Rozdział jedenasty

Jasna cholera, chyba się połamałam!

Poważnie.

Obudziłam się z takim bólem, że wątpiłam czy będę w stanie się poskładać do kupy. Zakodować: spanie na sofie źle wpływa na zdrowie.

I wtedy sobie przypomniałam, co się wydarzyło poprzedniego wieczora.

– Ja pierniczę! – pisnęłam, szybko zrywając się z sofy i jeszcze szybciej upadając na ziemię.

Tym razem uszkodziłam się trwale. Mówię tak tylko, w razie gdyby ktoś pytał.

– Boże! Moja głowa! - jęknęłam sama do siebie.

Pulsowała tak mocno, że odnosiłam wrażenie, jakby grupka kosmitów urządzała w niej dziką balangę z muzyką rozkręconą na cały regulator. Szybko sporządziłam sobie jeszcze jedną mentalną notatkę – ograniczyć się do jednej lampki wina, dwie są już śmiertelne!

Wzięłam głęboki wdech i próbowałam się pozbierać. Szło mi to strasznie opornie, ale po całych latach świetlnych ponownie znalazłam się na sofie. Jezu, ile ja mam lat, żeby się tak załatwić? - pomyślałam. Wydawało mi się, że dwadzieścia dziewięć już do czegoś zobowiązuje. No wiecie, czas spoważnieć, wziąć byka za rogi, przeć do przodu nie oglądając się za siebie, nie dopuszczać do kaca mordercy. Rany, w kilka godzin zdegradowałam się do wieku przedszkolnego. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że o mały włos nie pocałowałam Wrighta! Koniecznie musiałam coś z tym zrobić, ale najpierw...

Wody!

Moje gardło to była cholerna Sahara!

Jakimś cudem dotarłam do kuchni i wyciągnęłam sobie małą butelkę z wodą mineralną, po czym zmieniłam zdanie, odłożyłam ją i wzięłam dużą. Tak, duża była bardziej wskazana na mój nieszczęsny stan. W następnej kolejności poszłam do sypialni i zgarniając ze sobą laptopa, wróciłam do salonu. Musiałam napisać do Abi. Łatwiej byłoby mi zadzwonić, ale wtedy prawdopodobnie bym się rozpłakała, a chciałam koniecznie uniknąć tego upokorzenia.

Czekając aż mój laptop się włączy, sięgnęłam po pilota i po raz pierwszy w tym mieszkaniu włączyłam telewizor na przypadkowym kanale. Mimowolnie spojrzałam na informację o odtwarzanym filmie. Leciało 'Nigdy nie będę twoja' .

– Dokładnie!

Wytknęłam telewizor pilotem i natychmiast zmieniłam kanał. Spojrzałam na informację – 'To tylko sex' . Znowu przełączyłam, a tam 'Było sobie kłamstwo'.

– Co do cholery? – warknęłam, potrząsając pilotem, jakby on był winowajcą, że w telewizji nie leciało nic innego, tylko filmy, które w bezczelny sposób nawiązywały do mojego problemu z Ryanem. No dobra, może nie same filmy, ale tytuły aż do mnie krzyczały.

Wściekła zaczęłam szukać jakiegoś programu muzycznego. W końcu mówi się, że muzyka jest najlepszym lekarstwem na wszystko, prawda? No i znalazłam, a tam akurat leciała piosenka 'Love the way you lie' i Rihanna śpiewała fragment 'just gonna stand there and watch me burn, but that's alright because I like the way it hurts...' .

Nie miałam pojęcia dlaczego, ale zostawiłam tę piosenkę, zastanawiając się czy jestem aż taką masochistką? Czy byłam gotowa na to, by świadomie podjąć ryzyko i spróbować zbliżyć się do Ryana, wiedząc, że prawdopodobnie stanę w płomieniach i będę cierpieć po tym jak ponownie mnie zrani? Czy jeden raz nie był dla mnie wystarczającą nauczką; lekcją, którą powinnam zapamiętać i wyciągnąć z niej jakieś wnioski?

Życie to jedna wielka kupa gówna! A ja babrałam się w nim po same łokcie.

Doszłam do jeszcze jednego wniosku. Na trzeźwo tego nie byłam w stanie ogarnąć.

Odstawiłam więc włączonego już laptopa na stolik, zabrałam swoją butelkę z wodą i odłożyłam ją do lodówki, a w zamian wzięłam jedno z win ustawionych na stojaku. Nieco więcej czasu zajęło mi odnalezienie kieliszka i korkociągu, ale i z tym sobie poradziłam. Nalałam wina do kieliszka, ale szybko doszłam do wniosku, że to będzie zdecydowanie za mało. I w ten sposób mój plan ograniczenia się do jednej lampki poszedł w cholerę.

Zostanę alkoholiczką!

Zupełnie jak moja matka.

Najwyraźniej miałam to już zapisane w genach.

Z lampką wina w ręce, butelką na stole i laptopem na kolanach zabrałam się za pisanie maila do Abi.

Abi! Pomocy! Jestem w czarnej dupie! Moje życie wywraca się do góry nogami nie tylko na płaszczyźnie zawodowej, ale i emocjonalnej. Chcę zemsty na Ryanie, ale on jest tak wkurwiająco miły i słodki, i chyba nawet trochę zaborczy w stosunku do mojej osoby. Wyobraź sobie, że zabronił mi zatrudnić prawnika, który podobno pożerał mnie wzrokiem. Rozumiesz coś z tego? I jeszcze te filmy w telewizji, mówiące do mnie 'to tylko sex' i piosenki, że lubię ten ból. Paranoja jakaś!
Załamana i nie wiedząca co robić, była współlokatorka, gdybyś zapomniała.

Wysłałam szybko wiadomość i modliłam się, popijając wino, żeby ekspresem mi odpisała. Patrzyłam w monitor, jakbym czekała na świętego Mikołaja, który nie miał się nigdy zjawić, gdyż utknął swoim grubym dupskiem w przewodzie kominowym. Pół kieliszka mniej później usłyszałam oczekiwany niecierpliwie dźwięk i aż podskoczyłam.

„I jeszcze te filmy w telewizji, mówiące do mnie 'to tylko sex' i piosenki, że lubię ten ból". Przespałaś się z nim? Flo! Jak mogłaś się z nim przespać i na miłość Boską, co wy robiliście? Jaki rodzaj bólu ci sprawiał i dlaczego ty go lubisz? Nie mogę ci pomóc, dopóki nie wiem z czym mam do czynienia. Wiązał cię? Biczował? I czy muszę mówić, a raczej pisać, że Jay właśnie to przeczytał i też chce się tak pobawić? Tak, wiem. Nie interesuje cię to raczej. Pisz kobieto! Więcej szczegółów!
Żyjąca aktualnie w cholernej niewiedzy była współlokatorka, ale nadal przyjaciółka.

Zachłysnęłam się winem i część wylałam na siebie.

– Psiakrew! – warknęłam, widząc czerwoną plamę na moim topie.

Czy ona postradała rozum? Gdzie ja do cholery napisałam, że się z nim kochałam? Kto tu pił od rana, ja czy ona?

Podejrzewając, że w ten sposób to my się nigdy nie dogadamy, wzięłam telefon i do niej zadzwoniłam. Odebrała natychmiast, a ja zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, rozpłakałam się jak małe dziecko. Kilka przekleństw ze strony Aby później, pociągnęłam nosem i byłam w stanie mniej więcej powiedzieć jej co się do tej pory wydarzyło. Nie przerwała mi ani razu, a wtrącenia typu och, ach, yhm, ojej, się nie liczyły. Słuchała i to było najważniejsze.

Jednak mimo swojej dobroci i Abi miała słabe momenty i brak wyczucia czasu.

Czy wiecie, jakie było jej pierwsze pytanie?

– Flo, czy ty piłaś? - Prawdopodobnie gdyby tylko mogła, wytknęłaby mnie palcem.

– Skąd wiesz?

– Znam cię lepiej niż ty sama.

– Och cholera! I co z tego? Zamieniam się w swoja matkę! I nie wywracaj na mnie oczami – jęknęłam.

– Skąd wiesz, że to właśnie zrobiłam?

– Bo znam cię lepiej niż ty sama – powtórzyłam jej słowa. – A teraz lepiej mi powiedz, co mam zrobić.

– Flo, po pierwsze, do twojej matki ci jeszcze daleko, a po drugie, może spróbujesz zapomnieć o przeszłości?

– Halo, halo. – Zastukałam w telefon w miejsce gdzie znajdował się mikrofon. – Chciałam rozmawiać z moją przyjaciółką, ale chyba mnie źle połączyło.

– Przestań świrować, Flo. – Była cholernie poważna, jak nie moja Abi. – Może on się zmienił? Nie uważasz, że każdy zasługuje na drugą szanse?

– Nie on!

– Ale sama mówiłaś, że dobrze się z nim dogadujesz, że traktuje cię wyjątkowo.

I po co jej to mówiłam? Żeby teraz wykorzystywała to przeciwko mnie?

– Wiesz co ja ci proponuje? – zaczęła po krótkiej chwili milczenia. – Żebyś poszła pod zimny prysznic, odstawiła to co pijesz i spróbowała pomyśleć o tym na trzeźwo.

Pięknie. Teraz moja najlepsza przyjaciółka miała mnie za pijaczkę.

– Abi, przyjedziecie z Jaydenem na bankiet, prawda? – Zmieniłam szybko temat.

– Oczywiście. Mielibyśmy to przegapić?

Zaśmiałam się gorzko.

– Dziękuję.

– Trzymaj się mała. I pomyśl nad tym co ci powiedziałam.

Gdy się rozłączyła, zrobiłam tak jak powiedziała – poszłam wziąć prysznic. Zimny prysznic. Jednak nie dlatego, żeby ochłonąć, ale żeby pozbyć się wczoraj–chlałam perfum. Stojąc w strugach chłodnej wody słyszałam, że ktoś dobija się usilnie na mój telefon, a po chwili do drzwi. Nie trudno było mi się domyślić, kim był ów intruz. Olałam go jednak, pragnąc najpierw przemyśleć kilka spraw.

Chcąc czuć się swobodnie założyłam na siebie szorty i t–shirt, w którym wyglądałam, jakbym miała rzeczy po starszym bracie. Moich spodenek pod nim właściwie nie było widać, ale to też olałam.

Gdy wróciłam do salonu, nadeszła wiadomość. Wzięłam telefon do ręki i zaczęłam czytać.

Wszystko w porządku? Zastanawiamy się z Eidenem, czy miałabyś ochotę pojechać z nami do naszych rodziców na obiad. R.

Tak jak szybko potrafiłam postawić wokół siebie mur, tak szybko on takim zachowaniem potrafił go burzyć. Może nie do końca burzyć, ale trwale go naruszał powodując, że zaczynałam wątpić czy cała ta moja próba odgrodzenia się od niego miała w ogóle jakikolwiek sens.

Dziękuję za zaproszenie, ale mam już na dziś plany. F.

Skłamałam, i co z tego! Planów nie miałam żadnych, ale przecież to mogło ulec zmianie. Zanim zdążyłam choćby o czymkolwiek pomyśleć, dostałam kolejną wiadomość, ale tym razem nie od Ryana.

Jeżeli będziesz chciała z kimś pogadać, albo wypłakać się w rękaw, służę swoim. Wystarczy, że napiszesz słowo i się zjawię. A moim bratem się nie przejmuj. Wydaje mi się, że bardzo cię polubił, tylko nie wie jak to okazać. Eiden.

I w tym właśnie tkwi problem. Flo.

Zanim w ogóle zdołałam pomyśleć co robię, nadusiłam 'wyślij' i wiadomość poszła w świat. Poważnie, czasem zastanawiałam się, czy moje zwoje mózgowe funkcjonowały prawidłowo.

Na moje szczęście Eiden w żaden sposób tego nie skomentował. Jedynie Ryan był na tyle upierdliwy, że ponownie napisał, czy czegoś nie potrzebuję. Już miałam ochotę mu odpisać, że gdyby był na tyle miły mógłby się wystrzelić w kosmos, ale ograniczyłam się do 'nie'.

Przez resztę popołudnia nie robiłam nic. No, może nie zupełnie, bo czytałam książkę, ale i ona mnie na sam koniec wkurwiła. Bohaterka zakochała się w idealnym facecie, ale Zane okazał się paskudnym kłamcą. Kibicowałam biednej Violet i wspierałam ją mentalnie, żeby posłała go do diabła, ale ona mu wybaczyła. I pomyśleć, że wystarczyło, żeby ten dureń zaśpiewał pod jej balkonem. No proszę was, czy to ze mną jest coś nie tak, czy tylko z tymi wszystkimi bohaterkami książek i filmów. Czy to ja mam skałę zamiast serca, czy one papkę zamiast mózgu?

Dobrze, nie odpowiadajcie.

Pod wieczór doszłam do wniosku, że siedzenie w domu nie ma najmniejszego sensu. Przebrałam się w dżinsy, bluzkę z krótkim rękawkiem, zarzuciłam na siebie cienką kurtkę i wyszłam z domu, sama nie wiedząc dokąd. Los Angeles nocą było cudowne. Ulice oświetlały stylizowane latarnie i wystawy sklepowe. Niektórzy ludzie śpieszyli się gdzieś, nie zauważając zapewne, jak życie przemyka im się przez palce, inni szli powoli, jakby przestało im na wszystkim zależeć. Zupełnie jak ja. Tylko, czy mi nie zależało? Nie, wręcz przeciwnie. Zawsze cieszyłam się ze swojego życia, jakiekolwiek ono by nie było. Nawet w gorszych chwilach, gdyż wiedziałam, że po nich następują te dobre. Tyle tylko, że tym razem było inaczej. Nie miało to nic wspólnego z tym, czy miałam wszystko w dupie czy nie. Chodziło o to, że byłam w pieprzonej kropce.

Zauważyłam bar i postanowiłam się w nim na chwilę zatrzymać. Nie miałam pojęcia gdzie byłam i jak daleko zaszłam od wieżowca, więc odpoczynek wydawał mi się odpowiedni. Weszłam do zadymionego pomieszczenia i nagle miałam ochotę wyjść stamtąd jeszcze szybciej niż weszłam. Nie zrobiłam jednak tego. Podeszłam do baru i usiadłam na stołku, podnosząc rękę i przywołując barmana.

– Co dla ciebie? – spytał, uśmiechając się szeroko i szczerze.

Mógł mieć co najwyżej dwadzieścia pięć lat. Jego latynoska uroda zdecydowanie wyróżniała się w tym miejscu. Ciekawskie, duże oczy badały mnie, w oczekiwaniu na moją odpowiedź.

– Nie wiem, możesz mi coś polecić?

– Hmm, może nasienie barmana ?

Przysięgam, że moja szczęka opadła na podłogę i nie byłam w stanie jej pozbierać. Chłopak zaczął się głośno śmiać, po czym oparł się na przedramionach i pochylił w moją stronę.

– To taki drink, maleńka. – Puścił mi oczko, odsuwając się i nie przestając podśmiechiwać.

No naprawdę, bardzo zabawne.

– Wolałabym jednak coś mniej działającego na wyobraźnię.

Wzruszyłam ramionami.

Odszedł, z nadal szerokim uśmiechem na twarzy, i zaczął robić te swoje czary mary, przy czym jak dla mnie zbyt teatralnie naprężał swoje muskuły. Faceci! Kto ich zrozumie. Nie żeby oczywiście nie robiło to na mnie żadnego wrażenia, bo robiło. I zaczęłam się zastanawiać, ile czasu musiał spędzać na siłowni, żeby osiągnąć taki efekt. W końcu podszedł i postawił przede mną kieliszek z drinkiem w przepięknym błękitnym napojem.

– Czy tu też w nazwie występuje cokolwiek pochodzące od barmana? – spytałam, a rozbawienie błądziło zarówno w jego, jak i moich oczach.

– Chciałbym, ale to zwykły swimming pool .

Skinęłam głową i wzięłam słomkę do ust, smakując to, co chłopak dla mnie zrobił. Nie licząc alkoholu, wyczułam smak ananasa i kokosa, a drobno skruszony lód sprawiał, że nie dało się go wypić jednym duszkiem, co dla mnie akurat było na plus. Nie miałam w planach zakończyć wizyty w barze po pięciu minutach, leżąc znokautowana przez drinka.

Czułam na sobie wzrok barmana i mężczyzny siedzącego kilka stołków dalej. Nie żeby mnie to nie łechtało przyjemnie, ale nie należałam do osób lubiących skupiać na sobie uwagę.

Zaczęłam kręcić słomką w moim drinku i zastanawiałam się, czy w San Francisco odważyłabym się na taki samotny wypad. Odpowiedź była banalnie prosta – nie. Jednym powodem było to, że Abi i Jay, by mi nigdy na to nie pozwolili, a drugim, że San Francisco nie było nocami bezpieczne i nie odważyłabym się. Tyle tylko, że to było Los Angeles, a Abi i Jay byli daleko.

Nie podejrzewałam, że tak szybko i tak bardzo będę za nimi tęskniła.

Po kilkunastu minutach mój kieliszek był już pusty. Nawet nie zauważyłam, kiedy zdążyłam go całego pochłonąć. Spojrzałam w stronę barmana, który obsługiwał dwie blondynki, z przesadnie dużymi biustami, a gdy zauważył to, że go obserwowałam, uśmiechnął się do tlenionych lalek i podszedł do mnie.

– Planujesz obudzić się z bólem głowy? – Poruszył brwiami, patrząc na pusty kieliszek.

– Czy planuję nie wiem, ale prawdopodobnie tak właśnie będzie.

– Kłopoty w raju?

Zabrał puste szkło i zaczął przyrządzać nowego drinka.

– Żeby były kłopoty, musiałby być jeszcze raj. – Westchnęłam ciężko.

– Czyli zły dzień. – Bardziej stwierdził niż spytał.

– Fatalny – przyznałam.

– Wiesz – przerwał potrząsanie shakerem, a rozbawienie całkowicie opuściło jego twarz – my barmani jesteśmy trochę jak psycholodzy. W dodatku świadczymy swoje usługi całkowicie za darmo.

– Przesrane.

– Tak. – Roześmiał się. – No, ale do rzeczy. Praca? Przyjaciółka? Rodzina? Chłopak? Chociaż mówiłaś, że nie ma żadnego raju.

– Współpracownik, a dokładniej mówiąc wspólnik. – Westchnęłam.

Sięgnęłam po drinka, którego postawił przede mną.

– Uuuu. – Gwizdnął. – Rżnie cię na kasę?

Rżnąć, to on by mnie mógł, ale w inny sposób.

Moja podświadomość uniosła na mnie brew, a ja uświadomiłam sobie, o czym właśnie pomyślałam. Potrząsnęłam głową, chcąc jak najszybciej odgonić od siebie tę myśl. To była bardzo, bardzo zła myśl.

– Nie – odpowiedziałam, po krótkiej chwili. – Nie w tym rzecz.

– Jest między wami coś, co według ciebie nie powinno być?

Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.

– Jeszcze nic nie ma, ale diabeł tkwi w szczegółach.

– Jeszcze – zauważył. – Czyli wszystko ku temu dąży, tak? A ty tego nie chcesz?

Jakiś mężczyzna w średnim wieku go zawołał, ale ten tylko się odchylił lekko i zawołał kogoś o imieniu James, który wyszedł z zaplecza. Psycholog–barman poprosił go o chwilowe zastępstwo. James spojrzał na mnie, uniósł do swojego kumpla kciuk, którego pewnie nie miałam widzieć, i odszedł.

– Więc? Jak jest? – Milczałam. – Słuchaj, nie chcesz nie musisz mówić, ale pamiętaj, że masz okazję skorzystać z darmowej, tak jakby, psychoterapii.

Zaśmiałam się cicho i skinęłam.

Zaczęłam opowiadać mu co się stało lata temu i co dzieje się teraz. Oczywiście bez żadnych nazwisk, nazw firm, czy czegokolwiek, co mogłoby zasugerować kim jestem. Początkowo czułam się dziwnie, zwierzając się z własnych sekretów obcemu facetowi, ale mniej więcej w połowie opowieści i w połowie drugiego drinka, nawijałam jak na przesłuchaniu. Gdy skończyłam miałam wrażenie, jakby ktoś zdjął z moich ramion ogromny ciężar.

– Wiesz – zaczął – pomijając fakt, że facet jest skończonym idiotą – zachichotałam i to był ten rodzaj pijackiego chichotu – powiedziałbym, żebyś kopnęła go prosto w zapatrzony w siebie zad.

– I to jest to!

– Ale powinnaś dać mu szansę.

– Co?! – krzyknęłam, zwracając na siebie uwagę kilku innych gości. – Jezu – ściszyłam głos – co wy wszyscy macie z tą drugą szansą?

Czknęłam, i zdecydowanie nie wróżyło to nic dobrego.

– Wnioskuję, że nie jestem pierwszym, który ci to mówi, więc może coś jest na rzeczy.

– Ale on jest dupkiem!

– Być może był dupkiem. Ludzie się zmieniają, a ty sama mówiłaś, że byliście wtedy młodzi.

Już miałam mu odpowiedzieć, gdy zjawił się James i powiedział, że jakby nie zauważył, zaczął się ruch, a on sam nie daje rady. Faktycznie, żadne z nas tego nie zauważyło, a ludzi było od cholery. Czując, że moje ciało ma w sobie aż nadto alkoholu, postanowiłam wrócić do apartamentu.

– Ile płacę?

– Nic. Tamten gość – skinął w kierunku mężczyzny, który przyglądał mi się zaraz po moim zjawieniu się – powiedział, że wszystko co zamówisz jest na jego koszt. – Wzruszył ramionami, jakby to było na porządku dziennym.

Spojrzałam na mężczyznę i powiedziałam bezgłośnie dziękuję.

– Dzięki za wszystko – rzuciłam do barmana.

Wzięłam swoją torebkę i zachwiałam się, gdy wstałam ze stołka.

– Zamówić ci taksówkę?

– Nie trzeba.

Choć nie byłam tego taka pewna, gdy wyszłam na zewnątrz. Niebo było czarne, zasnute nocnymi chmurami, a ja nagle uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia gdzie jestem. Musiało też być już późno, gdyż nawet jak na Los Angeles, pojedyncze osoby snuły się po chodnikach, śpiesząc się zapewne do swoich domów. Mogłam zatrzymać jedną z taksówek, które mijały mnie co chwila, ale oto nagle uświadomiłam sobie, że nie wiem dokąd jechać. Jasne, mogłam spróbować wytłumaczyć, że do wieżowca należącego do Wrighta, ale jaką miałam pewność, że kierowca wiedziałby, o kim mówię? Takich Wrightów pewnie jest tu na pęczki.

Oparłam się o ścianę, czując jak przez alkohol kręci mi się w głowie. I nagle nie znalazłam innego rozwiązania, jak wyciągnąć komórkę i zadzwonić do Ryana. Odebrał po drugim sygnale.

– Flo? – spytał zaskoczony.

– Yyy, przeszkadzam ci, tak? Pewnie jesteś czymś bardzo zajęty, albo już spałeś, a ja ci przeszkadzam – nawijały procenty, nie ja.

No, ale na chłopski rozum, skąd u niego to zaskoczenie?

Może z powodu późnej pory? – podpowiedziała moja podświadomość.

Cóż, też możliwe.

Czknęłam.

– Flo, piłaś?

– O moim problemie z alkoholem, którego ewidentnie na razie nie mam, mogę porozmawiać z jakąś grupą wsparcia, nie z tobą.

Wyciągnęłam palec przed siebie, jakbym chciała go zbesztać i zmrużyłam oczy, tak jakby mógł to zobaczyć.

– Gdzie jesteś?

Dobre pytanie!

– Yyyy, tak jakby nie mam pojęcia – przyznałam.

Oparłam głowę o ścianę za mną, gdyż zawroty się nasiliły.

– Flo, to nie jest zabawne.

– Zdecydowanie nie. – Westchnęłam. – I chyba umieram.

Usłyszałam sapnięcie w słuchawce i jakieś poruszenie, ale mój żołądek zaczął pracować nie tak jak powinien, więc się nawet nie próbowałam zastanowić co on robił.

– Gdzie jesteś? Mów do mnie, Flo.

– W Los Angeles? Miejsce bliżej nieokreślone.

– Mało zabawne – jęknął i usłyszałam jakieś trzaśnięcie w słuchawce. – Jesteś ranna?

– Skąd ten pomysł?

– Mówiłaś, że umierasz – warknął.

– Mówiłam, że moja głowa i żołądek umierają.

– Nie, mówiłaś... Nieważne. Flo, rozejrzyj się i powiedz co widzisz.

Rozejrzałam się. Powoli, żeby nie zwymiotować, ale to zrobiłam. W sensie rozejrzałam się.

– Sklepy.

Przysięgam, że sapnął.

– Jezu, kurwa, Chryste. Musisz być nieco dokładniejsza.

I czy ja właśnie usłyszałam, jak odpala samochód?

– Ryan, czy ty jedziesz po mnie? Bo jeśli tak, to mam nadzieję, że zdążysz, zanim zostawię swoje wnętrzności na chodniku przed barem.

– Jesteś pod jakimś barem?! – krzyknął.

– Yhy.

– Flo, pod jakim? Nazwa. Błagam, spójrz na szyld i powiedz mi jak się nazywa bar.

Cóż, trzeba było mu przyznać, że miał łeb na karku. Ja nie pomyślałam, żeby to zrobić. Odsunęłam się od ściany, obróciłam w stronę budynku, uniosłam głowę i natychmiast tego pożałowałam. Zachwiałam się, ale czyjeś ręce zdążyły mnie podtrzymać. Zanim spojrzałam na ich właściciela powiedziałam jeszcze do Ryana "Dementor" i się rozłączyłam.

Koło mnie stał mężczyzna z baru, który był tak wspaniałomyślny i zapłacił za moje drinki. Był wysoki. Co najmniej o głowę wyższy ode mnie, ale mój pijacki wzrok nie mógł tego stwierdzić na pewno. Szerokie ramiona i mocno zarysowane rysy twarzy nagle sprawiły, że przez moje ciało przeszły dreszcze. Chciałam zrobić krok w tył, ale on nadal trzymał moje ramiona.

– Nic ci nie jest? – spytał.

– Nie. Dziękuję, tak myślę. Ale czy mógłbyś? – Spojrzałam na jego dłonie. – To boli.

– Przepraszam, nie zdawałem sobie sprawy.

Puścił mnie, więc szybko zrobiłam krok w tył, a on w przód. Przyglądał mi się intensywnie i to było spojrzenie z typu tych złych. Coś jak zły dotyk, tyle tylko, że tu chodziło o spojrzenie. Nieważne.

Zrobiłam kilka kolejnych kroków, ale w pewnym momencie poczułam za sobą przeszkodę w postaci ściany. Wiedziałam, że znalazłam się w pułapce. Cholera.

– Może dasz się zaprosić na jeszcze jednego drinka?

Czułam jak w gardle tworzy mi się gul, więc szybko go przełknęłam.

– Śpieszę się. Właściwie to jestem z kimś umówiona.

Nagle zapragnęłam, żeby Ryan wiedział, gdzie jest bar Dementor i dotarł zanim będzie za późno. Mężczyzna nie wyglądał na takiego, co to łatwo odpuszczał.

Chciałam go wyminąć, ale ten szybko zagrodził mi drogę, opierając swoją rękę na ścianie i omal nie uderzając mnie w twarz. Zaczerpnęłam powietrza, gdy milion scenariuszy na dalszy rozwój akcji, przebiegło przez moją głowę.

– W barze nie wyglądałaś na taką, co to się gdzieś śpieszy.

– Pozory często mylą – palnęłam pewnym głosem i natychmiast tego pożałowałam.

Chwycił mnie za gardło i popchnął w stronę ciemnej uliczki z boku baru, po czym przyparł mnie swoim ciałem do ściany. Pochylił się szybciej niż zdążyłam to zarejestrować i zaczął wpychać swój język do moich ust. Chciałam krzyczeć, ale przez jego brutalny jęzor, jedyne co wydobywało się z moich ust to niezrozumiałe jęki. Poczułam jego drugą dłoń między nogami, a gdy zaczęłam je zaciskać, wyciągnął ją i dobrał się do mojego rozporka. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, gdy zaczął wkładać rękę w moje spodnie i nagle nie czułam już nic.

Otworzyłam oczy, które chwilę wcześniej zaciskałam i zobaczyłam Ryana okładającego mężczyznę pięściami. Zakryłam sobie buzię rękoma, żeby nie krzyknąć. Był brutalny, dziki, nieokiełznany i gotów go zabić.

– O Boże! – jęknęłam, gdy dotarło do mnie, że Wright może go naprawdę zabić. – Ryan, proszę. Przestań!

Jego dłoń zawisła w powietrzu, gdy siedział na nieprzytomnym już mężczyźnie i spojrzał na mnie. Zaczęłam osuwać się po ścianie, czując się przytłoczona, przerażona i zdezorientowana. Ryan wstał i wytarł zakrwawioną dłoń o spodnie i podszedł do mnie.

– Flo – jęknął, gdy ukucnął przede mną.

– Zabierz mnie stąd.

Byłam nawet w stanie błagać go o to, ale on szybko pomógł mi wstać i nim zdołałam zaprotestować, niósł mnie w swoich ramionach do samochodu.

Przywarłam do niego jak małe dziecko, ale mimo tego co widziałam chwilę wcześniej, tego jak omal nie zabił tego mężczyzny, paradoksalnie czułam się w jego ramionach bezpiecznie. To takie dziwne. Był szybki i zwinny, jak bestia stworzona do zabijania. Tamten nie miał najmniejszych szans na obronę. Został znokautowany właściwie już po pierwszym uderzeniu, a ja jedyne o czym nie mogłam przestać myśleć, to żeby Ryan nie miał przez to kłopotów.

Jesteś szurnięta – warknęła na mnie podświadomość. – I pijana.

Mentalnie pokazałam jej środkowy palec i kazałam się odpieprzyć.

Ryan posadził mnie w samochodzie, zapiął pas, i gdy go obszedł, zajął miejsce kierowcy. Cały czas milczał. Wyciągnął telefon i wysłał do kogoś wiadomość, po czym chwycił kierownicę i mocno ją ściskał. Tak mocno, że kostki mu zbielały.

– Ryan – zaczęłam niepewnie.

Nic nie powiedział, nawet nie drgnął. Dopiero po kilku minutach zacisnął sobie grzbiet nosa i wziął kilka uspokajających wdechów. I wkurwiło mnie to niesamowicie, bo jedyną zdenerwowaną osobą w samochodzie powinnam być ja.

– Co ci strzeliło do głowy, żeby samej wychodzić w nocy? -spytał, nawet na mnie nie patrząc.

– Słucham?

– Czy zdajesz sobie sprawę, jak to się mogło skończyć, gdyby ten śmieć dopadł cię zanim zadzwoniłaś do mnie?

Nie. Nie zdawałam, bo nie miałam okazji jeszcze o tym myśleć.

– Sądziłam, że Los Angeles jest bezpiecznym miastem.

Wzruszyłam ramionami. Mój oddech zaczął się wyrównywać i uspokajać.

– Los Angeles nocą, jest kurewsko niebezpieczne. Zwłaszcza dla takich kobiet jak ty.

– No powiedz to! Pijanych?

– Nie Flo – syknął i odwrócił się na siedzeniu tak, że teraz był twarzą zwrócony do mnie. – Tak pięknych jak ty.

– Och.

– Miasto Aniołów wcale nie jest aż tak anielskie jak ci się wydaje, Flo. Bliżej mu do piekielnego przedsionka.

– Chciałam tylko się przewietrzyć i pomyśleć – powiedziałam skruszona, wpatrując się w dłonie na moich kolanach.

Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Powinnam się zastanowić zanim opuściłam apartament. Nie znałam tutejszych zwyczajów, ludzi, okolicy. Moje wyobrażenie o tym mieście było jedynie takie, jak mają je w zwyczaju ukazywać reżyserzy – raj na ziemi, miejsce, gdzie wszyscy są przyjaźnie nastawieni i uprzejmi. Gdzie miłość i szczęście leją się strumieniami.

Ryan położył swoją dłoń pod moim podbródkiem. Jego spojrzenie mnie świdrowało. Zapragnęłam zniknąć. Uświadomiłam sobie, że coraz trudniej jest mi się przy nim kontrolować. I sprawił to w zaledwie kilka dni. Moje ciało reagowało na niego irracjonalnie. Nie tak jak powinno, nie tak, jakbym sobie tego życzyła.

– Dziecinko, mogłaś zadzwonić do mnie lub do Eidena. Z chęcią byśmy z tobą wyszli.

Jego głos złagodniał, pieszcząc moje zmysły.

– Nie pomyślałam o tym. Poza tym, jak już powiedziałam wcześniej, chciałam przemyśleć kilka spraw w samotności.

Nie skomentował tego. Odpalił silnik i dopiero wtedy zobaczyłam na desce rozdzielczej, że było już po północy. Nie zdawałam sobie nawet sprawy ile czasu minęło odkąd wyszłam z mieszkania. Czując, jak powracają nudności oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy, starając się nie zwymiotować w jego samochodzie.

W milczeniu dotarliśmy do naszego apartamentowca.

Gdy zaparkował, nie czekałam na niego, tylko wysiadłam sama, i miałam ochotę przybić sobie piątkę, za to, że nawet się nie zachwiałam. Chciałam uciec od niego jak najszybciej i nie dlatego, że bałam się tego co on może zrobić, a tego, na co ewentualnie mógłby wpaść mój pijacki łeb. Nie ufałam sobie w jego obecności, więc gdy tylko dotarłam do windy przywołałam ją, modląc się, żeby otworzyła się jak najszybciej. Tak, jakby miało mi to w czymkolwiek pomóc, zwłaszcza, że Ryan stał już za mną.

Zaczęłam dreptać w miejscu i gdy tylko drzwi się rozsunęły, wpadłam do środka, omal nie zabijając się o szklaną ścianę na wprost. Usłyszałam chichot Ryana, ale całkowicie to zignorowałam, skupiając się na swojej misji, by jak najszybciej dotrzeć na swoje piętro.

Nie żebym cierpiała na klaustrofobię, czy coś, ale przebywanie z Ryanem w tak niewielkim pomieszczeniu, groziło katastrofą.

– Dziękuję – wymamrotałam nagle, linczując się za to mentalnie, gdyż miałam to powiedzieć dopiero pod drzwiami mieszkania, tak, żebym mogła w razie czego, szybko się w nim ukryć. Ryan odwrócił się w moją stronę, a jego oczy w kolorze indygo, intensywnie mnie badały.

– Za co?

– Za to, że przyjechałeś.

W jego spojrzeniu pojawiło się coś bliżej niezidentyfikowanego. Jakaś dzikość, pragnienie, a może nawet pożądanie.

I zrobił coś, czego się, kurwa, nie spodziewałam.

Wcisnął jakiś guzik i winda się zatrzymała.

O ja pierdolę! – jęknęłam wewnętrznie.

Podszedł do mnie w przerażająco wolnym tempie, niemal drapieżnym i pochylił się do mojego ucha.

– Cała przyjemność po mojej stronie – wyszeptał, sprawiając, że przez mój kręgosłup przeszedł dreszcz.

Przełknęłam głośno ślinę, gdy pochylił się jeszcze bardziej i wciągnął mój zapach tuż za uchem. Jego dłonie znalazły się na mojej talii, a język na szyi. Sapnęłam, albo jęknęłam na to wspaniałe uczucie. Cokolwiek. Nie powinnam tak reagować, ale moje ciało odłączyło się od mózgu i żyło według własnych zasad. Odchyliłam dla niego głowę, a własne dłonie położyłam na jego ramionach.

I, och Boże, nawet pod skórzaną kurtką czułam jego idealnie wyrzeźbione mięśnie.

Ryan zaczął całować moją szyję, wędrując ku zakazanym rewirom, jakimi były moje wargi. Moje ciało wygięło się, natrafiając na jego rosnącą erekcję. Jęknął, gdy poczuł mnie w tamtym miejscu. Zamknęłam oczy, gdy pieścił moją szczękę językiem i dotarło do mnie, co miało zaraz nastąpić.

I nastąpiło, ale nie to, czego oboje się spodziewaliśmy.

W windzie rozległ się dźwięk jakiejś melodii. Ryan zaklął tuż przy moim uchu i podszedł do panelu podnosząc słuchawkę, podczas gdy ja zaczęłam zachłannie łapać powietrze do płuc i doprowadzać się do porządku.

Ja pierdolę! Właśnie obmacałam się w windzie z Wrightem!

Kompletnie nie mogłam się skupić na tym co on mówił do słuchawki, gdyż nadal czułam jego język na mojej szyi. Byłam oszołomiona, przez doznania, jakie mi zafundował i nie zauważyłam nawet, jak zbliżył się do mnie ponownie.

– Flo...

– Stój! – Wyciągnęłam rękę przed siebie, zatrzymując go w miejscu. – To nie powinno się wydarzyć.

Winda ruszyła, zapewne ponownie przywrócona do życia przez zdalne sterowanie.

– Nic na to nie poradzę, że nie umiem się trzymać od ciebie z daleka.

– Nie, nie, nie. – Potrząsałam głową. – Jesteśmy wspólnikami. Nie możemy.

Wyciągnęłam najbardziej oczywistą rzecz, jaka przyszła mi do głowy. I ku mojej radości w tym samym czasie drzwi windy się rozsunęły na moim piętrze. Wybiegłam na korytarz, taranując zdezorientowanego Ryana i czując na sobie jego wzrok, gdy szukałam w torebce karty. Gdy w końcu znalazłam się w mieszkaniu, trzasnęłam drzwiami i zaparłam się o nie, jakbym obawiała się, że sam Szatan za moment je staranuje, by zniewolić moją duszę.

Szatan Ryan Wright.

I tkwiłam tak na warcie dobre pół godziny, nim nie ogarnęło mnie zmęczenie. Zanim jednak położyłam się do łóżka, musiałam zmyć z siebie łapska mężczyzny z baru.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top