Rozdział 13

Spojrzałam na Bucky'ego, który siedział przy stole i czyścił swoją metalową rękę. Jego wyraz twarzy był spokojny i skupiony, to widok, którego dawna nie widziałam i bardzo się stęskniłam. W mojej głowie pojawiało się wiele myśli, co by się stało, gdyby jednak HYDRA nas nie porwała i przeżylibyśmy wojnę. Jakie mielibyśmy zakończenie?
    Pokręciłam głową, próbując odsunąć te niepotrzebne myśli i oparłam się wygodniej o kanapę. Sam pojechał wysłać Banner'owi fiolkę z naszą tajemniczą substancją, więc niestety zostałam sama z mężczyzną. Ani razu się do mnie nie odezwał i unikał patrzenia na mnie, czyszcząc od 40 minut jedno i to samo miejsce. Miał szczęście, bo zabrał ze sobą zapasową ręką, co oznaczało, że nie musiałam robić za niego położę rzeczy. Oczywiście nie miałabym nic przeciwko, gdyby nasza aktualna relacja wyglądała kompletnie inaczej. Teraz nie chciałam się do niego zbliżać, nie czułam się z tym zbyt komfortowo i Bucky zapewne też nie, ale brakowało mi jego dotyku. Cholera, czułam jakby moja skóra się rozpadała, brakowało mi tej bliskości. Nie tylko intymnej, zwykłego dotyku, który pomagał mi się uspokoić i poczuć, że nie jestem sama. 
    Zawsze byliśmy my. Nie on, nie ja. My. 
    Wojna, HYDRA, kolejne wojny.
    Zawsze byliśmy w tym razem i tylko my potrafiliśmy siebie zrozumieć. Steve też zawsze się starał, ale on nie przeżył tego samego. Mimo upływu lat nadal czułam na sobie ciepłą krew swoich ofiar. Nigdy się z tego nie wyleczymy, nasza przeszłość zawsze do nas wróci i tym razem wróciła w postaci Vindica.

— Przepraszam — odezwał się nagle.

— Co? — spojrzałam na niego zaskoczona.

— To co zrobiłem wczoraj... — pokręcił głową —Straciłem panowanie nad sobą, to nie powinno się wydarzyć.

— Nie jestem zła — spojrzałam na swoje dłonie — Zareagowałabym pewnie tak samo.

— Nie miałem prawa cię krzywdzić — nałożył metalową rękę.

    Spojrzałam na niego, zauważając w jego oczach gorycz i mocno zaciśniętą szczękę. Bardzo się tym dręczył i nie dziwiłam się. Nie chciałam go usprawiedliwiać, nie powinnam, ale czy potrafiłam? Martwił się o mnie i chciał wymyślić inny plan, a ja go nie posłuchałam i weszłam w paszczę lwa.
    Niepewnie wstałam z kanapy i podeszłam do niego. Bucky nawet na mnie nie spojrzał, chyba bardziej zainteresowała go plama na stole. 

— To co zrobiłeś było głupie — położyłam rękę na jego ramieniu — Zraniłeś mnie i boli cię to tak samo jak mnie, ale nie chcę tego roztrząsać. To była moja i twoja głupota.

    Brunet w końcu na mnie spojrzał i jego wzrok w końcu złagodniał, choć nadal widziałam tam poczucie winy. Zżerało nas to oboje, kawałek po kawałku upadaliśmy przez naszą okropną sytuację. 
    Ale znowu razem. Czy to była jakaś klątwa? Gdy ja upadałam, on też upadał i na odwrót. 

— To nie powinno się tak skończyć — westchnął.

    Nie wiedziałam o czym mówił. Było tak wiele sytuacji, które nie powinny skończyć się tak, jak skończyły. Mieliśmy w końcu mieć spokój, a wyszło jeszcze więcej problemów.

— Nic nie trwa wiecznie — przełknęłam ślinę — W końcu będziemy mieli nasz upragniony spokój.

— Ale czy na niego zasługujemy?

    Poczułam jego dłoń na biodrze, a przez moje ciało przeszedł dreszcz, którego tak dawno nie czułam.

    Patrzyliśmy sobie w oczy i czułam jakby cały świat zniknął. Znowu byliśmy tylko my. Ludzie, którzy przeżyli to samo. Ludzie, którzy noszą te same grzechy. Ludzie, którzy trafią do tego samego miejsca w piekle. 

— Każdy na coś zasługuje — szepnęłam i usiadłam na nim okrakiem ostrożnie, by nie dotknąć rany.

    Czemu to zrobiłam? To było pytanie, na które zapewne nigdy nie znajdę odpowiedzi. Potrzebowałam bliskości, mimo że parę minut prędzej bałam się do niego podejść. W mojej głowie panował chaos, każda myśl mieszała się ze sobą tworząc papkę.

— Czy my zaliczmy się do tych osób po tym co zrobiliśmy? — szepnął, przyciągając mnie bliżej.

    Między nami nie było prawie w ogóle przestrzeni. Patrzyliśmy sobie w oczy, czując nasze ciepłe oddechy na twarzach.

    To właśnie byliśmy MY. Zagubieni ludzie, którzy nie wiedzieli czy zasługują na coś dobrego. Zagubieni w swoich emocjach słowach i przeszłości. 

— Może kiedyś się tego dowiemy — nachyliłam się bliżej.

    To co robiłam było złe, bardzo złe. Znowu miałam zostać ze złamanym sercem, ale w tym momencie mnie to nie obchodziło. Czując jego ciepłą i zimną dłoń na ciele, jego oddech na twarzy, jego wszystko... Mój mózg się wyłączał i nie myślałam racjonalnie.

— Będziemy w tym razem — szepnął, patrząc na moje usta.

— Razem...

    Iskra między nami w końcu wybuchła, a nasze usta złączyły się w mocnym pocałunku. Bucky mocniej ścisnął moje biodro, jakby bał się, że zniknę, a ja chętnie mocniej się do niego przycisnęłam. Nasze usta toczyły walkę, a wolne ręce błądziły po ciałach, bezpieczne omijając nasze rany.
    Nie powinniśmy tego robić, nasza relacja znowu może upaść, ale to było zbyt dobre, żeby przestać.

— Zawsze jesteśmy razem, Liz — szepnął w moje usta i przesunął się na moją szyję — Nie potrafimy od siebie uciec. Jesteśmy do siebie przyciągani i nigdy nie będziemy w stanie tego zmienić.

    Jęknęłam cicho, czując  delikatne ugryzienie pod uchem. Włożyłam rękę w jego włosy i przyciągnęłam go bliżej, chcąc poczuć go jeszcze bardziej. Potrzebowałam go jak cholernego tlenu, bez niego nie potrafiłam oddychać, a teraz czułam się jakbym mogła przelecieć cały kosmos.

— To klątwa — westchnęłam.

— Albo dar — szepnął mi do ucha — Interpretacja jest czysto osobista.

    Jego metalowa ręka zjechała na moje odsłonięte udo, a ja wstrzymałam oddech, czując przyjemny, zimny metal. Pragnęłam go, chciałam go całego, a on to wykorzystywał albo pragnął tego samego. Nie chciałam teraz o tym myśleć, na załamanie się miałam czas później. 
    Pocałowałam go znowu, przygryzając delikatnie jego wargę na co on odpowiedział zadowolonym pomrukiem.
    Naszą chwilę przerwało pukanie do drzwi, a my szybko się od siebie odsunęliśmy. Rzeczywistość znowu do nas powróciła i cała magia chwili zniknęła w jednym momencie, a ta sama pustka znowu pojawiła się w mojej piersi.
    Bucky nieśpiesznie odsunął ode mnie ręce, pozwalając mi wstać. Zrobiłam to szybko i poprawiłam włosy, mając nadzieję, że na mojej twarzy nie widać żadnych rumieńców. Ruszyłam w stronę drzwi na chwiejnych nogach i delikatnie je otworzyłam. 

— Hej, zapomniałem zabrać kluczy — Sam uśmiechnął się przepraszająco.

— To nic, wchodź — otworzyłam szerzej drzwi i zamknęłam je za mężczyzną.

    Wzięłam głęboki wdech, próbując się uspokoić i odwróciłam się w stronę przyjaciela, który najwidoczniej nie wyczuł napięcia i poszedł nalać sobie wody. Spojrzałam na Bucky'ego, który bawił się szmatką, a na jego czole pojawiło się kilka zmarszczek. Był zamyślony. 

— Skoro jesteśmy już wszyscy, to zobaczmy co GRR przed nami ukrywa — Sam wyciągnął laptop i usiadł przy stole obok Bucky'ego.

    Zrobiłam to samo i czekałam aż wszystko się załaduje. 
    Ale moje myśli były gdzie indziej. 
    Nadal czułam jego cholerny dotyk.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top