6.
[x]: Zdradziłeś jej, do kogo należało Archiwum?
CB: Nie, oczywiście, że nie. Nie jestem idiotą.
[x]: Ale zasugerowałeś, że wiesz więcej od niej.
CB: Tak.
[x]: Agencie.
CB: Ja miałem swoje informacje, ona miała swoje, to chyba akurat nie było nic nieoczekiwanego. Przeciwnie, sama chyba była w stanie się tego domyślić. Dlatego między innymi doszedłem do wniosku, że powinienem postawić sprawę jasno.
[x]: W jakim celu?
CB: Tylko w ten sposób mogliśmy stworzyć w miarę sprawnie działający zespół.
[x]: Agencie, twoje podejście do tej sprawy jest co najmniej niepokojące. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego od razu nie skontaktowałeś się z którymkolwiek ze swoich przełożonych.
CB: (po dłuższej przerwie) Phil Coulson nie zrobił tego w moim przypadku. Nie skontaktował się z wami, gdy postanowił dać mi szansę. Wolał sam zadecydować, czy na to zasługuję, czy nie. Chciałem zrobić to samo dla niej.
[x]: Uznałeś, że istnieje szansa, by przeszła na naszą stronę?
CB: Nie. Tu nie chodziło o żadną szansę. Chodziło wyłącznie o to, że ona już nie miała siły. Nie miała siły postawić na swoim, wyrwać się tym psychopatom i uciec. I to doprowadzało ją do szaleństwa. Grunt osuwał się jej spod stóp, a ona tańczyła dalej. Kurwa mać, to najtwardsza suka z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia. Ktokolwiek wpadł na pomysł, żeby zrobić z niej bezmyślną marionetkę, był skończonym kretynem.
[x]: Agencie, obawiam się, że bez względu na okoliczności, w przeciwieństwie do agenta Coulsona nie masz uprawnień do podejmowania podobnych decyzji.
CB: I dlatego tu jesteśmy, prawda?
* * *
Miał na imię Clint i był najbardziej irytującym dupkiem, jakiego w życiu spotkała. Jak choć przez chwilę mogła myśleć, że był wyjątkowy? Wyjątkowo wkurwiający – to jedyne określenie, jakie w tej chwili Natasha potrafiła do niego przypisać. A mimo to czuła się przy nim zupełnie bezpiecznie. Gdy szedł tuż obok niej ze strzałą nałożoną na cięciwę, miała wrażenie, że nic im nie groziło, że mogli wszystko, że to cholerne Archiwum niczym ich nie zaskoczy.
I to właśnie ją martwiło. Nawet przy innej Wdowie nie zachowywałaby się tak... beztrosko. Co w nią wstąpiło? Owszem, nie zabił jej. Ocalił ją też zapewne więcej niż raz. Ale czy oznaczało to, że mogła zachowywać się tak nieracjonalnie? Co by powiedziała Madame B., gdyby ją teraz zobaczyła?
– Nie idziemy trochę za szybko? – zapytała ostrożnie Natasha, lekko zaniepokojona błyskami otaczającej ich elektroniki.
– Nie, dlaczego? – Miała wrażenie, że Clint w ogóle nie zrozumiał jej pytania.
– Bo możemy nie zdążyć zareagować, gdy znowu coś zacznie do nas strzelać.
– A, czyli po prostu boisz się, że masz za słaby refleks.
– Mam fenomenalny refleks. – Dlaczego w ogóle dawała mu się wciągać w te słowne przepychanki?
– Hm. Czyli mogę wyjść z założenia, że po prostu ci się podobam i nie chcesz, aby stała mi się krzywda. To naprawdę urocze z twojej strony, ale po pierwsze wszystko mam pod kontrolą i nic mi nie grozi, a po drugie to mam już narzeczoną, więc przepraszam, jeśli złamałem ci serce, ale nic między nami nie będzie.
Natasha miała ochotę zawyć z wściekłości. Udało się jej ograniczyć irytację do przewrócenia oczami, ale w myślach dusiła go jego własnymi flakami. Co on sobie wyobrażał? I dlaczego mówił jej to wszystko? Czemu zdradzał informacje, które mogła wykorzystać przeciwko niemu?
I jakim cudem ktoś taki jak on w ogóle nakłonił jakąkolwiek kobietę, by się z nim związała? Co za niedorzeczność!
– Przekaż jej moje najszczersze kondolencje – prychnęła Romanoff, nie mogąc się powstrzymać przed odrobiną złośliwości.
– Oj, nie bądź zazdrosna.
– Zazdrosna? O czym ty bredzisz?
– Zawsze możemy zostać przyjaciółmi.
– Przykro mi, nie mam czasu na podobne idiotyzmy.
– Daj spokój, wiem, że w głębi serca... Stój.
Jedno słowo, ułamek sekundy – dokładnie tyle potrzeba było, aby Clint przeobraził się z irytującego dupka w godnego podziwu profesjonalistę. Jakim cudem granica była aż tak cienka? Czy w ogóle istniała jakaś granica? Może Natasha jedynie ją sobie wyobrażała, nie mogąc pojąć, jak właściwie działała dwoista natura jej nowego towarzysza?
Zatrzymała się gwałtownie. Cokolwiek czekało przed nimi, już jej się nie podobało. Zdecydowanie jednak mogła zachwycać się metamorfozą Clinta. Irytujący uśmieszek przepadł bez śladu. Pomiędzy brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. To nie złudzenie czy pobożne życzenia – naprawdę był agentem idealnym.
– Co się dzieje?
– Tam, widzisz? – Wskazał na koniec korytarza, który niepokojąco przypominał ślepą uliczkę. Po drzwiach nie było ani śladu, ale błękitne błyski i panel z migającym ponaglająco ekranem sugerowały, że to nie koniec. – Przypomina jakiś punkt kontrolny.
Natasha zaklęła pod nosem. Clint miał rację. Panel przypominał bardziej zaawansowaną wersję domofonu, który pokonała przy wejściu. A teraz przyszła pora na etap drugi. I drugi kod. Tu jednak pojawiał się problem – Natasha dostała tylko jeden kod.
Zaklęła ponownie, tym razem tak szpetnie, że Clint najpierw skrzywił się zniesmaczony, a zaraz potem parsknął śmiechem.
– Coś nie tak?
Powiedzieć mu? Przyznać otwarcie, że nie dostała wszystkich potrzebnych informacji, by pokonać ten labirynt szaleńców? Zerknęła na niego i coś w niej pękło, gdy z autentyczną troską podniósł okulary, by mogła spojrzeć prosto w jego błękitne oczy. Cholera, nic dziwnego, że ukrywał je pod szkłami. Sprawiały, że jego twarz stawała się łagodniejsza, a on sam wydawał się pociesznym chłopakiem z sąsiedztwa. Takim, dla którego traci się głowę już w dzieciństwie – i o którym nigdy się nie zapomina.
– Nie pójdziemy dalej.
– Dlaczego?
– Nie mam kodu.
– Na pewno?
– Naprawdę uważasz, że jestem teraz w humorze do żartów?
– Coś mi mówi, że w takim humorze to nie byłaś jeszcze nigdy. – Przewróciła oczami. – Nie, słuchaj, mówię zupełnie poważnie, jest szansa, że wiesz, jaki jest kod, ale po prostu jeszcze nie wiesz, że to wiesz.
– Clint, błagam, nie testuj mojej cierpliwości, bo nasze drogi rozejdą się w trybie natychmiastowym.
– Dobra, spróbujmy inaczej. Podaj mi pierwszy kod.
– Chyba kpisz.
– Natasha. Nie czas na to. Podaj mi kod.
– Nie ma mowy.
– Podaj. Mi. Kod.
Czy to nie on niedawno wytknął jej, że najprawdopodobniej miała zbyt mało informacji o Archiwum, by w ogóle w nim przebywać? Czy nie sugerował wtedy, że wiedział więcej od niej?
„Przecież i tak będę musiała go zabić, więc to nie ma znaczenia", skarciła się w myślach. Westchnęła głęboko i wyrzuciła z siebie na jednym wydechu:
– Zero, pięć, dwa, dziewięć.
Clint zmarszczył brwi i przez irytująco długą chwilę mielił tę informację, po czym niespodziewanie uśmiechnął się jak szaleniec, zatarł dłonie i ruszył w stronę panelu.
– Czekaj, co robisz? – syknęła Natasha, biegnąc tuż za nim.
– Załatwiam nam przejście dalej.
– To znaczy?
– Wiem, jaki jest drugi kod.
– Niby skąd.
Popatrzył na nią jak na idiotkę.
– Ty naprawdę nie wiesz nic a nic o tym miejscu, prawda?
– Clint, to nie czas na... – urwała gwałtownie i zamarła, z przerażeniem wpatrując się w palce Clinta, które zaczęły wbijać kod.
Czas zwolnił. Natasha miała wrażenie, że między jednym uderzeniem serca a drugim mija cała wieczność.
Osiem.
Sześć.
Sześć.
Dziewięć.
Odgłos niepokojąco przypominający coś pomiędzy sykiem a mechaniczną maszynką do mielenia mięsa kazał Natashy pogodzić się z myślą, że to jej koniec. Umrze tutaj. Z największym idiotą na świecie jako jedynym towarzyszem. Miała za swoje. A mogła od razu powiedzieć prawdę Pajęczarzowi. Owszem, najprawdopodobniej obdarłby ją ze skóry, poćwiartował i rzucił pozostałym Wdowom na pożarcie, ale przynajmniej nie musiałaby...
Panel błysnął na zielono, ściana przed nimi pękła na dwoje i rozsunęła się na boki.
– Et voilà! – zawołał Clint i złożył Natashy głęboki ukłon.
– Jakim cudem?
– Normalnie. Złamałem kod.
– Ale jakim cudem?
– Na podstawie pierwszego kodu? Wiesz, to wcale nie było takie trudne. Wystarczyło tylko przeprowadzić szczegółowy research na temat tego miejsca. Ale, jak już ustaliliśmy, nie zrobiłaś tego, więc zapewne równie dobrze mógłbym powiedzieć, że gdy byłaś zajęta panikowaniem, krzyknąłem: Sezamie, otwórz się!
– Zamknij się – wysyczała, uświadamiając sobie zarazem, że po raz pierwszy w życiu zareagowała tak infantylnie na słowa jakiegokolwiek mężczyzny.
Nie, nie chodziło o to, że była wściekła. Z wściekłością mogłaby sobie poradzić. Chodziło o to, że ona, Natasha Romanoff, najlepsza spośród wszystkich Czarnych Wdów, rumieniła się jak mała dziewczynka. Bo jakby na to nie spojrzeć, Clint naprawdę jej zaimponował. Owszem, być może gdyby wiedziała o tym miejscu to wszystko, co on, również by sobie poradziła. Ale nic nie zmieniało faktu, że on poradził sobie z kodem, a ona nie miała bladego pojęcia, jak tego dokonał.
Uśmiechnęła się mimowolnie, samymi kącikami ust, ale po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna – absolutnie szczerze.
– Prowadź, geniuszu – zachęciła go, na co jej prywatny wybawiciel uśmiechnął się jak mały chłopczyk, którego rodzice zabrali na urodziny do parku rozrywki. Choć może w przypadku Clinta cyrk pasowałby bardziej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top