Wybory
Najpierw dało się słyszeć pomruki, które chwilę później przeszły w coraz głośniejsze oraz szybsze oddechy. Szelest materiału, a zaraz po nim cisza, która została rozdarta przez jęk. Głęboki, gardłowy. Jęk, który powtórzył się ponownie, tym razem pomieszany z urwanym oddechem oraz odgłosem ciała uderzającego o ciało.
Jej ruchy przyspieszyły. Niebieskie światło fluerowej lampy zmieniło jej rude włosy na czarne. Gdy kochanek złapał ją za biodra, wsuwając się jeszcze głębiej, odrzuciła głowę do tyłu, oddając się przyjemności. Szybciej i szybciej, mocniej. Zatraciła się przez moment w pasji oraz pożądaniu. Od bardzo dawna nie czuła tego, co teraz. Seks z tym ogromnym mężczyzną obudził w niej iskrę, która zdawała się martwa od dawna. Przez krótką chwilę żałowała, że musi go zabić.
Ta chwila jednak minęła wraz z zimnym i kłującym impulsem, który przeszył jej myśli. Z półprzymkniętych powiek spojrzała na jego przystojną twarz, próbując zapamiętać tego, który jako nieliczny dał jej coś więcej poza zimną rutyną oraz nienawiścią, która paliła się w jej sercu coraz mocniej i mocniej. Jej ogromny kochanek miał zamknięte oczy, a przez jego twarz przebiegały spazmy rozkoszy. Zaczęła poruszać się jeszcze szybciej, napierając na jego ciało z siłą znacznie większą, niż mogłaby pochodzić od kogoś tak drobnego. Nawet jeśli jej kochanek poczuł tę różnicę, to przyjemność jej mokrego ognia musiała stępić jego uwagę.
Powoli, wyćwiczonym wielokrotnie ruchem uniosła dłonie do włosów, zamykając oczy. Zimny impuls stał się wręcz obezwładniający, gdy poczuła, jak jej paznokcie zostają rozerwane przez długie, mocne szpony, a zęby stają się dłuższe oraz ostre. Teraz zostało tylko uderzyć. Rozerwać gardło kochanka okrutnymi szponami, a potem wbić się zębami w jego ciało, pijąc krew i życie. Tak było zawsze, tak miało być. Otworzyła oczy, by po raz ostatni rzucić okiem na jego przystojną twarz, by spróbować zapamiętać.
Choć raz. Ten jeden raz.
Jej ciało zamarło w szoku, świat zwolnił. Mężczyzna miał otwarte oczy, świdrując ją wzrokiem z taką intensywnością, jakby chciał wejrzeć w głąb tego, co zostało z jej ducha. Jego oczy... Jego oczy nie należały do człowieka. Intensywny miodowo-żółty kolor, który jako dziecko wielokrotnie widziała u zwierząt czających się w głębi lasu. Wilk, pomyślała. Czas zaczął znowu płynąć, a szok, który przez tę chwilę zawładnął jej ciałem, został zastąpiony ryczącym impulsem, by zabić.
Nie miała najmniejszej szansy.
Mężczyzna ruchem tak szybkim, że jej wzrok nie był w stanie nadążyć, złapał ją za nadgarstki, a potem gwałtownie przyciągnął jej ciało do siebie, uderzając czołem w jej twarz. Świat wybuchł.
Zaskoczenie i ból były tak intensywne, że dopiero po chwili zorientowała się, że nie siedzi już na jego biodrach, a leży pod ścianą pokoju. Próbowała usiąść, ale jej ciało nie słuchało. Mogła tylko z przerażeniem patrzeć, jak jej oprawca siedzi na krawędzi łóżka, łypiąc na nią wilczymi oczami. Czuła krew, która zbierała się w jej ustach, a gdy przesunęła językiem po zębach, wyczuła brak co najmniej kilku z nich. Panika rozdarła jej umysł. Ponownie próbowała się poruszyć, ale jej ciało było jak z kamienia.
— Masz złamany kręgosłup. Zajmie trochę czasu, zanim znowu będziesz mogła się ruszać — ton jego głosu był spokojny. Nie dało się w nim wyczuć wrogości.
Najdziwniejsze było to, że nie czuła bólu. Żadnego. Nigdy nie sądziła, że umieranie może być tak bezbolesne. Po tym wszystkim, co zrobiła, po tej całej krwi, którą przelała, fakt, że umierała nie czując nic, wydawał się... oszustwem.
Jej ogromny kochanek siedział bez ruchu, patrząc na nią tymi nieludzkimi oczyma. W jego spojrzeniu nie dostrzegła strachu, pogardy czy nienawiści. Zamiast tego miała wrażenie, że patrzy na nią ze współczuciem.
— Spróbuj coś powiedzieć, twoje zdolności regeneracyjne powinny już naprawić część uszkodzeń.
Zaskoczona jego słowami, spróbowała najpierw poruszyć palcami. Przez chwilę nic się nie działo, aż nagle poczuła drganie. Ruchem, który wydawał się trwać wieczność, odchyliła głowę i splunęła krwią, krztusząc się przy tym i kaszląc.
— Czy ja umrę? — zapytała słabym, zachrypniętym głosem.
— Umarłaś jakiś czas temu. Twoje ciało potrzebuje regularnego dostępu do energii, by nie zacząć się rozpadać. Impuls do zabijania, który czujesz, połączony z głodem krwi oraz seksu, są niczym innym jak próbą oszukania czasu, którego już nie masz — spokojnym, niemalże akademickim tonem rzucił ogromny mężczyzna.
Przez chwilę wpatrywała się w niego zszokowana, by po chwili zamknąć oczy. Poczuła łzy cieknące po policzkach. Nie chciała, tak bardzo nie chciała wierzyć w jego słowa, ale w głębi duszy, albo tego, co z niej zostało, wiedziała, że ma rację. Przez cały ten czas służenia Madam czuła, że wszystko, czym karmił ją Zakon... Wszystkie te słowa o zemście na oprawcach, o wiecznej radości po skończeniu służby, gdzie seks, krew i wolność będą nagrodą. Wszystko to było kłamstwem. Zacisnęła powieki mocniej, próbując wymazać obraz twarzy, zmasakrowanych ciał, żyć, które odebrała, i ludzkich potworów, których używała, by wzmacniać moc i potęgę zakonu.
Zapomnienie nie przychodziło. Zamiast tego czuła się coraz bardziej zbrukana, winna. Chciała umrzeć, zapłacić za cały ten ból, który pomogła stworzyć.
Gdy otworzyła oczy, jej kochanek nadal siedział w tym samym miejscu, patrząc jej w oczy z tym samym współczuciem.
— Jestem potworem — powiedziała słabym głosem.
— Tak, jesteś. Ale masz jeszcze szansę, ostatnią iskrę nadziei na odpokutowanie swoich win. Nie sprawisz, że cierpienie, które zadałaś, zniknie, ale możesz pomóc mi w zatrzymaniu Madam — tembr jego głosu zmienił się. Nie było już w nim spokoju. Zamiast tego jego ton przypominał zduszony warkot bestii tuż przed atakiem.
— Kim jesteś, skąd tyle o mnie wiesz? — zapytała, siadając prosto. Mogła już poruszać rękoma oraz górną partią ciała, ale nogi nadal były zimne. Martwe.
— Jestem potworem, tak jak ty — odpowiedział jej kochanek, prostując się płynnym ruchem.
Mimo poczucia winy, które coraz mocniej drążyło jej umysł, oraz świadomości zbliżającego się końca, nie potrafiła oderwać wzroku od mężczyzny, który sam siebie określał mianem potwora. Kiedy jednym płynnym ruchem wyprostował się na całą wysokość, nie potrafiła, nie chciała oderwać od niego wzroku.
Dobrze ponad dwa metry wzrostu, ciało złożone z twardych mięśni oraz niezliczonych blizn, które pokrywały jego ramiona, brzuch, a nawet szyję. Widząc je, zrozumiała, że ma przed sobą kogoś, kto stoczył niezliczoną ilość bitew. Kogoś, kto krwawił, cierpiał. Zabijał.
Na swojej drodze spotkała mężczyzn, którzy również nosili piętna wojny, ale ich oczy zawsze były zimne. Martwe. Nieludzkie spojrzenie jej kochanka miało w sobie płomień życia, przygaszony przez mgłę smutku.
Kochanek przeszedł kilka kroków w stronę ogromnego okna, które zdobiło przeciwległą ścianę. Światło małej fluerowej lampy wydobywało zarys kunsztownych mebli z ciemności, ale dopiero blask księżyca, który wypłynął zza chmur na nocnym niebie, nadał mahoniom oraz srebrnym okuciom eterycznej delikatności.
Stał bez ruchu, z dłonią opartą o szybę. Przez moment, dosłownie mgnienie, kurtyzanie wydawało się, że widzi, jak światło księżyca poruszyło się nieznacznie, jakby lgnąc do postaci jej kochanka.
W ułamku sekundy wrażenie to znikło, a mężczyzna odwrócił się ponownie, skupiając na niej swoje nieludzkie spojrzenie. Spojrzenie, które teraz wyrażało czystą determinację. Zrozumiała, że właśnie od tego momentu współczucie, które widziała wcześniej, zniknęło. Mężczyzna zamienił się z kochanka w kogoś innego, w kogoś, kto właśnie zaczął polowanie. Mimo że rysy jego twarzy nie zmieniły się, kurtyzana miała wrażenie, że pod skórą czai się bestia. Głodna krwi oraz przemocy. Ta przemiana wstrząsnęła nią na tyle, że chciała zerwać się do biegu, spróbować uciec, oddalić się od tego przerażającego mężczyzny.
Widząc błysk w jego nieludzkich oczach, zdała sobie sprawę, że mężczyzna miał rację. Był potworem.
— Twoje ciało nie zregeneruje się wystarczająco, żebyś mogła chodzić, a o bieganiu nie wspominając — powiedział, robiąc kilka kroków w jej stronę. Nawet jego głos uległ zmianie, brzmiał niczym stłumiony warkot. — Na początku planowałem zabić cię zaraz po tym, kiedy odkryłem, kim jesteś. Masz na swoich rękach wystarczająco dużo krwi, żeby potraktować cię jak każdego innego złodzieja życia.
Kurtyzana szarpnęła się ponownie, słysząc ten nieludzki ton oraz słowa, które wybrzmiały w jej uszach niczym krzyk. Pojęła, że to nie ona złapała go w pułapkę, tak jak wielu innych przed nim, ale to on był tutaj myśliwym. Wiedział, kim jest, kiedy szedł z nią do łóżka. Mimo to zaryzykował swoim życiem.
— Dlaczego nie zabiłeś mnie od razu, jak planowałeś na początku? — zapytała zduszonym głosem.
Przez kilka chwil jego spojrzenie znowu stało się ludzkie, znowu widziała coś na kształt współczucia pośród złota i czerni jego oczu.
— Chłopiec — odparł jej kochanek.
— Nie rozumiem — rzuciła kurtyzana. Jej ciało zalało przerażenie. Myśli podążyły do spotkania z Tanisem dziś rano. Miała wrażenie, że jej klatka piersiowa została nagle ściśnięta przez niewidzialną siłę.
— Podążyłem za tobą, kiedy wyszłaś z domu księgowego, którego zabiłaś dziś rano — wyjaśnił. — Pewnie nie zwróciłbym na ciebie uwagi, gdyby nie to, że twoje ciało wręcz cuchnęło krwią. Suk'bahn śmierdzą w ten sposób zawsze zaraz po odebraniu komuś energii życia. Cuchniecie niczym chodzący grób. Większość ludzi nie jest w stanie pojąć, dlaczego czasami czują się nieswojo w obecności potworów twojego rodzaju, ale ja wiem. Kiedy wyczułem twój zapach, byłem właśnie w drodze do portu, żeby złapać statek. Nie byłaś zbyt uważna, nawet nie sprawdzałaś, czy ktoś za tobą idzie. Na początku chciałem złapać cię w jednej z uliczek przylegających do pustego magazynu. Wystarczyłoby tylko złamać ci kark, później wypytać i zabić.
Ton jego głosu nie zmienił się nawet o jotę, kiedy opowiadał to wszystko. Mimo swojej natury, tego czym była, krwi, którą przelała, słysząc jego beznamiętny, zimny głos, poczuła lodowaty dreszcz przerażenia. Wiedziała, że stoi przed nią śmierć. Nieustępliwa, nieubłagana.
— Już miałem wykonać swój ruch, kiedy usłyszałem szybkie kroki, a zaraz po nich dźwięk głosu — kontynuował.
— Tanis — wyszeptała Suk'bahn. — Ma na imię Tanis — dodała już głośniej.
Mężczyzna zamilkł na moment, taksując ją uważnym spojrzeniem. Ponownie zniknęła gdzieś bestia, a w jego oczach pojawił się błysk ciekawości, który znikł niemal natychmiast.
— Zobaczyłem, jak rozmawiasz z tym chłopcem. Nie mógł mieć więcej niż dziesięć lat, a jednak był w stanie wytrzymać w twojej obecności. Śmiał się z twoich słów i nie wykazywał żadnych oznak odrzucenia.
— Nie rozumiem — rzuciła gwałtownie. — Dlaczego moje towarzystwo miałoby mieć jakikolwiek wpływ na Tanisa? Nikt o nim nie wie, przysięgam! — krzyknęła, próbując się podnieść.
Mężczyzna ze spokojem patrzył na jej próby, które zakończyły się niepowodzeniem.
— Dzieci są szczególnie wrażliwe na istoty takie jak ty — wyjaśnił. — Sama obecność zbrukanej duszy sprawia, że ich niewinność, ich pierwotna energia, zostaje zakłócona. To przejawia się zazwyczaj gorączką, wymiotami, a w ekstremalnych przypadkach nawet nagłą śmiercią. Ta wrażliwość zanika podczas procesu dorastania. Kiedy się rozstaliście, a chłopiec pobiegł do starego sklepu mieszczącego się niedaleko, podążyłem za nim.
— Nie — wyszeptała. — Błagam cię, cokolwiek się stało, czymkolwiek jestem, on nie jest odpowiedzialny za moje zbrodnie — po jej twarzy pociekły łzy, a ręce zaczęły trząść się w spazmach.
Mężczyzna przez długi moment milczał. Próbowała coś wyczytać z jego twarzy. W głowie pojawiły jej się wizje tego, co mogło się stać chłopcu.
Milczenie stało się torturą. Mężczyzna skrzyżował ramiona na piersi i dalej świdrował wzrokiem Suk'bahn.
— Co mu zrobiłeś?! — wrzasnęła kurtyzana, próbując ponownie poruszyć nogami.
Nagle poczuła szarpnięcie. Jej ciało wygięło się w łuk, a przez mięśnie fala za falą przeszło drżenie, które szybko zmieniło się w agonię. Zwinęła się w kłębek na podłodze, pojękując cicho. Pomimo bólu mogła myśleć tylko o Tanisie. Łzy pociekły jej po policzkach, gdy drżąc z bólu uniosła głowę, by napotkać spojrzenie mężczyzny, który usiadł naprzeciwko niej.
— Chłopcu nic nie jest. Wręcz przeciwnie. Zadbałem o to, żeby przenieść jego oraz jego rodzinę w bezpieczne miejsce. Z dala od ciebie. Tanis jest niezwykły. Bez żadnego szkolenia instynktownie potrafił wytworzyć rodzaj bariery energetycznej, która w jakiś sposób niweluje ciemność płynącą w twoim ciele. Nie wiem, kim albo czym jest ten chłopiec, ale jego wyjątkowa moc sprawia, że stał się celem dla każdego mrocznego, który odkryje jego sekret — powiedział mężczyzna, marszcząc brwi w zadumie. — Nie tylko on jest tu zagadką — dodał po chwili, łapiąc kurtyzanę za nadgarstek.
Suk'bahn zamknęła oczy, słysząc słowa kochanka. Nie miała żadnych podstaw, by mu ufać albo wierzyć w jego słowa, ale gdzieś w głębi tego, co zostało z jej duszy, wiedziała, że mężczyzna mówi prawdę. Pomimo bólu, który raz za razem przeszywał jej ciało, poczuła ulgę. Tanis był bezpieczny. Wraz z rodziną znajdował się daleko od niej. Od jej świata pełnego krwi i śmierci. Wiedziała, że umrze, nawet bez słów kochanka czuła, jak z każdą chwilą ciemność w jej wnętrzu staje się coraz bardziej paląca. Niczym fale przyboju mrok, który był jej częścią, uderzał w bariery jej umysłu. Kiedy tylko straci panowanie nad sobą, a zło do reszty ją pochłonie, mężczyzna zabije ją bez litości.
Tak właśnie powinno być, pomyślała. Powinna umrzeć jako potwór, którym się stała. Po jej policzkach znowu potoczyły się łzy.
Nagle poczuła na swojej skórze delikatny dotyk. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, jak mężczyzna powoli ociera jej łzy koniuszkami palców. Jego oczy, mimo tego nieludzkiego koloru, znowu były pełne współczucia.
— Nie tylko Tanis jest wyjątkowy — rzekł kochanek, podnosząc się z podłogi.
W kilka kroków znalazł się przy sofie, na której rzucił swój płaszcz, kiedy namiętność pochłonęła ich na początku spotkania. Po chwili wrócił do niej i ponownie usiadł blisko. W swojej ogromnej dłoni miał coś niezwykłego. Kurtyzana nie mogła oderwać wzroku od czegoś, co wyglądem przypominało szklaną łzę o ciemnoczerwonym kolorze, który u spodu przechodził w jasnoniebieski. Po całej powierzchni łzy wiły się zawiłe wzory z czegoś, co przypominało złoty łańcuch o bardzo drobnych oczkach.
Suk'bahn czuła, jak całe jej jestestwo w jakiś sposób ciągnie w stronę łzy. Ten zew był tak przemożny, że niemalże sięgnęła ręką, by jej dotknąć. Przez chwilę oderwała wzrok od kamienia, a gdy spojrzała na twarz mężczyzny, zamarła.
— Ja... Ja wiem, kim jesteś — powiedziała. Jej głos pełen był przerażenia, jakby na nowo zobaczyła swojego kochanka. Jakby wszystko to, co się wydarzyło, nie miało miejsca. Jej ciało wręcz cuchnęło strachem.
Mężczyzna uniósł brwi w niemym pytaniu.
— Widziałam cię... Widziałam twój obraz w jednej z ksiąg, jakie Madam miała w swoim leżu. Jakiś czas temu musiałam odwiedzić Madam, by bezpośrednio od niej otrzymać imię następnego celu. To było tak niezwykłe wydarzenie dla mnie, że przybyłam wcześniej. Jedna z sióstr wprowadziła mnie wprowadziła mnie do komnat Madam, a tam, by się uspokoić, zaczęłam przeglądać księgi, które miała na półkach. W jednej z nich widziałam twoją podobiznę oraz coś, co wyglądało jak rysunek klejnotu, który masz w dłoni... Madam była tego dnia w znakomitym humorze, więc gdy nakryła mnie na myszkowaniu w jej księgach, na moje pytanie, dlaczego trzyma w swoich zbiorach księgę o mężczyźnie, opowiedziała mi krótko o jej nieubłaganym i nieustępliwym wrogu, który wielokrotnie krzyżował jej plany. O mężczyźnie, który ma na rękach krew tysięcy jej sług.
Głos kurtyzany przeszedł w szept. — Madam nazwała cię Brunatny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top