10.
[x]: Dlaczego z nią nie walczyłeś?
CB: Byłem związany i głuchy jak but. A Tasha całkiem nieźle orientowała się w sytuacji i miała nóż. To nie był moment na stawianie oporu, tylko na współpracę.
[x]: I dlatego postanowiłeś bez zastanowienia stosować się do jej poleceń.
CB: Tak.
[x]: Agencie, zignorowałeś wszystkie rozkazy przełożonych, ale nie wahałeś się ani chwili, by wykonywać polecenie morderczyni na usługach KGB.
CB: Ustaliliśmy już chyba, że nie jesteście zadowoleni z podejmowanych przeze mnie decyzji. Czy w związku z tym możemy przejść do następnego pytania?
[x]: (westchnienie) Powiedz zatem, co Romanoff postanowiła zrobić ze swoją władzą.
CB: Rozwiązała mnie, dała mi swój nóż i pomogła uciec.
[x]: Czy pojawienie się Coulsona miało jakikolwiek wpływ na jej decyzje?
CB: Nie, nie sądzę.
* * *
Dlaczego nie przewidziała, że właśnie tak się to skończy? Dlaczego w ogóle założyła, że Clint będzie używał noża jak normalny człowiek? Nie, nie mógł tego zrobić, nawet w obliczu śmierci, nawet dla niej. Przecież Clint nie byłby Clintem, gdyby nie rzucił naiwnie ofiarowaną mu bronią w pierwszego zbira, który stanął na ich drodze. Och, oczywiście, Natasha mogłaby zaklaskać z zachwytu, bo natychmiast rozpoznał zagrożenie i równie błyskawicznie je wyeliminował, trafiając draba idealnie między oczy, ale do cholery, kto przy zdrowych zmysłach wyrzuca swój jedyny nóż?!
– Clint, kretynie, oddaj mi ten nóż, żebym mogła cię nim wypatroszyć – wysyczała Natasha, wściekła tym bardziej, że Clint nie słyszał ani słowa z jej groźby.
Łucznik jednak nie wydawał się ani trochę strapiony stratą. Przeciwnie, w kilku susach znalazł się przy drabie, wyszarpnął nóż z jego czoła i podarował go Natashy, jakby to była czerwona róża.
– Jesteś obrzydliwy – syknęła, krzywiąc się tak wymownie, by nie potrzebował słuchu do zrozumienia tego, co chciała mu powiedzieć. Gdy przyjęła broń, puścił jej oko i sam wyszarpnął ze stygnących dłoni truposza zdecydowanie bardziej mu pasującego glocka.
– Jestem gotowy! – ryknął tak doniośle, że zapewne słyszano go w całym magazynie.
Natasha najchętniej przewróciłaby oczami, zbyt bardzo jednak przerażała ją myśl, że oboje zginą. Bez słowa skinęła na Clinta i oboje pomknęli dalej, w głąb budynku.
Ściany trzęsły się od wystrzałów, po których następowała martwa cisza. Co działo się w środku? Co działo się na zewnątrz? Czy istniała szansa, że Pajęczarz postanowił zastawić na nią pułapkę i w rzeczywistości nikt nie przybył, by ocalić Clinta?
„Wtedy po prostu umrzemy. I tak nie czekało na nas nic innego niż śmierć", pomyślała z goryczą. Nadzieja na przetrwanie wciąż się w niej tliła, z każdą chwilą jednak coraz słabiej. Potrzebny był jej jakiś znak, sygnał, dowód na to, że ona i Clint nie tkwili w tym zupełnie sami, że lada moment ktoś wyciągnie do nich pomocną dłoń.
Ktoś przecież musiał, prawda? TARCZA nie mogła porzucić swojego agenta, zostawić go na pastwę KGB. Czy mogli sobie pozwolić na stratę kogoś takiego jak Clint? Natashy w głowie się to nie mieściło. Na ich miejscu...
„Sentyment będzie twoją zgubą, Wdowo", rozległ się w jej głowie głos Madame B. Natasha przypomniała sobie zimowy wieczór, gdy nauczycielka wezwała ją do siebie. Piła herbatę z porcelanowej filiżanki, a na stole przed nią leżał cały dobytek Natashy. Nie było tego dużo: kolorowy papierek po gumie, kilka wycinków z gazet, szklana kulka, pomalowany na złoto guzik, a którego niemal zeszła już farba, kawałek czerwonej wstążki. Ktoś mógłby powiedzieć, że to przecież nic, że mała dziewczynka mogła zebrać nieco pamiątek. Madame B. miała na ten temat inne zdanie. Nie musiała nic dodawać. Natasha sama pojęła, że aby przetrwać, musi wrzucić swoje skarby pomiędzy płonące w kominku polana.
Niemal to samo pomyślała, gdy pozbawiała Clinta przytomności i wzywała Pajęczarza. Liczyła przy tym na to, że poczuje się równie wolna jak wtedy. Że smutek, pustka i odrętwienie pozwolą jej zapomnieć o wszystkim i skupić się na tym, co zawsze było dla niej najważniejsze – na przeżyciu.
Dlaczego teraz zmieniła zdanie? Dlaczego nagle postanowiła zaryzykować własnym życiem, by uwolnić Clinta? Może to dlatego, że łzy nie nadchodziły? Że zamiast odrętwienia czuła narastającą w niej furię?
Do końca korytarza, potem schodami w górę, zakręt i kolejny korytarz, na którego końcu czekało pięciu zbirów i dwie Wdowy. Wszyscy czuli na sobie oślizgły dotyk Pajęczarza. Wszyscy wiedzieli, jak musiało się to skończyć. Każde z nich było gotowe nieść śmierć. Żadne nie chciało umrzeć.
Kątem oka spojrzała na Clinta, który bez cienia niepokoju biegł tuż obok. O porzuconych dokumentach z Archiwum nawet nie miała siły myśleć. Może były ważne dla innych, ale na pewno nie dla niej. Miała w dupie Kapitana Amerykę, Howarda Starka i całe SSR. Liczyło się tylko to, że Clint biegł tuż za nią. Domyślała się, że to dawało mu lepsze pole widzenia i nieco wydłużało czas na reakcję. Natasha jednak uświadomiła sobie, że oznaczało to coś jeszcze – Clint po prostu jej ufał. Naprawdę jej ufał.
Nie mogła go zawieść. Nie mogła pozwolić mu umrzeć. Nawet gdyby to była ostatnia rzecz, jakiej dokona, musiała pomóc mu uciec.
Gdy wybiegli z klatki schodowej i wpadli pomiędzy oddział zbirów z tajnej sekcji KGB i trzy Czarne Wdowy. To równie dobrze mógł być ich koniec. W jednej chwili nadzieje Natashy przepadły, jakby nigdy ich nie było.
– Przepraszam, Clint – wymamrotała, choć wiedziała doskonale, że jej nie słyszał. Nie miało to jednak znaczenia. Musiała to powiedzieć, bo była mu winna przeprosiny za to, że najprawdopodobniej oboje zaraz zginą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top