2
Na wyspie codziennie odbywały się przymusowe prace. Codziennie inne, w zależności od tego, co było w danym dniu do zrobienia na wyspie. Byłem tutaj pierwszy dzień, więc nie wiedziałem, jak dokładnie to wszystko wygląda. Chłopcy, którzy mieli swoje prycze obok mnie, mówili, że nie jest tak źle. Tylko kilka drobnych zajęć w ciągu dnia.
Stanąłem w rzędzie razem z innymi i czekałem, aż nasz opiekun - profesor Green sprawdzi listę obecności. Oczywiście, zwracał się do nas numerami. Kiedy usłyszałem swój numer, odpowiedziałem cicho, że jestem. Profesor podniósł na mnie wzrok i przez chwilę zamyślił się, szarpiąc swojego wąsa. Kiedy wyczytał wszystkie numery, zamknął swój notes i włożył go do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- C1 do C7 porządkują północne pole, C8 do C12 rozrzucą nawóz
W rzędzie dało się usłyszeć niezadowolone jęki.
- Milczeć, albo jutro będziecie robić to samo!
Jakby ręką odjął w rzędzie zapanowała cisza.
- C19 sprzątniesz latrynę. Kto mu pomoże?
- Ja - usłyszałem i z rzędu wyszedł niski chłopiec o czarnych jak smoła włosach. Przez moment rzucił mi krótkie spojrzenie, a widok jego pięknych, miodowych oczu prawie zwalił mnie z nóg.
***
Wszyscy rozeszli się do swoich zajęć, a ja razem z pięknym chłopcem ruszyliśmy na skraj wyspy, gdzie znajdowała się latryna. Na początku nie wiedziałem, co to jest za miejsce. Myślałem, że coś w rodzaju latarni lub portu.
Myliłem się.
Był to zwyczajny kompostownik.
Przez całą drogę do latryny chłopiec milczał. Wpatrywał się w swoje maszerujące stopy, ciągnąc za sobą sporych rozmiarów łopatę. Chciałem przerwać jakoś tą niezręczną ciszę, jednak bałem się. Chłopiec może był mały, ale nie wyglądał na bezbronnego. W końcu w Bastøy nie siedzi się za nic. Kiedy dochodziliśmy na miejsce zwróciłem uwagę na jego tatuaże. Miał ich dość sporo, jednak większość schowana była pod ubraniem. Mogłem podziwiać więc jego malunki jedynie na skórze dłoni oraz kawałku szyi. W oczy rzucił mi się tatuaż przedstawiający skorpiona. Był piękny. Zawsze chciałem mieć tatuaż.
Chłopiec zauważył, że mu się przyglądam, co nieco mnie zmieszało. Spuściłem wzrok, obracając w dłoniach rączkę od łopaty.
- Jak się nazywasz, C19? - usłyszałem po chwili.
- Gerard. Gerard Way - odparłem, nie przestając gwałcić wzrokiem drewnianej rączki łopaty - A ty?
- Frank Iero - rzucił i to było jedyne zdanie, które wypowiedział do końca naszej podróży do latryny.
Kiedy doszliśmy na miejsce, wzięliśmy się od razu do roboty. Najwyraźniej praca fizyczna nieco dodała mu pewności siebie, bądź próbował po prostu słowami zagłuszyć nieprzyjemny dźwięk wbijanej łopaty w stertę kompostownika.
- Wiesz jak nazywamy to miejsce? To Ameryka. Nazywamy je tak, bo to jedyne miejsce, do którego opiekunowie domów nie zaglądają. Najwyraźniej boją się tego smrodu - zaśmiał się pod nosem.
Zawtórowałem mu i oboje zajęliśmy się pracą.
***
Następnego dnia nie musiałem iść razem z Frankiem sprzątać latryny. Profesor Green przydzielił mi oraz Malcolmowi budowę zniszczonego muru, odgradzającego północne pole od baraków obozowych.
Nagle jednak podszedł do nas jeden z opiekunów. Nie znałem go, ale nie wyglądał na sympatycznego. Zresztą, jak wszyscy w Bastøy.
- C5, pójdziesz ze mną. Przydasz się w pralni - odparł mężczyzna. Malcolm posłusznie zostawił trzymaną w dłoniach cegłę i ruszył za opiekunem do jednego z budynków.
***
Zawsze ciągnęło mnie do morza. Uwielbiałem morze. Razem z ojcem często wypływaliśmy, aby złowić ryby na targ. Byłem niezły. Zawsze łowiłem największe okazy. Kiedyś złowiłem tak wielką sztukę, że ledwo ją pomieściliśmy.
Jednak kiedy patrzyłem na morze z perspektywy wyspy Bastøy, nie widziałem tych cudownych chwil spędzonych z ojcem. Widziałem tylko drogę ucieczki.
Moją jedyną drogę ucieczki z tej wyspy.
Lubiłem przychodzić na plażę i wpatrywać się w odległy horyzont. Oczami wyobraźni widziałem siebie - jak w pięknej łodzi opuszczam to miejsce, zostawiając daleko w tyle dyrektora, profesora Greena... Franka i Malcolma.
Tak było i tego wieczora. Siedziałem na piasku, wpatrując się w dal i z utęsknieniem obserwując rozbijające się o brzeg fale
- Podobno ktoś raz próbował - usłyszałem głos za sobą. Chwilę później obok mnie usiadł Frank. Skrzyżował nogi i w rękach przesypywał piasek, wpatrując się w ten sam punkt, co ja - ale odkąd tu trafiłem, nikt się nie odważył. Jest za daleko
- Jak długo tu siedzisz? - zapytałem, przenosząc wzrok na jego pokryte tuszem ręce zataczające kręgi w piasku.
- Od sześciu lat
- Chyba musi ci się tu podobać - uśmiechnąłem się do niego. Podniósł na mnie swoje piękne oczy, a kącik jego ust lekko drgnął. W sekundzie jednak jego twarz się zmieniła i stanowczym głosem zapytał:
- Naprawdę zabiłeś człowieka?
- Mieliśmy nie rozmawiać o przeszłości - odparłem sucho, zaciskając ręce na materiale moich spodni. Starając się zahamować cisnące się do oczu łzy, odwróciłem wzrok. Spoczął on na stojącej w oddali szopie. Frank w momencie to wyłapał.
- Dom z łódką jest zamknięty na łańcuch. Stąd wychodzi się tylko za zgodą dyrektora
- Dostaniesz ją?
- Tak. Kiedy przyjedzie komisja - odparł, a widząc moją minę dodał - Bardzo cię polubiłem, wiesz?
- Ale wyjedziesz
- Przepraszam, Gerard
Szybko podniosłem się z piasku i oddaliłem się w stronę budynków, zostawiając marną, przygarbioną postać, siedzącą na piasku i wpatrującą się w dryfujące fale.
Ten chłopak fascynował mnie od samego początku. Nawet nie samym wyglądem, chodź nie przeczę, jego spojrzenie przyprawiało mnie o dreszcze, lecz charakterem. Był pewny siebie, pracowity, odważny. Polubiłem go. I co z tego, że znam go od paru dni? Czuję, że jest między nami pewna więź.
Od sześciu lat czekałem na dzień, w którym opuszczę Bastøy. Jednak kiedy pojawił się tu Gerard, wszystko się zmieniło.
Nie chcę wyjeżdżać...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top