•15• (End)
Na wstępie chcę jeszcze podziękować Mupzcpjj, bo bardzo mi pomogła przy tym rozdziale ❤️
Gdyby nie ona, cała fabuła nie miałaby sensu
Leżałam na dość niewygodnym materacu, choć bardziej jego resztkach, w jednej z wielu cel T.A.R.C.Z.Y. Gniję tu od dwóch dni, teraz naprawdę zaczęło mi się nudzić. Zdążyłam się nawet zaprzyjaźnić ze szczurem mieszkającym w rogu celi, tuż przy kratach oddzielających mnie od reszty bazy. Od wolności. Gdybym się postarała, na pewno bym uciekła. Może i Clint złamał Czarną Wdowę, ale umiejętności pozostały. Także mogłabym tylko...po co? Nie chcę już dłużej uciekać. Uciekałam przez ponad dwadzieścia lat, zwyczajnie mam dość. Ciekawiło mnie tylko, gdzie jest teraz Clint? Co się z nim dzieje? Jest przesłuchiwany, czy również siedzi w celi, może nawet zaraz za ścianą? A może w ogóle nie ma go w bazie? Nie widziałam go przez te dwa dni, więc coś jest na rzeczy.
Leżąc tak którąś już godzinę, myślałam. O wszystkim. Doszłam do wniosku, że już nie jestem tą samą osobą. Bardzo się zmieniłam. On mnie zmienił. Gdyby nie Barton, zapewne teraz zabijała bym kolejną osobę, która podpadła KGB. Poprzez choćby błachostkę, ale jednak. Bo tak działała ta organizacja, bo taką miałam fuchę. I muszę przyznać, że przez te lata zebrałam sporo majątku. Tylko jakim kosztem? Wolałabym żyć w biedzie i z czystym sumieniem, aniżeli działać tak, jak dotychczas.
A Clint? On dał mi wszystko. Dał mi nowe życie, takie z uczuciami. To były jedyne dni w moim życiu, w których nie musiałam bać się, że zaraz ktoś zza rogu ulicy wyskoczy ze spluwą i mnie zabije. Bo on był blisko, poza tym obiecał, że mnie ochroni. Sama jego obecność mnie uspokajała. To, jak głaskał mnie po głowie, kiedy budziłam się ze łzami w oczach w nocach, w których nawiedzały mnie koszmary, większość o przeszłości. To, jak mocno ściskał moją rękę, mówiąc, że z nim jestem bezpieczna. To wszystko sprawiało, że nocne wizje występowały coraz rzadziej, że już nie wszędzie widziałam zagrożenie. Ale sprawił on również, prawdopodobnie nawet o tym nie wiedząc, że uświadomiłam sobie ile zła narobiłam. Ile krwi przelałam. Ile ludzi lamentowało z mojej winy. Tego już nie odwrócę. Czasu nie cofnę. Ale wiem jedno.
- Skończyłam z tym - wyszeptałam do siebie. Wiedziałam, że duchy przeszłości jeszcze nie raz mnie nawiedzą, ale będą one z tej najdalszej przeszłości, tej, o której tak bardzo pragnę zapomnieć. Bo to się liczy, prawda? Że żałuję.
Wtem usłyszałam zgrzyt zamka i po chwili skrzypienie otwieranych krat. Nie musiałam się odwracać. Tylko jedna osoba tak bardzo pachnie wodą kolońską.
- Ooo, ty jednak żyjesz - prychnęłam.
- Przesłuchiwali mnie...
- Dwa dni? - odwróciłam się na materacu, by móc na niego spojrzeć.
- Zakazali mi przychodzić. Jestem tu teraz pod pretekstem wyciągnięcia od ciebie informacji na temat twojej byłej roboty.
Parsknęłam i podniosłam się z materaca. Stanęłam naprzeciw łucznika z założonymi rękami na piersi.
- Stęskniłem się - powiedział, patrząc mi czule w oczy.
- A ja nie - uśmiechnęłam się zadziornie. Jak ja uwielbiam się z nim przekomarzać.
- Ładnie ci w tych więziennych ubrankach - mruknął. Chwilę potem poczułam, jak moje plecy gwałtownie stykają się z zimną, metalową ścianą, a jego dłonie błądzą po mojej talii.
Clint pocałował mnie najpierw delikatnie, a później bardziej namiętnie. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, ale nagle usłyszeliśmy czyiś głos za plecami Bartona.
- Boże, poratuj. Co ja z wami mam... Przydałyby mi się wakacje. Może Karaiby? A może Bahamy?
Clint westchnął i odsunął się lekko, ale na tyle, że nadal dzieliły nas milimetry i zaczął mówić, cały czas patrząc w moje oczy:
- Fury, a może by tak trochę prywatności w takiej chwili, hmmm? Doprawdy podziwiam twoje wyczucie czasu. A jak coś, to leć na Karaiby, z tą opaską jak najbardziej tam pasujesz.
Wyswobodziłam się z uścisku Clinta, co szło opornie, bo łucznik nie współpracował. Spojrzałam na jednookiego agenta. Widocznie przyszedł tu do mnie. Ciekawił mnie dalszy obrót spraw.
- Romanoff, zanim zacznę przemowę wiedz, że ci nie ufam. Oczywiście czeka cię jeszcze przesłuchanie, bo twój chłopak - to słowo zaakcentował twardo, patrząc z wrogością na Clinta - nie wyjawił zbyt wiele. Za to ty jesteś świetnym źródłem informacji, które na pewno mnie zainteresują. Ale wracając, mam jedno pytanie. Dziękuj Bartonowi, bo z własnej woli nigdy bym cię o coś takiego nie zapytał. Czy chciałabyś dołąc...
Wtem usłyszeliśmy strzał. Fury przerwał, poczym padł nieprzytomny na ziemię, a z jego szyi zaczęła wypływać szkarłatna ciecz. Wszystko działo się bardzo szybko. Nowicjusze z T.A.R.C.Z.Y. wynieśli Fury'ego z pola rażenia. Padło jeszcze paru agentów, w tym czasie, dzięki Clintowi uzbroiłam się i czekałam, aż zabójca wyłoni się z cienia. Pomagałam mojemu byłemu wrogowi. Nieźle, nie? Spodziewałam się każdego, ale nie jego. Czyli miałam rację, ta stara pizda jest wszędzie.
Ruchem głowy pokazałam Clintowi i reszcie T.A.R.C.Z.Y., żeby wstrzymali ogień. Barton polecenie wykonał od razu, agenci najpierw trochę się wahali, ale kiedy napotkali wzrok łucznika, przestraszeni opuścili bronie. Ja już wiedziałam. To będzie ostateczna walka. Nieważne, kto ją wygra, zamknie ona pewien rozdział w moim życiu. Tylko ja i on.
- Ivan - powiedziałam wychodząc powoli z kryjówki.
Mój dawny przełożony uśmiechnął się szeroko gdy mnie zobaczył.
- Witaj moja Wdowo. Dziwię się wielce, że znajduję cię w takim miejscu. Więzienie? To nie dla ciebie. Gdybyś chciała, już dawno byś stąd uciekła. Gdybyś miała dość rozumu, uciekła byś do mnie.
- Widocznie mnie nie znasz - rzekłam, zaciskając mocno zęby. Ten człowiek doprowadzał mnie do szału. Oczami wyobraźni widziałam już jak leży w kałuży krwi na posadzce i kona z bólu.
- Zmieniłaś się, Natasho. Nie tego się po tobie spodziewałem. Zawiodłaś mnie.
Tego już było za wiele. Nie wytrzymałam. Przepełniona wściekłością i bólem rzuciłam się na Somodorova. Był lepszy niż myślałam. Przypuszczam, że przed przybyciem tutaj wstrzyknął sobie serum, którym faszerowano mnie od małego. Mogło go to zabić, dlatego wcześniej tego nie zrobił. Więc jakim cudem teraz żyje?
Blokował każdy mój ruch. Był zbyt silny. Wiedziałam o tym, mimo tego nie zaprzestawałam kolejnych ciosów. W pewnym momencie wskoczyłam mu na głowę z zamiarem uziemienia i przy okazji skręcenia karku, ale on w porę zrozumiał o co mi chodzi, więc szybko z impetem rzucił mną o ścianę. Poczułam ostry ból w okolicach kręgosłupa, a na dodatek silne uderzenie w głowę. Spowodowało to, że gdy próbowałam się podnieść, zaczynało mi się kręcić w głowie, więc od razu upadałam. Ivan widząc to zaśmiał się ochryple.
- Wstawaj, moja Wdowo - powiedział Somodorov. - Nie tak cię wyszkoliłem.
Leżąc na ziemi, jak na zawołanie przed oczami zaczęły przelatywać mi najgorsze wspomnienia. Zabójstwo rodziców, zabranie do Red Roomu, mordercze treningi, ceremonia, śmierć Katie...a wszędzie on. Ta pierdolona kreatura, która teraz śmieje mi się w twarz. O nie, nie dam mu tej satysfakcji.
O dziwo, te wszystkie wspomnienia, cała moja mroczna przeszłość teraz w końcu na coś się przydały. Przez gniew, który narastał we mnie z każdą sekundą stałam się silniejsza niż mogłabym pomyśleć. Splunęłam mu pod nogi krwią, poczym o resztkach sił zaczęłam wstawać. Ledwo trzymając się na nogach stanęłam przed nim i zaczęłam świdrować wroga morderczym spojrzeniem. Musiałam wyglądać naprawdę przerażająco bo agenci wraz z Clintem cofnęli się o krok do tyłu. Ale nie on. On nie bał się innych, to inni mieli się go bać.
- Dobrze, Natasho. Dam ci ostatnią szansę - powiedział i wystawił w moją stronę rękę. Chwilę nic się nie działo. Zaraz potem powoli zaczęłam wyciągać w jego stronę swoją rękę.
- Nat, nie! - usłyszałam krzyk Clinta. Spojrzałam na bruneta i oczy mi się zaszkliły. On wiedział, że tym mnie złamie. Jak zawsze zresztą. Ale ja już dawno podjęłam decyzję.
Powoli złapałam dłoń byłego przełożonego, czym wywołałam szeroki uśmiech na jego zabliźnionej twarzy. Słyszałam jeszcze łamiący się głos Bartona: "Nie rób tego! Proszę, Tasha". Nie czekałam długo. Szybko wykręciłam Ivanowi rękę i z całej siły kopnęłam go w brzuch. Z radością zauważyłam, że tego się nie spodziewał. Szybko więc to wykorzystałam. Kiedy próbował wstać podcięłam mu nogi i przyklękłam obok niego. Moja pięść zetknęła się z jego twarzą. I drugi raz. I trzeci. I czwarty. Byłam w transie, nawet nie wiem kiedy moje dłonie zaczęły się robić sine i zakrwawione. Ale to było nic w porównaniu z twarzą Somodorova. Cała była zalana czerwoną cieczą tak, że nawet średnio było widać gdzie są oczy.
- Pożałujesz...tego... - wychrypiał ledwo dławiąc się własną krwią.
- Ale ty bardziej - powiedziałam, poczym zadałam ostateczny cios.
Oparłam się o filar lochów i spojrzałam na ciało Ivana. Ku mojemu zdziwieniu po zabiciu go odczułam ulgę. Nic mnie już nie trzymało. Nie byłam już na czyjejś smyczy. W końcu mogłam zadecydować o własnym losie. Nie byłam już marionetką, zabójczynią na zlecenie. W końcu mogłam być kim chcę.
Poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. To był oczywiście Clint.
- Choć - mówiąc to wystawił do mnie rękę, poczym pomógł mi wstać. Zaprowadził mnie do własnego pokoju i powiedział, że zaraz wróci. Podeszłam do okna i spojrzałam w niebo.
To już koniec.
Jestem wolna.
Cudowne uczucie.
Ale jednak łzy napłynęły mi do oczu. Nie potrafię określić dlaczego. Być może byłam już zmęczona, nie wiedziałam, co robić dalej.
W takim właśnie stanie zastał mnie łucznik. Gdy tylko mnie zobaczył podszedł, a ja mocno się z niego wtuliłam. Nie przeszkadzał mu nawet fakt, że byłam cała we krwi. Nic nie mowil. Głaskał mnie po włosach, a ja się rozpłakałam. Musiałam to z siebie wyrzuć.
Kiedy już się trochę uspokoiłam Barton odsunął mnie od siebie.
- Mam coś dla ciebie - oznajmił. Wrócił po paru minutach i poprosił, abym zamknęła oczy. Wykonałam polecenie, a kiedy je otworzyłam zobaczyłam na mojej szyi naszyjnik ze strzałą. Podeszłam do lustra i uśmiechnęłam się dotykając go. Barton złapał mnie za rękę.
- Wiedziałam, że ci się przyda - powiedziałam.
- Niby skąd? - zdziwił się.
- Przeczucie.
•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•
Tydzień później
Przez ten czas mieszkałam w pokoju Bartona. Nic nadzwyczajnego przez te siedem dni się nie wydarzyło. Po prostu spędzaliśmy wspólnie czas.
Pewnego dnia zostałam poproszona do sali szpitalnej Nicka Fury'ego. Gdy tylko weszłam, jednooki zaczął mówić.
- Bez zbędnego owijania w bawełnę zadam to pytanie i mam nadzieję, że tym razem żadną kulą nie oberwę. A więc, Natasho. Czy chciałabyś dołączyć do nas, do T.A.R.C.Z.Y.?
Bez wahania odpowiedziałam, czym wywołałam uśmiech Nicka.
- Tak, dyrektorze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top