4.

[x]: Zatem tak po prostu postanowiłeś nawiązać z nią kontakt. I zrobiłeś to, choć domyślałeś się już, że mogła być zabójczynią, której szukaliśmy od wielu miesięcy. Nie przyszło ci do głowy, że to co najmniej lekkomyślne?

CB: Pewnie, że przyszło. Ale skoro mi przyszło, to jej też powinno, prawda?

[x]: Twój tok rozumowania sam w sobie wystarczy, by wydalić cię z TARCZY.

CB: Chciałem ją sprowokować i zobaczyć, co zrobi.

[x]: I jak ci wyszło?

CB: W ogóle nie wyszło. Zyskałem jedynie tyle, że Tasha wiedziała, że ją obserwuję.

[x]: Tasha?

CB: Tak właśnie. Bo chociaż to wszystko rzeczywiście brzmi strasznie nieprofesjonalnie, to prawda jest taka, że dzięki tym różom zaskarbiłem sobie jej przychylność i nie musiałem już dłużej martwić się o brak partnera.


* * *


Nic nie powiedziała Pajęczarzowi. Wiedziała, że nie skończyłoby się na odsunięciu jej od zadania. Co konkretnie by z nią zrobił? Nie była pewna i zdecydowanie wolała tego nie sprawdzać. Bała się też, że jej błędy mogły okazać się zbyt poważne, aby którakolwiek z Wdów mogła przejąć misję. Że skompromitowała cały zespół.

Ale przecież róże były tylko dla niej. Te wygibasy z ASL również sprawiały wrażenie przeznaczonych wyłącznie dla jej oczu. Liczyła więc na to, że nie wszystko było stracone. Wystarczy, że będzie udawała samotną agentkę, przerażoną myślą o tym, iż ktoś ją przejrzał.

„Nie bój się", powiedziały jego dłonie, smukłe i silne. Zbyt małe i masywne jak na pianistę. Zbyt duże i zwinne, by umknęło to jej uwadze.

Przegnała natrętne myśli i jeszcze raz spojrzała na mapę. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że chodziło o Lendvay, a konkretnie o urokliwą kamienicę pod numerem dwunastym. Ściany z czerwonej cegły obrastające bluszczem, wysokie pięknie zdobione okna, balkoniki i wieżyczki. Wyglądała tak niewinnie. Ale złamany szyfr sugerował, że za tą czarującą fasadą kryło się coś niewiarygodnie niebezpiecznego.

Szkoda tylko, że nikt nie powiedział Natashy, co takiego to było.

Owszem, wiedziała, że w przechwyconej wiadomości miejsce to określane było jako Archiwum. Było to jednak Archiwum przez wielkie „A", co mogło oznaczać, że nazwa nijak miała się do tego, co czekało na Natashę w środku.

Było to o tyle frustrujące, że nawet stojąc trzysta metrów od celu, Natasha czuła się niepewnie. Zupełnie jakby nie tylko ona patrzyła na kamienicę, ale i kamienica patrzyła na nią, jakkolwiek to brzmiało. Gdy była tu wcześniej tego wieczora, czuła dokładnie to samo. Jakaś część Natashy szeptała lękliwie, że wchodzenie do środka to głupi pomysł, zwłaszcza w środku nocy.

Ale zadanie to zadanie. A Pajęczarz na pewno nie przyjąłby dobrze informacji o tym, że go zawiodła.

Miała na sobie luźny płaszcz, czerwony jak krew, za duży o rozmiar albo dwa, opadający jej niemal do kolan. Idealnie krył znajdujący się pod spodem czarny kostium oraz broń, którą Natasha chciała mieć pod ręką w każdej chwili. Wielkie okulary w grubych oprawkach zasłaniały niemal połowę jej twarzy, ustalenie kształtu szczęki utrudniał czarny szal, a szerokie rondo kapelusza rzucało cień na czerwone włosy. Uzupełniające całość wygodne buty na centymetrowym obcasie kazały widzieć w Natashy bogatą turystkę, idącą na spacer po uroczym wieczorze spędzonym w operze. Uśmiechnęła się pod nosem. Liczyła na to, że udało się jej idealnie wymieszać kłamstwo z prawdą i tym razem nie przyciągnie niczyjej uwagi.

– Hej, mała, nie zgubiłaś się czasem? – zapytał ktoś po angielsku, niszcząc wyobrażenie Natashy o tym, jak perfekcyjne było jej przebranie.

„Nie tylko ty jesteś profesjonalistką, kochanie", powiedziała kiedyś Madame B. „Niektórzy z nich będą gotowi na starcie z takimi jak ty".

„Jak mam ich poznać?"

„Nie poznasz ich. Na tym polega problem".

„Więc co powinnam zrobić?"

„A jak myślisz?"

„Czy to też jakiś test?"

„To lekcja, kochanie".

Natasha doskonale pamiętała, co odpowiedziała wtedy Madame B. W gruncie rzeczy odpowiedź na jej pytanie była banalna i oczywista, a mimo to Natasha miała ogromny problem ze stosowaniem się do jedynego słusznego rozwiązania.

Jeśli nie było sposobu, aby rozróżnić tych przeciwników, którzy mogli stanowić zagrożenie, od tych, którzy nie zasługiwali na to, by traktować ich poważnie, należało uznać, że wszyscy jej przeciwnicy byli równie niebezpieczni. Problem polegał na tym, że Natasha zbyt bardzo wierzyła w swoje umiejętności, by kogokolwiek uważać za niebezpiecznego.

„Ktokolwiek to jest, nie może być gorszy od Pajęczarza", pomyślała i odwróciła się powoli, wyginając pomalowane na czerwono usta w grymas mający imitować uśmiech.

Było ich pięciu. Wyglądali jak zwyczajni uliczni chuligani, ale prawdopodobieństwo, że takowi zupełnie przypadkiem zaczepiliby ją tuż obok numeru dwunastego przy Lendvay właśnie teraz, gdy kamienica stała się obiektem zainteresowania co najmniej kilku organizacji, było niezwykle małe.

„Albo po prostu mam dziś wybitnego pecha".

– Wyglądam na zagubioną? – zapytała, starając się, by jej głos brzmiał zarazem uwodzicielsko i niewinnie.

– Wyglądasz jakbyś nie pasowała do tej dzielnicy, mała. Lepiej stąd zmykaj, jeśli nie chcesz kłopotów.

– Mam wrażenie, że pięciu mówiących biegle po angielsku drabów też niekoniecznie pasuje do tej okolicy – zauważyła ostrożnie i wydęła lekko usta. – Ale jeśli chcecie, mogę pokazać wam, jak trafić daleko, daleko stąd, gdzieś, gdzie będziecie cali i zdrowi.

– Przykro mi, mała, ale nie ma na to szans.

– Szkoda. Naprawdę chciałam być miła.

Każdy z nich miał przy sobie broń palną, ale żaden po nią nie sięgnął. Nawet ich głupota miała swoje granice. Nic tak nie przyciągało uwagi policji, jak seria wystrzałów w środku nocy. Rzucili się na siebie w całkowitej ciszy, przerywanej jedynie odgłosami uderzeń, sapnięć i stłumionych okrzyków bólu. Natasha w żadnym wypadku nie zamierzała lekceważyć napastników, ale bardzo szybko przekonała się, że do pięt nie dorastali mężczyźnie w garniturze.

To spostrzeżenie zirytowało ją tym bardziej, że najwyraźniej żaden z pięciu idiotów nie pomyślał, że Natasha będzie w stanie sobie z nimi poradzić. Banda idiotów.

Pierwszego posłała na ziemię po trzech sekundach. Drugiego cztery sekundy później. Trzeci sprawiał nieco problemów, bo z zadziwiającą wprawą zablokował trzy ciosy, z których każdy mógł pozbawić go przytomności. Jego strata. Zamiast ogłuszenia sprezentowała mu błyskawicznie skręcony kark. Głośne chrupnięcie jasno dawało do zrozumienia, że gość nie zdoła jej podziękować za natychmiastową i niemal bezbolesną śmierć. Cóż, trudno, Natasha i tak od razu się domyśliła, że savoir vivre nie był jego mocną stroną.

Czwarty i piąty, nauczeni porażkami swoich kumpli, mieli się na baczności. Odskoczyli od niej i zaczęli krążyć wokół Natashy, niepewnie wracając dłońmi do kabur, w których spoczywały ich pistolety. Natasha nie musiała posiadać telepatycznych zdolności, by wiedzieć, co działo się w ich głowach. Obaj zastanawiali się, czy warto było ryzykować przybycie policji dla wyeliminowania jednej kobiety.

Żaden z nich nie spodziewał się, że jej broń była całkowicie bezgłośna. Chwała niech będzie ukąszeniu wdowy. Wyciągnęła dłonie w stronę napastników i zacisnęła pięści. Włoski zjeżyły się jej na całym ciele. Uwielbiała to uczucie.

Czwarty drab runął na kolana, po czym zarył twarzą w asfalt. Natasha miała nadzieję, że złamał przy tym nos.

– Ty szma...! – zaczął szczęśliwiec numer pięć, ale urwał gwałtownie i padł bezwładnie na ziemię.

Natasha zmarszczyła brwi. Po ukąszeniu powinien być całkowicie sparaliżowany. Mówienie nie wchodziło w grę. Powoli podeszła do swego przeciwnika, teraz leżącego dziwnie bezwładnie, w pozycji, która sugerowała, że zadziałała na niego siła całkowicie fizyczna, a do tego całkiem spora.

Między jego łopatkami utkwiła strzała. Był to widok tak abstrakcyjny, że Natasha przez chwilę w ogóle nie mogła pojąć, czym był przypominający idiotycznie duży długopis kształt. Po plecach ściekła jej kropla zimnego potu. Za duży płaszcz nagle stał się jakby za ciasny. Rozejrzała się, ale światło ulicznych lamp wydobywało z ciemności jedynie wybrane punkty uliczki, nagle niepokojąco cichej i opustoszałej. Bała się włączyć noktowizor w okularach. Czy gdyby strzelec zobaczył, że podnosiła dłoń, strzeliłby również do niej? Musiał wiedzieć, że go szukała. Ale dlaczego wciąż żyła? Na co czekał?

„Nie bój się".

Powolutku zaczęła wycofywać się w stronę kamienicy, w której podobno znajdowało się Archiwum. Sekundy rozciągały się w nieskończoność. Ale żyła. Zatem test nadal trwał. Intuicja (a może raczej idiotyczna nadzieja?) podpowiadała Natashy, że to właśnie cichy wielbiciel postanowił zabawić się w jej anioła stróża. Nie widziała powodu, żeby go zniechęcać. Podniosła z ziemi kapelusz, który zsunął się jej z głowy podczas walki, otrzepała go i zawiesiła na metalowym szpikulcu ogrodzenia. Nie potrzebowała migowego, by powiedzieć „Chodź za mną".

Odwróciła się i stanęła na przeciwko niepozornych drewnianych drzwi. Wyglądały na stare i zniszczone, ale Natasha domyśliła się, że to kłamstwo. Sama też przecież wyglądała na kruchą i delikatną, a leżący na ulicy mężczyźni byli najlepszym dowodem na to, że nie należało oceniać książki po okładce. Przeniosła spojrzenie na elektroniczny panel domofonu.

Teraz pozna odpowiedź na pytanie, czy szyfr rzeczywiście został złamany i KGB przekazało jej właściwą kombinację. Przechwyconej wiadomości nigdy nie widziała. Zapewne nigdy nie była w jej pobliżu. Nie miała pojęcia, co znajdowało się w środku, jak brzmiała treść, jakiego użyto szyfru i w jaki sposób został on złamany. Nienawidziła takich sytuacji. Jeśli miała na kimś polegać, to wyłącznie na innych Wdowach.

„Albo na nim".

Zaklęła pod nosem i zaczęła naciskać przyciski z siłą niemal wystarczającą, by zniszczyć cały panel.

Klucz.

Zero.

Pięć.

Dwa.

Dziewięć.

Zielony.

Przez chwilę nie działo się nic i Natasha zaczynała godzić się z myślą, że będzie musiała czym prędzej uciekać. Potem jednak rozległo się ciche buczenie, oznajmiające, że zamek blokujący drzwi zaakceptował kod i mogła wejść.

Obejrzała się na zdobiących asfalt drabów. Powinna się ich pozbyć. Schować pomiędzy drzewami, związać albo po prostu poderżnąć im gardła. Dowiedzieć się kim byli i skąd wiedzieli, że ktoś pojawi się na Lendvay. Ale mogła też zostawić ich, zupełnie bezbronnych, na pastwę swego cichego wielbiciela. Najprawdopodobniej ocalił jej życie, strzelając do ostatniego napastnika. Najprawdopodobniej ocalił całą jej misję, nie robiąc niczego, co zwróciłoby uwagę Pajęczarza.

Czy to takie dziwne, że zamierzała zostawić mu pięciu kolegów do zabawy? No, może trzech. Ale to nadal lepiej niż nic. Przemknęła wzrokiem po dachach okolicznych budynków. Domyślała się, że właśnie gdzieś tam się chował. Widziała jednak wyłącznie ciemność nocnego nieba, ozdobioną migoczącymi gwiazdami.

Weszła do kamienicy pod numerem dwunastym i wiedziona dziwnym przeczuciem, zostawiła uchylone drzwi.

„Wejdzie prosto w pułapkę", pomyślała z zadowoleniem, gdy jednocześnie jakaś dawno zapomniana część niej po prostu nie chciała zostawać sama.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top