Rozdział trzeci
Ryan
Jechałem jak szalony ulicami San Francisco. Chciałem zdążyć do kancelarii Petera, zanim pojawi się Florence Larson. Nie spodziewałem się, że prawniczka, którą mi zaproponował, będzie tak skromna, w jakiś sposób nieśmiała i taka młoda. Byłem pewien, że podsunie mi jakąś ryczącą pięćdziesiątkę.
A tu taka niespodzianka.
Jak tylko wyszedłem poprzedniego dnia z sali konferencyjnej, natychmiast wykonałem telefon o przedłużeniu pobytu. W Los Angeles miałem ojca i Nika, którzy pilnowali interesów, więc nie musiałem się spieszyć.
Florence…
Peter wypowiadał się na jej temat w samych superlatywach. Dał słowo, że była dokładnie tym, kogo szukałem i potrzebowałem. Po jednym rzucie na nią okiem mogłem śmiało powiedzieć, że posiadała zdecydowanie więcej pozytywnych cech, jakich oczekiwałem po wspólniczce. Pomijając oczywiście najbardziej istotne czynniki, jakimi było ukończenie Harvardu z wyróżnieniem, czy wiele wygranych spraw, mogłem do nich dorzucić długie nogi, młody wiek, zgrabny tyłek i piersi. Kobieta idealna. Zero botoksu, a przynajmniej nic na co zwróciłbym uwagę, sztucznych paznokci przypominających szpony, tlenionych włosów, które w LA najwyraźniej były jakimś hitem. Sama natura, która aż się prosiła, by położyć na niej swoje łapska.
Musiałem szybko rozproszyć niepożądane myśli. Wziąłem telefon i wybrałem numer do Nika.
— Co jest, szefie? — Usłyszałem.
— Coś się dzieje?
— Absolutnie nic. Cisza i spokój. Chyba nie musisz się spieszyć.
W tle słyszałem uderzające o siebie bile, dlatego podejrzewałam, iż siedzą wszyscy w barze.
— Sam jeszcze nie wiem, kiedy wrócę — przyznałem. Skręciłem gwałtownie w prawo, wjeżdżając na podziemny parking. — Matka mnie prawdopodobnie za to zabije, bo miałem zjawić się u nich jutro na obiedzie.
— Ja martwiłbym się bardziej twoją babką. — Zaśmiał się głośno. Taaa, chyba miał rację. Będę musiał się po powrocie wykosztować, żeby je jakoś udobruchać. — A jak twoja wspólniczka? — Zaciekawił się.
— Jeszcze nią nie jest. Czekam na odpowiedź — szybko wyjaśniłem. — Ale musiałbyś ją widzieć.
— Ciszej barany! Ja tu ważną rozmowę przeprowadzam! — warknął do towarzyszy. — Tak dobrze?
— Powiem ci tylko, że utrzymanie przy niej fiuta w spodniach będzie wyzwaniem życia.
Roześmiał się głośno. Znał mnie praktycznie na wylot, więc wiedział, że lubiłem towarzystwo pięknych kobiet i raczej żadnej nie przepuszczałem, jeśli wpadała mi w oko. Tym razem miało być inaczej. Musiałem odpuścić, jeśli życie było mi miłe. Gdybym choćby pomyślał o zaciągnięciu jej do łóżka, Peter by mnie zamordował. W tej kwestii wyraził się jasno.
— No to współczuję.
— Sam sobie współczuję. — Sapnąłem zirytowany. — Dobra. Kończę, bo dotarłem właśnie do kancelarii. Masz mnie o wszystkim informować. — Nie było w tym ani krzty prośby.
— Oczywiście.
Zaparkowałem wóz niedaleko windy. Kiedy wysiadłem, rozejrzałem się w poszukiwaniu białego Audi. Tak. Wiedziałem, czym jeździła, gdzie i z kim mieszkała, jakbym chciał, wiedziałbym nawet, jaki był jej ulubiony kolor czy potrawa. Peter nie był jakoś szczególnie dyskretny, gdy go o nią spytałem.
Niestety nie było jeszcze Florence.
Wszedłem do windy i wcisnąłem trzydziesty trzeci numerek. Jedno musiałem przyznać, kancelaria na takiej wysokości miała swoje plusy, a jednym z nich była panorama San Francisco.
— Dzień dobry, panie Wright — przywitała mnie sekretarka.
Uśmiechała się kokieteryjnie.
— Witaj. — Podszedłem. Oparłem przedramiona na wysokim kontuarze. — Peter już jest?
Zakręciła pasmo włosów na palec. Bawiła się nim, jawnie flirtując ze mną.
— Przyszedł jakąś godzinę temu. — Zamrugała swoimi długimi, sztucznymi rzęsami. Nie było opcji, żeby to były naturalne.
— A panna Larson?
— Flo? — Zdziwiła się. Sam nie wiedziałem, dlaczego o nią zapytałem. — Yyy, nie. Nie widziałam jej jeszcze. — Jej zmieszanie długo nie trwało. Rzekłbym nawet, iż przeszła do ataku. Wyprostowała się, eksponując duży biust. Zarzuciła włosy za ramiona. Oblizała wargi pomalowane czerwoną szminką. — Jeśli potrzebuje pan w czymś pomocy, chętnie ją udzielę.
Przejechała palcem wzdłuż przedziałka między piersiami. Nie powiem, że mój fiut na to nie zareagował.
— Mówimy o jakiejkolwiek pomocy? — Wolałem się upewnić.
— O każdej — potwierdziła.
Pochyliłem się, sięgając po pustą kartkę i długopis. Zapisałem adres hotelu, w którym się zatrzymałem. W tym momencie utwierdziłem się w przekonaniu, iż odmowa Peterowi, by przyjechać do niego, była najlepszą decyzją, jaką mogłem podjąć. Przesunąłem pamier w jej stronę. Uśmiech na jej twarzy, kiedy przeczytała, to co zapisałem, dał mi znać, że myśleliśmy dokładnie o tym samym.
— Po dziewiętnastej będę już wolny — poinformowałem ją.
— Jestem bardziej niż pewna, że będzie pan wtedy bardzo zajęty. — Puściła mi oczko.
— W takim razie do zobaczenia.
Rzuciłem na nią ostatni raz okiem. Była piękną kobietą, bo z całą pewnością nie można było powiedzieć o niej inaczej. Jednak sposób zachowania i strój, zbyt frywolny, jak na kancelarię prawną, przypisywały jej dodatkową cechę — łatwa. Obcisła sukienka, którą miała na sobie, nawet nie sięgała kolan. Dekolt więcej odsłaniał, niż zasłaniał. Podobało mi się to, ale byłem zaskoczony, że Peter nie miał nic przeciwko. Zawsze przestrzegał dress code’u.
— Z całą pewnością.
Odepchnąłem się od kontuaru. Przemierzyłem długość korytarza. Dotarłem do biura Petera i nie zastanawiając się nawet czy nie ma klientów oraz pomimo próby zatrzymania mnie przez jego asystentkę, wszedłem bez pukania.
Siedział na sofie. Czytał gazetę, popijając kawę. Spojrzał na mnie spod okularów.
— Przepraszam, panie Wright. — Obróciłem się. Za mną stała jego asystentka. — Mówiłam…
— Nic się nie stało, Andreo. — Odłożył gazetę na niewielki stolik przed nim. Skinęła głową i wyszła. — Możesz się nie zachowywać, jakbyś był w barze?
— Jestem szczerze zaskoczony, że akurat mi to mówisz.
Usiadłem obok niego. Czułem się komfortowo, ponieważ biuro Petera, jako jedynie, nie posiadało szklanej ściany, więc było całkowicie zamknięte dla ciekawskich oczu.
— Akurat tobie? Co przez to rozumiesz? — spytał.
— Widziałeś dziś sekretarkę na recepcji? — Uniósł brew. — Ten jej strój bardziej pasuje na imprezę niż do pracy w renomowanej kancelarii.
— Jak już otworzysz swoją, gówniarzu, to tam ustalaj zasady. — Roześmiał się. — Dopóki Jess wypełnia wyznaczone obowiązki, nie mam nic do jej stroju. A uwież mi, jest świetna w tym, co robi. — Zważywszy na wieczorne plany, mam taką nadzieję, pomyślałem. — Poza tym, jej dzisiejszy strój nie jest wyzywający.
— Przyznaj się, że nie masz nic przeciwko, bo lubisz gapić się na jej cycki i nogi.
— Nie mam nic na swoją obronę. — Uniósł ręce, jakby się poddawał. Stary zbereźnik. — Lubię otaczać się pięknymi kobietami. Nie ma w tym nic złego.
— Nie, dopóki nie wyglądacie razem jak dziadek z wnuczką. — Zdzielił mnie w głowę. Potarłem obolałe miejsce. — Cholera! — warknąłem. — Ile ty masz lat?
— Więcej od ciebie, dlatego mam prawo jebnąć cię za gadanie bzdur.
Przez moment utrzymywaliśmy powagę, aż oboje się roześmialiśmy.
Miewałem dni, kiedy brakowało mi go w Los Angeles. Wyprowadził się stamtąd po śmierci swojej żony, a mojej babki. Miałem wtedy dwanaście lat i niespecjalnie pamiętam tamten okres. Nigdy nie był jedynie dziadkiem. Peter to bardziej kumpel, do którego można przyjść z każdym problemem. Wiele razy słyszałem od matki, że jestem do niego podobny; tak samo uparty, lekkomyślny, podejmujący decyzje pod wpływem chwili, traktujący kobiety przedmiotowo. Dla niej te cechy dyskwalifikują mnie, by być dobrym mężem, ale ja o ożenku nawet nie myślałem i nie zamierzam myśleć.
— Chcesz whisky? — spytałem. Oczywiście, że chciał. Lubił ją tak samo, jak ja lub ja tak jak on. Kolejna łącząca nas cecha. Wstałem z sofy. Podszedłem do komody, na której stała karafka. — Myślisz, że się zgodzi?
— Kto i na co? — Brzmiał tak, jakby faktycznie nie wiedział.
— Larson.
Chwyciłem dwie napełnione whisky szklanki i wróciłem na miejsce. Jedną podałem Peterowi.
— Ciężko stwierdzić. — Westchnął. — Flo jest mądrą kobietą. Nigdy nie korzystała z mojej pomocy i to może być powodem odmowy.
— Nie rozumiem. — Wziąłem łyk alkoholu, który spowodował przyjemne ciepło w przełyku.
— Nie będzie chciała, żeby mówiono, że jest przeze mnie protegowana.
— Przecież, nawet jeśli będą gadać, to jej tu już nie będzie. — Zauważyłem. — Czekaj! A faworyzujesz ją?
— Oczywiście, że tak. — Roześmiał się. — Byłbym głupcem, nie robiąc tego. Jest dla mnie jak córka.
— Chyba wnuczka. — Kolejny raz uderzył mnie w potylicę.
— Jeszcze raz usłyszę przytyk na temat mojego wieku, to cię wydziedziczę. — Pogroził mi jak małemu dziecku.
— A uwzględniłeś mnie w testamencie? — Zaciekawiłem się.
— Dowiesz się dopiero, jak kopnę w kalendarz.
— Czyli niedługo.
Udało mi się uchylić przed kolejnym ciosem. Mogłem pozwolić sobie na takie gadanie. Wiedział, że to tylko żarty.
Miło było spędzać czas na swobodnych rozmowach, jednak moja wizyta w San Francisco wiązała się również z interesami. Oboje wiedzieliśmy, że rozmowa na ich temat w końcu nastąpi, niestety żaden z nas nie miał na nią ochoty. Moją głowę zaprzątały myśli o pięknej przyszłej wspólniczce. Tak bardzo, jak chciałem zobaczyć ją w swoim łóżku, tak bardzo było to niemożliwe. Żadna kobieta nie mogła zagościć na dłużej w moim życiu. Samotność była mi pisana. I trzymałem się tego przez trzydzieści jeden lat. Separowałem każdą bez wyjątku. Aż jej nie zobaczyłem. Anioła w bieli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top