7.
[x]: (westchnienie)
CB: Co tym razem?
[x]: Złamałeś przy niej kod?
CB: Tak.
[x]: I nie przyszło ci do głowy, że może to dać jej nad tobą przewagę?
CB: Pewnie, że przyszło, ale prawda jest taka, że wszystko miałem pod kontrolą.
[x]: Doprawdy?
CB: Oczywiście. Proszę pamiętać, że w rzeczywistości znałem kod, który wprowadziła, wchodząc do Archiwum. Jednak ona po pierwsze: nie wiedziała, że wiem, po drugie: podała mi kod niemal bez najmniejszych oporów. Czy to nie oczywiste, że miałem ją w garści?
[x]: Podziwiam twoją przenikliwość. W połączeniu z faktem, że rzeczywiście udało ci się złamać kod, stawia cię w nieco lepszym świetle.
CB: Chyba nie powinienem w takim razie przyznawać, że nie miałem pojęcia, że to zadziała.
[x]: Zechcesz zlitować się nad moją cierpliwością i jakoś to rozwinąć?
CB: Przecież cały świat wiedział, że Howard Stark nienawidził swojego syna. Kto mógłby przypuszczać, że wykorzysta jego imię, jako wewnętrzny kod do swojego najtajniejszego skarbca?
[x]: Może spodziewał się, że dzięki temu zmniejszy prawdopodobieństwo, że ktoś się tam włamie.
CB: Nie wiem. Nie znałem gościa. Wiem tylko, że gdyby żył, kopnąłbym go w dupę i kazał...
[x]: Agencie. Do rzeczy. Co było dalej?
* * *
Natasha modliła się w duchu, aby nie natrafili na kolejne zakodowane drzwi. Podejrzewała, że jej limit szczęścia został już wykorzystany, być może nawet zaciągnęła jakiś kredyt, który niedługo przyjdzie jej spłacić. Nadszedł czas, by spojrzała prawdzie w oczy.
Po pierwsze: obcy agent, zamiast ją zabić, postanowił z nią współpracować.
Po drugie: Ocalił jej życie. I to zapewne nie raz.
Po trzecie: Posiadał informacje, których jej brakowało, aby skutecznie wypełnić misję.
Po czwarte: Ewidentnie miał nie tylko farta, ale i umiejętności, które w przedziwny sposób uzupełniały jej własne.
Po piąte: Chyba powoli zaczynała go lubić.
– Skąd ta smutna mina? Przecież idzie nam wyśmienicie – zawołał Clint z entuzjazmem, sprzedając Natashy kuksańca pod żebra.
Spojrzała na niego spode łba. Gdyby dotknął jej ktokolwiek inny, uznałaby to za oficjalne pozwolenie, by go zabić. Może nie natychmiast, ale w najbliższej przyszłości. I na pewno nie byłaby to śmierć bezbolesna. Z Clintem sprawa się jednak komplikowała. Nie, nie dlatego, że Natasha nie miałaby sumienia poderżnąć mu gardła. Po prostu istniała niepokojąca możliwość, że nie dałaby mu rady.
– Strzelałeś z tym hasłem, prawda? – zapytała, desperacko chwytając się myśli, że część z jego sukcesów to zwyczajny fart.
– Nie.
– Kłamiesz.
– Co to zmienia? Przecież udało się nam przejść. Chyba tylko to się liczy.
– Mogło się nie udać.
– Wtedy po prostu spróbowalibyśmy czegoś innego.
Natasha zatrzymała się gwałtownie i spojrzała na Clinta, kipiąc z furii, której źródła nie potrafiła zrozumieć.
– Nie. Nie ma żadnego „my". I niczego byśmy nie spróbowali, gdyby ten plac zabaw geniusza-psychopaty postanowił wybebeszyć wszystkich intruzów.
– Wybacz, skarbie, ale właśnie przeczysz sama sobie. Siedzimy w tym razem, a więc oczywiście, że jakieś „my" jednak istnieje. I zaufaj mi, może i byłem w szoku, że udało mi się rozgryźć kod, ale to nie zmienia faktu, że go rozgryzłem, co nie?
– Nadal nie rozumiem, jak ci się to udało.
– To nie było takie trudne. Wystarczyło wiedzieć, do kogo należał ten budynek.
– I ty to wiedziałeś.
– Oczywiście.
– I to w zupełności wystarczyło.
– Poniekąd. Po prostu zastanowiłem się, komu mogłoby zależeć na tym, by tu wejść, oraz kogo właściciel mógłby chcieć wpuścić.
W jakiś dziwny sposób miało to sens. Nie potrafiła jednak wyjaśnić dlaczego. Może przez Clinta zmniejszyła się jej odporność na głupotę? Może po prostu przestała radzić sobie z odróżnieniem prawdy od absurdu? Czy to możliwe, że przez tego kretyna już nigdy nie będzie w stanie właściwie ocenić głębokości bagna, w które wdepnęła? Niepokój mieszał się w niej z frustracją. Przeklęta elektronika, dziwne błyski i świadomość, że w każde chwili mogą zostać rozsmarowani na lepką, parującą maź przez lasery czy inne genialne pułapki wcale nie pomagały.
Ale wszystko wskazywało na to, że na liście zagrożeń doszło do pewnej rotacji. Szkolono ją, by potrafiła poradzić sobie z wszelkimi pułapkami, jakie mogły czaić się na nią w tym przeklętym miejscu. Więc choć się ich bała, wiedziała, że da radę. Pierwsze miejsca zajmowali więc ci, którzy zajmowali się jej treningiem. Od lat o miejsce na podium walczyli zaciekle Madame B. i Pajęczarz. W pewnym sensie stanowili oni filary Czerwonego Pokoju w umyśle Natashy.
A teraz ktoś postanowił niby mimochodem burzyć ściany jej bezpiecznej samotni. Wyciągać z kątów myśli, które dusiła w zarodku. Wpuszczać do środka światło.
Czuła ciepło jego ramienia, gdy szli tuż obok siebie, i było jej z tym kurewsko dobrze. Cholera, musiała go zabić teraz. Natychmiast. Wbić mu nóż pod żebra, zanim będzie za późno. Jego zakrwawione zwłoki na posadzce były łatwiejsze do zaakceptowania, niż perspektywa złapania go za rękę, splecenia jego długich i silnych palców z jej krótkimi i drobnymi, oparcia głowy o umięśnione ramię – tylko dlaczego ta druga opcja wydawała się coraz bardziej kusząca?
„Jestem Wdową", upomniała się, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się jej w skórę. Uczono ją, jak zabijać, manipulować, wydobywać informacje, skradać się, kłamać i zwodzić. Nie potrafiła jednak zupełnie poradzić sobie z sytuacją, w której żadne z powyższych nie wchodziło w grę.
Kątem oka zerknęła na Clinta i uświadomiła sobie coś, co do tej pory jej umykało.
Myślał dokładnie o tym samym.
Kimkolwiek w rzeczywistości był i bez względu na to, co w życiu przeszedł – znalazł się w tym samym miejscu, co Natasha. Przed sobą miał też identyczną paletę możliwości. Miał przełożonych, których może darzył respektem, a może panicznie się bał. Miał też zadanie do wykonania. A Natasha była zmienną, której nie planował w swoim równaniu.
To spostrzeżenie kazało jej zastanowić się nad czymś, czego do tej pory nie brała pod uwagę. Co jeśli naprawdę nie uda się jej go zabić? Nie, nie ze względu na emocjonalną słabość. Clint był silniejszy od niej. Możliwe, że bardziej spostrzegawczy. Miał niesamowity refleks i z pewnością znał się na sztukach walki. Preferował też dość niekonwencjonalną broń (kto normalny używał w tych czasach łuku?) i to czyniło go bardziej nieprzewidywalnym, niż Natasha gotowa była przyznać.
Istniała jeszcze jedna możliwość: oddać to drugie w ręce swoich przełożonych. Oddać Clinta w ręce Pajęczarza.
– Nie – syknęła Natasha, nim zdążyła ugryźć się w język.
– Co? – zapytał Clint, wyrwany nagle z własnych rozmyślań.
Cudownie. Jeśli miała jakiekolwiek wątpliwości, co do tego, że przy Clincie zachowywała się jak skończona idiotka, to teraz mogła je z czystym sumieniem pożegnać i zastąpić absolutną pewnością. Przygryzła dolną wargę, by pozbawić się resztek godności, i wskazała przed siebie.
– Czy to kolejne drzwi?
Clint podniósł jedną brew, jakby zastanawiał się, dlaczego w ogóle przejmował się idiotką, jaką teraz musiała mu się wydawać. Albo jakby próbował rozgryźć, co chciała przed nim ukryć, robiąc z siebie kretynkę.
– To winda.
– Och, no tak, rzeczywiście. Myślisz, że też będzie jakoś zabezpieczona?
– Jest tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać – skwitował Clint i raźnym krokiem ruszył w stronę windy. Natashy pozostało tylko ruszyć za nim i po raz kolejny zdusić w sobie wątpliwości. Nic się przecież nie stanie, jeśli jeszcze chwilę poczeka z poderżnięciem mu gardła, prawda?
Gdy stanęli przed wejściem do windy, szybko stało się jasne, że ktokolwiek zabezpieczył Archiwum, nie brał pod uwagę, że ktoś nieproszony zdoła dotrzeć tak daleko.
– Żadnego panelu i żadnego hasła. Czy tylko mi się to nie podoba? – prychnął Clint, werbalizując obawy Natashy.
– Jest jeden przycisk.
– Pytanie brzmi: czy powinniśmy go przycisnąć?
– Nie zaszliśmy tak daleko tylko po to, żeby teraz uciec przed windą.
– To nie windy się boję.
– Jeśli wiesz, co znajduje się w Archiwum, to doskonały moment, żeby mi o tym powiedzieć.
– Po co? Żebyś mogła mnie ogłuszyć, związać i porzucić?
– Dla twojej informacji, nigdy nie planowałam cię ogłuszać, wiązać i porzucać.
– Ooo, wzięłabyś mnie ze sobą? To takie urocze.
– Po co miałabym brać ze sobą zwłoki? Jesteś obrzydliwy.
– Ach, ty i to twoje poczucie humoru.
Natasha przewróciła oczami.
– Nie żartuję.
– A co powiesz na to, żebyśmy po tym wszystkim skoczyli na hot dogi?
– Co z twoją narzeczoną?
– Tasha, to chyba oczywiste, że poszłaby z nami.
Tasha? Czy kiedykolwiek wcześniej ktoś zdrobnił jej imię? Nie potrafiła sobie tego przypomnieć, ale podobało się jej, jak brzmiało z jego ust. Uśmiechnęła się lekko i przechyliła głowę.
– Jesteś naprawdę uroczy, gdy tak desperacko próbujesz mnie przekonać, że wcale nie będziesz sam próbował mnie zabić.
– Łamiesz mi serce. Dlaczego tak trudno ci uwierzyć, że naprawdę cię lubię i chcę ci pomóc?
– Dlaczego miałbyś mi pomagać? – Uświadomiła sobie, jak desperacko zabrzmiało jej pytanie, gdy było już za późno, by obrócić je w żart.
Clint zmarszczył brwi i spojrzał na nią z zadziwiającą powagą. Choć czasem miała wrażenie, że puszczał jej słowa mimo uszu, to w tej chwili nie miała najmniejszych wątpliwości, że patrzył prosto na nią, w sam środek jej duszy. Że rozbierał ją na czynniki pierwsze i gotów był zamknąć w ciasnym uścisku każdą obrzydliwą cząstkę, którą wydobywał na światło dzienne.
– Spójrz tylko na siebie – szepnął ochryple. – Nie masz wrażenia, że się marnujesz?
– Nie, to wcale nie... – zaczęła niepewnie, gdy chęć rzucenia mu się w ramiona walczyła w niej z pragnieniem uduszenia go gołymi rękoma.
– Nie pasujesz do nich.
– Nic o mnie nie wiesz.
– Pewnie, możesz zgrywać niedostępną. Ale kiedyś nadejdzie moment...
– Nie nadejdzie.
– Wmawiaj to sobie.
– Nic nie muszę sobie wmawiać.
– Jasne. Powiedz mi jeszcze tylko, bo właśnie zacząłem się zastanawiać, wolisz, gdy mówi się do ciebie „Tasha" czy może jednak „Nat"?
– Wolałabym, żebyś w ogóle do mnie nie mówił – skłamała.
– Zastanowię się nad tym – odparł w taki sposób, że nawet nie łudziła się, że to prawda.
Zamknęła oczy i doszła do wniosku, że wszystko jej jedno. Z Clintem u boku mogła powitać śmierć z uśmiechem na ustach. Przynajmniej miała pewność, które z nich będzie wyglądało głupiej. Nacisnęła przycisk windy i z ulgą patrzyła, jak drzwi rozsuwają się na boki i odsłaniają zupełnie normalne wnętrze.
Weszli do środka i zaczęli rozglądać się za kolejnym przyciskiem. A ponieważ tu również znaleźli tylko jeden, oboje musieli zmierzyć się z paskudnym poczuciem, że koniec ich wspólnej podróży był już bardzo blisko.
– Jedzie w dół – zauważył zupełnie niepotrzebnie Clint, gdy winda ruszyła. – Jak w jakimś głupim horrorze o zombie.
– Bardziej zastanawia mnie, dlaczego chować coś pod ziemią, gdy ma się do dyspozycji cały budynek – wyznała Natasha, zapominając zupełnie o tym, że nie powinna odsłaniać myśli przed swym tymczasowym towarzyszem.
– Żeby budynek mógł spokojnie popadać w ruinę, podczas gdy ukryte w nim skarby będą bezpiecznie ukryte – odparł Clint, obojętnie wzruszając ramionami. – Bardziej zastanawia mnie, jakim cudem nieużywana od wielu lat winda działa tak sprawnie.
– Naprawdę cię to dziwi? Po tych wszystkich laserach i kodach? – Natasha prychnęła, choć w rzeczywistości sama też nie mogła się nadziwić temu wszystkiemu, co znaleźli wewnątrz budynku. – Poza tym, nie powinieneś chyba być aż tak zdziwiony, skoro wiesz, do kogo należało Archiwum.
– I domyślam się, że ty też chciałabyś to wiedzieć.
– Nie miałabym nic przeciwko.
– Zabawna jesteś.
– Przeciwnie, jestem śmiertelnie poważna.
– Powiem ci wszystko, co tylko będziesz chciała wiedzieć, pod warunkiem, że dobrowolnie pójdziesz spotkać się z moimi przełożonymi, gdy wszystko już się skończy.
– Czyli zamierzasz mnie pojmać? A dlaczego to nie ja miałabym pojmać ciebie?
– A na co wam ja? Byłbym tragiczną baletnicą.
– Tego nie wiesz – odparła Natasha, odwracając głowę, by nie widział szerokiego uśmiechu, który zagościł jej na ustach. Mimowolnie wyobraziła go sobie w baletkach i, och, cóż to był za widok!
– Oj, wiem. Ale za to gdybyście potrzebowali linoskoczka albo połykacza ognia...
Tego było już za wiele. Natasha parsknęła śmiechem, którego nie zdołało powstrzymać nawet zasłonięcie ust dłońmi. Jakimś przedziwnym cudem ten kretyn sprawiał, że czuła się lekka i wolna. Zupełnie jakby gdzieś tam na zewnątrz nie czekali na nią Pajęczarz i pozostałe Wdowy. Kiedy po raz ostatni słyszała w głowie głos Madame B.? Zupełnie nie pamiętała. Był tylko Clint, jego idiotyczne poczucie humoru i zaraźliwa beztroska.
Może właśnie dlatego zrobiło się jej przykro, gdy winda zjechała na sam dół. To naprawdę miał być koniec? Coś zacisnęło się gwałtownie w okolicy jej mostka. Będzie musiała go zabić. Szybko i bezboleśnie, dla jego własnego dobra. Owszem, może i Pajęczarz byłby zainteresowany wzięciem pod swoje skrzydła kogoś takiego jak Clint, ale gdyby do tego doszło...
Nie. Gdyby do tego doszło, Clint nie byłby już Clintem.
– Gotowa? – zapytał Clint tak beztrosko, jakby naprawdę nie miał pojęcia, o czym właśnie myślała.
Kiwnęła głową i oboje podeszli do drzwi, które posłusznie rozsunęły się przed nimi, ujawniając zarazem, czym tak naprawdę było Archiwum. Clint instynktownie sięgnął po łuk dokładnie w tym samym momencie, w którym Natasha przygotowała dłoń do strzelenia ukąszeniem wdowy we wszystko, co mogło czekać w środku.
Problem polegał jednak na tym, że w środku nie czekało na nich nic, co Wdowa mogłaby uznać za warte całego tego zachodu. Drobinki kurzu wirowały w powietrzu. Zapalające się powoli lampy mrugały nieco ospale. Brakowało tylko pisków myszy i szczurów, uciekających przed nieproszonymi gośćmi.
– Magazyn? – szepnęła Natasha, nawet nie próbując ukryć rozczarowania. Im głębiej wchodziła w labirynt świateł i laserów, tym więcej oczekiwała po tym, co miała znaleźć w środku. – Liczyłam na jakąś sztuczną inteligencję, armię robotów czy cokolwiek w tym guście, a nie zwykłe regały i...
Przerwał jej głośny gwizd Clinta. Zmarszczyła brwi. Tak zazwyczaj gwizdali faceci na jej widok, gdy zakładała wyjątkowo krótką spódniczkę. Nie podejrzewała jednak Clinta, by nagle zaczął się interesować jej kobiecymi atrybutami.
– Tasha, to Harley-Davidson – oznajmił z przejęciem, wskazując na stojący pomiędzy regałami motocykl.
– Cudownie, stary motor – prychnęła Natasha, przewracając oczami.
– Nie, nie, Tasha, to nie jest po prostu stary motor. To spersonalizowany WLA.
– Jeśli chcesz mi zaimponować wiedzą o starych pojazdach, to muszę cię rozczarować, bo zupełnie mnie to nie...
– Tasha – przerwał jej gwałtownie Clint. Dopiero teraz dostrzegła, że oczy błyszczały mu z podniecenia, a ręce drżały, jakby ledwie mógł się powstrzymać przed rzuceniem na Harleya. – To Liberator Kapitana Ameryki.
– Czekaj, co? – zapytała, a potem trybiki wskoczyły na swoje miejsce.
Nagle wszystko stało się jasne. Jeszcze raz spojrzała na na ten obrzydliwie archaiczny magazyn i dreszcze podniecenia przebiegły jej po plecach. Podbiegła do pierwszego regału i otworzyła przypadkowy karton tylko po to, by znaleźć tam szczegółowe dane osób, które mogły mieć powiązania z Hydrą, opatrzone portretami pamięciowymi, na których ktoś postanowił dopisać „Steve, tym razem bez karykatur, błagam".
– Kurwa mać – szepnęła, nie potrafiąc znaleźć na to innych słów.
– Zaiste, kurwa mać – przyznał Clint, jednak jego uwaga była w tym momencie skupiona na czymś zupełnie innym, niż na obliczaniu wartości tajemnic zamkniętych w zakurzonych pudłach. Oparł dłoń na ramieniu Natashy i lekkim ruchem brody wskazał na windę.
Windę, która z jakiegoś powodu znów zjeżdżała do Archiwum.
Nie potrzebowali słów. Jednocześnie odskoczyli pod regały i sięgnęli po bronie. Clint nałożył strzałę na cięciwę. Natasha doszła do wniosku, że ukąszenie wdowy będzie skuteczniejsze niż pistolet. Zdecydowanie bardziej też pasowało do uzbrojenia, jakie preferował jej nowy partner. Partner, któremu ufała na tyle, że nawet przez myśl jej nie przeszło, że mógł nie przyjść na tę misję sam.
Nie, miał tylko ją. Musiało tak właśnie być. Wydawał się zbyt szczery, gdy sugerował, że powinna z nim pójść, gdy będzie już po wszystkim. Zbyt naiwny, gdy pomagał jej łamać kody i strzelać do emitujących zabójcze promienia urządzeń rozmieszczonych na każdym z dziesiątków pokonanych korytarzy.
Drzwi windy rozsunęły się jednocześnie za szybko i za wolno. Chwilę później z wnętrza wyszedł mężczyzna z dwoma pistoletami wycelowanymi w Clinta i Natashę. Oczywistym było, że nie mógł patrzeć jednocześnie na oboje przeciwników, jednak stwierdzenie, które z nich uważał za większe zagrożenie było cholernie trudne, bo jego twarz zasłaniała maska przypominająca czaszkę.
– To naprawdę bardzo miłe z waszej strony, że doprowadziliście mnie aż tutaj. Obawiam się jednak, że wasza pomoc nie będzie mi dłużej potrzebna – oznajmił spokojnie głosem mocno zniekształconym przez wmontowany w maskę system, który zapewne miał sprawić, że brzmiał bardziej przerażająco. Natasha z trudem powstrzymała chęć przewrócenia oczami. Nienawidziła takich pretensjonalnych dupków.
– Błagam, powiedz, że jesteś po prostu fanatycznym fanem Kapitana Ameryki i Jacka Skellingtona – jęknął Clint.
– Muszę cię rozczarować. Ale mam też dobrą wiadomość. Zapłacono mi za puszczenie tego miejsca z dymem, a nie za zabicie was, więc jeśli przestaniesz robić z siebie idiotę, może nawet zdołasz przeżyć.
Ledwie skończył to mówić, a z jego dłoni wypadły niepozorne kule, przypominające ulepszone granaty dymne. Nie chodziło tu jednak o zwykłą dywersję, bo dym, który z nich uciekał okazał się cholernie łatwopalny. Clint i Natasha przekonali się o tym niemal natychmiast, gdy kierowane jakimś dziwnym magnetyzmem kule zderzyły się ze sobą, krzesząc snopy iskier.
Wszystko to trwało zaledwie ułamek sekundy. Dokładnie tyle, by Clint i Natasha zdążyli zakląć szpetnie, strzelić do napastnika i przypomnieć sobie, że chociaż pistolety miały powstrzymać ich przed nieostrożnymi ruchami i odwrócić uwagę od dziwnych granatów, to nadal mógł nacisnąć na spusty. Strzelając, typ odskoczył w głąb windy, licząc zapewne na to, że zasuwające się drzwi ocalą go przed każdym możliwym pociskiem.
Cóż, niestety miał do czynienia z Czarną Wdową i wariatem uzbrojonym w łuk.
Natasha nie miała pojęcia, co takiego kryło się w grocie strzały wypuszczonej przez Clinta, ale wszystko wskazywało na to, że w połączeniu z ukąszeniem wdowy dawało to wyjątkowo nieprzyjemną mieszankę doznań. Nie mieli co do tego najmniejszych wątpliwości, bo pomimo zamkniętych drzwi windy słyszeli przeraźliwe wycie zbira, które przebijało się nawet przez ogłuszający alarm przeciwpożarowy.
– No i pięknie, zajął nam windę – syknęła Natasha, osłaniając nos i usta przed dymem.
– A co, chciałaś jechać z takim przebierańcem? – zapytał Clint tak spokojnie, jakby zupełnie nic się nie paliło.
I jakby wcale nie został postrzelony w udo. Natasha zaklęła. Przynajmniej wiedziała już, które z nich tamten wariat uważał za groźniejsze. Szkoda tylko, że musiała się o tym przekonać w taki sposób. Pod sufitem coś zaczęło syczeć i pomieszczenie wypełniło się kolejną substancją chemiczną, tym razem taką, która w zamyśle miała chronić Archiwum przed pożarem, ale jak na razie niespecjalnie się spisywała.
– Tasha, chodź, pomożesz mi zgarnąć jak najwięcej z tych...
– Clint! – ryknęła, widząc, że jej samozwańczy pomocnik próbował podnieść karton z dokumentami, choć z jego prawego uda krew tryskała niemal jak z makabrycznej fontanny.
– Natasha! – odkrzyknął, jakby to ona była tą głupią.
– Daj spokój, chcesz umrzeć za stertę papierów?
– Za stertę papierów, po którą nas oboje tu wysłano? Za stertę papierów, którą ktoś desperacko chciał sfajczyć? Stertę papierów, którą Howard Stark postanowił ukryć przed wszystkimi, nawet przed TARCZĄ? – Westchnął głęboko, po czym wyznał z powagą, jakiej się po nim nie spodziewała: – Tak, Tasha, jestem gotów zaryzykować własne życie, aby dokończyć powierzoną mi misję. A ty?
Przez chwilę stała po prostu, na przemian otwierając i zamykając usta. Niemal udało się jej zapomnieć, że Clint, podobnie jak ona, był profesjonalistą. Oboje mieli misję do wykonania. Oboje też wiedzieli, jakie spotkają ich konsekwencje, jeśli zawiodą.
Niestety, w przeciwieństwie do niej, Clint gotów był umrzeć, wypełniając rozkazy swoich przełożonych. Ona po prostu chciała żyć dalej.
„Niektóre testy nigdy się nie kończą, moja Wdowo. Trwają tak długo, jak długo żyjesz", rozległ się w głowie Natashy głos Madame B., brzmiący przerażająco błogo w akompaniamencie trzaskania płomieni, alarmu i wycia dogorywającego najemnika.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top