15
Obudziłem się, kiedy prowadzili nas do piwnicy jednego z budynków gospodarczych. Pamiętam przeraźliwy chłód bijący od nagich, betonowych ścian i stojące w dwóch rzędach łóżka. A raczej klatki, w których razem z Frankiem zostaliśmy zamknięci.
W końcu być w Bastøy i nie odwiedzić lochów to żadna przygoda.
Spojrzałem na Iero, który leżał w klatce obok. Twarz miał praktycznie całą we krwi, a z rozciętego policzka powoli sączyła się ciemnoczerwona ciecz, plamiąc jego poduszkę. Ubranie miał potargane, całe ubrudzone i przemoczone.
Chłopiec, który po sześciu latach nareszcie opuszcza wyspę, zniknął.
Frank złapał za kraty i zaczął je szarpać.Dźwięk uderzanego metalu o metal niósł się echem po praktycznie pustym pomieszczeniu.
Niestety, obydwie klatki zamknięte były solidną kłódką. Lichutkie ręce czarnowłosego nie były w stanie jej pokonać.
- Dlaczego wróciłeś?
W odpowiedzi usłyszałem tylko jego ciche łkanie. Próbowałem przez pręty przecisnąć swoją dłoń i choć na chwilę poczuć jego delikatną skórę i bijące od niej ciepło. Chłopiec jednak zręcznie się odsunął, wciskając się w przeciwległy kąt swojej małej celi.
***
Ze snu wyrwał mnie tupot stóp. Ktoś schodził do lochów. I chyba nie była to tylko jedna osoba.
Z trudem otworzyłem posklejane krwią oczy i spojrzałem w stronę żelaznej bramy, zza której dochodził owy dźwięk.
Po chwili zobaczyłem cienie dwóch postaci. Jedna z nich wyjęła z kieszeni płaszcza pęk kluczy i otworzyła drzwi. Przepuściła drugą postać przodem, sama zostając przy schodach na górę. Druga postać podeszła nieco bliżej. W świetle wpadającego przez piwniczne okno księżyca ujrzałem twarz dyrektora.
- To proste - zaczął, a jego głos brzmiał o wiele bardziej donośnie - Gdybyś wypełnił swój obowiązek, nic by się nie stało
Już miał się odwrócić i odejść, kiedy w pustych lochach rozniósł się ryk Iero:
- Cholerny kłamca!! - wrzasnął, brutalnie szarpiąc za pręty swojej klatki.
Dyrektor przystanął i obracając się, patrzył prosto na niego. Na jego twarzy znów malował się wstręt i obrzydzenie.
- Pamiętasz jaki byłeś, zanim cię tu przywieźli? Mały gnojek, który codziennie ze strachu szczał i fajdał w gacie - zaśmiał się złośliwie, a ja kątem oka widziałem, jak Iero znów podnosi się ciśnienie - Śmieć - wysyczał - Taki sam jak twoja matka dziwka i ojciec bandyta. Byłeś niczym - wziął głębszy wdech, nie zważając na poczerwieniałego Iero - Walczyłem z tobą sześć lat. Stworzyłem wszystko, co w tobie wartościowe
Pokiwał tylko głową i odwrócił się.
Frank był załamany. Widziałem to. Spojrzał w sufit, a po jego zakrwawionych policzkach zaczęły płynąć gorzkie łzy.
Był tak blisko, żeby się stąd wydostać...
Dlaczego wrócił?
Postać, która otworzyła dyrektorowi drzwi, zeszła do środka i złapała stojące przy wejściu wiadro.
- Pete - szepnąłem do niego, kiedy w delikatnym świetle rozpoznałem w nim naszego dozorcę - Musisz nam pomóc - mężczyzna jednak złapał wiadro i zabrał się za zamykanie za sobą żelaznej bramy. Widziałem jednak, jak kątem oka co jakiś czas zerka w moją stronę - Jesteś jednym z nas
- Pete - usłyszałem cichy, płaczliwy głos Franka.
Jednak Pete zamknął za sobą żelazne drzwi i zabrawszy wiadro, udał się na górę.
***
- Ej - szepnąłem do leżącego na wznak Franka - Zjedź posiłek - skinąłem na leżący obok jego ręki kawałek chleba. W odpowiedzi tylko zamrugał i głośno przełknął ślinę - Musisz coś jeść
Znów spróbowałem wyciągnąć do niego rękę. Udało mi się dotknąć kawałka jego koca, pod którym spoczywała jego dłoń. Była lodowata.
- Rozgrzej ręce i stopy, bo je odmrozisz - spojrzałem na niego, chcąc złapać jakikolwiek kontakt wzrokowy.
W końcu spojrzał na mnie i mocniej uścisnął moją dłoń. Jego oczy straciły blask, wydawały się być takie puste, wyprane z emocji.
Gdzie podziały się te oczy, którymi wpatrywał się we mnie tamtej nocy w łazience? Kiedy emanowały szczęściem i wręcz radośnie śpiewały?
Teraz te cudowne oczy wpatrywały się we mnie z bólem, a jego śliczna buźka cicho błagała: Pomóż mi...
Więc zacząłem mu opowiadać o morzu.
- Wszędzie było pełno krwi. Połykał ich, aż sam umarł. Wieloryb połknął wszystkich. Nawet harpunnika i chłopca okrętowego
- Życie płynęło jak dawniej - wtrącił swoim zachrypniętym głosikiem - Kapitan został admirałem
- Dostał większy statek i pożeglował do Ameryki - uśmiechnąłem się do niego i zacząłem pocierać jego dłoń, aby się rozgrzała
- A załoga skończyła na pokładzie, razem z makrelami i śledziami - zaśmiał się cicho, a w jego oczach dostrzegłem samotną iskierkę.
Przeniosłem dłoń na jego policzek. Delikatnie wtulił się w nią i ciężko westchnął.
Nie chciał mnie zostawić... dlatego wrócił...
***
W nocy Frank miał atak. Obudził mnie jego głośny szloch. Odrętwiałymi stopami kopał w żelazne pręty. Krzyczał. Warczał. W końcu zaczął piszczeć. W kąciku ust znów pojawiła się piana, a tęczówki całkowicie poczerniały. Próbowałem do niego mówić, spróbować dotknąć, uspokoić. Jednak jego ryk nie pozwolił mi się przebić, a schowana pod kocem ręka brutalnie odepchnęła mnie.
- Frank! - podniosłem nieco głos - Frank, uspokój się! Zrobisz sobie krzywdę!
Jednak on nie słuchał. Wił się, nie przestając przy tym krzyczeć.
Byłem przerażony.
***
Po długiej walce w końcu zasnął. Ja jednak nie zmrużyłem oka do rana. Czuwałem. Nie chciałem, żeby znów coś mu się stało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top