2.

[x]: Nie przyszło ci do głowy, aby poprosić o wsparcie?

CB: Co? Nie. Dlaczego?

[x]: Agencie, daruj sobie ten cynizm. Zostałeś zupełnie sam. Dlaczego nie zgłosiłeś, że pojawił się problem, a twojemu partnerowi przydałoby się zastępstwo? Wystarczyło dać znać, a dołączyłby do ciebie [x] albo [x].

CB: Prawdziwym problemem byłoby wprowadzenie do Budapesztu kolejnego agenta. Już i tak było tam zbyt tłoczno. Nie mogłem zaryzykować, że ktokolwiek zorientowałby się, że jesteśmy na tropie Archiwum, a gdzieś po drodze zmuszono nas do wezwania posiłków. Nie chciałem zostać przyparty do muru ani tym bardziej zmuszony do porzucenia misji.

[x]: Co konkretnie zakładał twój plan?

CB: Skłonienie ich do myślenia, że wszystko idzie po ich myśli. Że wyeliminowali nas z gry. Że nie muszą się nami przejmować.

[x]: I dlatego postanowiłeś współpracować z najlepszą zabójczynią KGB?

CB: Nie upraszczałbym tego aż tak bardzo.

[x]: Nie jesteśmy tu po to, by cokolwiek upraszczać. Przeciwnie. Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś przeszedł do rzeczy.

CB: To będzie dla mnie zaszczyt.


* * *


– Spóźniłaś się.

Oczywiście, że Natashy nie udało się przemknąć do garderoby tak, aby nikt jej nie zauważył. W środku i tak musiałaby zmierzyć się z nienawistnymi spojrzeniami Wdów, które przybyły do Budapesztu wyłącznie po to, by ładnie wyglądać.

„Albo mnie wyeliminować, jeśli zawiodę", upomniała się Natasha, zatrzymując się niechętnie pośrodku ciemnego korytarza. Z pięciu żarówek, które powinny go oświetlać, dobrze działała tylko jedna, druga mrugała niepewnie, sygnalizując wszystkim, że zaraz całkiem zgaśnie. Pajęczarz zawsze potrafił wybrać miejsce spotkania tak, aby jego ofiara natychmiast straciła resztki nadziei.

„Nie dyskutuj z nim", upominała ją Madame B., gdy Natasha po raz kolejny sprzeciwiła się Pajęczarzowi. Czy ten opór również świadczył o wybrakowaniu? Czy tym razem zapędzi ją w ślepy zaułek?

Światło błysnęło nagle, na krótką chwilę wydobywając z cienia twarz Pajęczarza. Była niczym wykuta z marmuru, blada, zimna i nieruchoma, nie licząc obrzydliwego uśmiechu i spojrzenia wypalającego duszę. Większość Wdów nie potrafiła znieść jego bliskości. Jeśli tylko mogły, trzymały się od mężczyzny z daleka, pokornie patrzyły na noski butów i nigdy, ale to nigdy nie podważały słuszności jego osądów.

Natasha odetchnęła i spojrzała prosto w oczy Pajęczarza. W myślach zaczęła powolne odliczanie. Piekło nie znajdowało się pod ziemią. Nie było też bynajmniej żadną metaforą. Było tutaj, w jego oczach i właśnie wyciągało po Natashę swoje zachłanne macki, by wydrzeć z niej resztki wolnej woli.

Doliczyła do sześciu i gwałtownie opuściła głowę. Nie tym razem. Nie była gotowa. Jeszcze nie. Z trudem powstrzymując drżenie, wyznała:

– Napotkałam na pewien problem.

– Rozwiązałaś go. – To nie było pytanie. Pajęczarz nie zadawał pytań. Pajęczarz wydawał polecenia i oczekiwał, że zostaną wykonane zgodnie z jego oczekiwaniami. Nie było tu miejsca na znaki zapytania.

– Oczywiście. – Nawet nie chciała myśleć, co mógłby zrobić, gdyby odpowiedziała inaczej. „Wcale nie skłamałam", zapewniła się pospiesznie. „Mężczyzna w garniturze na pewno już się wykrwawił. Może i nie trafiłam w tętnicę, ale nie zdołał całkowicie umknąć przed ostrzem".

– Doskonale. Weź prysznic i dołącz do reszty. Nie zostało ci wiele czasu.

„Miałabym go więcej, gdybyś mnie nie zatrzymał", pomyślała i nieroztropnie podniosła wzrok. Oczy Pajęczarza błysnęły piekielnym ogniem. Zachowanie Natashy było dla niego zarazem wyzwaniem, jak i obelgą.

Na szczęście instynkt samozachowawczy zdołał przejąc kontrolę nad ciałem Natashy, każąc jej dygnąć i czym prędzej zniknąć w garderobie. Beznamiętne spojrzenia pozostałych Wdów pomogły jej zapanować nad przerażeniem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że oddychała przez otwarte usta i kurczowo zaciskała dłonie. „Oznaki słabości", zganił ją zniesmaczony głos Madame B.

Każda słabość mogła jednak zostać przekuta w siłę. Natasha wyprostowała się i przejechała koniuszkiem języka po pełnych wargach, posyłając siostrom pogardliwe spojrzenie. Nie była słaba. Nie była wybrakowana. Była piękna, nieskazitelna i zabójcza. Właśnie dlatego to ją wybrano do wypełnienia misji. Reszta mogła jej tylko zazdrościć.

Nie czekając, aż będzie poza zasięgiem ich spojrzeń, zaczęła rozbierać się jeszcze w drodze do łazienki. Na ziemię opadały kolejno czarny sweter, termoaktywny top i stanik. Obnażając się, eksponowała każdą bliznę, która szpeciła jej ciało. „Patrzcie, suki", zdawała się mówić. „Widzicie to? Dlatego tu jestem. Widzicie, dziwki? Czym wy możecie się pochwalić? Nie przetrwałybyście nawet połowy tego, przez co ja przeszłam. Przetrwałam Madame B., przetrwam i Pajęczarza. Tylko na mnie patrzcie".

Drzwi kabiny prysznicowej zamknęły się za nią z głośnym kliknięciem. Zupełnie naga, wściekle szarpnęła za kurek i spuściła na siebie powódź lodowatej wody. Minęły koszmarne trzy minuty, nim woda rozgrzała się na tyle, by Natasha mogła się umyć. Potrzebowała jednak tych trzech minut. Bardziej niż czegokolwiek innego. Zimne strumienie pomagały pozbyć się myśli o mężczyźnie w garniturze. O tym, że mogła jednak spróbować go dobić. O tym, że w jego ruchach było coś pięknego, nieskończenie perfekcyjnego, coś, co kazało jej myśleć, że...

„Był wolny", pomyślała z rozpaczą godną małej sierotki.

Zacisnęła palce w pięść i z całych sił uderzyła się w brzuch. Od operacji minęło kilka miesięcy, ale nawet zwykłe wspomnienie, odległe echo bólu, w zupełności wystarczyło, by kazać myślom Natashy wrócić na właściwy tor.

„Moja piękna Wdowa", szeptała jej na ucho Madame B.. Piana spływała z ciała Natashy, tak jak dotyk dłoni mistrzyni spływał po niej, gdy leżała na stole operacyjnym. „Tak niewiele brakuje, byś była doskonała. Tak niewiele".

– Jestem doskonała – warknęła Natasha zdławionym szeptem, wychodząc spod prysznica. Wytarła się pospiesznie i rzuciła ku wieszakowi, na którym wisiał jej kostium.

– Siostro. – Silna dłoń zacisnęła się na ramieniu Natashy. Złote włosy, złote oczy, wąskie usta, na których nigdy nie zagościł uśmiech. Valeriya. Natasha zamarła w oczekiwaniu na cios. – Pomożemy ci.

Uścisk zniknął. Obok Valeriyi pojawiły się bliźniaczki, Zlata i Slava. Natasha równie dobrze mogłaby ubrać i umalować się samodzielnie. Nie stawiała jednak oporu, gdy trzy Wdowy uwijały się dookoła niej i pomagały dopełnić rytuał przeobrażenia. Było w tym coś mistycznego. Jakaś magia, która pomogła Natashy wejść w trans, który towarzyszył jej podczas każdego występu.

– Jesteś ranna, siostro – wyszeptała Slava. A może to była Zlata? Nie miało to teraz większego znaczenia.

– Wszystkie jesteśmy – odparła Natasha, rozkładając dłonie w geście, który mógł być zarazem poddańczy jak i zapraszający do przyjęcia błogosławieństwa. – Wszystkie jesteśmy.

Wzbiły się w powietrze niczym jeden złożony organizm. Przemknęły przez operę i z ciemności wkroczyły w światło. Teraz to one były mrokiem. Dwadzieścia siedem zabójczo pięknych pająków zaplątanych w tę samą pajęczynę. Ruch jednej rezonował na pozostałe. Wszystkie jednak pozostawały niewolnicami tej samej melodii. Ich cudowny taniec kłamstw niewolił spojrzenia wszystkich, którzy tego wieczora postanowili obcować ze sztuką w Węgierskiej Operze Państwowej.

Taniec Czarnych Wdów był doprawdy hipnotyzujący.

– Jakie to piękne! – szeptali jedni, nie dostrzegając bierności, którą cierpienie wyryło na twarzach młodych tancerek.

– Przecież to Bolszoj! – prychali inni, haniebnie mijając się z prawdą.

– Jestem Czarną Wdową. Jestem martwa dla świata. Świat jest martwy dla mnie – powtarzały szeptem filigranowe dziewczęta bez przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.

Nuta za nutą, krok za krokiem, godzina za godziną – tkały sieć złudzeń, każąc całemu światu myśleć, że były tylko rosyjskimi baletnicami na gościnnym występnie w Budapeszcie.

Gdy widowisko dobiegło końca, Natasha ledwie pamiętała, jak miała na imię. „Czarna Wdowa", szeptała w jej umyśle Madame B. „Moja piękna Czarna Wdowa".

– Siostro? Siostro? Natasho!

Natasha obróciła się gwałtownie, zupełnie nieprzygotowana na powrót do rzeczywistości. Stała pomiędzy Wdowami. Znów były w garderobie. Nie zaczęły się jeszcze przebierać, zbyt zmęczone i zbyt pochłonięte muzyką, która od lat wplatała się w ich szkolenie. Dlaczego ją wołano?

W drzwiach do garderoby stał niski i chudy jak palec mężczyzna. Miał dwadzieścia, może dwadzieścia dwa lata i robił wszystko, by jego spojrzenie nie zatrzymało się dłużej na żadnej z tancerek. W drżących dłoniach trzymał wielki bukiet czerwonych róż. Nie, nie tylko bukiet. Miał też podręczną apteczkę. Powoli i niepewnie ruszył ku Natashy, a ona na niepokojąco długą chwilę zapomniała, jak się oddycha.

– To dla pani. Od cichego wielbiciela.

Niepewnie spojrzała na prezenty. W jej myślach kotłowały się pytania „kto?" i „jakim cudem?". Czy to możliwe, że opatrunek założony przez siostry puścił i krew zaczęła przesiąkać przez czarny kostium? A nawet jeśli – czy to możliwe, że ktokolwiek to dostrzegł?

Mężczyzna w garniturze powstał z martwych i znów nawiedził jej umysł.

Dlaczego nie upewniła się, że zdechł?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top