Part 1

Kolejny normalny, ponury dzień. Po chodnikach zatłoczonego Pekinu, jak zwykle w godzinach szczytu, znajdowała się masa ludzi. Każdy zmierzał w swoją stronę, spiesząc się do pracy, szkoły lub sklepu. Zwykły poranek dla przeciętnego mieszkańca stolicy Chin. Jednak wśród tych szarych ludzi, dyskretnie i z gracją, poruszał się zakapturzony mężczyzna. Mimo tak błahego ubioru, wyróżniał się spośród tłumu ponadprzeciętnym wzrostem. Ręce miał włożone w przednie kieszenie lekko wytartych dżinsów, a głowę lekko pochyloną w dół tak, by nikt nie mógł zobaczyć jego twarzy, jednak by on był w stanie widzieć wszystko. Nie był on zbuntowanym nastolatkiem, który zaniedbywał szkołę oraz miał problemy egzystencjalne. Należał on do Bractwa. Bractwa Assassynów, cichych zabójców, szkolonych już od najmłodszych lat, by w przyszłości przy zleceniach byli nie do wykrycia. Musicie teraz mieć mieszane uczucia względem naszego głównego bohatera. Uczy się jak zabijać innego człowieka, pozornie jednego ze swoich. Jednak uspokoję was. Bractwo nie działało, nie działa i nie będzie działać w ten sposób. Zabijają oni tylko w konieczności przy zmierzeniu z odwiecznym wrogiem, Templariuszami, którzy chcą zapanować nad rasą ludzką. Już teraz niepozornie kontrolowali każdy aspekt ludzkiego życia. Portale społecznościowe, medycyna, służby bezpieczeństwa, rząd. W każdej z tych dziedzin mieli swoich agentów, których Assassyni starali się eliminować. Dzisiaj przyszedł czas na Wielkiego Mistrza Chin. Oficjalnie był on prezesem wielkiej korporacji pod nazwą Abstergo Tech Inc., która produkowała sprzęt elektroniczny bardzo popularny w Azji. Każdy, kto kupił urządzenie tej firmy, telewizor, komputer czy nawet ekspres do kawy, był całodobowo monitorowany. Jego eliminacja byłaby wielkim sukcesem dla Bractwa, a do jego wykonania został przydzielony Huang Zitao. Na pierwszy rzut oka sprawiał on wrażenie niepozornego chłopca z biednej rodziny, jednak w rzeczywistości był najlepszym szermierzem oraz skrytobójcą w pekińskiej filii. Swoją ofiarę obserwował już od trzech miesięcy. Znał jego codzienne schematy na tyle dobrze, że postanowił dzisiaj uderzyć. Wszystko dokładnie zaplanował.

***

                Cel idzie ulicą Dynastii Han, codziennie o tej samej porze, zmierzając do biurowca. Zatrzymuje się na kawę z karmelem i odtłuszczonym mlekiem w kafejce, na rogu trzynastej i Pei. Podoba mu się młodziutka kelnerka o długich włosach, którą co piątek próbuje zaprosić na drinka po pracy, jednak gdy ta grzecznie odmawia przy wszystkich, ten dyskretnie podaje jej zwitek pieniędzy, w którym między banknotami jest podany adres hotelu, w którym ma się pojawić, jak zwykle, o dziewiątej wieczorem. Wie, że jeśli się nie stawi, to ktoś bliski jej sercu umrze. Tak właśnie działali Templariusze, a Assassyni chcieli ukrócić ich działania. Tao postanowił zakończyć żywot tej żmii w bolesny sposób. A mianowicie poprzez truciznę dodaną do jego kawy podczas kiedy będzie rozmawiał z dziewczyną. Wszedł do zatłoczonej kafejki i nie zwracając na siebie niczyjej uwagi udał się w stronę toalet. Oczywiście po drodze mijając kubek z kawą, do którego poprzez wygrawerowaną w ukrytym ostrzu klingą wlał niewielką ilość silnie skoncentrowanej trucizny, która mogła zabić tuzin osób. Wszystko działo się w przeciągu ułamków sekund. Pozornie załatwił swoje potrzeby w toalecie i wychodząc z niej zauważył zaciekawiony wzrok skierowany w jego osobę. Przy stoliku nie było już jego celu, a przyglądający mu się mężczyzna lustrował go z góry na dół. Tao przeklną w myślach zauważając na mankiecie jego koszuli mały krzyż. Został wykryty.

                Wyszedł pospiesznie z kawiarni, czując na sobie wzrok ochroniarza swojego celu. Wiedział, że bez walki się nie obędzie, więc kierował się w stronę ślepej uliczki, w której miał zamiar stoczyć pojedynek ze swoim wrogiem.

                - Przykro mi Assassynie. – powiedział blond włosy, ostatnie słowo wręcz wypluwając z pogardą w głosie – Twój zamach zakończył się porażką. Z resztą, tak jak większość waszych operacji. – uśmiechnął się szeroko. Kolejna nieskuteczna broń Templariuszy. Cięty język. – I teraz zapłacisz za swoje błędy. Głową. – dokończył, wyciągając sztylet z pokrowca przypiętego do zewnętrznej strony łydki. Tao zaś wysunął ukryte ostrze z mechanizmu zamocowanego na jego prawej ręce. Obaj rzucili się na siebie natychmiastowo. Po kilku ciosach stwierdzili, że będzie to trudna walka, ponieważ byli profesjonalistami. Byli podobnego wzrostu, jednak od Templariusza biła aura arogancji i dzikiej żądzy krwi pałającej z jego oczu, natomiast ciemnowłosy charakteryzował się pewnością siebie i wytrwałością podczas blokowania entego już z rzędu ciosu. W czasie jednej z kontr, którą udało się wyprowadzić Tao, zahaczył o jego złote, kolorem przypominające suche zboże włosy skracając je znacznie, hacząc dodatkowo za małżowinę i odcinając jej kawałek . Jego wróg zareagował na to gwałtownie powalając go z nóg. Assassyn sapnął z zaskoczenia lecz przy próbie powstania przygwoździło go ciało przeciwnika.

                - Teraz już mi nie uciekniesz. – wysapał zmęczony walką blondyn zaciskając palce mocniej na rękojeści sztyletu. Tao szarpał się pod nim w wyniku czego kaptur zsunął się mu z głowy ukazując jego twarz. Uśmiech widniejący na ustach jego wroga momentalnie zbladł. Wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany. Assassyn wykorzystał jego zawahanie. Zepchnął go z siebie, wstał i szybko uciekł, kierując się krętymi ścieżkami do kryjówki Zakonu, pozostawiając zamyślonego Templariusza w tyle.

***

                - Mistrzu Han. – Zwrócił się do postaci, która stojąc do niego tyłem, wpatrywała się w okno. Kiedy starszy mężczyzna powoli zaczął się odwracać, Tao natychmiastowo ukląkł na jedno kolano, przykładając prawą rękę do piersi, a głowę nisko pochylił. – Moja misja zakończyła się fiaskiem. Przyszedłem tu, by prosić Cię o przebaczenie za niewypełnienie zadania oraz prosić o więcej czasu na jego ukończenie. – powiedział wszystko na jednym wdechu, czując na sobie wzrok mężczyzny.

                - Spójrz na mnie, moje dziecko. – zwrócił się do niego spokojnie. Chłopak podniósł głowę jak mu nakazał. – Amat victoria curam. Nie ma zwycięstwa bez trudu. – skinął na niego palcem by ten wstał i podszedł do niego kładąc swoje ręce na barkach wyższego. – Porażki zdarzają się nawet najlepszym, lecz na błędach człowiek się uczy. – mówił do niego spokojnie, wpatrując się swoimi jelenimi oczami w chłopaka. Odetchnął głęboko, krzyżując ręce na plecach. Podszedł z powrotem do okna, tym samym odwracając się tyłem do swojego ucznia. – Oczywiście dam ci dodatkowy czas na dokończenie misji. – powiedział wpatrując się w panoramę Dongcheng, w której znajdowała się siedziba Bractwa – Jednak miej na uwadze, że jest to dla nas bardzo ważny cel. – Tao mimo, że nie widział mistrza wiedział, iż na jego czole pojawiły się głębokie bruzdy – Masz go wyeliminować szybko i w miarę bezboleśnie. – Assassyn wzdrygnął się słysząc z jego ust ostatnie słowa.

                - Ale mistrzu, on zabił mojego ojca, pozwól mi się na nim zemścić! – wypowiadając te słowa podniósł głos, lecz zaraz zakrył usta dłonią – Przepraszam, mistrzu. – dodał ciszej pochylając głowę na znak skruchy. Starszy odwrócił się i podszedł do chłopaka.

                - Wiem, że jest to dla ciebie ciężkie, ale znasz nasze Credo.

                - Ależ mistrzu, tam nie ma żadnej wzmianki na temat sposobów eliminacji wrogów Bractwa. – Tao z drżącym ze złości głosem, przypominał sobie wszystkie trzy prawa. Znał je na pamięć od małego. Żadne z nich nie określało jak zabijać.

                - Jak mawiał nasz najznamienitszy Mentor Altair Ibn-La’Ahad, nasze Credo nie nakazuje być wolnymi, tylko mądrymi. Pamiętaj o tym, synu. – zwrócił się do niego, kładąc mu jedną rękę na barku i patrząc się w przestrzeń za nim – Templariusze to bestie, które zabijają bez skrupułów i w okrutny sposób. My jesteśmy od nich lepsi, więc nie zniżamy się do ich poziomu. – zacisnął lekko palce, by pocieszyć chłopaka, z którego oczu spadały ciężkie krople. Wyszedł z pokoju nic nie mówiąc, zostawiając go samotnego z ciemnością, która otaczała go zewsząd od czasu straty ojca.

***

                Kris jeszcze przez chwilę wpatrywał się w miejsce, w którym po raz ostatni widział Assassyna. Nie był w stanie się ruszyć, a co dopiero wstać. Odkąd dołączył do Zakonu wmawiano mu, że w takich sytuacjach jaka dopiero miała miejsce, pod żadnym pozorem nie wolno mu się wahać, jednak on to zrobił. Zabiłby go, ale gdy ujrzał jego perfekcyjnie kruczoczarne włosy okalające kocie oczy, z których biła złość oraz wola walki, natychmiastowo stracił na to ochotę i przegrał. Przegrał po raz pierwszy od wielu lat. Z jego rozmyślań nad niedoszłą ofiarą wybudził go dźwięk dzwonka w telefonie. Wzdrygnął się na widok rozbitej szybki nowego smartfona i odebrał połączenie.

                - Tak? – spytał wyczekująco, gdy nikt się nie odezwał.

                - Jak rozumiem już uporałeś się z tą kanalią, która planowała na mnie zamach? – usłyszał zirytowany głos swojego mistrza – Miałeś na to wystarczająco dużo czasu. – prychnął w taki sposób, że Kris był pewny, iż opluł telefon – Wiesz co masz teraz zrobić. Odetnij rękę z ukrytym ostrzem i ukryj ciało. Tylko szybko, nie masz na to…

                - Uciekł mi. – przerwał mu Wu Fan, nie będąc w stanie słuchać jego paplaniny o tym co powinien, a czego nie.

                - Co to znaczy, że ci uciekł? – spytał z niedowierzaniem – Masz mi to natychmiast wytłumaczyć! – krzyczał na niego, cały się czerwieniąc – Albo nie, przyjedź jak najszybciej do firmy. Tam otrzymasz należytą karę. – rozłączył się, nie czekając na jego odpowiedź. Blondyn westchnął głęboko myśląc o ciemnych oczach Assassyna.

                Wstał, otrzepując swój garnitur z kurzu. Była to jego pewnego rodzaju wizytówka. Zwykle ubiór ten kojarzył się z wysoką pozycją społeczną i pochodzeniem z zamożnej rodziny. Lecz w jego przypadku było trochę inaczej.

***

                Dorastał w sierocińcu na obrzeżach najbiedniejszej dzielnicy Pekinu. Codziennie walczył o przetrwanie kradnąc jedzenie na pobliskim targowisku, czy pracując na czarno jako dealer narkotyków. Pewnego dnia podczas przerzutu prochów nieświadomie wpakował się w walkę pomiędzy Assassynami, a Templariuszami. Miał wtedy szesnaście lat i liczył się dla niego tylko zysk. Jeden ze skrytobójców zauważył go i poprosił go o pomoc oferując mu zapłatę za zwiad w obozie wroga. Młody Kris zgodził się bez żadnych zbędnych pytań. Zaszedł od tyłu do drugiego obozu, jednak nie był ostrożny i prawie natychmiast został wykryty i odprowadzony do namiotu przywódcy.

                - Mistrzu. – zwrócił się jeden z trzymających go Templariuszy kłaniając się nisko – Znaleźliśmy tego dzieciaka na tyłach obozu. Co mamy z nim zrobić? – Wyglądający na blisko trzydziestolatka, mężczyzna wstał z krzesła i podszedł do chłopaka przyglądając mu się uważnie.

                - Ile? – spytał się go władczym tonem.

                - Co ile? – odpyskował mu Wu Fan.

                - U, ma charakterek… - uśmiechnął się mistrz – Zostawcie nas samych. – zwrócił się do strażników trzymających chłopaka za ramiona.

                - Ale, mistrzu, on może być…

                - Powiedziałem wyjdź, nie dotarło?! – wydarł się na jednego z nich zdzielając go z pięści w twarz. Podziałało natychmiastowo i już po sekundzie Kris został sam na sam z obcym mu człowiekiem. Starszy odchrząkną i przyjaźnie wskazał ręką na pobliskie krzesło. – Usiądź proszę. – chłopiec lekko zaskoczony sytuacją posłuchał się go od razu - Przepraszam cię za ten incydent, ale nie toleruję niesubordynacji. – powiedział arogancko trzymając głowę wysoko uniesioną. Podszedł do swojego fotela i rozsiadł się na nim. – Wracając do tematu. Ile ci zaproponowali? – Gdy po dłuższej chwili Kris nic nie odpowiedział, mistrz uśmiechnął się z godnym aktora zaangażowaniem – Och wybacz mi, nawet się nie przedstawiłem. Nazywam się Zhuo Mi. Jak pewnie zdążyłeś się zorientować ja tutaj dowodzę, więc lepiej ze mną nie zadzierać. – zaśmiał się perliście zakładając nogę na nogę, a ręce kładąc na kolano – A jak ty się nazywasz, młodzieńcze?

                - Kris. – odpowiedział niepewnie po chwili.

                - Och, mój drogi, chodziło mi o twoje prawdziwe imię, nie pseudonim. Nie bój się mnie. Chyba się mnie nie boisz prawda? – spytał z udawanym smutkiem oraz zaskoczeniem – Wiem, że poprzednia sytuacja może cię do mnie nie przekonywać, ale uwierz mi, muszę trzymać swoich ludzi na krótkiej smyczy, nic więcej. – zrobił pauzę, by blondyn przyswoił słowa – A więc, jak ci na imię?

                - Wu Yi Fan. – powiedział czując do starszego mężczyzny dziwną sympatię. Czuł bijącą od niego władzę i autorytet. Sam marzył o tym by w przyszłości stać się człowiekiem szanowanym i podziwianym, właśnie jak on.

                - Cudownie. – skwitował – A teraz powiedz mi synu, kto cię przysłał?

                - Zakapturzony mężczyzna. – odpowiedział. Po przemyśleniu sytuacji w jakiej się znajdował postanowił współpracować z tym człowiekiem, spodziewał się, że otrzyma jakieś związane z tym korzyści.

                - Tak, jak się spodziewałem. A teraz, ile ci zaproponował za przyjście tutaj? – spytał się sięgając po herbatę stojącą na biurku.

                - Trzydzieści tysięcy won. – mężczyzna skrzywił się słysząc tą sumę.

                - Tak mało? – prychną z niedowierzaniem – Bez problemu udało ci się zakraść na tyły naszego obozu! Powinienem ukarać za to moich ludzi, lecz oni dobrze wykonują swoją pracę. – podczas rozmowy zamaszyście gestykulował, utwierdzając Wu Fana w przekonaniu, że dobrze postąpił współpracując z nim – To po prostu ty jesteś od nich lepszy. Powiem ci jedno chłopcze. Jestem pod wrażeniem twoich zdolności. Pomyśl sobie tylko jaki dobry byś się stał gdybyś mógł się szkolić. Stałbyś się moim uczniem, a ja twoim mistrzem. Przekazałbym ci całą wiedzę oraz wszystkie umiejętności, które posiadam. – wstał z krzesła i podszedł do zachwyconego tą wizją Krisa. Położył jedną rękę na jego ramieniu i kontynuował z zachwytem w głosie – Wyobraź sobie ile mógłbyś wtedy osiągnąć… Status społeczny, szacunek oraz strach względem twojej osoby, pieniądze, dużo pieniędzy… - Zhuo Mi obserwował kątem oka reakcję młodego na wypowiadane słowa i widział jak z każdym przykładem uśmiech na jego twarzy się powiększa. Miał go w garści. – Co ty na to, Kris?

                - Mów mi co mam zrobić, aby to uzyskać. – czyste pobudki materialne targały jego umysłem wymyślając jakie to niezwykłe rzeczy mógłby kupić za te pieniądze. Mistrz uśmiechnął się przebiegle w jego stronę.

                - Słuchaj mnie uważnie. Wrócisz do tego mężczyzny i powiesz mu, że jesteśmy w ciężkiej sytuacji, a nasze zapasy się kończą. Kiedy odwróci się od ciebie by dać ci pieniądze wbijesz mu to prosto między łopatki. – mężczyzna podał mu sztylet z mistycznymi wzorami i wygrawerowanym krzyżem na końcu uchwytu – Uważaj bo jest ostry. – powiedział grając opiekuńczego – Pamiętaj, aby się nie wahać. Przeżyjesz on albo ty. – patrzył chłopakowi prosto w oczy dodając sytuacji powagi. Poklepał go po plecach i uśmiechnął się pokrzepiająco. – Wróć tu jak tylko wykonasz swoje zadanie, a przyjmę cię z otwartymi ramionami jako mojego nowego, najlepszego ucznia.

                Wu Fan wraz z ukrytym za plecami ostrzem szedł prosto w stronę zakapturzonego mężczyzny. Oddychał szybko błagając w myślach nieistniejące bóstwa o odwagę przy wypełnianiu polecenia. Gdy zbliżył się do zakapturzonej postaci przekazał jej dokładnie to samo co kazał mu powiedzieć Zhuo Mi. Mężczyzna z wdzięcznością w głosie podziękował mu za dostarczone informacje i odwrócił się od niego w stronę plecaka szukając pieniędzy. Krisa uderzyła nagła fala gorąca, której towarzyszył ogromny stres i panika. Złapał sztylet obiema dłońmi za rękojeść i wydając z siebie okrzyk bojowy wbił go w plecy mężczyźnie zamykając przy tym oczy. Usłyszał zduszony krzyk, a następnie dźwięk opadającego na ziemię bezwładnego ciała. Właśnie zabił człowieka. Po raz pierwszy, jednak nie ostatni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top