Rozdział 3
Moje myśli wirowały przechodząc z jednego pytania na drugie. Byłam już poplątana w tym wszystkim i nie wiedziałam czym mam się zająć. Rozmowa z Rhodesem była gorsza niż myślałam. Nie spodziewałam się, że GRR będzie manipulować wydarzeniami i nic nie robić ze śmiercią dwóch młodych ludzi. Podejrzewałam, że w tym wszystkim było drugie dno, ale bez żadnych dowodów nic z tym nie mogłam zrobić.
Obawiałam się, że ta cała sprawa była bardziej poprana niż każdy mógł myśleć. Gdyby to nie miało żadnego znaczenia to na pewno tych dwóch młodych policjantów nie zostało by podrzuconych pod drzwi GRR. Te dzieciaki nie miały nawet własnego pogrzebu! To było okropne, że ludzie z większą władzą mogli nawet zabronić mówić o czymś tak ważnym jak śmierć młodych ludzi. Może jakiś cywil wiedział o tym co się stało, ale GRR nie chciało by wszyscy o tym wiedzieli.
Rozszerzyłam oczy i spojrzałam w dół na miasto. A co jeśli ci policjanci doszli do jakiejś informacji, o której nie mogli wiedzieć, więc postanowiono ich zabić i z siebie zrobić ofiarę?
Po godzinnej rozmowie zresztą i spekulowania co mogło się wydarzyć, postanowiłam trochę ochłonąć i polecieć nad miastem. Moje myśli błądziły wszędzie gdzie się dało, przez co miałam ochotę walnąć głową o wieżowiec obok. Nienawidziłam, gdy miałam tak dużo pytań i żadnych odpowiedzi, nie byłam w stanie wtedy skupić się na jednej myśli.
Złożyłam skrzydła lądując obok budynku GRR i założyłam kaptur, gdy zaczęło delikatnie kropić. Moje skrzydła były cięższe przez krople deszczu, które spadały na nie podczas lotu. Nienawidziłam tego, ale chciałam się tutaj dostać jak najszybciej, a deszcz pozwolił mi założyć kaptur na głowę i zakryć moje oczy. Mogłam na spokojnie rozejrzeć się by spróbować znaleźć jakikolwiek ślad, ale zdawałam sobie sprawę, że GRR wynajęło najlepszych ludzi by zetrzeć ślady.
Uklęknęłam by zawiązać sobie sznurówki i zajrzałam kostki na chodniku. Nie byłam pewna, ale wydawało mi się, że widziałam tam smugę zaschniętej krwi. Końcówką sznurówki przetarłam to miejsce i powoli wstałam.
— Powinniśmy działać drużynowo — usłyszałam za sobą głos.
— Chciałam na początku sprawdzić to sama — odwróciłam się w stronę Sam'a — Gdybyśmy przyszli wszyscy razem pod GRR to byłoby to podejrzane.
Sam ruszył przed siebie, rozkładając parasolkę, a ja poszłam za nim, kryjąc się przed deszczem, który zaczął padać coraz mocniej. Próbowałam ukryć jak największą część skrzydeł, jednak średnio mi się to udało przez mała parasolkę.
— Masz rację, ale wydaje mi się, że jest też inny powód.
— Niby jaki?
— Bucky.
Westchnęłam cicho, słysząc to imię, ale nie zaprzeczyłam. Spędziłam z nim dość dużo czasu dzisiejszego dnia i miałam dość. Chciałam przygotować się psychicznie na to, że Bucky Barnes znowu wróci do mojego życia.
— Wiesz, że on tego żałuje, prawda?
— Tak, ale ja jeszcze nie jestem gotowa na rozmowę — pokręciłam głową — To wszystko co się wtedy działo zbyt bardzo mnie przytłoczyło i potrzebuję czasu.
— Wiesz jaki on jest — Sam uśmiechnął się do mnie delikatnie — Da ci tyle czasu ile chcesz, ale nie odpuści.
— Odpuścił już dwa razy — prychnęłam, mimo że te słowa bardzo mnie bolały.
— Bucky to człowiek z własnymi koszmarami — poprowadził nas w stronę kawiarni — I ty masz swoje. Oboje musicie je zwalczyć byście mogli ze sobą normalnie porozmawiać.
Miał rację, jednak to nie było takie proste. Nasze życie już nigdy nie miało być normalne i jak widać oboje nie byliśmy w stanie się do tego przyzwyczaić, mimo że minęło bardzo dużo czasu od momentu, gdy chodziliśmy po ulicach i nikt nas nie znał.
— Chciałem o czymś z tobą porozmawiać — zamiast wejść do kawiarni, wszedł do ciasnej uliczki, gdzie nikt nie mógł nas zobaczyć.
— Słucham.
— Chciał to powiedzieć Bucky, ale widząc, że nie masz ochoty z nim rozmawiać, poprosił mnie bym to zrobił — ciemnoskóry oparł się o ścianę i ściszył głos — Banner sprawdził krew, którą mu wysłał. Zajęło mu to trochę więcej czasu, ale ma wyniki.
Spięłam się i złożyłam bardziej skrzydła, na szczęście staliśmy pod małym daszkiem, więc deszcz na nas nie padał.
Wzięłam głęboki wdech by uspokoić kołatanie serca. Te wyniki mogły pomóc nam dowiedzieć się czy Vindic był naszym dzieckiem.
— Nie wiadomo czy ten chłopak jest wasz.
— Jak to nie wiadomo? — uniosłam brwi.
— Krew, którą przesłał mu Bucky należała do Vindic'a, ale był mały problem — Sam spojrzał mi w oczy — Nie miał żadnego DNA we krwi.
— Co? — spojrzałam na niego w szoku — Przecież to niemożliwe!
— Banner powiedział to samo, zrobił jeszcze kilka badań, ale wszystkie wyszły tak samo. Podejrzewa, że to przez serum, które miał w sobie młody od razu po urodzeniu. Musiało zniszczyć inne komórki, które mogły w jakikolwiek sposób wskazać DNA chłopaka.
— Czyli jest nieuchwytny — mruknęłam pod nosem.
Musiałam sprawdzić akta spraw, które zostały zamknięte, bo nie było żadnych śladów. Jednak co jeśli były, ale próbki krwi nie były w stanie pokazać jakiegokolwiek DNA?
— Mam przeczucie, że znowu się pojawi — spojrzał mi w oczy — Ale obawiam się jak to się skończy dla nas lub dla niego.
Wiedziałam co miał na myśli, jeśli Vindic był silniejszy od nas to będziemy musieli go pokonać w bardziej drastyczny sposób. Powinnam się cieszyć, że Sam, który nienawidzi tak wielkiej przemocy sam to przyznał, ale poczułam tylko niechęć. Jak mogłabym zabić dziecko, które nic nie wiedziało o prawdziwych emocjach, tylko jak kogoś zabić jednym ciosem?
— Na pewno są jakieś inne sposoby — przygryzłam wargę — Spytajmy Bannera. Ma próbki jego krwi to może uda mu się stworzyć coś co będzie w stanie obezwładnić Vindica. Może jaki gaz albo...
— Liz, to może potrwać nawet kilka miesięcy — przerwał mi — Nie mamy tyle czasu.
— I tak warto spróbować — zmrużyłam oczy — Nie mamy innego wyboru, musimy spróbować wszystkiego!
— Najpierw zajmijmy się sprawą policjantów — Sam położył dłoń na moim ramieniu — Musisz się uspokoić. Jeśli będziesz robiła kilka rzeczy naraz to się pogubisz.
— Sam ma rację.
Napięłam się, słysząc za sobą znajomy głos. Powoli się odwróciłam i spojrzałam na Bucky'ego, który stał niedaleko z rękami w kieszeni. Jego wyraz twarzy wrócił do neutralności, a niebieskie zimne tęczówki przypominały mi te co miał Vindic. Byli podobni, zbyt podobni by nie być ze sobą spokrewnieni i to mnie przerażało.
— Chociaż warto mieć jakąś broń, która może nam pomóc przy dzieciaku — zrobił kilka kroków w naszą stronę — A ja znam osobę, która za małą opłatą nam pomoże.
Hejka! Zapraszam was także do zaobserwowania mojego profilu, na którym będą pojawiać się informacje na temat książki, a także znajduje się tam kilka innych powieści, które mogą was zainteresować!
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top