13

-Gerard-

Dzień przed wyjazdem Franka to była niedziela. Nasz blok C dokładnie o 10:00 maszerował w stronę znajdującego się na skraju wyspy kościoła.

Po mszy dyrektor wyszedł na środek, wysłuchując ostatniej pieśni. Kiedy melodia skończyła się, głośno odchrząknął.

- Siadajcie

Wszyscy zajęli swoje miejsca. Tylko jedna postać ciągle stała, wpatrując się nienawistnie w dyrektora.

- Frank, co ty wyprawiasz? - syknąłem do niego, kątem oka spoglądając na dyrektora. Zatrzymał się w półkroku i ze zmarszczonymi brwiami patrzył na Iero - Siadaj - powtórzyłem, ciągnąc go za rękaw płaszcza w dół. W końcu posłuchał i ciężko opadł na siedzenie - Co to miało być?

Dyrektor oderwał swój pogardliwy wzrok od Franka i zaczął mówić:

- Żegnamy dziś dwóch naszych dobrych przyjaciół. Jutro odkryją inny świat, a w nim radości, smutki i cenne nauki

Kątem oka spoglądałem na Iero. Praktycznie bez mrugania, z mocną zaciśniętą szczęką i nienawistnym spojrzeniem świdrował wzrokiem dyrektora. Delikatnie trąciłem go w bok, jednak nawet to nie obudziło go z tego dziwnego transu.

Dyrektor chyba wyczuł na sobie ciążące spojrzenie i zatrzymał się na chwilę, łapiąc kontakt wzrokowy z Frankiem. Wtedy usłyszałem, jak Iero zaczyna ciężko oddychać, a palce zacisnęły mu się na materiale jego płaszcza.

Nie poznawałem go. Co się stało?

Dyrektor odwrócił się w stronę stojącego za nim ołtarza i zabrał z niego jedną z leżących czarnych teczek. Otworzył ją i przeczytał

- Patrick Stump

Chłopak siedzący w rzędzie przed nami wstał i podszedł do dyrektora, dumnie wypychając pierś do przodu. Ten uścisnął mu dłoń i wręczył do ręki czarną teczkę.

- Niech Bóg ci błogosławi, chłopcze

Patrick uśmiechnął się szeroko i wrócił na swoje miejsce. Dyrektor w tym czasie wziął drugą teczkę.

- Frank Iero

Zapanowała cisza. Frank jeszcze mocniej zacisnął szczękę. Z kieszeni płaszcza wyjął sporej wielkości kamień. Nie miałem pojęcia, skąd go miał, jednak od razu mu go zabrałem, popychając do wyjścia z ławki.

- Idź - syknąłem.

- Frank Iero - powtórzył dyrektor, zamykając teczkę.

- Idź, póki możesz

- C1? - dyrektor powoli tracił nerwy.

W końcu Frank podniósł się i bojowym wręcz krokiem ruszył ku dyrektorowi. Ten znów spoglądał na niego z wymalowaną na twarzy pogardą. Przez chwilę milczeli, po prostu walcząc ze sobą na spojrzenia. W końcu bez słowa wepchnął mu czarną teczkę do ręki.

- Żadnej złotej myśli na drogę? - brzmiał jak nie Frank. Głos tego kogoś był pełen jadu i nienawiści. Wydawałoby się, że należy do wielkiego, umięśnionego złoczyńcy, a nie do niskiego, wiotkiego chłopca.

Wrócił na swoje miejsce, a nienawistny wyraz ciągle gościł na jego twarzy.

***

Rano Frank zaczął pakować się do niewielkiej, skórzanej walizki. Zaproponowałem, że mu pomogę, jednak odmówił. Nienawiść nieco go opuściła, ale nadal nie do końca był to tamten Frank, którego znałem. Kiedy myślał, że nie patrzę, wierzchem dłoni ocierał kapiące mu z oczu łzy. Jednak ja nie mogłem na niego nie patrzeć. Właśnie miał zniknąć z mojego życia na zawsze. Musiałem jak najlepiej go zapamiętać.

Kiedy domknął swoją walizkę, pożegnał się ze wszystkimi. Szepnął coś do Connora, na co chłopak delikatnie się uśmiechnął, klepiąc go stanowczo za mocno po drobnych pleckach.

Kiedy wszyscy wyszli na zewnątrz, zostaliśmy sami. Frank podszedł do mnie niepewnie, ujmując niewielką dłonią mój policzek. Spojrzał tymi swoimi miodowymi ślepkami prosto na mnie.

- Jak skończy się opowieść harpunnika i chłopca okrętowego? - spytał, a jego oczy zaszły szklaną powłoką.

- Nie mam pojęcia, Frank - odpowiedziałem, sam powstrzymując się od łez - Mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec ich historii.

Po tych słowach Iero wspiął się na palcach i gwałtownie wpił się w moje usta. Łzy jak na sygnał, zaczęły cieknąć po moich policzkach.

Tak bardzo pragnąłem zatrzymać go przy sobie...

Znacznie dłużej cieszyć się jego obecnością...

A teraz odchodził... na zawsze...

-Frank-

Serce rozerwało mi się na kawałki, kiedy poczułem mieszające się w naszym pocałunku łzy. Nie chciałem wyjeżdżać. Chciałem zostać tutaj, z Gerardem. Nawet jeśli miałbym do końca wykonywać najcięższe zadania i codziennie jadać resztki z obiadu... tak bardzo nie chciałem go opuszczać.

W końcu oderwał się ode mnie i nie patrząc w moje oczy, wybiegł z sypialni. Ocierając cieknące po policzkach łzy, chwyciłem za rączkę swojej walizki. Właśnie w tym momencie dołączył do mnie Patrick. Delikatnie dotknął mojego ramienia.

- Gotowy? - spytał łagodnym tonem.

- Gotowy - wziąłem głęboki oddech i razem ruszyliśmy w stronę łazienki, z której wychodziło się na dziedziniec.

Nagle jednak do moich uszu dotarł dźwięk lanej do wiadra wody. Spojrzałem na Patricka. Również był zdziwiony.

Weszliśmy do łazienki, a naszym oczom ukazała się odwrócona tyłem postać w długim, czarnym płaszczu oraz kraciastym berecie. Kiedy usłyszała, że nie jest tutaj sama, odwróciła się.

Profesor Green...

- Podobno wyjeżdżacie - spojrzał na nas, otrzepując mokre ręce - Powodzenia - uścisnął dłoń Patricka, który po chwili wyszedł na zewnątrz.

Kiedy go zobaczyłem, byłem przerażony. Już chciałem opuścić łazienkę, kiedy usłyszałem za sobą jego skrzekliwy głos:

- C1? Ręcznik - machnął w stronę wiszących obok mnie ręczników.

Widziałem siebie, który rzuca się na niego z pięściami, okładając gdzie popadnie. Słyszałem jego błagalny krzyk. Chciał, abym przestał. Nie powiem, bo bardzo spodobała mi się ta wizja.

W końcu szybkim ruchem podałem mu ręcznik i czym prędzej dołączyłem do czekającego na zewnątrz Patricka oraz starszego opiekuna, który miał nas odprowadzić na stojący w porcie statek.

 Szliśmy w ciszy, jednak osoba Greena ciągle nie dawała mi spokoju.

- Dyrektor wie o jego powrocie na wyspę? - spytałem starszego opiekuna.

- Tak - odparł jak gdyby nigdy nic - Wysłał go tylko po zakupy

Odwróciłem się i zobaczyłem, jak zgarbiona postać w czarnym płaszczu i kraciastym berecie kieruje się w stronę szopy.

Dokładnie tam, gdzie blok C przerzucał stogi siana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top