Part 2

 Przez kolejne miesiące Zitao planował drugi zamach na Mistrza Zakonu Templariuszy. Tym razem postanowił zwrócić się w stronę bardziej nowoczesnych środków zabijania, a mianowicie zdecydował się zgładzić go za pomocą karabinu snajperskiego.

                Assassyni bardzo rzadko używali broni palnej, ponieważ była za głośna i zwracała na siebie dużą uwagę osób trzecich, jednak Huang był na tyle zdesperowany, by zabić mordercę swojego ojca, że postanowił skorzystać z tego właśnie sposobu.

                Podczas planowania tej akcji towarzyszył mu nieznany do tej pory stres. Miał w końcu rozprawić się z najważniejszą osobą z Zakonu Templariuszy, a w dodatku wcześniej mu się to nie udało. Ustalanie wszystkiego zajęło mu o wiele więcej czasu niż poprzednim razem. Postanowił dopracować każdy, nawet najmniejszy szczegół do perfekcji, by po raz kolejny nie zawieść.

                Siedział teraz na dachu jednego z niższych wieżowców, a jego ciemnymi włosami targał silny wiatr. Zhuo Mi miał dzisiaj udać się na spotkanie z innymi przywódcami ich filii, więc postanowił wykonać zadanie kiedy mężczyzna będzie wsiadał do samochodu. Spowoduje to niemałe zamieszanie wśród jego ochrony, jednak zanim jego płotki zlokalizują miejsce, z którego doszło do wystrzału, Huanga już dawno tu nie będzie. Plan idealny i z pozoru dokładnie opracowany.

                Leżał na równej powierzchni dachu. Był dość upalny dzień, a on już od godziny obserwował przez celownik wyjście z biurowca, który tak naprawdę był bazą Templariuszy. Poczuł jak po jego skroni spływała samotna kropelka potu, gdy wypatrywał swojego celu. Było mu gorąco. Zarówno z powodu pogody, jak i tego, że zaraz miał uśmiercić człowieka. Nie miało to być jego pierwsze zabójstwo, jednak każde przeżywał w ten sam sposób. W końcu nieważne jak okrutny był dla jednej osoby, dla drugiej mógł być kochającym mężem lub ojcem. Chłopak potrząsnął głową, by pozbyć się tych myśli i ponownie skupił się na zadaniu.

                Po kolejnej godzinie oczekiwania jego myśli powróciły do wydarzeń sprzed kilku miesięcy i dotyczyły one jednej, konkretnej osoby. Templariusza, który darował mu życie. Sam dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że powinien już nie żyć, ponieważ kiedy ktoś dostał się w ręce wroga miał dwie opcje: albo ginął albo wygrywał. Nie było niczego po środku. Po raz kolejny starał się odtworzyć całą sytuację w myślach i znów doszedł do tego samego wniosku. Coś musiało go rozproszyć. Zawahał się dzierżąc sztylet w dłoni, dzięki czemu jemu samemu udało się wyjść z podbramkowej sytuacji cało. Mimo, że analizował to zdarzenie wielokrotnie, to cały czas zastanawiał się nad zachowaniem Templariusza, który nie dawał mu spokoju. Interesował go i fascynował. Nie tyle sama postawa, co jego osoba.

                Nareszcie zobaczył jak z budynku wychodzi nikt inny jak on. Krew w jego żyłach momentalnie zaczęła się gotować już od samego jego widoku. Nienawidził tego człowieka z całego swojego serca. Miał ochotę jak najszybciej pociągnąć za spust, jednak wstrzymywał się, by restrykcyjnie trzymać się planu. 


Trzysta metrów

                Jego oddech zaczyna przyspieszać. 


Dwieście metrów. 

                Przed jego oczami pojawiają się mroczki, zaburzające widzenie. 


Sto metrów. 

                Jego palec wskazujący przeniósł się na spust broni. 


Pięćdziesiąt metrów.

                - Requiescat in pace*, skurwysynu. – powiedział do siebie i już miał pociągnąć za spust, kiedy zobaczył wysokiego blondyna w garniturze. W jednej chwili zapomniał jak się oddycha. Patrzył się jak zahipnotyzowany w jego złote kosmyki, okalające bladą twarz. Przez chwilę miał wrażenie, że ich spojrzenia spotkały się i natychmiast cofnął się w głąb dachu, by ten w żaden sposób go nie zauważył, chociaż dzieliła ich spora odległość. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że jego tętno jest przyspieszone, a ręce drżą mu z przerażenia.

                Z zastoju wyrwał go pisk opon. Od razu podczołgał się bliżej krawędzi i ujrzał jak samochód z jego celem odjeżdża. Ponownie poniósł porażkę. Zawiódł siebie i Bractwo.

***

                Jeżeli coś ci nie wychodzi, to zrezygnuj z tego na samym początku lub walcz do końca, aż osiągniesz sukces. Było to motto Tao, którego trzymał się od małego, jednak teraz chciał o wszystkim zapomnieć. Zrezygnowany postanowił udać się do najbardziej zdegenerowanej dzielnicy stolicy, w której mógł oddać się przyjemnościom cielesnym oraz zaznać rozkoszy trunków. Inaczej mówiąc, poszedł do burdelu z zamiarem spicia się do nieprzytomności.

                Gdy tylko przekroczył próg budynku, w którym unosił się sztuczny zapach róż oraz przebijającego się przez niego dymu papierosowego, do jego osoby doskoczyło stado pań do towarzystwa, ubranych bardziej lub mniej wyzywająco. W jednej chwili zabrały go na wielką skórzaną kanapę i obdarowały go tanim alkoholem, który szybko uderzył mu do głowy.

                - I wiecie co? Nie udało mi się. – zawodził pijacko, opowiadając swoją historię nieudanego zabójstwa. Nie musiał czuć się skrępowany, mówiąc o tych wszystkich wydarzeniach, ponieważ prostytutki współpracowały z jego Zakonem w mniejszym lub większym stopniu, dzięki czemu informacje o jego niepowodzeniu w misji nigdzie nie wyciekną. – Po raz drugi zawiodłem Mistrza… - dodał bełkotliwie, po czym rozpłakał się jak małe dziecko. Kobieta siedząca najbliżej niego zrobiła smutną minę i pochyliła jego głowę tak, by znalazła się między jej sztucznymi piersiami. Zitao zawodził coraz głośniej, mocząc jej strój, jednak ona nie robiła z tego wielkich problemów, ponieważ sama ledwo wiedziała o co chodzi przez alkohol, który znacznie wcześniej uderzył jej do głowy.

***

                Wu YiFan zauważył jak coś błysnęło się na dachu sąsiadującego z kryjówką Zakonu budynku, jednak tak szybko jak się pojawiło, również zniknęło. W pierwszej chwili nie przejął się tym zbytnio, natomiast jadąc ze swoim Mistrzem na spotkanie przypomniał sobie o chłopaku, z którym walczył kilka miesięcy wcześniej, którego nie udało mu się go zabić. Zhuo Mi był wtedy jego celem, więc prawdopodobieństwo, że była to ta sama osoba, diametralnie wzrosło. Powróciło też wspomnienie jego głębokich oczu, przez które nie zdołał go pokonać.

                Chłopak już dawno schował wspomnienia z nim związane w czeluściach swojego umysłu, jednak one właśnie powróciły, powodując zmieszanie oraz dekoncentrację towarzyszącą mu przez większość dnia. Nie był w stanie skupić się na temacie spotkania i dziękował Bogu, że tym razem nie musiał w nim aktywnie uczestniczyć.

                Kiedy konferencja zakończyła się sukcesem, który go kompletnie nie obchodził, a on sam odeskortował swojego Mistrza z powrotem do siedziby Zakonu, postanowił znaleźć ciemnowłosego chłopaka, by rozprawić się z nim na dobre.

                Udał się na dach sąsiadującego budynku w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek dotyczących miejsca, w jakim mógł się teraz znajdować. Blondyn prychnął ostentacyjnie, gdy zauważył leżący na ziemi srebrny łańcuszek z małym znakiem rozpoznawczym Bractwa Assassynów.

                - Żałosne. – powiedział do siebie i podniósł ozdobę, chwilę bawiąc się nią w rękach, po czym schował ją do garniturowych spodni, które zawsze nosił. Oprócz tego nie znalazł niczego, co mogło wskazywać na miejsce, do którego się udał, jednak Wu nie był taki głupi jak większość jego kolegów z Zakonu. Potrafił świetnie dedukować oraz łączyć skomplikowane fakty.

                Po dosyć krótkiej chwili namysłu postanowił odwiedzić burdel.

***

                Tak jak się spodziewał, jego myślenie było skuteczne i już w trzecim odwiedzonym przez niego domu publicznym znalazł chłopaka o ciemnych włosach. Uśmiechnął się do siebie triumfująco, po czym podszedł do kanapy, na której spał brunet oparty o biust jednej z kobiet, głośno chrapiąc. Głaskała go po głowie, śpiewając jakąś chińską kołysankę, sama powoli odpływając w objęcia Morfeusza.

                Blondyn zdegustowany zapachem alkoholu potrząsnął kobietą, wyciągając ją z letargu.

                - Przepraszam bardzo, przyszedłem po mojego przyjaciela. – powiedział, po czym uśmiechnął się promiennie. Prostytutka była nieco zaskoczona jego obecnością, jednak jedno jego spojrzenie wystarczyło, by uległa jego urokowi osobistemu, odsuwając od siebie śpiącego chłopaka i oddając go w ramiona Wu Fana – Najserdeczniej pani dziękuję. – zwrócił się do niej ponownie, kłaniając się nisko, czym spowodował wielki uśmiech na jej twarzy, po czym wziął chłopaka na ręce i udał się w stronę apartamentowca, w którym mieszkał.

                Jadąc do domu, starszy zastanawiał się czy dobrze zrobił zabierając go do siebie. Nie dość, że byli dla siebie nieznajomymi, to jeszcze chłopak był Assassynem, których powinien nienawidzić i mordować jeśli nadarzała się taka okazja. Westchnął ciężko, wjeżdżając na parking podziemny. Zaparkował samochód na tym samym miejscu co zawsze, po czym wyłączył silnik. Oparł głowę na kierownicy i stwierdził, że jest idiotą. Po cholerę on go w ogóle szukał? Już go tu nie powinno być. Nie powinien się zawahać, kiedy miał idealną okazję do zabicia go. W jednym momencie zapanował nim gniew na siebie samego i sięgnął do skrytki, z której wyciągnął pistolet z tłumikiem. Odwrócił się do chłopaka leżącego na tylnym siedzeniu i przyłożył mu broń do głowy. W głębi sobie poczuł, że nie powinien tego robić i z każdą minutą czekania uczucie to narastało w nim. Wydał z siebie zirytowany dźwięk i odłożył pistolet na miejsce. Ponownie odwrócił się w stronę chłopaka, by dokładniej mu się przyjrzeć. Od razu zauważył, że ma on dosyć ciemną karnację. Jego oczy miały wyraźny koci kształt, a nie za duże usta były lekko rozchylone.

                Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niego, jednak po chwili otrząsnął się i wysiał z samochodu wraz z Assassynem, niosąc go na rękach na najwyższe piętro budynku.

***

                Lekko zdyszany doniósł go do swojego apartamentu i jak tylko do niego wszedł, udał się do sypialni i tam położył chłopaka, który instynktownie poprawił swoją pozycję i ponownie zaczął chrapać.

                Wu Fan westchnął cierpiętniczo, po czym skierował się w stronę barku w salonie, by samemu się napić. Nie posiadał wielkiej kolekcji trunków, ponieważ wielu z nich nie lubił. Jedynym wyjątkiem była szkocka whiskey, którą zawsze sprowadzał z samej wyspy Sky, gdzie była produkowana. Wrzucił do szklanki kilka kostek lodu i wypełnił ją bursztynowym płynem do jednej trzeciej wysokości. Pociągnął z niej duży łyk i skrzywił się lekko na jej smak. Uśmiechnął się do siebie.

                - Nieważne jak długo będę się truć tym świństwem i tak na samym początku będzie mnie wykręcać. – powiedział w przestrzeń i powrócił do pokoju, w którym zostawił ciemnowłosego. Był on ułożony w dość nienaturalnej pozycji w poprzek łóżka. Blondyn patrzył się przez chwilę na niego i postanowił przebrać go w rzeczy bardziej wygodne do spania.

                Podszedł do wielkiej komody w rogu pokoju i zaczął szukać w niej jakiś luźnych ubrań. Kiedy w końcu wygrzebał starą bokserkę i dresowe spodnie zabrał się za rozbieranie chłopaka. Na początku ściągnął z niego kurtkę i jego oczom ukazało się wysłużone już ukryte ostrze bruneta. Znajdowało się ono na jego lewej ręce, przymocowane do niej wytartymi, skórzanymi paskami. Wiedział, że Assassyni mają problemy finansowe, ale żeby oszczędzać na broni? Westchnął tylko i odpiął je, po czym poszedł schować w bezpiecznym miejscu. Gdy powrócił, zdjął z chińczyka koszulkę i jego wzrok momentalnie zatrzymał się na jego torsie. Nigdy by nie pomyślał, że tak chuda osoba może mieć tak pięknie wyrzeźbione ciało. Usiadł na krawędzi łóżka i powoli przejechał po nim ręką, czując jak w jego brzuchu zaczyna się coś dziać. Zagryzł wargę i szybko zabrał dłoń opanowując swoje galopujące już myśli. Założył na niego koszulkę i starając się być jak najbardziej opanowanym, ściągnął z niego spodnie, wymieniając je na dresy. Przeraził się, kiedy chłopak zajęczał, myśląc, że się zaraz obudzi, jednak ten tylko przewrócił się na drugi bok i powrócił do spania. Blondyn odetchnął z ulgą i wyszedł z sypialni, zamykając za sobą cicho drzwi.

                Dopiero podczas sączenia drugiego drinka zdał sobie sprawę, że nie ma gdzie spać, no bo przecież z nieznajomym do łóżka to tak nie za bardzo. Uderzył się otwartą dłonią w czoło, zwlókł się z kanapy, na której siedział i odstawił pustą szklankę na barek. Ponownie udał się do pokoju, w którym spał jego gość i zabrał z niego koc. Kiedy ponownie spojrzał na chłopaka zauważył, że ten zwinął się w kłębek. Uśmiechnął się mimowolnie na ten widok, twierdząc, że wygląda przesłodko w takiej pozycji.

                Gdy ułożył materiał na kanapie w salonie, udał się do łazienki, by wziąć długi, oczyszczający prysznic. Podczas niego myślał o całej sytuacji w jakiej się znalazł, decydując się na przyprowadzenie go do jego własnego mieszkania. Miał okazję, nawet więcej niż jedną, by go zabić. Jednak tego nie zrobił. Sam nie wiedział co go powstrzymywało. Od nastoletnich lat był wychowywany na zabójcę nie posiadającego takich uczuć jak współczucie lub wyrzuty sumienia. Jego mistrz zawsze mu powtarzał, by nauczył się wyłączać emocje, jednak z czasem Wu Fan zapominał jak włączyć je z powrotem. Może za sprawą tajemniczego chłopaka o ciemnych włosach udało mu się tego dokonać? Zdawał sobie sprawę z takiej opcji, jednak nie chciał jej przyjąć do siebie jako prawdy dokonanej.

                Będąc zmęczonym fizycznie i psychicznie zakręcił wodę i dokładnie wytarł się w śnieżnobiały ręcznik. Założył na siebie luźne spodnie dresowe i przed wyjściem z łazienki spojrzał w lustro. Kiedy ludzie mijali go na ulicy, zwykle zatrzymywali na nim dłużej swój wzrok. Trzeba to przyznać. Był bardzo przystojny. Mógł mieć każdą, a nawet każdego, jeśli tylko by zechciał. Jednak nikt nie zdawał sobie sprawy, że pod drogim garniturem znajdowały się liczne blizny okalające jego umięśnione ciało.

                Wszystkie były stare, miały po cztery, pięć lat. Były to czasy, kiedy blondyn popełniał najwięcej błędów na treningach lub przy zleceniach, które otrzymywał. Jednak jedna szrama miała dopiero kilka miesięcy.  Znajdowała się ona na jego lewej piersi. Automatycznie dotknął jej i pod palcami wyczuł nierówną powierzchnię. Westchnął głęboko, kiedy jego myśli ponownie powędrowały do Assassyna, przez którego został nią obdarzony. Odwrócił wzrok od srebrnej tafli i zarzucił na siebie luźną koszulkę, po czym udał się do salonu.

                Wyczerpany zdarzeniami oraz przemyśleniami, które go dzisiaj nawiedziły, szybko oddał się w objęcia Morfeusza, jednak jego sen nie był tak spokojny jak każdego innego dnia.




*Requiescat in pace - spoczywaj w pokoju w języku włoskim

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top