Konstrukcja [S3-70, M3-70]

   Nie mam pojęcia co robię, więc macie ff w uniwersum Fallout. Plus łączone rzeczywistości. Huh. Nic się nie dzieje w sumie, więc tego, nie musicie się do niego nawet zabierać.
   Oczywiste chyba jest, że samo uniwersum nie należy do mnie, yada yada.



   Lekki uśmiech błąkał mu się po twarzy. Oczy wpatrzone gdzieś przed siebie, ale nadal tak czujne jak zawsze. Mimo to kąciki ust miał lekko uniesione.
   - Czy to... ma? Tak być? - zapytała wreszcie S3-70, poprawiając to, jak biały pistolet leżał jej w rękach.
   M3-70 spojrzał w jej stronę, nieuchwytny uśmieszek nadal gdzieś tam był.
   - O co pytasz?
  - No... uh. To. - Uniosła swoje kąciki ust palcami, nadal patrząc na niego tak samo obojętnym wzrokiem co zawsze. - Nigdy nie widziałam czegoś takiego u innych.
  - Innych... łowczych, to znaczy? - sprostował M3 i przestał się uśmiechać. Twarz miał teraz taką jak cała reszta.
  - Tak. Nie widziałam tego u żadnego. Wierzę... Wiem. Że mamy ku temu powody - potwierdziła.
   Zapadła cisza. Nie ciężka, ale może trochę nieprzyjemna. M3 błądził palcami po czerwonych częściach karabinu. Patrzył prosto na niego, ale tak naprawdę go nie widział. Myślał. To chyba też źle, prawda?
   - Jeśli tak... - zaczął wreszcie powoli. - To zakładam, że u was nie...
   - U nas nie...? - S3 nieznacznie uniosła jedną brew.
   - Nie... przeprowadzali tego samego, co u nas. Z drugiej strony - ciągnął zanim kobieta zdążyła znów zadać jakieś pytanie. - Z tego co wiem, jestem osobistym projektem jednego z naukowców, doktora Marcusa.
   Spojrzał na nią i widząc jej wyczekujący, przynajmniej jak na kogoś jej rodzaju, wzrok, dodał:
   - Dla ciebie to... doktor Martha. Tak?
   - Ach.
   - Nie do końca wiem, jak to wyglądało. Ale tak mi powiedziano. Że jestem jego prywatnym projektem. Myślę, że... Coś poszło nie tak. Nie jestem jaki byłem przed szkoleniem. Taki jak byłem po też nie. Jestem gdzieś pomiędzy. Czasem bardziej tak, czasem bardziej tak. Ani ja, ani on nie zgłosiliśmy tego do BNS. On boi się konsekwencji. Ja... czuję się dobrze z tym jak jest.
   Znowu zapadła cisza. M3-70 miał wrażenie, jakby jedną z niewielu negatywnych cech jakie posiadał było właśnie mówienie za dużo.
   - Jesteś bardzo rozmowny jak na łowczego - stwierdziła wreszcie S3, potwierdzając jego podejrzenia.
   Zatrzymał się gwałtownie i wbił wzrok w ziemię. Ten sam uśmieszek znów błądził mu po twarzy, tym razem nieco bardziej szyderczo.
   - Ty też. Nie uważasz? - Spojrzał na nią, odsłaniając na chwilę białe zęby.
   - Słucham...? - S3 uniosła jedną brew pytająco.
   - Też jesteś bardzo rozmowna. Może nie tutaj, nie przy innych swojego rodzaju. - M3 odwrócił głowę w stronę częściowo zrujnowanego budynku. - Ale są... - zatrzymał się na chwilę, jakby zastanawiając się jakiego słowa użyć. - ... ludzie. Przy których nie boisz się mówić. Prawda?
   S3-70 poruszyła się nerwowo i rozejrzała dyskretnie. Pusto. Żadnych ludzi, syntków, żadnych ptaków. Tylko jakiś błotniak kilkadziesiąt metrów od nich.
   - Dlaczego o tym mówisz? - zapytała, odwracając się do mężczyzny.
   - Pytałaś. - M3-70 wzruszył ramionami.
   - Pytałam skąd ten uśmiech.
   - Czyli o rozmowność nie pytałaś?
   - Nie przypominam sobie.
   - Ach.
   Więcej nic nie mówili. Patrzyli każde w swoją stronę. M3 gdzieś nad budynek, mrużąc oczy, jakby chciał coś dojrzeć, a S3 w stronę rozbitego na moście statku. Coś hałasowało w rzece niedaleko. Poza tym kompletna cisza. Znowu.
   Mężczyzna odkaszlnął i odwrócił się.
   - Powinienem już iść. Doktor Marcus pewnie mnie oczekuje - powiedział.
   - Czekaj - powiedziała S3-70 szybko, prostując się. - Jeśli ta rozmowa zostanie między nami... to mam kilka pytań.
   - Byle szybko.
   - Czy... czy ty czujesz? Znaczy, czy możesz to okazywać?
   M3 zawahał się.
   - Powiedzmy. Mam na to pozwolenie, dopóki nie wpływa to na moją efektywność w pracy.
   - Rozumiem...
   S3 spojrzała w dół, nie odzywając się, chociaż chciała. Drugi łowczy delikatnie postukał dwoma palcami w wierzch nadgarstka.
   - Naprawdę mam ważniejsze rzeczy do roboty.
   - Oczywiście. Potrzebuję jeszcze chwili, żeby znaleźć słowa.
   Oboje znów stali w ciszy, przerywanej odgłosem ciężkiego buta grzebiącego w poniszczonym chodniku.
   - Skoro... możesz czuć. To... powiedz mi. Czy myślisz że... jest taka szansa, taka możliwość... czy to możliwe, że... żeby łowczy mógł... - Słowa stanęły jej w gardle. Czy mogła to powiedzieć? Czy będąc tym, kim, czym, była, mogła użyć tych słów? Czy to było dozwolone? Czy to nie było sprzeczne ze wszystkim za czym stała całe swoje istnienie?
   - Czy? - starał się zmusić ją do skończenia zdania M3.
   - Czy to możliwe, żeby łowczy pokochał innego łowczego? - wypaliła wreszcie kobieta, zaciskając dłoń na broni. Nie tą z palcem na spuście.
   Mężczyzna zaśmiał się. Najpierw pod nosem, a potem głośniej. Miał zaskakująco nieprzyjemny śmiech. Mówiąc w prost, był po prostu brzydki. Głośny i nieopanowany. Zakończył się głębokim westchnięciem, przerywanym cichym, niskim chichotem.
   - To poważne pytanie, prawda? - upewnił się i wyprostował. - Nie wiem. Sam nigdy nie czułem tego do innego łowczego. Będziesz musiała się dowiedzieć na własnej skórze.
   Uśmiechnął się do niej, jakby drwiąco. Chociaż z tego co S3 widziała do tamtego czasu, może tylko w ten sposób potrafił się uśmiechać.
   Potem zniknął w niebieskim rozbłysku, zostawiając S3-70 samą z jedynym sekretem, jaki kiedykolwiek miała przed Instytutem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top