Rozdział 5
Ash pov
Siedziałem na drzewie, obserwując przez lornetkę dom Stylesa. Minęło kilka godzin odkąd wyszedłem z mieszkania.
-Nic ciekawego - mruknąłem cicho ziewając.
-Dobra więc tak o 11:30 wstają, potem o 12 robią śniadanie. Moja ofiara wychodzi do pracy o 14. Ciekawe czy jutro również - zapisałem w dzienniczku. Obserwowałem Harrego przez 3 tygodnie. Dokładnie wiedziałem kiedy oraz gdzie idzie. Stałem się jego cieniem. Zeskoczyłem z mojej kryjówki i udałem się do naszej bazy.
Machnąłem ręką do przyjaciół i chwilę później przekazałem im wszystkie zdobyte informacje..
-A więc tak to wygląda. Czy na pewno każdego dnia, wychodzi do pracy o 14?-zapytał Zayn, a ja delikatnie przytaknąłem głową.
-Idealnie, a o której wraca do domu? Tego nie zapisałeś - uderzyłem się w głowę.
-Wiedziałem, że coś mi umknęło, ale zwykle o 21.
-Dobra robota - powiedział Zayn po czym klepnął mnie przyjacielsko w plecy. Moc jego ręki była tak potężna, że po uderzeniu miałem problem by wziąć oddech.
Niall pov
Trzaski rozlegały się w całym pokoju nauczycielskim. Ściskałem w ręce kubek, drugą atakując ekspres do kawy. Cholerstwo jak zwykle nie chciało współpracować, co tylko potęgowało moją irytację.
- Działaj, szmato. Potrzebuję kawusi do pączusia!- uderzyłem mocniej, jednak urządzenie wydało tylko cichy warkot i buchnęło parą. Sfrustrowany przetarłem twarz dłonią, siadając na krześle przy stole. Odłożyłem pusty kubek na stół, po czym spojrzałem przez okno. Uśmiechnąłem się, widząc, jak dzieciaki świetnie się bawią.
Byłem praktykantem w miejskim przedszkolu. Od zawsze chciałem pracować z dziećmi, zawsze miałem do nich podejście i sprawiało mi radość, gdy mogłem zajmować się moim bratankiem. Nie miałem też problemu z większą grupą. Uśmiechnąłem się na myśl o Theo. Wiedziałem, że nie mogę mieć swoich ze względu na moją orientację, dlatego całą niespożytkowaną miłość przelewałem na nie. Westchnąłem, po czym wstałem i udałem się w stronę drzwi, by po chwili wyjść na zalany słońcem dziedziniec. Przeszedłem na tył budynku, gdzie znajdował się plac zabaw. Popatrzyłem z wdzięcznością na Jamesa, który zastąpił mnie na chwilę, bym mógł zrobić sobie kawę. Gdy do niego podszedłem uśmiechnął się szeroko.
- Znowu strajkuje, Horan?- wskazał palcem na moje puste dłonie, którymi tylko machnąłem z cierpiętniczym wyrazem twarzy.
- Nawet nic nie mów, ten stary dziad pamięta czasy, gdy Violetta Villas miała włosy do podbródka.
Jego śmiech był melodyjny, a ja uśmiechnąłem się szeroko.
James Felton był dwudziestoośmioletnim, wysokim mężczyzną o brązowych oczach i blond włosach, które układał w quiffa. Pracował w przedszkolu niedługo, jednak cieszyłem się, że to właśnie on został wybrany, by mnie wprowadzać w zawód. Świetnie się ze sobą dogadywaliśmy.
Rozmawialiśmy o czymś nieistotnym, gdy przybiegła do mnie pięcioletnia Cassie. Dziewczynka była moją ulubienicą. Miała czarne jak smoła włoski, które sięgały jej do łopatek. Oczy... Oczy miała brązowe, a uśmiech był prześliczny. Teraz jednak nie było go na jej buzi, na jego miejscu był grymas złości. Pociągnęła mnie za rękaw.
- Panie Holan, Tobby zźucił mnie zhuftafki!- poskarżyła się wskazując chłopca. Wziąłem jej rączkę w swoją własną i, z przepraszającym wyrazem twarzy, opuściłem mojego towarzysza, by rozwiązać problem. Nie widziałem, jak przyglądał mi się dłużej, po chwili ukradkowo robiąc mi zdjęcie. Nie widziałem, że wysłał je do kogoś. Gdybym tylko wiedział, co los mi przyszykował. Nigdy nie zgodziłbym się na staż w tym przedszkolu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top