Rozdział 9

Czy byłam idiotką? Tak. Czy zwariowałam? Prawdopodobnie.
Jednak gdy ludzie są zdesperowani, są w stanie zrobić wszystko. Konsekwencje liczą się dopiero w momencie zniknięcia desperacji i zdania sobie sprawy, co się zrobiło. 
Tylko co miałam myśleć o sobie, gdy znałam konsekwencje mojej desperacji i mimo wszystko to zrobiłam?
Było dość wcześnie, a Bucky i Sam poszli do pobliskiej piekarni po jakieś bułki na śniadanie. Udawałam, że śpię i słysząc zamknięcie drzwi, zerwałam się z łóżka i ubrałam w czarną koszulę i jeansy. Skoro oni nie chcieli iść ze mną do siedziby GRR, to miałam zamiar zrobić to sama. Szczęście było po mojej stronie, bo mężczyźni wyszli, więc nie musiałam słuchać ich próśb, a raczej rozkazów bym została w mieszkaniu. Dodatkowo chciałam zająć myśli czymś innym niż Bucky'm, przez którego moje serce rozpadało się coraz bardziej. Chciałam po prostu, żeby zniknął tak jak kiedyś. Nie musiałabym się chociaż martwić o to, jak dzisiaj zostanę obrażona.
Wchodząc do samochodu, skrzywiłam się z bólu, opierając plecy o siedzenie.
Boże, czułam jakby ktoś posypał mi rany solą.
Niby zaczęłam się powoli leczyć, ale wiedziałam, że zajmie mi jakiś miesiąc zanim moje plecy będą w pełni zdrowe. Bardziej obawiałam się o skrzydła, które wyglądały jak u gołego kurczaka.
Podróż była trochę męcząca zważywszy na stan moich pleców ale dałam radę. Telefon musiałam zostawić w mieszkaniu, żeby Sam i Bucky nie byli w stanie mnie namierzyć, chociaż wiedziałam, że jeśli nie znajdą mnie w mieszkaniu to od razu będą wiedzieli gdzie jestem.

— Okej, Liz. Dasz radę — mruknęłam, parkując pod siedzibą GRR — Nikt cię nie przyłapie i zdobędziesz pliki.

Sprawdziłam jeszcze trzy razy przed wyjściem czy pendrive jest dobrze ukryty i wyszłam z samochodu. Od razu moje ciało przeszedł dreszcz przez dość silny i zimny wiatr. Dziękowałam sobie w myślach za zrobienie warkocza, bo inaczej moje włosy byłyby rozwiane na wszystkie strony, a musiałam się jakoś prezentować.
Wyprostowałam się pomimo bólu pleców i weszłam do budynku. Czułam na sobie wzrok wszystkich, głośne rozmowy ucichły, a każdy szeptał. Musieli być zaskoczeni, że były Avenger przyszedł do GRR. 

— Dzień dobry — podeszłam z poważną miną do sekretarki — Chcę się spotkać z prezesami GRR.

— Przykro mi, ale jeśli nie jest Pani umówiona, to nie mogę wpuścić...

— Nie interesuje mnie to — warknęłam i pochyliłam się do niej — Przekaż im, że pojawiła się Elizabeth, oni resztę będą wiedzieć.

— Ale...

— Które piętro? — przerwałam jej, mrużąc oczy.

— D-dwudzieste trzecie, sala t-trzecia — wyjąkała przerażona kobieta.

Kiwnęłam głową i szybko odeszłam do windy. Zrobiło mi się jej żal, ale nie miałam czasu na życzliwość, w tym momencie ważne było pokazanie wściekłości i furii by wiedzieli, że nie mogli mnie lekceważyć. Może dodatkowo dowiem się jakiś ciekawych informacji? Nie liczyłam na aż tak wielkie szczęście, ale na pewno bym nie narzekała. Chciałam też ich "poprosić" o dostęp do gabinetu Tobiasa, mógł coś tam ukrywać, a oni zapewne tego nie sprawdzili.
Weszłam do windy i oparłam się o ścianę, krzyżując ręce. Jedna główna kamera w prawym rogu, kolejna ukryta w przycisku zatrzymania windy, a następna pewnie za lustrem. Mieli tutaj dość mocne zabezpieczenia, chociaż nie zauważyłam żadnego ochroniarza.
Uniosłam brwi zaintrygowana, ochroniarz przebrany za pracownika, całkiem mądry pomysł. Musiałam ich wszystkich namierzyć by wiedzieć na kogo szczególnie zwracać uwagę. 
Wychodząc z windy, zauważyłam na korytarzu mężczyznę, czytającego jakieś papiery. Dość niedyskretnie spojrzał na mnie i włożył rękę do kieszeni. Nie byłam idiotką by nie wiedzieć, że właśnie wezwał wsparcie, gdybym próbowała czegoś głupiego. 
Przeszłam obok niego, udając, że wcale go nie zauważyłam i bez pukania weszłam do odpowiedniego pokoju. Drzwi uderzyły z hukiem o ścianę, a wszyscy obecni w pomieszczeniu spojrzeli na mnie z szokiem. 

— Chyba musimy porozmawiać — syknęłam, nawet się nie witając.

— Pani Elizabeth — główny prezes Michael od razu wstał z krzesła — Nie spodziewaliśmy się pani.

— Niespodzianka — skrzyżowałam ręce.

Rozejrzałam się po innych, było tu trzech innych członków GRR, dziesięciu ochroniarzy przebranych za pracowników i jakaś kobieta, jednak nie byłam pewna czy była zwykłą sekretarką czy czymś więcej.
Musiałam dostać się tylko bliżej biurka, jednak gdy zrobiłam kilka kroków do przodu, kilku „pracowników" włożyło ręce do kieszeni, w której zapewne mieli ukrytą broń.

— Tak teraz traktujecie bohaterów? Jak zagrożenie? — zmrużyłam oczy — Zaraz pomyślę, że wszyscy braliście udział w próbie zabicia mnie.

Zauważyłam, że prezes i kilku innych pracowników zamarło w szoku na moje oskarżenia. Nie wiedziałam tylko czy to była ich prawdziwa reakcja, czy może byli tak dobrymi aktorami.

— Oczywiście, że nic o tym nie wiedzieliśmy! — mężczyzna wstał, a ja podeszłam powoli — Gdybyśmy zdawali sobie sprawę co Tobias chciał zrobić, od razu byśmy to powstrzymali.

— Doprawdy? Trudno mi w to uwierzyć — oparłam się o jego biurko — Brzmisz jakbyście mi ufali, a połowa osób stąd tylko czeka tylko na to by strzelić mi w głowę.

Michael mocno się spiął, a strużka potu spłynęła po jego policzku. Właśnie na taką reakcję czekałam, wszyscy stąd musieli skupić się na swoim strachu.

— To tylko środek ostrożności. Przybyła pani tak nagle...

— Ale pewnie spodziewaliście się wizyty.

Rozejrzałam się po bokach i zauważyłam, że kilka osób podeszło bliżej. Musiałam wymyślić jakiś sposób, który pomógłby mi odwrócić ich uwagę by włożyć ten cholerny pendrive do komputera. Jednak na szczęście to zawsze ja byłam najlepsza w odwracaniu uwagi i gdybym nie była superżonierzem to zostałabym aktorką.
Chwyciłam się za głowę i zachwiałam się, podtrzymując się mocniej biurka.

— Wszystko w porządku? — Michael zrobił krok bliżej, ale mnie nie dotknął.

— Tak, ja tylko...

Moją wypowiedź przerwał huk otwieranych drzwi. Wszyscy spojrzeliśmy w tamtą stronę w szoku i zobaczyliśmy wściekłego Bucky'ego. Nie wiedziałam czy ta złość była udawana, ale podejrzewałam, że nie, bo jego oczu pociemniały o kilka tonów. Przełknęłam ślinę, gdy spojrzał na mnie i w jego oczach widziałam czystą furię.
Cholera, nigdy nie bałam się go tak jak teraz. Miałam nadzieję, że panował nad sobą tyle, by nie zrobić jakiejś głupoty, która zniszczy mnie i jego.
Ale jedną rzecz wiedziałam napewno.
Miałam kłopoty.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top