16
Kolejnego wieczoru znów zszedł do nas Pete. Zostawił świeżą porcję jedzenia, wody oraz parę dodatkowych koców. Temperatura na dworze mocno spadła, co równało się z tym, że w lochach zimno było znacznie bardziej odczuwalne.
Mężczyzna odłożył stertę koców na moją klatkę i zaczął oddalać się w stronę wyjścia, podgwizdując pod nosem tylko sobie znaną melodię. Zamknąwszy za sobą bramę, przystanął na chwilę. Kiedy złapałem z nim kontakt wzrokowy, delikatnie się uśmiechnął i skinął lekko głową. Pchnąłem kraty mojej klatki, która bez wielkich problemów otworzyła się.
- Dziękuję - szepnąłem. Tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić. Tak strasznie cieszyłem się z tego, że Pete wreszcie przejrzał na oczy, pomógł nam. Nie było jednak czasu na łzy wzruszenia.
Wyszedłem ze swojego ,,małego więzienia'' i rozprostowałem zastałe kości. Szybko pomogłem Frankowi wydostać się na zewnątrz. Kiedy chłopiec był już wolny, gwałtownie wpił się w moje usta. Bez słowa sprzeciwu oddałem pocałunek, w którym trwaliśmy przez dłuższą chwilę. Tak strasznie za nim tęskniłem, choć tak naprawdę był przy mnie przez cały ten czas. Jednak dopiero wtedy zrozumiałem, że to wszystko nie jest chorym wytworem mojej wyobraźni.
- Jesteśmy wolni - wyszeptał, ujmując lodowatymi dłońmi moje policzki.
- Nie, Frank - spojrzałem głęboko w jego miodowe oczy pełne bólu wymieszanego ze strachem - Piekło w Bastøy dopiero się zacznie. Nadchodzi wielka rewolucja
***
Obudziły mnie czyjeś kroki po drugiej stronie bramy. Podniosłem lekko oczy. Frank spał wtulony w mój bok, szczelnie przykryty kilkoma kocami. Było mi go strasznie szkoda, jednak nie mogłem pozwolić mu teraz na sen. Szturchnąłem go w bok. Chłopak wymamrotał przez sen jakieś niezrozumiałe słowa i mocniej wtulił główkę w moje ramię.
- Frank, wstawaj - szepnąłem, klepiąc go delikatnie po policzku - Ktoś tutaj jest
Prawie bezszelestnie zrzuciłem z siebie koc i podczołgałem się do krawędzi ściany. Lekko wychyliłem się i zobaczyłem stojącego po drugiej stronie bramy Greena.
Teraz, albo nigdy...
Doskoczyłem do bramy i złapałem wąsacza na poły jego płaszcza. Mężczyzna nie spodziewał się tak nagłego ataku.
Zaraz obok mnie znalazł się Frank.
- Zabierz mu klucze!
Iero zwinnie przecisnął swoją niewielką dłoń pomiędzy kratami, wpychając ją do kieszeni płaszcza Greena.
- Na pomoc! - ryczał profesor, starając się wyrwać z mojego uścisku - Pomóżcie mi, do cholery!
- Udało się! Mam klucz! - uśmiechnął się Frank, dzierżąc w dłoni upragniony przedmiot.
- Otwórz bramę! Tylko pośpiesz się!
Iero drżącą ręką próbował wcelować kluczem do dziurki. Nagle jednak profesor Green przecisnął swoją dłoń między kraty, próbując wytrącić mu go z ręki. Frank niewiele myśląc ugryzł mężczyznę. Metoda dość dziwna, aczkolwiek skuteczna. Wąsacz w momencie cofnął rękę, rycząc przy tym z bólu.
- Tak! Udało mi się
Brama otworzyła się. Green o mało nie wywracając się na schodach, rzucił się na ucieczkę. Ruszyliśmy za nim.
Na zewnątrz oślepił mnie blask bijący od leżącego na Bastøy śniegu. Musiałem zatrzymać się na chwilę i przyzwyczaić oczy do nowego otoczenia. Frank nie zważał na ślepotę śnieżną i ile tylko miał sił w nogach, biegł za zmierzającym w stronę plaży Greenem.
- Frank! Poczekaj! - nie słyszał mnie. Był zaślepiony. Rządzą zemsty.
Profesor nie zbiegł daleko. Zaraz przy ścianie lasu potknął się o zaspę i jak długi wyłożył się na ścieżce. Iero w momencie znalazł się przy nim.
- Stój! - ryknął wąsacz, trzymając się za krwawiącą dłoń.
Blok B wracał właśnie z prac polowych. Opiekun zatrzymał powóz i wszyscy z oddali przyglądali się rozgrywanej nieopodal scenie.
- Wstawaj
Wstręt, obrzydzenie i ta dominacja. Frank zawsze wydawał mi się władczy. W końcu był odpowiedzialny za naszą grupę. Jednak jeszcze nigdy nie słyszałem, by zwracał się w taki sposób do któregoś z opiekunów.
Kątem oka spojrzałem na jego wlepiony w Greena wzrok. W jego miodowych tęczówkach widziałem nienawiść, obłęd i pogardę.
- Przestań - wyjąkał profesor. Po raz pierwszy role się odmieniły i to on czuł się zagrożony. Widziałem strach oraz to, że jego twarz zlała się z kolorytem śniegu.
- Wstawaj! - donośny głos Franka odbił się echem po zamarłej wyspie. Nawet wiatr ucichł. Każdy czekał.
Czekał na wielki początek końca.
Green powoli podniósł się z ziemi. Jego ruch obserwowało całe Bastøy. Chłopcy na lekcji resocjalizacji stanęli w oknach, spoglądając na Iero. Tego chłopca, od którego wszystko miało się zacząć.
- Wracać na miejsca! - rozkazał swoim podopiecznym nauczyciel. Chłopcy odwrócili się w jego stronę. Było ich wielu, a profesor tylko jeden. Siwiejący mężczyzna głośno przełknął ślinę, nerwowo poprawiając leżące na jego nosie okulary.
...
Blok B sięgnął po leżące na powozie narzędzia. Młoty, łopaty, widły. Cokolwiek, co wpadło im w ręce.
- Cofnąć się! - wypiszczał opiekun, puszczając cugle zaprzężonego do powozu konia. Zwierzę zarżało i gwałtownie uniosło kopyta do góry. Stary opiekun runął na ziemię, a nad nim zgromadziła się grupa uzbrojonych w szpadle podopiecznych.
...
Sala resocjalizacji zamieniła się w istne pobojowisko. Ławki leżały powywracane, wszędzie walały się zeszyty i podręczniki. Ktoś uderzył długą linijką w wiszące na ścianie obrazy, które z głośnym hukiem i brzdękiem tłukącego się szkła, runęły na podłogę. Profesor na kolanach wypełznął z klasy, w której właśnie półka z księgami z donośnym łoskotem wyważyła drzwi na zaplecze.
- Wielką rewolucję w Bastoy czas zacząć
Z rozbitego okna głównego budynku wyleciała ławka. Jakiś profesor z krzykiem uciekał w stronę plaży. Grupa z bloku B katowała swojego opiekuna. Przede mną przeleciał przestraszony koń, o mało nie taranując wybiegających z budynków chłopców.
Nagle jednak spostrzegłem, że Frank razem z profesorem Greenem zniknęli mi z oczu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top