Rozdział 12

Siedziałam na kanapie, patrząc na Sam'a, który wyrzucał zakrwawione bandaże do kosza. Odkąd wyszedł Bucky, nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Wiedziałam, że Sam też nie był ze mnie zadowolony, ale oboje nie spodziewaliśmy się, że Bucky aż tak wybuchnie. Każdemu z nas ciążyła ta cała sytuacja na barkach, dodatkowo dochodziła sprawa z Vindic'em, który uważa się za mojego i Bucky'ego syna. Czułam się okropnie, bo kiedyś obiecałam sobie, że jeśli dojdzie do sytuacji, gdzie zaadoptuję dziecko, bo w HYDRZE niestety usunęli mi jajniki, to sprawię że będzie najszczęśliwszym dzieckiem na świecie, a teraz okazuje się, że nawet nie wiedziałam o istnieniu mojego własnego dziecka. Oczywiście ten chłopak mógł kłamać, ale był zbyt podobny do Bucky'ego bym mu nie uwierzyła.

— Jak się czujesz? — ciemnoskóry usiadł obok mnie.

— Nie wiem — westchnęłam — Ta cała sytuacja jest naprawdę ciężka. Ledwo co mieliśmy spokój, a teraz znów coś! Boże, naprawdę chciałabym mieć spokojne życie...

— Wiesz, że nie musisz brać w tym udziału.

— I co? I mam uciec jak tchórz? — wstałam, lekko się krzywiąc przez ból pleców — Oni szukają mnie, Sam. Jeśli się ukryję, zrobią innym krzywdę bym wyszła z nory.

— Racja — przetarł dłońmi twarz — Cholera, też nie wiem co robić.

— Ty nie musisz nic robić.

— Oczywiście, że muszę! Ty wiele razy mi pomogłaś — podszedł do mnie — Jesteś dla mnie jak siostra... Z innej krwi i skóry.

Parsknęłam śmiechem, nie potrafiąc się powstrzymać i dźgnęłam Sam'a palcem w żebro.

— Jesteś głupi.

— Ale udało mi się poprawić ci humor — uśmiechnął się dumnie.

— Tak — westchnęłam i pokręciłam głową — Muszę przeprosić Bucky'ego. Ta cała sytuacja też wpływa na niego i wariuje, tak samo jak ja.

— Mimo wszystko nie miał prawa cię zaatakować —zamknął oczy aa Będzie się tym katował do końca życia.

— A ja tym, że was nie posłuchałam.

Przygryzłam wargę, patrząc na swoje różowe skarpetki. Nie byłam w stanie normalnie funkcjonować, co też odbijało się na moich przyjaciołach. Sam jeszcze jakoś wytrzymywał, ale Bucky w końcu wybuchł i wiedziałam, że nie chodziło tylko o samą tą sprawę. Odsunęłam się od niego na tyle ile mogłam, a on potrzebował mnie tak samo mocno, jak ja jego. Siedzieliśmy w tym razem i mimo że nie pokazywał tego, to wiedziałam, że cała sytuacja z Vindic'em go stresuje.

— Może powinnam do niego zadzwonić? —powiedziałam niepewnie.

— Nie, daj mu czas — Sam poklepał mnie po ramieniu — Wiesz jaki on jest. Potrzebuje chwili samotności, by wszystko przemyśleć.

Westchnęłam cicho i przetarłam skronie, próbując się uspokoić. Teraz bardzo przydałoby mi się wino od Bannera. 

— Może zrobimy kolację? — zaproponował Sam — Jestem głodny, ty pewnie też.

— To nie jest zły pomysł — uśmiechnęłam się delikatnie — Spaghetti?

— Spaghetti.

Oboje ruszyliśmy do kuchni i zajęliśmy się wyciąganiem odpowiedniego rzeczy. Ta chwila pomogła mi zapomnieć o tej całej sytuacji i skupiałam się na nie spaleniu mięsa, zamiast na tym, czy ktoś jeszcze ma zamiar mnie zabić. Rozmawiałam z Sam'em o samych głupotach, które nie miały absolutnie żadnego związku z Vindic'em, rządem lub nie wiadomo jeszcze czym. Po prostu zwykła rozmowa o pogodzie, rozprutych spodniach czy nieudanych randkach. Większość historii od Sam'a i tak już słyszałam, ale miło mi było to wszystko na nowo powspominać i wyobrazić sobie jego w jakiejś niezręcznej sytuacji. 
Po jakiejś godzinie kolacja w końcu była gotowa i brakowało tylko dobrego wina, którego niestety nie miałam.

— Zadzwonię do Bucky'ego — zaproponował Sam — Na pewno uspokoił się na tyle, żeby zajść do sklepu po wino.

— Jesteś pewny? — przygryzłam wargę — Wiesz, że ja i on nie mamy miłych wspomnień.

— To wino ze sklepu — uśmiechnął się delikatnie — Wyluzuj, po tym wam nic nie będzie. Najwyżej to mnie będziecie zbierać z podłogi.

— Nie mam nic przeciwko — powiedziałam rozbawiona, wyciągając trzy talerze.

Miałam nadzieję, że Bucky wróci i zje z nami kolację w miłej atmosferze. Chciałam ten wieczór spędzić w spokoju, bo jutro z rana znowu miałam zwariować. W tym momencie pogodzenie się z Bucky'm było dla mnie najważniejsze, choć moje serce nadal krwawiło przez naszą przeszłość. 
Odkładając talerze na stół, usłyszałam otwierające się drzwi, ale było mi zbyt głupio spojrzeć na Bucky'ego. Musiałam przygotować się psychicznie w kilka minut na tą poważną rozmowę.

— O! Właśnie miałem do ciebie dzwonić, żebyś... — Sam wyszedł w kuchni i zatrzymał się w szoku — Kurwa, co ci się stało?!

Uniosłam wzrok zaskoczona jego krzykiem i przekleństwem, a na widok Bucky'ego, serce opadło mi aż do stóp. Stał oparty o ścianę, trzymając się za ranę na brzuchu, z której wypływa krew, a jego metalowa ręka została oderwana do połowy. Talerze wypadły mi z rąk, roztrzaskując się ziemię, ale nie zwracałam na to uwagi, byłam już w połowie drogi do Bucky'ego i w ostatniej chwili chwyciłam go by nie upadł.
To nie miało tak wyglądać. Mieliśmy się pogodzić, zjeść spokojnie kolację, porozmawiać o głupotach i pójść spać! 

— Bucky...

— Ten drań... _ wychrypiał, gdy pomogłam mu usiąść na kanapę, a Sam już wyciągał apteczkę.

Próbowałam nie zwracać uwagi na palący ból w plecach. To teraz nie było ważne, ja miałam wyzdrowieć, a Barnes wyglądał jakby miały mu zaraz flaki wylecieć.

— Kto? _ ciemnoskóry usiadł obok i uniósł jego bluzkę.

Skrzywiłam się, widząc głęboką ranę po czymś ostrym. Nie był to sztylet, rana była zbyt niechlujna, jakby coś wbiło się w jego ciało.

— Vindic — jęknął, gdy Sam czyścił ranę — Zauważyłem go w jakiejś uliczce i wszedłem tam by z nim porozmawiać. Myślałem, że mnie wysłucha.

— A to mnie nazywasz lekkomyślną — burknęłam pod nosem, podając Sam'owi drugą szmatkę.

— Liz, to nie jest czas na kolejne kłótnie — upomniał mnie ciemnooki.

— Wiem, przepraszam.

— Schował w jakimś koszu bombę albo coś podobnego, nie wiem — odchylił głowę do tyłu — Wybuchła, gdy tylko się zbliżyłem i kawałek wbił mi się w brzuch.

— Są inni ranni?

— Nie, na szczęście tylko ja.

— Na szczęście? — spojrzałam na niego w szoku — Oderwało ci rękę!

— Zasłużyłem.

— Powiedz to jeszcze raz, a dostaniesz po tym pustym łbie — warknęłam — Co ty sobie myślałeś? Mówiłeś mi, że sama mam się nie zbliżać, bo jest zbyt niebezpieczny! Mieliśmy go złapać razem! Wiesz, że on jest o jeden krok przed nami i nie wiemy co siedzi w jego głowie. Może wygląda na młodego, ale nie wiemy... — przełknęłam ślinę — Nie wiemy kiedy dokładnie go urodziłam. Mogło to być w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych...

— Wiem — odepchnął od siebie rękę Sam'a i spojrzał na mnie — On nie zna normalnego życia, Liz. Został urodziny w HYDRZE, wychowany tam od niemowlaka na żołnierza i wie tylko jak zabijać. My przed HYDRĄ mieliśmy jeszcze swoje życie, wiemy co to wolność, zabawa i szczęście. On tego nie zna.

Próbowałam nie płakać słuchając jego słów. Nikt nie zasługiwał na takie życie, każdy powinien mieć dzieciństwo i wiedzieć, co to znaczy być wolnym i beztroskim. Vindic tego nie miał i żałowałam, że nie byłam w stanie mu tego pokazać, że go nie pamiętałam i nie uratowałam.
Ale czy teraz próba uratowania go miała sens? Bałam się, że HYDRA wżarła się nie tylko w jego ciało, ale także serce i mózg.

Hej hej! Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i wybaczcie za nieobecność. Zapraszam was także to mojej autorskiej książki ,,Rose and Soul".
Każdy komentarz i gwiazdka to dla mnie motywacja!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top