III
- Bruno? Hej, tu Stella. Rozmawiałam z tobą pod areną. Mam nadzieję, że mnie pamiętasz – mówiłam łamiącym się głosem. Z każdym następnym słowem ciężej mi było z nim rozmawiać, a jeszcze na dobór złego, nerwy brały nade mną górę i powoli traciłam panowanie nad tym, co mówię i myślę.
- Pewnie, że cię pamiętam – powiedział ciepłym tonem. Od razu, gdy go usłyszałam, na mojej twarzy zagościł wielki uśmiech. – Jak się masz?
- Bardzo dobrze, a ty? – starałam się, aby mój głos nie drżał, kiedy mówię.
- Też dobrze. Słuchaj, nie miałabyś ochoty może się dziś spotkać? Na przykład na lunchu? – zapytał radośnie. Nie umiem słowami opisać mojego podekscytowania, które właśnie wtedy we mnie wstąpiło. Bruno Mars zaprasza mnie na lunch! Czy ja na pewno się obudziłam? Hope stała koło mnie i śmiała się cicho i pokazywała mi, że trzyma kciuki. Zorientowałam się, że przez chwilę się nie odzywałam.
- Pewnie, z przyjemnością – odpowiedziałam. Zaczęłam podskakiwać i machać rękami razem z przyjaciółką, która była chyba tak samo podekscytowana jak ja, ale z pewnością faktem, że to Bruno Mars.
- Świetnie! Zadzwonię jeszcze do ciebie i powiem o której po ciebie będę, w porządku? – zapytał.
- Tak, do zobaczenia – odparłam, a wielki uśmiech nie schodził mi z twarzy. W dalszym ciągu nie mogłam pojąć szczęścia, które mnie dotknęło.
- Do zobaczenia, Stella – odpowiedział i rozłączył się. W tym momencie rzuciłam telefon na podłogę i zaczęłam skakać po kanapie. Jak 5-letnie dziecko. No trudno. Przecież taka sytuacja nie zdarza się codziennie. Muszę się wyszaleć!
- Hej! Hej! Uspokój się Stella! – krzyknęła rozbawiona Hope i złapała mnie za dłoń. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że to Bruno Mars!?
- Nie wiem. Bałam się chyba, że uznasz mnie za wariatkę.
- Już bez tego uznaję cię za wariatkę. A gdybym wiedziała, że to jego numer to uwierz mi, już byś go nie odzyskała – zaśmiała się, a ja wraz z nią. – Laska! Trzeba cię odstawić. Nie codziennie wychodzisz na miasto z Bruno Marsem – uśmiechnęła się do mnie i zaciągnęła do swojej łazienki, gdzie wyciągnęła kuferek z kosmetykami.
Dwie godziny później siedziałyśmy radosne w kuchni, popijając herbatę. Hope pokręciła mi włosy, mistrzowsko pomalowała i pożyczyła mi swoje najlepsze ciuchy, bo stwierdziła, że nie będziemy teraz jechać po moje rzeczy do hotelu. Ona to zrobi, gdy będę na obiedzie. W sprawie basenu nie była obrażona. Cieszyła się chyba jeszcze bardziej niż ja, chociaż nie wiem czy to w ogóle możliwe. Nagle usłyszałam dzwonek telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz i dostrzegłam wcześniej zapisany numer i zdjęcie Bruna.
- Halo? – odezwałam się i przełączyłam na tryb głośnomówiący. Hope przeskoczyła przez wyspę kuchenną, z takią prędkością, że strąciła na ziemię miskę z owocami, przy okazji ją rozbijając.
- Stella? Wszystko w porządku? – zapytał ze śmiechem.
- Tak, tak – odparłam i zasłoniłam mikrofon dłonią. – Zabiję cię – szepnęłam do przyjaciółki, kiedy ona zasłaniała sobie usta ręką, aby nie wybuchnąć śmiechem.
- Dobrze. Czy godzina 14:00 na obiad ci odpowiada? – zapytał teatralnym tonem, przez co nieco się uspokoiłam.
- Będzie wręcz idealna – oboje się zaśmialiśmy.
- W takim razie wyślij mi adres. Przyjadę po ciebie.
- Już wysyłam – rzekłam i wystukałam SMS-em adres hotelu.
Wymieniłam z nim jeszcze kilka zdań, po czym się rozłączyłam.
- Zawieziesz mnie pod hotel przez 14:00? – zapytałam przyjaciółki.
- Pewnie, ale mam jeden warunek - odpowiedziała.
- Zamieniam się w słuch.
- Masz wziąć od niego autograf dla mnie - odparła ze śmiechem.
Nie wiem, czy ona zdaje sobie sprawę, ze ma pewno na pierwszym spotkaniu nie poproszę go o autograf. Na pewno nie zamierzam. Przynajmniej teraz.
Gdy na zegarku wskazówki zbliżały się powoli do 2, wpakowałyśmy się do samochodu i ruszyłyśmy w stronę mojego hotelu. Zaczął mnie z nerwów boleć brzuch. Spojrzałam na moje dłonie. Trzęsły się co najmniej tak, jakbym zaraz miała pierwszy raz w życiu lecieć samolotem.
- Baw się dobrze, ale nie przesadzaj, co - pocałowała mnie w policzek - Spadaj wariatko!
- Na razie stara! - rzuciłam i wyszłam z auta. Pod hotelem stała mała grupka dziewczyn. Strzelam, że Bruno już tu jest. Postanowiłam, że nie będę sie tam pchała i zabierała mu resztki tlenu. Wyciągnęłam telefon i wybrałam jego numer, po czym napisałam do niego SMS-a.
Ja: Jak już uwolnisz się z sideł fanek, to stoję obok tarasu ;).
Chwilę później dostrzegłam, że zawiedzione i zarazem podekscytowane dziewczyny rozchodzą się. Zza samochodu, który zaparkował przede mną wyłoniła się jego uśmiechnięta twarz. Odwzajemniam uśmiech i podeszłam do niego.
- Hej, Stella. Miło Cię widzieć - rzekł do mnie Bruno i przytulił. Nie chciałam zachowywać się jak fanka podniecona samym faktem, że on stoi przede mną, a co dopiero mnie przytula. Chciałam zachowywać się jak "normalna" osoba, która wybrała się na obiad ze znajomym. Poznanym wczoraj na koncernie. Jego koncercie.
- Hej. Mi też miło Cię widzieć - odpowiedziałam. - To gdzie masz zamiar mnie zabrać? - zapytałam, a szeroki uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Zobaczysz - puścił mnie mnie oczko i ruszyliśmy ulicami Los Angeles.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top