•6•
"Pożyczonym" autem okazała się honda, ukradziona wcześniej przez Natashę. Auto stało jakiś kilometr od starego budynku, nie było daleko. To bardzo dobrze, bo nie chciałoby mi się iść dalej. Szybko się męczę, okay??? Nie moja wina.
Ale kontynuując.
Usiadłem przy kierownicy, a rudowłosa na siedzeniu pasażera obok mnie. Chciało mi się śmiać jak Tasha patrzyła na mnie, gdy zająłem to miejsce. Nie ufała mi jeszcze. Ale jednak nic nie powiedziała. Potulnie siedziała i z całej swojej woli starała powstrzymać się od złośliwego komentarza. Po dziesięciu minutach drogi nie wytrzymałem i wypaliłem:
- Co się tak patrzysz? Co ja ci zrobiłem?
- Nie, nic - prychnęła.
Westchnąłem. Tak ciężko było wyciągnąć od niej jakiekolwiek informacje. Była bardzo skryta, zamknięta w sobie. Słowa, które wypowiedziała do mnie w tej pseudo bazie dawały do myślenia. Najwyraźniej ludzie zgotowali jej niemiłą przeszłość, aby nie odczuwała emocji, bólu, a o przyjaźni i miłości wiedziała zapewne tyle, że to dwie najgorsze rzeczy na świecie. A myślałem, że to ja miałem do bani dzieciństwo.
Chcieli z niej zrobić potwora i prawie im się udało. A Natasha przez tyle lat dusiła to wszystko gdzieś w sobie. Miała jeszcze cząstkę człowieczeństwa, którą wystarczyło wypuścić z ukrycia.
Skoro powiedziała mi już tyle, to czemu nie powie więcej?
Zjechałem na pobocze i spojrzałem na dziewczynę.
- Nie pojedziemy dalej dopóki mi nie powiesz.
- Ale czego? - rzeczywiście nie zrozumiała albo chciała coś ukryć.
- Natasha, ja wiem, że jestem tak nieziemsko przystojny aż trudno oderwać wzrok, ale żeby tak długo się wgapiać? Czuję się niezręcznie.
- Nie! No weź, fuj! - powiedziała wywracając oczami. Po chwili spytała: - Clint, gdzie my tak właściwie jedziemy?
- Do kryjówki. A gdzie niby indziej?
Westchnęła i powiedziała powoli, jakbym był jakiś niedorozwinięty:
- Do jakiego miejsca jedziemy? Góry, morze, miasto, wieś? Ja już nie wiem jak mam z tobą rozmawiać. Zachowujesz się gorzej niż przedszkolak.
- Dowiesz się, Tasha.
- Nie mów tak do mnie.
- Wiesz że będę.
- Wtedy oberwiesz - uśmiechnęła się kpiąco.
- Czyli wolisz "Nat"?
- Zaraz stracę cierpliwość Barton. Nie radzę.
- No już dobrze, Nat. - rzekłem, a po chwili ciszy dodałem:
I tak mnie uwielbiasz.
Na szczęście bądź i nie Natasha dotrzymuje słowa. Oberwałem z liścia. Mocno. A Tasha wyszła z auta i złapała focha. Boże, za jakie grzechy?
- To jedziesz czy nie? - krzyknąłem z samochodu nadal masując obolały policzek.
- Nie.
Po paru minutach droczenia się Natasha powiedziała:
- Clint...musimy jechać. Szybko! - ze strachem w oczach, rudowłosa wskoczyła do auta. Uśmiechnąłem się zawadiacko, wiedziałem, że wystarczy poczekać. Foch nie trwał długo.
Spróbowałem zapalić pojazd. Raz. Drugi. Trzeci. Cholerstwo ani drgnie.
To są chyba jakieś jaja.
Do przerwania wysypujących się z moich ust ton przekleństw, wystarczyło jedno słowo. Jedno cholerne słowo, które teraz akurat chciałem usłyszeć najbardziej.
- Padnij!
W ostatniej chwili zdążyłem uchronić się przed pociskiem. Tylna szyba rozbiła się na kryształki, a ja że złością ryknąłem:
- Co do kurwy?!
Samochód był pod ciągłym ostrzałem, więc szybko wyczołgałem się z wozu, cudem nie obrywając pociskiem.
Dołączyłem do Tashy ukrywającej się za maską pojazdu. Była zrozpaczona. Wiedziałem dlaczego.
- A nie mówiłam?! Oni będą mnie szukać, a ja nie mogę ukrywać się w nieskończoność. Narażasz swoje życie Clint. Jeśli chcesz... możesz iść. Coś wymyślę.
- Ja się stąd nie ruszam. Obiecałem przecież że cię obronię - puściłem do niej oko, poczym wyciągnąłem swój łuk i strzały i zacząłem celować do rosyjskich myśliwców. Natasha mrucząc pod nosem coś w stylu "a podobno to kobiety są takie uparte" również wzięła swoją broń.
Strzelaliśmy, a gdy już prawie zdjęliśmy odrzutowiec, ten wypuścił ogromny pocisk wprost na samochód. W tym samym czasie zdążyłem wypuścić strzałę w jego kierunku, a potem nie zastanawiając się zbytnio chwyciłem Nat za rękę w ostatniej chwili odciągając ją od eksplodującego auta. A raczej jego części. Samolot dzięki mojej strzale, wraz ze swoim pilotem rozbił się w pobliskim lesie.
Wylądowaliśmy obok siebie na polu z rzepakiem. Ciężko dysząc spojrzałem na rudowłosą. Chyba wiedziała że się na nią patrzę, bo szepnęła:
- Spierdoliłam sprawę. I nie zaprzeczaj.
Westchnąłem i wróciłem do pozycji leżącej.
- A co jeśli to zrobię?
- Zrozum w końcu, że ja mówię poważnie! - oburzyła się.
- Ja również. I rozumiem aż za dobrze, Nat - rzekłem poważnie.
Natasha zakryła głowę rękoma, a następnie niczym mała dziewczynka spytała:
- I co teraz?
- Do kryjówki - powiedziałem jakby to było oczywiste. Bo chyba było.
- Ale jak niby...?
- Piechotą.
Natasha westchnęła, a po chwili ciszy spytała niechętnie:
- Jak daleko?
- Coś koło dwie setki. Jeśli po drodze będzie jakaś miejscowość to "pożyczymy" sobie auto i będzie po sprawie. Masz przy sobie mapę czy coś w tym stylu?
- Tjaaa, coś się znajdzie.
Sięgnęła do kieszeni wyciągając małą podręczną mapkę. A raczej dwie. Jedna Słowacji a druga Węgier.
Usiadłem obok Nat i zerknąłem jej przez ramię. Potrzebowałem minuty aby opracować trasę. Wstałem i podałem wspólniczce rękę.
- Choć. Mam plan - a kiedy ujrzałem w jej zielonych tęczówkach nutę zawahania dodałem - Natasha?! Trochę zaufania.
- Pacan - mruknęła i wstała bez skorzystania z mojej pomocy.
- Przepraszam?! A kto ci uratował życie przed chwilą?!
- Szczęście. - zaśmiała się widząc moją minę. - No ale dobra, teraz na poważnie. W którą stronę?
- Na północ moja damo! - to krzycząc zacząłem maszerować jak w wojsku. Tasha wywróciła oczami i z uśmiechem podążyła za mną.
Znam ją od dwóch godzin a mam wrażenie, jakbym znał ją całe życie. Zaczynam ją lubić.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Fury mnie zabije.
•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•
Witam ponownie
Wracam. Żyję. Zdrowieję i mam się dobrze. Albo i nie bo powracam do szkoły, a troszku zaległości jest. Ale teraz święta, będzie dobrze.
Z góry dziękuję za każdą gwiazdkę i komentarz - to bardzo motywuje💜💜
Do nexta!!!💓💖💞😁
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top