Rozdział szósty

Florence

Ostatnie dwa dni to był prawdziwy rollercoaster bez trzymanki. Razem z Abi pakowałyśmy wszystko, co nam wpadło w ręce, a potem rozpakowywałyśmy wszystko, bo Abi stwierdziła, że jej prostownica była w którymś kartonie. Czy muszę mówić, że jej tam nie było? Leżała sobie spokojnie w jej pokoju pod łóżkiem. Miałyśmy niezły ubaw. Oczywiście zaraz po tym, jak musiałam na nią nawrzeszczeć przez podwójną robotę.

Wieczorem znalazłyśmy z Abi albumy ze zdjęciami. Były tam wszystkie wspomnienia od dnia, w którym się spotkałyśmy. Dzięki temu, odkryłyśmy też co mogło być powodem, że Ryan mnie nie poznawał.

– Flo, zobacz na to zdjęcie! – krzyknęła mi prosto do ucha.

Chyba ogłuchłam. Ale co ją to obchodziło, przecież to nie o jej słuch chodziło.

– Skala twoich decybeli jest zatrważająca, wiesz? – Wytknęłam ją palcem.

– Nie pierdol, tylko patrz!

Podsunęła mi zdjęcie. Wzięłam je do ręki. Uniosłam na nią brew, bo nie miałam pojęcia o co jej chodziło.

– Byłaś wtedy blondynką, idiotko! - warknęła, uderzając mnie w tył głowy. – Farbowałaś się na ten śmieszny kurczaczkowy kolor.

– Kurczaczkowy? To był pustynny blond!

– Nie, to był żółty blond. – Wywróciła na mnie oczami. – Czekaj! Jest coś takiego, jak żółty blond? Nieważne. – Machnęła na mnie ręką. – Wyglądałaś komicznie.

– To ciekawe dlaczego mi tego wtedy nie powiedziałaś? – Zmróżyłam na nią oczy, szczerze zaciekawiona.

– Bo przynajmniej dzięki temu wyglądałam lepiej od ciebie.

Parsknęłam na jej rozumowanie.

Jednak miała sporo racji. To mógł być powód, dlaczego Ryan mnie nie rozpoznał. Na studiach dużo eksperymentowałam z kolorem włosów, twierdząc, że mój kasztanowy jest nudny i taki pospolity. Miałam więc już na sobie takie kolory jak blond, rudy, czarny, blond z czarnymi końcówkami. To cud, że od tych wszystkich eksperymentów miałam jeszcze włosy. W ostateczności wróciłam na szczęście do swojego naturalnego koloru.

Znalazłyśmy także wiele skarbów, jak spódniczki do tańca hula, które przywiozłyśmy sobie z wakacji na Hawajach. Jayden, który dołączył po pracy, namówił nas na taki taniec. Zaczęłyśmy się przebierać i po dwóch kieliszkach wina z tańcem hula miało to ze sobą tyle wspólnego, co nic. Śmiałabym powiedzieć, że bliższe to było jakiemuś erotycznemu tańcowi, jedynie rury nam brakowało. Jay oczywiście był wniebowzięty. No bo jakby nie miał być? To tylko bezmózgi samiec. Choć w sumie mózgi oni mają, ale nie tam gdzie trzeba.

A później się rozpłakałyśmy. To właśnie takich wieczorów najbardziej będzie mi brakowało. W ciągu dnia rzadko kiedy się widziałyśmy. Ja byłam w kancelarii, Abi w swoim biurze i od czasu do czasu mijałyśmy się na sądowych korytarzach lub jadłyśmy razem lunch, ale wieczory, one były zarezerwowane wyłącznie dla nas.

Jednak teraz to wszystko miało się zmienić. Miałam przenieść się do Miasta Aniołów, gdzie nie będę znała nikogo, a po pracy będę wracać do pustego mieszkania. Nawet Crowley nie będzie na mnie czekał. To takie smutne. I przerażające.

*

Jakiś nieprzyjemny dźwięk wyrwał mnie z objęć Morfeusza. Otworzyłam jedno oko i zorientowałam się, że to nic innego jak budzik stojący na szafce nocnej. Jego jaskrawe czerwony cyfry wskazywały godzinę czwartą nad ranem. Wysunęłam rękę spod pościeli i uciszyłam go, rozważając jeszcze kilkanaście minut drzemki. Kuszące, ale obawiałam się niestety, że skończy się to zaspaniem, a czekała nas długa droga. Przeciągnęłam zaspane ciało i zsunęłam z materaca nogi. Reszta ciała nie miała ochoty ze mną współpracować. Nie pozostało mi nic innego, jak wziąć szybki prysznic, żeby się rozbudzić.

Nie pomógł ani trochę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że pakowanie poprzedniego dnia tak mnie wymęczyło.

Założyłam na siebie jasne jeansy, błękitną zwiewną bluzkę z krótkim rękawem i szpilki, na punkcie których miałam lekką obsesję. Zgarnęłam ramoneskę oraz marynarkę Ryana i zeszłam do kuchni. Potrzebowałam kofeiny. Dużo. Zaparzyłam kawę i z kubkiem wybawienia usiadłam przy stole. Zastanawiałam się, co ja wyprawiam? Planowałam rozpocząć wszystko od nowa, mając w pobliżu człowieka, do którego wiele lat chowałam urazę.Przez którego skupiłam się na karierze, zapominając o życiu prywatnym. Miałam przelotne romanse, ale nic poza tym. Nie potrafiłam spojrzeć na mężczyzn i wyobrażać sobie, że z którymkolwiek się zestarzeję. Obrałam więc strategię trzech randek. Ani jednej więcej, żeby przypadkiem żaden z nich nie zdążył się zaangażować. Z czasem przeszło to do porządku dziennego, a pochłonięta pracą, nie zauważyłam, że życie przemyka mi się między palcami.

Podskoczyłam na krześle, gdy rozbrzmiał sygnał nadejścia wiadomości. Nie byłam zaskoczona, gdy zobaczyłam kim był nadawca. Dzień wcześniej zadzwonił Peter z pytaniem, czy będę miał coś przeciwko, jeśli da mój numer wnukowi, gdyż ten chce dograć szczegóły naszej podróży. Nawet gdybym miała, to byłoby to bezcelowe. Umówić się jakoś musieliśmy, a jako wspólnicy, stały kontakt był niezbędny.

Jeżeli jesteś gotowa, to mogę być po Ciebie za kwadrans. Ryan.

Spojrzałam na kubek z kawą, który był już praktycznie pusty. Nawet nie miałam pojęcia, kiedy ją wypiłam. Jednak piętnaście minut dawało mi spore pole do popisu.

Jestem gotowa. Czekam.

Wysłałam odpowiedź i wstałam, nalewając wodę do czajnika. Z szafki wygrzebałam dwa kubki termiczne, które nie raz ratowały Abi i mi życie, wsypałam do nich kawę i czekając aż woda się zaparzy, zerknęłam przez okno. Na dworze nadal panował mrok. Pomyślałam sobie, że moje miejsce powinno być teraz w ciepłej pościeli, a nie półprzytomna czekająca na podróż. Ciche pstryknięcie oznajmiło mi, że woda się zagotowała. Zalałam nią kawę i zamknęłam oba kubki. Nie miałam pojęcia czy Ryan słodził, dlatego wrzuciłam to torebki dwa małe opakowania ze słodzikiem, które Abi miała w zwyczaju wynosić ze Starbucksa. Taka z niej przykładna pani prokurator.

Usłyszałam, jak na podjeździe zatrzymuje się samochód. Nie spodziewając się nikogo innego jak Wrighta, założyłam ramoneskę, kubki zapakowałam do papierowej torby, zgarnęłam marynarkę i torebkę, i wyszłam na zewnątrz.

Przed moim domem stał duży czarny Range Rover z przyciemnionymi szybami. Gdy zaczęłam podchodzić do samochodu, drzwi od strony kierowcy otworzyły się i wysiadł Ryan.

Pierwszy raz widziałam go ubranego w coś innego niż garnitur. Miał na sobie granatowe jeansy, czarną koszulkę i w tym samym kolorze skórzaną kurtkę. Nie było zimno, ale wiatr był nieprzyjemny i sprawiał wrażenie chłodu.

– Witaj, Florence. – Uśmiechnął się, ukazując szereg białych zębów. Jego dołeczki w kącikach ust całkowicie skupiły na sobie moją uwagę. Nie miałam pojęcia co w nich było takiego, ale odkąd tylko sięgałam pamięcią, zawsze miałam do nich słabość.

Ryan wyciągnął w moją stronę dłoń, więc podałam mu swoją. Chwycił ją delikatnie i uniósł, po czym na jej wierzchu złożył pocałunek.

– Witaj. – Odwzajemniłam uśmiech. – I proszę, mów mi Flo.

– Z przyjemnością.

Zrobił krok w tył i otworzył dla mnie drzwiczki. Jednego nie można było mu odmówić - dobrego wychowania. Już na kolacji zachowywał się szarmancko. Kłóciło się to z wizerunkiem młodego studenta prawa, którego zapamiętałam. Byli różni. Jak woda i ogień. Jeden z nich był zimnym dupkiem, drugi gorącym mężczyzną. I to tego drugiego bardziej się obawiałam. Z nieczułym szowinistą dałabym sobie radę. Łatwo byłoby mi go ignorować. Jednak Ryan, który stał przede mną, wzbudzał moją sympatię. I przerażało mnie to jak cholera.

– Proszę. – Podałam mu marynarkę, zanim wsiadłam do samochodu. – Zapomniałeś – przypomniałam mu.

– Zapomniałem czy nie, ważne że nie zmarzłaś.

Odebrał ode swoją własność, a gdy zajęłam wygodnie miejsce zatrzasnął za mną drzwiczki.

Obserwowałam jak obchodził samochód. Szedł z gracją i pewnością siebie, a gdy stanął przed swoimi drzwiczkami, zauważyłam, że zdejmował kurtkę. Jego mięśnie brzucha, nawet pod przylegającym materiałem koszulki, wyglądały na zbite i mocne. Od czasów szkolnych musiał sporo ćwiczyć, choć były to zapewne ćwiczenia bardziej mające za zadanie budowę rzeźby niż przyrost masy. Otworzył drzwiczki, wrzucił kurtkę i marynarkę na tylne siedzenie i zajął miejsce na fotelu kierowcy.

– Czeka nas długa droga, więc może też ściągnij kurtkę – zaproponował, a zauważając moje zaskoczenie, szybko dodał: – Będzie ci wygodniej.

To miało sens. Dzień nie należał do chłodnych, ale w San Francisco majowa aura potrafiła być kapryśna. Zdjęłam ramoneskę, którą również umieściłam na tylnym siedzeniu.

– Ile mniej więcej potrwa jazda? – spytałam, gdy odpalił silnik i ruszył spod domu.

– Jakieś sześć godzin. Oczywiście postaram się skrócić jazdę do minimum, o ile nie napotkamy utrudnień na drodze.

Miałam ochotę jęknąć. Sześć godziny zamknięcia z Ryanem mogło się skończyć dla mojej psychiki źle. Zaczęłam wszystko kalkulować i uświadomiłam sobie, że osobiście ten dzień nie będzie tyle dla mnie męczący, co dla niego.

– Poczekaj! – krzyknęłam, zupełnie niepotrzebnie. – Pojadę za tobą swoim autem – zaproponowałam. – Wtedy nie będziesz musiał mnie odwozić i znowu wracać do LA.

– Nie wracam.

– Nie? – Zdziwiłam się.

– Jeszcze nie skończyliśmy z Peterem z wszystkimi dokumentami, więc i tak muszę tu wrócić, no i jeśli się dziś zatrzymam u niego na noc, a uda nam się wybrać jakieś mieszkanie dla ciebie, jutro mógłbym zabrać ze sobą część twoich rzeczy.

– Nie trzeba. Wynajmę firmę od przeprowadzek – stwierdziłam rzeczowo. Nie chciałam, żeby myślał sobie o mnie, jak o kimś nieporadnym. – Poza tym, myślisz, że uda nam się znaleźć mieszkanie w kilka godzin? Wiesz, mam swoje wymagania. – Puściłam oczko i uśmiechnęłam się, żeby wiedział iż żartuję.

– Mam taką nadzieję. – Uniósł kącik ust.

– Co ty kombinujesz?

– Oj, zaraz kombinujesz. – Roześmiał się. – Podzwoniłem w kilka miejsc, uruchomiłem znajomości i pojedziemy tylko w sprawdzone miejsca. Chyba nie myślisz, że ciągnąłbym cię taką drogę w ciemno?

– Chyba powinnam podziękować – przyznałam. – Miło z twojej strony, że o tym pomyślałeś.

Gdyby nie przeszłość, mogłabym go nawet polubić.

– Nie masz za co dzięko...

– O Boże! – wrzasnęłam, przerywając mu, gdy mój wzrok mimowolnie wylądował na desce rozdzielczej.

– Flo? – spytał ostrożnie, zerkając na mnie.

– Na drogę patrz! – zganiłam go. – Chcesz nas na drzewie zawinąć? I zwolnij!

– To o to ten raban? Ledwo co setkę przekraczam.

– Ledwo? Jest grubo ponad to! – Nadal krzyczałam przerażona wizją szybkiej śmierci. – Nie wiem jak tobie, ale mi się moje życie podoba.

– Spokojnie, dla mnie też twoje życie jest cenne, bo gdyby włos ci z głowy spadł, Peter by mnie wykastrował, dlatego staram się nie zamknąć zegara.

– Nie waż mi się przyspieszać! – Wytknęłam go palcem. – Mówię poważnie.

– Postaram się – obiecał rozbawiony.

Poluzowałam pas bezpieczeństwa i sięgnęłam do papierowej torby. Wyciągnęłam kubek i podałam Ryanowi.

– Zrobiłam nam kawy. Tobie żebyś nie zasnął bo prowadzisz, a sobie – wyciągnęłam drugi – żebym nie zasnęła i miała kontrolę nad prędkościomierzem.

Roześmiał się głośno i zabrał ode mnie kubek.

– Jest gorzka, ale jeśli słodzisz to tak się składa, że mam całkiem przypadkiem słodzik – powiedziałam zadowolona ze swojej zapobiegawczości.

Pokręcił na mnie głową, nie przestając się śmiać.

– Coś jeszcze tam masz. – Skinął w stronę torebki.

– Paralizator i gaz łzawiący. – Starałam się brzmieć poważnie, ale mi nie wyszło.

Zaczęliśmy się śmiać dokładnie w tym samym czasie i doszłam do wniosku, że ta podróż chyba nie będzie tak zła, jak zakładałam.

Reszta drogi mijała dość spokojnie. Nie licząc tego, że średnio co dziesięć minut musiałam przypominać mu o zdjęciu nogi z gazu, aż po godzinie stwierdził, że jak jeszcze raz powiem coś o prędkości to mnie zaknebluje i wtedy rozbudziła się moja wyobraźnia, którą znienawidziłam za podsyłane mi obrazy.

I naprawdę starałam się wytrzymać, zwłaszcza, że do LA zostało nam niecałe trzydzieści mil, ale czułam, że mój pęcherz jechał na rezerwie.

Odchrząknęłam, zyskując jego uwagę.

– Tak jakby musimy chyba się zatrzymać – powiedziałam.

– Źle się czujesz? – spytał z troską.

– Nie, ale pilnie muszę do toalety. Dwie kawy to nie był najlepszy pomysł na podróż.

Skrzywiłam się, gdy poczułam nieprzyjemny skurcz.

– Wytrzymasz jeszcze chwilę? Niedaleko powinna być stacja benzynowa.

– Jeśli tylko powinna, to mogą być problemy, ale jeśli tam jest, to dam radę.

Chyba przeraziło go słowo „problemy", gdyż docisnął pedał gazu. I pierwszy raz w trakcie tej jazdy mi to nie przeszkadzało. Na szczęście stacja wyłoniła się zza linii drzew szybciej niż zakładał. Nawet dobrze nie zatrzymał auta, a ja już otwierałam drzwiczki.

– Kupić ci coś do picia?! – spytał, gdy wbiegałam do budynku.

– Bardzo zabawne!

Wpadłam do toalety damskiej, która niespecjalnie zachęcała widokiem, by z niej skorzystać, ale moja desperacja by się załatwić była tak wielka, że odsunęłam obrzydzenie na bok. Miałam ochotę westchnąć z ulgi, gdy skończyłam. Czułam się jakby lżejsza. Umyłam dłonie i gdy wyszłam, zauważyłam Ryana zmierzającego w stronę kasy.

– Będę na zewnątrz – powiedziałam, gdy odwrócił się w moją stronę.

Spytał czy coś mi kupić, a gdy odmówiłam i podziękowałam, poinformował mnie, że zapłaci tylko za paliwo i za chwilę przyjdzie.

Wyszłam na zewnątrz i odetchnęłam świeżym powietrzem. Było już po godzinie dziesiątej i robiło się coraz cieplej. Zamknęłam oczy i wystawiłam twarz w stronę słońca. Grzało przyjemnie. Miałam ochotę tak zostać i nigdzie się nie ruszać, ale nieprzyjemne pogwizdywania z lewej strony sprowadziły mnie na ziemię i postanowiłam wrócić do samochodu.

– Ej, laska! Czekaj!

Przyśpieszyłam i już uchylałam drzwiczki, gdy zostały one przez kogoś zatrzaśnięte. Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z wysokim chłopakiem. Był znacznie młodszy ode mnie. Nie wyglądał jak bandyta, ale zaufania też nie wzbudzał.

– Poratujesz nas – wskazał na siebie i kumpla, który opierał się o ścianę budynku – kilkoma dolcami?

– Przykro mi – powiedziałam pewnie, nie pokazując, że się bałam. – Narzeczony poszedł zapłacić i zabrał portfel – skłamałam. Miałam nadzieję, że wzmianka o mężczyźnie go odstraszy i odejdzie, ale tak się nie stało.

Zakleszczył mnie między swoim ciałem a karoserią. Pochylił się, ale nagle zniknął. Ryan odciągał go ode mnie, a gdy byli kilka kroków dalej wymierzył cios prosto w szczękę chłopaka, który się zachwiał i wylądował na ziemi.

– Skurwysynu...

Widziałam jak przymierzał się do kolejnego ciosu, więc podbiegłam i stanęłam przed nim, torując mu drogę.

– Stój! Nic mi nie zrobił.

– Ale mógł, gdybym nie zauważył w porę przez okno jak cię przyciska do wozu.

Oddychał ciężko i cały się trząsł. Musiałam jak najszybciej go stamtąd zabrać, zanim moją pierwszą sprawą w LA byłaby obrona wspólnika.

– Jedźmy już. – Położyłam dłonie na jego piersi i zaczęłam odciągać od chłopaka. Początkowo stawiał mi opór, ale w końcu poddał się i ruszył z miejsca.

– Jesteś pewna, że nic ci nie zrobił? – spytał, gdy otworzył dla mnie drzwiczki i obejrzał moje ciało z góry na dół.

– Tylko wystraszył, nic więcej. – Westchnęłam. – Możemy jechać?

Skinął. Zamknął drzwiczki i obchodząc auto, dołączył do mnie. Przez chwilę obawiałam się, żeby nie wrócił do chłopaka, który wstawał z ziemi, ale na szczęście opamiętał się. Wsiadł i zacisnął dłonie na kierownicy. Nie odzywałam się, dając mu chwilę na wyciszenie. A gdy odpalił silnik, odetchnęłam z ulgą.

– Przepraszam – jęknął, wyjeżdżając z parkingu.

Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć, więc jedynie skinęłam głową.

Do samego wjazdu do LA żadne z nas się nie odezwało. Próbowałam rozszyfrować zachowanie Ryana. Z jednej strony powinnam być pod wrażeniem tego, jak stanął w mojej obronie, z drugiej strony to było dziwne. Jego wybuch był dziwny. Nie wiedziałam, czy każdy facet na jego miejscu postąpiłby tak samo zwłaszcza, że nie jestem dla niego nikim ważnym. Mogłam to tłumaczyć tym, że Peter kazał mu mnie pilnować, ale można było załatwić to w inny sposób, a nie od razu nokautować chłopaka.

– Dojeżdżamy – powiedział z wyczuwalną ulgą w głosie.

– Aż takim strasznym jestem pasażerem? – zażartowałam, chcąc rozluźnić atmosferę i jednocześnie wyczuć jego nastrój.

– Aż takim to nie, ale potrafisz dać w kość marudzeniem o prędkość.

Odetchnęłam z ulgą i zaczęliśmy się oboje śmiać. Jednak szybko się opanowałam, gdyż wjeżdżaliśmy w pierwsze zabudowy Los Angeles. Byłam zachwycona i oczarowana widokami. Gdyby porównać do tego San Francisco, to odnosiłam wrażenie, że mieszkałam w jakimś ponurym świecie, gdzie za każdym rogiem czaiło się zło.

Jechaliśmy wzdłuż ulicy, po bokach której rosły wysokie palmy, a za nimi stały piękne parterowe i piętrowe domy. Łatwo było się domyślić, że byle plebs tam nie mieszkał. Bogactwo i przepych aż kipiały zewsząd. Modliłam się tylko, żeby Ryan nie zamierzał tutaj nic szukać, bo nawet nie chciałam myśleć, jak kosztowne jest tu życie.

– Najpierw pojedziemy na West 7th street. – Kiwnęłam głową, zgadzając się z nim, bo przecież nie miałam pojęcia gdzie jesteśmy z wyjątkiem tego, że w Los Angeles. – Jest tam mieszkanie, które polecił mi znajomy.

– Jak bardzo kosztowne? – szepnęłam, obawiając się odpowiedzi.

Jego śmiech rozniósł się po wnętrzu samochodu.

– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że obawiasz się kosztów.

– Tak się składa, że owszem. Obawiam się. – Chociaż nie tyle ja, co moje konto bankowe. Nie żeby Peter mało mi płacił, ale tu w grę nie wchodził jedynie czynsz.

– Flo, czy ty zdajesz sobie sprawę, że od teraz będzie cię na to wszystko stać? – Zatrzymał się na czerwonym świetle i spojrzał na mnie.

– Tak się składa, że nie. Nie zdaję sobie sprawy. I to nie tak, że źle zarabiałam, ale człowieku, ogarnij się. To jest Los Angeles, wiesz Hollywood i te sprawy.

Wymachiwałam rękoma, jakbym chciała dopaść upierdliwego owada.

– Przy tobie ciężko być ogarniętym. – Roześmiał się i włączył do ruchu, gdy sygnalizator zmienił barwę na zieloną.

– Co to miało znaczyć?! – Wytknęłam go palcem.

– Nieważne. – Pokiwał wściekle głową. – Jesteśmy na miejscu.

– Już?

– Już.

Budynek był coś na wzór gigantycznego bloku, tylko że bardzo ekskluzywnego. Jego ściany połyskiwały od czerwonej cegły, którą był wyłożony. Miał co najmniej dziesięć pięter, z czego parter przeznaczony był dla luksusowych butików.

Wysiadłam z auta i poczułam jak uginają się pode mną kolana. Właśnie rozpoczynał się na dobre nowy etap mojego życia. Wraz z wyborem mieszkania, zamykałam za sobą jakiś rozdział i rozpoczynałam zapisywanie świeżych kart.

Ryan rozmawiał z kimś przez telefon, a gdy się rozłączył podszedł do mnie i objął mnie ramieniem, za co byłam mu wdzięczna, gdyż obawiałam się, że zaliczę bliskie spotkanie z brukiem.

– Gotowa? – spytał.

– A co jeśli powiem, że nie? – Spojrzałam w górę na okazały budynek.

– Obejrzenie mieszkania nie boli. Chodź.

Pociągnął mnie delikatnie i weszliśmy do ogromnego lobby, gdzie czekał już na nas starszy mężczyzna.

– Dzień dobry panie Wright. – Mężczyzna spojrzał w moją stronę, mierząc mnie z góry do dołu. – Proszę za mną. Pokażę panu apartament.

– Dziękuję, ale jeśli pan nie zauważył nie jestem tu sam – warknął Ryan, na co aż skuliłam się w sobie.

Spojrzałam na niego błagając niemo, by dał spokój, ale on jedynie mrugnął do mnie okiem.

Mężczyzna odchrząknął.

– Przepraszam najmocniej. Panie Wright, panienko – powiedział z wyższością – proszę tedy.

I ruszył przed siebie.

Szliśmy za nim, początkowo w ciszy, ale gdy zaczęła dzielić nas pewna odległość, szepnęłam do Ryana:

– Nie musisz odgrywać bohatera.

– Muszę. Nikt nie będzie cię lekceważył, a przynajmniej nie, kiedy jesteś ze mną.

Skinęłam, nie chcąc się z nim kłócić przy obcym człowieku, ale nasunęło mi się do głowy pewne pytanie.

– Czy nieodpowiednio się ubrałam? Mam gdzieś plamę? A może śmierdzę?

Tak, nie pytajcie skąd mi się to wzięło. Samo przyszło.

– Wyglądasz doskonale i zapewniam – pochylił się i wciągnął powietrze tuż przy mojej szyi – że pachniesz kusząco.

Kaszlnęłam, dusząc się własną śliną. Czy on właśnie mnie obwąchał?

Cholera!

Weszliśmy do windy i mogłam zobaczyć, że budynek miał dwanaście pięter. Mężczyzna wdusił przycisk z cyfrą dziewięć. W czasie jazdy czułam się dziwnie. Po mojej prawej stronie stał nasz towarzysz, a po lewej Ryan. Obydwoje mieli naprężone mięśnie, jakby mieli za chwilę stoczyć walkę, a ja biedna znajdowałam się pośrodku. Jakież szczęście, że nic takiego się nie stało, a my cali i zdrowi dojechaliśmy na miejsce. Zwłaszcza ja.

Wysiedliśmy z windy i znaleźliśmy się na długim korytarzu. Przypominało to bardziej hotel niż budynek mieszkalny. Każde z drzwi były w dość sporej odległości od siebie, co mogło sugerować, że mieszkania były duże. Doszliśmy mniej więcej do połowy korytarza, gdy mężczyzna się zatrzymał, wyciągnął z kieszeni kartę magnetyczną i otworzył drzwi.

– Zapraszam do środka – wychrypiał.

Spojrzeliśmy z Ryanem na siebie. Skinęłam głową, dając mu znać, że jestem na to gotowa.

Weszliśmy bezpośrednio do wielkiego salonu, który połączony był aneksem z kuchnią. Salon był zupełnie pusty, natomiast mała kuchnia wyposażona była w czarne meble na wysoki połysk i podstawowe sprzęty jak lodówka, piekarnik i zmywarka. Pomieszczenia, pomimo niewielkich okien, były jasne. Ryan ruszył w stronę drzwi po prawej stronie, więc poszłam za nim. Weszliśmy do sypialni, w której znajdowało się ogromne łoże, jednak poza nim, nie było nic więcej.

– Idziemy stąd – oznajmił.

– Dlaczego? Nie obejrzeliśmy jeszcze wszystkiego.

Jednak nim zdążyłam dokończyć zdanie, on już wychodził z sypialni. Ruszyłam za nim.

– Mieszkanie miało być wyposażone – warknął niezadowolony.

– Ależ jest. – Mężczyzna zaczął się bronić.

Stanęłam obok Ryana, z rękoma założonymi na piersi.

– To jest dla pana wyposażone mieszkanie? To jest częściowe wyposażeni, a nie o takie coś mi chodziło.

– Panie Wright, na pewno da się coś z tym zrobić. Niech mi da pan kilka dni...

– Ja to potrzebuję na już, nie na za kilka dni.

Nim się zdążyłam zorientować co się dzieje, Ryan trzymał moją dłoń i kierowaliśmy się w stronę windy.

– Mogę zejść z ceny! – Usłyszeliśmy zrozpaczony głos mężczyzny, ale żadne z nas nie odpowiedziało.

Ryan jedynie się zaśmiał i weszliśmy do windy.

– Co teraz?

– Teraz moja panno, jedziemy coś zjeść.

– Panno owszem, twoja – udałam, że się zastanawiam – niekoniecznie.

Westchnął, kręcąc głową i się uśmiechając.

*

- Zmęczona podróżą? - spytał, gdy piliśmy kawę po naszym posiłku.

- Nie ukrywam, że trochę tak - przyznałam.

- Możemy to przełożyć.

- Nie, aż tak zmęczona nie jestem. Poza tym nie uważasz, że wtedy cała ta droga byłaby bez sensu? Obejrzeliśmy aż jedno mieszkanie.

- Niekoniecznie. - Posłał mi uśmiech, od którego pewnie zmiękłyby mi nogi, gdyby nie był takim dupkiem. - W takim razie pojedziemy teraz do miejsca, które już widziałem i które mi osobiście bardzo się podobało. Oczywiście decyzja będzie należeć do ciebie.

Przystałam na jego propozycję i gdy tylko skończyliśmy pić nasze kawy, ruszyliśmy dalej. Wiedziałam, że jedziemy na Grand Avenue, choć znowu nie miałam pojęcia gdzie to. Ryan powiedział mi, że cały czas znajdujemy się w Downtown i tu też mieści się nasza kancelaria. Zdradził mi również, że znajduje się ona dwie przecznice od mieszkania, które jedziemy obejrzeć i zaproponował, że później zabierze mnie również tam.

To było wspaniałe uczucie uczestniczyć w tym wszystkim, a nie przyjść jedynie na gotowe. Byłam mu wdzięczna, że pozwalał mi decydować.

Na miejsce dojechaliśmy w kilka minut.

Tym razem był to ogromny, szklany wieżowiec. Trzy pierwsze piętra wysunięte były do przodu i tak jak poprzednio, mieściły się w nich butiki i restauracje.

Stanęliśmy autem na ulicy tuż przy wielkim zadaszeniu, które ciągnęło się od ulicy, aż do samego wejścia, a gdy wysiedliśmy koło nas znalazł się młody chłopak, któremu Ryan rzucił swoje kluczyki. Przed obrotowymi drzwiami stał starszy mężczyzna ubrany w uniform.

- Dzień dobry panie Wright. - Skinął w jego kierunku głową. - Panienko. - To samo zrobił w moim przypadku.

- Witaj Mason.

Zdziwiłam się, że Ryan znał jego imię.

- Wszyscy cię w tym mieście znają? - spytałam, gdy weszliśmy do środka.

- Prawie wszyscy.

Wywróciłam na niego oczami i skupiłam się na tym, co widziałam przed sobą. Byliśmy w wielkim hallu, w którym dominowała zieleń i złoto. Po lewej stronie stało kilka niewielkich, okrągłych stolików i trzy boksy, gdzie można było usiąść, wypić kawę, którą serwował mieszczący się tam barek, czy poczytać gazetę. Po prawej stronie była ogromna recepcja i prawdę mówiąc, ponownie odniosłam wrażenie, że znajduję się w hotelu, a nie w wieżowcu mieszkalnym. Podeszliśmy do kontuaru i Panna Nadmuchane Cycki zaczęła się dziwnie szczerzyć do mojego towarzysza.

- Dzień dobry panie Wright.

Zaczynało robić mi się mdło od tej całej uprzejmości.

- Witaj Emily. Mogę prosić o klucz do tego mieszkania, o którym rozmawialiśmy?

- Oczywiście.

Panna Nadmuchane Cycki odwróciła się do nas tyłem i byłam wręcz przekonana, że nie tylko cycki miała wypełnione sylikonem.

Ryan niecierpliwie wystukiwał w blat jakiś bliżej nieokreślony rytm, jakby był zniecierpliwiony. Nie odzywałam się, obserwując jedynie wszystko to, co działo się dookoła.

Zauważyłam za kontuarem młodego mężczyznę, który zerkał co chwila w naszym kierunku. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał na sobie uniform, więc zapewne był również recepcjonistą. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało, a on odwzajemnił mój gest i wtedy poczułam oplatające mnie ramię Ryana.

- Gotowa?

Spojrzałam na niego, ale on nie patrzył na mnie. Podążyłam za jego spojrzeniem i zorientowałam się, że ciska gromy w zakłopotanego recepcjonistę. Nie chciałam żeby miał przeze mnie kłopoty.

- Gotowa, możemy iść.

Jednak on nie reagował. Stał i zabijał wzrokiem tamtego chłopaka.

Faceci. Weź ich zrozum.

Musiałam koniecznie coś zrobić, więc stanęłam przed Ryanem i położyłam swoją dłoń na jego torsie. Cholernie dobrze zbudowanym torsie. Tak tylko mówię. Nie żeby robiło to na mnie jakiekolwiek wrażenie.

- Ryan. - Zyskałam jego uwagę. - Możemy iść?

- Tak, oczywiście. - Wymusił uśmiech.

Zabrał kartę magnetyczną z blatu i ruszyliśmy w kierunku ściany, na której mieściło się siedem wind.

- Tylko ta zupełnie po prawej zawiezie cię na piętro, na którym mieści się to mieszkanie - wyjaśnił.

- Skąd to wszystko wiesz?

- Często tu bywam. - Puścił mi oczko.

O nic więcej już nie pytałam. W sumie to by wyjaśniało, skąd wszyscy znali. Weszliśmy do środka i zorientowałam się, że przyciski w windzie są od dwudziestu pięciu do trzydziestu sześciu.

- To ułatwienie dla mieszkańców - odpowiedział na moje nieme pytanie. - Wyobrażasz sobie, że w godzinach porannych, gdy wszyscy śpieszą do pracy, winda zatrzymuje się na każdym piętrze?

- Fakt. Trzeba by poświęcić godzinę na samo wydostanie się z budynku.

- Lekka przesada, ale rozumowanie dobre. - Jego nastrój ponownie się zmienił i znów był pogodny.

- Czyli rozumiem, że to mieszkanie mieści się minimum na dwudziestym piątym piętrze?

- Dokładnie na dwudziestym ósmym. Od dwudziestego do trzydziestego piętra na każdym znajdują się po cztery mieszkania. Od trzydziestego do trzydziestego piątego po dwa mieszkania, a ostatnie piętro to penthouse.

- Całe piętro to jedno mieszkanie? - Nie mogłam sobie tego molocha wyobrazić.

- Połowa to mieszkanie, a druga połowa to przestrzeń otwarta.

Od samej próby wizualizacji kręciło mi się w głowie. Tymczasem winda się zatrzymała i otworzyły się zupełnie inne drzwi. Spojrzałam na Ryana.

- Te drzwi prowadzą do mieszkań po zachodniej stronie, a te po wschodniej.

Skinęłam i tak nic nie rozumiejąc.

Wyszliśmy z windy i znaleźliśmy się w niewielkim korytarzyku, gdzie znajdowały się drzwi na dwóch przeciwległych ścianach. Ryan przyłożył kartę magnetyczną do zamka, który natychmiast ustąpił.

Zaparło mi dech w piersiach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top