1
Gojmir dzierżył pochodnię, jedyne źródło światła na tej głębokości. Szedł przodem wąskim, ciemnym korytarzem. Prowadził ze sobą Dawida- swojego przyjaciela, nieco młodszego od siebie. Powietrze było wilgotne, a z sufitu co jakiś czas coś się niepokojąco sypało. Strop był z resztą przytłaczająco niski.
Imię tegoż przewodnika nie brzmi może zbyt melodyjnie, ale melodyjne miało zdecydowanie swe starosłowiańskie znaczenie i to ono bardziej reprezentowało to z jakim faktycznie człowiekiem mamy do czynienia.
- Po co mnie tu zaciągnąłeś? - Zapytał się nagle Dawid, nie przestając podążać za Gojmirem.-... a tak w ogóle, nie wystarczyłaby ci latarka w telefonie?
- Tak jest klimatyczniej... - Odpowiedział blondyn odwracając się za siebie. - Zobaczysz, że jeszcze się nam przyda.
- No dobra... ufam na słowo... ale po, co my w ogóle wleźliśmy do tej dziury?
- Żebyś kiedyś wiedział, jak stąd wyjść.
Teraz Dawid zmarszczył brwi, czego nie mógł zobaczyć jego przewodnik, gdyż już patrzył się znów przed siebie. Zastanowił się, dlaczego miałby tu wchodzić kiedykolwiek później i mieć trudności z wydostaniem się. Nie dodawało mu to otuchy. Nie poznawał swojego przyjaciela, chyba było z nim coś nie tak, chyba hamował coś w swojej głowie.
-... chyba nie rozumiem.- Powiedział w końcu.
- To dobrze...- Usłyszał w odpowiedzi.- znaczy, że jeszcze nigdy nie umarłeś.- Teraz zmarszczył brwi jeszcze bardziej.- Powiem ci tylko, że... kiedy będziesz tu sam, nie śpiesz się ze schodzeniem coraz głębiej... z resztą... nie będziesz tego wtedy robił z własnej woli.
Gdyby Dawid nie znał dobrze swojego kolegi, mógłby się po jego wypowiedzi poczuć zagrożony, lecz oni znali się na wylot. Wiedzieli o sobie wszystko. Pomimo filozoficznej natury myśli młodszego z nich, naprawdę ciężko było podać w jakiekolwiek wątpliwości to, czy Gojmir mówi mu prawdę i, czy może mu zaufać.
- Kiedy się do tego miejsca wpadnie,- Zaczął bez kontekstu blondyn, znów odwracając za siebie wzrok.-... potrzebna jest przyjaźń i nawet własny, nie wiadomo jak silny, charakter nie jest w stanie jej zastąpić. - chłopak szedł, nie przestając patrzeć się za siebie.
- Co ty masz z polskiego? - Zapytał się tylko Dawid, a wraz z końcem zdania, jego przewodnik uderzył, wcale nie tak słabo, w bezlitosny koniec korytarza.
- Zagadujesz mnie!- Powiedział blondyn, zrozumiawszy co się stało, jakby szybko w głowie zastąpił czymś sunące się na jego język przekleństwa.
Młodszy tylko prychnął, czego zwykł używać jako zamiennik od śmiechu.
Gojmir odsunął się na bok, by on mógł zobaczyć, co ich zatrzymało. Był to kamienny płaskorzeźb. Freski przelewały się zawiłymi symbolami i wzorami. Przewijał się w nich motyw czaszek, kości i śmierci. Wyglądał bardzo upiornie połyskując jedynie swą lekką wilgocią w słabym świetle pochodni. Na jego górze rozciągał się półokrągły napis: „defetiscentia" Przez środek wzorów przechodziła pionowa kreska, szpara ciągnąca się od niskiego sufitu aż do ziemi. Teraz dopiero młodzieniec stojący z tyłu zrozumiał, że to tak naprawdę drzwi. Dawid zapatrzył się na nie, ale jego myśli, z jakiego powodu, odbiegły gdzieś zupełnie indziej.
Przypomniał sobie, że ma arachnofobie i jednocześnie zorientował się, że przez tą całą drogę nie spotkał żadnego pajęczaka.
- Dlaczego tu nie ma pająków?- Zapytał, czym nieco rozczarował swego przewodnika.
- Pająki lęgną się tam, gdzie długo nikt nie zagląda... Do tego grobowca cały czas wchodzą nowi zmarli ludzie...
Teraz młodszy znów chciał o coś zapytać, ale gdy tylko otworzył usta, Gojmir, przerwał mu, wywracając oczami i mówiąc:
- No choć... - Pchnął wtedy wrota, jakby robił to już któryś raz i bez wahania ruszył w ciemność.
Dawid zerwał się szybko za nim, wystarczyła do tego tylko chwila dalej od lichego światła pochodni.
Drzwi zamknęły się za nimi powoli. Znajdowali się teraz na jakiejś większej przestrzeni, również zalanej egipską ciemnością. Sufit był już zdecydowanie wyżej.
- Do tego grobowca cały czas wchodzą nowi zmarli ludzie. - Powtórzył blondyn. - ... Czasem nawet wychodzą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top