5.

[x]: Byłeś gotowy zabić w jej obronie.

CB: Idiotów, którzy postanowili bawić się w odbudowywanie Hydry, gotów jestem zabijać i bez powodu.

[x]: Tym razem miałeś powód.

CB: Nie. Miałem pretekst. Poza tym, co innego miałem zrobić? Prędzej czy później i tak trzeba by było ich wyeliminować.

[x]: Nie pomyślałeś o tym, że można ich było przesłuchać?

CB: Tacy jak oni nigdy nie mają żadnych użytecznych informacji. A ja miałem inne priorytety.

[x]: To znaczy?

CB: To znaczy, że przede wszystkim zależało mi na wykonaniu zadania. Oczywiście.

[x]: Agencie, w twoim przypadku nic nie jest oczywiste.

CB: Uznam to za komplement.

[x]: Do rzeczy. Dlaczego nie wyeliminowałeś Romanoff? Miałeś do tego doskonałą okazję.

CB: Tak, miałem do tego doskonałą okazję, bo zostawiła mi otwarte drzwi. Dosłownie. Wszedłbym tam i tak, bo widziałem, jak wprowadzała kod, ale ona po prostu zostawiła mi otwarte drzwi. Nie mogłem jej tak po prostu zabić. Poza tym, ona też mnie nie zabiła.

[x] Uważasz, że byłaby w stanie to zrobić? Że byłaby w stanie zabić jednego z najlepszych agentów TARCZY?

CB: Jestem strzelcem. W bezpośrednim starciu nie miałbym z nią najmniejszych szans. Nie tylko ja.

[x]: Wydajesz się tym faktem zachwycony.

CB: Jestem tym zachwycony.


* * *


Spodziewała się niemal wszystkiego. Widziała kamienicę pod numerem dwunastym za dnia i w nocy, na żywo i na zdjęciach. Podejrzewała, że w środku zobaczy to, co widziała na zewnątrz, z tym, że bluszcz zastąpią pajęczyny, a pokruszone cegły – zapleśniały tynk. Poniekąd nawet spodziewała się, że w środku będzie nieco gorzej niż na zewnątrz, bo przecież wszystko wskazywało na to, że od wielu lat nikt tam nie wchodził.

Może właśnie dlatego nie była przygotowana na to, że przekraczając przez próg trafi prosto do statku kosmicznego z wizji pijanego Kubricka.

– Co do cholery? – jęknęła pod nosem, próbując jakoś poradzi sobie z tym, co widziała.

Niestety, w momencie, w którym pytanie opuściło jej usta, rozpoczęło się preludium do armagedonu.

Najwyraźniej głosem aktywowała jakiś koszmarnie czuły system bezpieczeństwa, który zaczął emitować czerwone promienie ospale przeczesujące korytarz. Wyglądały niewinnie i niepozornie, ale Natasha zdecydowanie wolała nie sprawdzać, co się stanie, jeśli którykolwiek z nich choćby ją muśnie. W zetknięciu z metalową posadzką syczały lekko i sprawiały, że w powietrze unosił się wąski strumień dymu. Co zrobiłyby z jej ciałem?

Krzywiąc się w odpowiedzi na to, co podsuwała jej wyobraźnia, Natasha zeszła z drogi najbliższemu promieniowi. Nie sprawiło jej to większej trudności – nie przewidziała jednak, że nieznaczny ruch skłoni promienie do pościgu. Najwyraźniej systemy obronne domu uruchamiały się kaskadowo i teraz będzie musiała zmierzyć się nie tylko z czujnikami głosu, ale i ruchu.

„Co będzie następne?", pomyślała, uciekając najpierw przed jednym promieniem, potem przed kolejnym i następnym. Czy jej się wydawało, czy naprawdę promienie próbowały zagonić ją w kąt? Przeklinając własną nieostrożność, uskoczyła ponad nimi. A raczej spróbowała uskoczyć. Cholerne lasery natychmiast wyczuły jej zamiary i zmieniły kierunek, gdy była w powietrzu, przez co musiała przesunąć się w locie.

Zamiast wylądować z gracją rosyjskiej baletnicy, runęła na posadzkę z łoskotem i omal nie zawyła z bólu. Zaczęła drżeć i zrobiło się jej ciemno przed oczami, ale jakimś cudem zdołała nawet nie pisnąć. Nie chciała myśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby się odezwała. Liczyła jedynie na to, że uda się jej odzyskać kontrolę nad własnym ciałem, zanim lasery znów ruszą w jej kierunku.

„Miło byłoby przynajmniej widzieć, co się dzieje", pomyślała dokładnie w momencie, w którym ktoś krzyknął:

– Na ziemię!

– Jestem na ziemi, kretynie! – odwarknęła, ale nie zamierzała się kłócić. Przylgnęła do posadzki i zmusiła się, by zasłonić głowę ramionami.

Chwilę później nastąpiła eksplozja tak głośna, że do listy bezużytecznych zmysłów Natasha mogła dodać również słuch. Najchętniej krzyczałaby z bólu i frustracji, ale poza irytującym dzwonieniem słyszała też głos Madame B. Głos lepki i śliski, ale zarazem ostry niczym nóż, wbijający się głęboko w jej duszę.

„Nie zawiedź mnie, mała Wdowo".

„A jeśli zawiodę?"

Nigdy nie otrzymała odpowiedzi. Madame B. nie musiała nic mówić, jej spojrzenie jasno dawało do zrozumienia, co czeka Natashę, jeśli ta choć raz ją rozczaruje.

A teraz właśnie balansowała na krawędzi, na linie zawieszonej nad przepaścią. I to na oczach jakiegoś mężczyzny. Sapnęła i zaczęła się podnosić, choć przed oczami wciąż tańczyły jej mroczki. Kim był? Czy to jeden z drabów jakimś cudem się obudził i pobiegł za nią? Czy może raczej...

Krzyknęła, gdy niespodziewanie ktoś chwycił ją za ramię. Spróbowała się wyrwać, ale uścisk był zbyt silny.

– Hej, hej, spokojnie.

Jego głos był łagodny, miękki, ale zarazem męski i nieco ochrypły. W innych okolicznościach dałaby wiele, by móc go słuchać. Teraz jednak nie mogła się pozbyć wrażenia, że się z niej śmiał.

– Nie dotykaj mnie – syknęła. Wzrok powoli się jej wyostrzał i nie miała już najmniejszych wątpliwości, że tuż obok siedział jej tajemniczy wielbiciel.

Odsunął się odrobinę i podniósł puste dłonie w pojednawczym geście. Zazwyczaj podobne zachowanie działało na nią jak czerwona płachta na byka. Na jej twarzy rozkwitał uśmiech a w głowie rodził się szczegółowy plan wybitnie bolesnych tortur. Tym razem było inaczej. Jedyne, o czym potrafiła myśleć, to swoboda, z jaką jego dłonie mówiły „nie bój się" nawet bez ASL. W rozpaczliwej próbie odcięcia się od niego, zamknęła oczy. Tak czy inaczej potrzebowała jeszcze kilku chwil, by dojść do siebie.

Zaczęła odliczać w myślach od dziesięciu do zera. Powoli, bardzo powoli odzyskiwała władzę nad własnym ciałem. Wraz z tym jednak coraz bardziej uświadamiała sobie bliskość dziwnego mężczyzny. Jego oddech stawał się coraz wyraźniejszy, a promieniujące od niego ciepło coraz bardziej działało Natashy na nerwy. Dlaczego wciąż był tak blisko? Wprawdzie nie robił nic, co mogłoby wzbudzić jej podejrzenia, ale to nie oznaczało jeszcze, że zamierzała porzucić ostrożność.

A mimo to pokusa, by choć odrobinę opuścić gardę okazała się zbyt silna. Rozluźniła mięśnie i usiadła w wygodniejszej pozycji, po czym uchyliła powieki, żeby przyjrzeć się swemu wybawcy, który wciąż klęczał tuż obok niej z podniesionymi dłońmi. Był dokładnie tak nijaki, jak go zapamiętała z nagrania. Teraz jednak mogła podziwiać go z bliska. Tak właśnie – podziwiać, bo w tej chwili wydawał się Natashy najpiękniejszym mężczyzną na świecie.

– Czemu jeszcze mnie nie zabiłeś? – zapytała, chcąc jak najprędzej rozprawić się z tym idiotycznym zachwytem, pasującym do małej dziewczynki, ale na pewno nie do Czarnej Wdowy.

– Niby dlaczego miałbym cię zabijać?

– Bo coś mi podpowiada, że stoimy po przeciwnych stronach barykady.

Ku jej zaskoczeniu, mężczyzna uśmiechnął się i przechylił głowę.

– A co to za barykada? – zapytał tak niewinnie, że miała ochotę wybić mu kilka zębów.

– Jesteś idiotą czy tylko udajesz?

– Mogłabyś sprecyzować pytanie?

Natasha zazgrzytała zębami. Słowne przepychanki to naprawdę ostatnie, na co miała teraz ochotę. Domyślała się, dlaczego mężczyzna nie chciał odpowiadać na jej pytania, ale nie musiał przecież robić uników w tak irytujący sposób. Nie, bycie wkurzającym zdecydowanie nie należało do jego priorytetów, ale z jakiegoś powodu wkładał w to mnóstwo serca. Czyżby chciał ją sprowokować? Jego niedoczekanie.

– Słuchaj – zaczęła z cierpliwością, z jaką zmęczona matka uspokaja dziecko. – I tak w pewnym momencie będziesz chciał mnie zabić. Dlaczego nie zrobisz tego teraz, gdy nie mam siły, by cię powstrzymać? Przesłuchiwanie nic ci nie da, bo sama niewiele wiem, a to, co wiem, sprawi ci więcej kłopotów, niż jest to tego warte. Gdybyś zabił mnie teraz, zaoszczędziłbyś mnóstwo czasu i energii. Co ty na to?

Mówiąc to, odsunęła się od niego powoli. Nie planowała wcale uciekać, wiedziała, że na to jej nie pozwoli. Instynktownie jednak przygotowywała się na starcie, kurewsko niesprawiedliwe, biorąc pod uwagę, że wciąż dochodziła do siebie po walce z laserami. Spodziewała się, że się na nią rzuci. Może w głębi serca nawet na to liczyła, bo śmierć z jego ręki zapowiadała się znacznie lepiej niż z ręki Pajęczarza. Nie spodziewała się jednak zupełnie, że chwyci ją za ramię, przyciągnie do siebie i szepnie na ucho:

– Żadnych gwałtownych ruchów. Prawie weszłaś w zasięg kolejnych czujników.

Podążyła za jego spojrzeniem i zaklęła siarczyście, na to jej książę z bajki zaśmiał się pod nosem. Miał rację. Jego strzała uwolniła ich od miotacza laserów broniącego wejścia, dzięki czemu mogli w miarę bezpiecznie siedzieć w swoim kącie i zaplanować kolejne kroki. Jednak najprawdopodobniej kilka centymetrów od lewego ramienia Natashy zaczynało się pole widzenia kolejnego zestawu czujników ruchu. Nie dostrzegając ich, udowodniła sama sobie, że nie była jeszcze gotowa, by z kimkolwiek walczyć.

Odsunęła się, tym razem powoli i ostrożnie, nie chcąc ponownie ściągnąć na siebie laserowego piekła, i uważniej przyjrzała się swemu wybawcy. Czy to możliwe, że przyciemniane okulary były w rzeczywistości zaawansowanym gadżetem szpiegowskim, który umożliwiał wykrywanie pułapek? Miała nadzieję, że tak, bo coś podobnego zdecydowanie by się jej teraz przydało.

– Co to za miejsce? – zapytała, zastanawiając się, czy mogłaby zachować okulary tylko dla siebie, gdy już rozprawi się z misją. Może i tajemniczy wielbiciel nie palił się do zabijania, ale Natasha zdecydowanie nie zamierzała zostawiać przy życiu nikogo, kto mógłby jej zaszkodzić.

– Nie wiesz?

Romanoff westchnęła. Mogli tak podpuszczać się nawzajem w nieskończoność. Z jej perspektywy było to o tyle proste, że naprawdę niemal nic nie wiedziała o tej koszmarnej kamienicy. Istniała jednak mała, maleńka szansa, że jeśli zacznie mówić, to on zrewanżuje się tym samym. Przechyliła więc głowę w udawanym zamyśleniu i zaczęła powoli:

– Wiem tylko, że to coś w rodzaju tajnego magazynu.

– Serio? I co niby tu trzymają?

Przewróciła oczami, po raz kolejny w przeciągu kilku minut zastanawiając się, czy naprawdę był idiotą, czy tylko fenomenalnie udawał.

– A ty tego nie wiesz? Nic a nic? Skoro tu jesteś, powinieneś dysponować przynajmniej podstawowymi informacjami.

Uśmiechnął się szeroko i to w taki sposób, że dreszcz przemknął Natashy po plecach.

– Dokładnie to samo mógłbym powiedzieć o tobie, Bolszoj. A jednak tu jesteś, prawda?

Fakt, że mu nie odpowiedziała, sam w sobie musiał być najlepszą odpowiedzią, bo ponownie parsknął śmiechem. „Bardzo dobrze, śmiej się", pomyślała zawistnie, obiecując sobie w duchu, że jego śmierć będzie bardzo powolna i cholernie bolesna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top