - odpowiedziałem bez wahania, przerywając swoją robotę. Dyrektor pokiwał głową z aprobatą.
- Malcolm, przesuń się - mruknął do mnie jeden z naszej grupy. Posłusznie przesunąłem swój talerz na kraniec stołu, robiąc chłopakowi miejsce. Nie chciałem wszczynać niepotrzebnych kłótni.
Nagle do stołówki weszli Frank z Gerardem, a zaraz za nim ten, z którym wtedy pobił się Way. Usiedli przy stoliku, przy którym siedziałem i rzucili się na zawartość swoich talerzy.
Dobrze widzieć ich z powrotem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top