Rozdział 4
Natasha bezmyślnie wpatrywała się w zaparowaną szybę. Pociąg jechał szybko, a nieustannie dudniące w okno krople deszczu zdawały się kojąco działać na agentkę, która po kilku godzinach spędzonych w tym przedziale zaczęła odczuwać senność. Co chwilę mrugała powiekami, by odgonić znużenie. Cel był coraz bliżej, a ona nie chciała robić wrażenia niegotowej, czy też nie przejętej całą sytuacją. Była profesjonalistką.
Nieprzyjemne spojrzenia jej towarzysza nie ułatwiały sprawy. Siedzący naprzeciwko muskularny Agent Wociński stale obserwował Romanovą, co nie dość, że irytowało, to jeszcze bardziej niepokoiło Agentkę. Nie podobała jej się perspektywa posiadania przy sobie tego akurat towarzysza. Gdyby była to Yelena lub James czułaby się spokojniej.
Trwała tak już dość długo. Nie zauważyła nawet, jak wjechali na teren Budapesztu. Gdy kierowca pociągu oświadczył, że znajdują się już na miejscu, kobieta wstała i nałożyła na siebie długi, beżowy płaszcz przeciwdeszczowy. Okryte złą sławą, krwistoczerwone włosy, tak dobrze znane w jej rodzimym kraju, schowała pod chustą, jak zwykły robić starsze, rosyjskie kobiety. Zabrała swoją torebkę, a Wociński na ramię zarzucił sobie ich bagaże. Przemieszczając się pomiędzy przedziałami, usiłowali dotrzeć do wyjścia.
Peron Budapest Keleti pełny był turystów z praktycznie całego świata. Natasha dostrzegała witających się przyjaciół, wesołe rodziny... Ten radosny nastrój przytłaczał ją nawet bardziej niż okropna pogoda. Jak można cieszyć się z czyjegoś powrotu? Wszyscy, prędzej czy później odchodzą, a takie fanaberie dodają tylko zbędnej nadziei. "Nadzieja matką głupich" zwykła mawiać Yelena. Romanoff nie była głupia, a nadzieję już dawno porzuciła.
Po kilku minutach przeciskania się pomiędzy ludźmi, Rosjanie wydostali się z zatłoczonego dworca. W końcu, po tylu godzinach spędzonych w drodze z Moskwy do Odessy, z Odessy do Budapesztu, wreszcie odetchnęli świeżym powietrzem.
Deszcz padał tu równie mocno, jak przy granicy kraju. Olbrzymie krople uderzały o marmurowy chodnik, tworząc głębokie kałuże. Romanoff odetchnęła głęboko. Świeże powietrze oczyściło jej umysł i dodało sił i motywacji. Z nową energią podążyła kierowana przez swojego partnera.
Na parkingu czekała na nich, zamówiona przez Wocińskiego, wściekłe żółta taksówka, tworząca kontrast z ciemnymi autami dookoła niej.
Wsiedli do pojazdu. Po podaniu dokładnego adresu, kierowca, otyły mężczyzna w podeszłym wieku, odpalił samochód i pojechał wyznaczoną wcześniej przez GPS-a trasą.
Natasha od początku wiedziała, że Budapeszt jest wielkim miastem, jednak dopiero teraz, jadąc taksówką po ruchliwych ulicach stolicy mogła poczuć przytłaczającą wielkość tej betonowej dżungli. Po kilkunastu minutach przedzierania się przez korki i roboty drogowe dojechali do upragnionego celu. Opera Garden Hotel ul Hajós. Budynek, w którym czekało na nią ciepłe łóżko i smaczne hotelowe jedzenie.
Gdy Romanoff wysiadła z taksówki moglą pełnoprawne powiedzieć jedno: od teraz jest już na misji. I wszystko leży w jej rękach.
— Derzhat' menya v ukhode mat' Rossiya. — wyszeptała
Miej mnie w opiece, Matko Rosjo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top