Rozdział 27
UWAGA!
ROZDZIAŁ MOŻE SPOWODOWAĆ ZAWAŁ MIĘŚNIA SERCOWEGO ALBO ZGON, DLATEGO PRZED PRZECZYTANIEM SKONSULUJ SIĘ Z LEKARZEM LUB PRAWNIKIEM GDYŻ TREŚĆ ROZDZIAŁU MOŻE ZAGRAĆ TWOJEMU ŻYCIU LUB ZDROWIU ORAZ MOJEMU PORTFELOWI (nie płacę odszkodowania jak coś. 😂) CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
*****
RAVEN'S POV :
Śniło mi się właśnie ze jestem jakąs zabojczynia i zbieram zlecenia. Jednym z "zadań" było... zabicie Arz. Najśmieszniejsze było to że to zlecenie otrzymałam od Luke'a. Nawet nie sądziłam że zabijanie Arz sprawi mi taką frajdę. Chciałam żeby sen trwał dalej ale nie było mi to dane.
- Rey wstawaj. Jest 6.30. Jeśli nie wstaniesz za pięć minut na pewno się spóźnisz. - usłyszałam głos Cala. Otumaniona złapałam poduszkę i rzuciłam nią w brata.
- Jeszcze chwilę. Błagam. - burknelam chowając głowę pod drugą poduszkę. Nagle zrobiło mi się zimno. Podniosłam głowę i spojrzałam na brata który trzymał w rękach moja kołdrę. Westchnęłam widząc jego upór i zwlokłam się z łóżka. Stanęłam na przeciwko Cala i posłałam mu zabójcze spojrzenie.
- Zobaczysz, Calumie Hood, urządze cię gorzej niż Rodriguez. - powiedziałam grobowym głosem.
- Wstajesz nie pierwszy i nie ostatni raz więc pogódz się z tym. - odparł Cal i potargal moje i tak już potargane włosy. W odpowiedzi warknelam na niego na co zaśmiał się i wyszedł.
Opadłam z powrotem na łóżko i patrząc na sufit westchnęłam głośno. W końcu wstałam i wyciągnęłam z szafy shorty z wysokim stanem i top na ramiączkach z napisem "I'm a bad girl". Wzięłam ciuchy, ręcznik, kosmetyki i poszłam do łazienki. Ogarnięcie się zajęło mi rekordowe 20 minut.
Weszłam do kuchni. Nie było tam nikogo oprócz Cala i Luke'a.
- A tamci gdzie? - spytałam.
- Śpią. A co myślałaś? Że wszyscy przyjdą cię pożegnać? - zaśmiał się Luke.
- Ha-ha zabawne. Po prostu mnie to zdziwiło bo ostatnio wszyscy szybko wstają. - wyjaśniłam i usiadłam przy stole.
Calum podal mi miskę z płatkami i mleko. Nalalam biały płyn do miski i zaczęłam jeść. Gdy skończyłam poszłam do pokoju po torbę i pozegnawszy się z chłopakami wyszłam z mieszkania.
***
Weszłam do szkoły dziesięć minut przed dzwonkiem. W sam raz żeby zdążyć zamordowac Clare i René. Myślałam że będą mnie unikać ale myliłam się. Co jest dla mnie nowością bo ja nigdy się nie mylę. Jak tylko weszłam do szatni dziewczyny otoczyly mnie i zarzuciły milionem pytań.
- I jak? Udało się? Idziesz na bal? Alan sie zgodzil? Nie jestes zla? Jesteśmy bezpieczne? W czym pójdziesz? Wpaść cię umalowac? Pomoc ci wybrać sukienkę? Masz już buty? A fryzura?
- Dziewczyny stop! - krzyknęłam a przyjaciółki momentalnie umilkly. - Opowiem wam o wszystkim ale później, bo teraz musimy iść po książki i do klasy.
Dziewczyny pokiwały energicznie głowami i dosłownie wyciągnęły mnie z szatni.
- Tak się wam spieszy na chemie że musicie mnie ciągnąć? - zaśmiałam się na co dziewczyny puściły mnie i również się zaśmiały.
Rozbawione zabralysmy podręczniki i weszlysmy do klasy. Zajelysmy swoje miejsca i naturalnie zaczęlyśmy rozmawiać.
- No to z kim idziesz na bal, Clare? - spytałam przyjaciółki.
- Tajemnica. - odparła dziewczyna a ja spojrzałam na nią zirytowana.
- Ren? Wiesz z kim idzie? - spytałam odwracając głowę i patrząc na nią przenikliwie.
- Wiem, ale obiecałam jej, że nic nie powiem. - powiedziała a ja przewrocilam oczami.
- No dzięki. - rzeklam i zajęłam się przeglądaniem podręcznika, który wcale a wcale mnie nie interesował.
Dziewczyny zaśmiały się i odwróciły w stronę tablicy w momencie gdy zadzwonił dzwonek i do sali weszła nauczycielka chemii.
***
Lekcja dluzyła mi się niemiłosiernie i kiedy zadzwonił dzwonek szczęśliwa wybieglam z klasy jako pierwsza. Zaczekalam na korytarzu na przyjaciółki. Gdy dziewczyny się pojawiły poszlyśmy odłożyć książki do szafek. Na moje nieszczęście miałam teraz majce.
- Dziewczyny? Co teraz macie? - spytałam.
- Ja Biologie. - odparła Clare.
- A ja Wos. - dodała Rena.
- Pieprzony plan lekcji. - burknelam na co dziewczyny się zaśmiały.
Nagle kątem oka zauważyłam jakiegoś mężczyzne. Facet wpatrywał się we mnie co lekko mnie zaniepokoilo. Mężczyzna był na oko 30-letni. Miał czarne włosy i był wysoki a na policzku miał małą blizne.
- Dziewczyny? - spojrzałam na przyjaciółki. - Co to za facet który stoi koło gabinetu pielęgniarki?
Dziewczyny spojrzaly w tamtą stronę.
- To nowy nauczyciel od historii. Mówią że ta jego blizna jest z jakiejś wojny. - wyjaśniła Clare.
- Wojny? Jest zdecydowanie za młody na udział w wojnie. Pewnie pamiątka po jakiejś bojce z młodości. - zironizowałam. - Ciągle mi się przygląda. To dziwne.
- Nie dramatyzuj. Pewnie jest ciekawy bo widzi cię po raz pierwszy. - spekulowała René.
- Może masz rację. Jestem za bardzo przewrazliwiona na tym punkcie. - powiedziałam, ale w środku ciągle czułam niepokój. Zwykle olewam ludzi który się mną nadmiernie interesują ale z tym facetem było coś nie tak. Wydawało mi się że już go gdzieś widziałam, ale nie miałam pojęcia gdzie. To wszystko było dziwne.
- Ziemia do Rey. - Clare pomachala mi ręką przed twarzą. Zamrugalam i spojrzałam na nią.
- Co? - spytałam.
- Za chwilę będzie dzwonek. Lepiej chodźmy do klas. Czyli widzimy się za 45 minut? - spytała Ren.
- Tak. Powodzenia dziewczyny. - powiedziałam a dziewczyny życzyły mi tego samego. Odwróciłam się i poszłam do klasy.
***
Matematyka minęła dość szybko, co bardzo mnie ucieszyło. Wyszłam z klasy z głupią optymistyczna myślą że zostało jeszcze 5 lekcji. Dziewczyny pojawiły się w tym samym miejscu co zawsze, czyli koło naszych szafek.
- I jak? Przeżyłas? - zaśmiała się Clare.
- Jak widać, tak. A wy? - odparlam.
Dziewczyny pamarudziły trochę ale jak zwykle po chwili zmieniły temat.
- Czy dobrze pamiętam że masz teraz historie? - spytała Rena.
- Owszem. I nie cieszę się zbytnio. - przyznałam.
- Będzie spoko. Facet ma gadane ale czasami coś pokreci. Zresztą nie dziwię się mu, od takiej ilości dat, ludzi, pojęć i innych dupereli historycznych sama bym się pogubiła. - uspokoiła mnie Clare.
- Czyli zapowiada się całkiem spoko. - dodałam. Może się pomyliłam? Może facet tylko był ciekawy i tyle? Może z kimś go pomyliłam? Może jest tylko młodym nauczycielem historii w liceum, który próbuje ogarnąć codzienny chaos i wytrzymać z młodzieżą? Może ma żonę, dzieci i jest bardzo sympatyczny, a ja zaczynam histeryzować i wyciągać zbyt pochopnie wnioski?
- Patrzcie kto idzie. - szepnęła Clare. Powedrowałam wzrokiem za dziewczyna i zobaczyłam najgorszą szmate na tej ziemi. Melody Baker.
Szybko odwróciłam głowę żeby mnie nie zauważyla. Suka jest nieznośna, chociaż to za mało powiedziane. Nienawidzę jej najbardziej na świecie. Nie poklocilysmy się ale po prostu nie lubię suki. Nagle ktoś zasłonił mi oczy.
- Derek! - krzyknęłam i przytuliłam się do przyjaciela.
- Cześć mała. - no kurwa co oni mają z tą małą. - Ładnie to tak się nie odzywać do przyjaciela?
- Przepraszam ale ostatnio dużo się działo. Ale dziewczyny pewnie już ci wszystko opowiedziały. - zaśmiałam się.
- Wiesz ze one muszą wszystko wszystkim wypaplac. - zaśmiał się na co oberwal od dziewczyn. - Auu.
- No to gadaj. Idziesz na bal? Z kim? - od razu zarzucilam go pytaniami.
- Ide. Z Diana. - odparł a ja skoczyłam na niego i zaczęłam dusić.
- Aaa! Udało ci się! Jejku ale się cieszę! To świetnie! - krzyczałam szczęśliwa.
- Dobra już, bo mnie udusisz. Też się cieszę, ale jeszcze nie powiedziałaś z kim idziesz bo dziewczyny nic nie zdradziły. - Derek poruszył znacząco brwiami i uśmiechnął się szeroko.
- Nie zdradziły, bo to one mnie wkopaly. - rzuciłam znaczące spojrzenie dziewczynom. - A idę z takim jednym chłopakiem co mieszka w moim wieżowcu. Ma na imię Alan.
- Uuuu. Wyczuwam coś więcej. - zaśmiał się Derek a ja walnelam go łokciem.
- To tylko brat przyszłej dziewczyny Caluma. - sprostowałam.
- Dziewczyny? Nie mówiłaś że są parą. - zainteresowała się Clare.
- Bo nie są. Jeszcze. Czuję ze prędzej czy później będą chodzić. - odparlam.
- Derek? - zwróciłam się do przyjaciela. - Co teraz masz?
- Angielski razem z Clare. - powiedział i przybił piątkę z dziewczyną.
- Czyli zostaje sama na polu bitwy. - zaśmiałam się. - Dobra idę do klasy. Widzimy się na stołówce? - spytałam.
Przyjaciele przytaknęli i pozegnawszy się poszłam do klasy.
***
Gdy usiadłam w ławce większość klasy już była. Nauczyciel zjawił się równo z dzwonkiem. Położył dziennik na biurku i oparł się o biurko
W klasie panowała cisza, facet wodzil wzrokiem po każdym uczniu. Gdy dotarł do mnie, jego twarz wykrzywił prawie niewidzialny grymas, który chyba miał uchodzić za uśmiech pogardy i wyższości. Nie powiem, zaniepokoiło mnie to ale zignorował dziwne zachowanie mężczyzny i odwróciłam głowę w stronę okna.
- Panno Hood? - z dziwnego transu wyrwal mnie głos nauczyciela.
- Tak? - spytałam.
- Rozmawialiśmy właśnie o bezpieczeństwie. Potrafisz podać definicje tego słowa? - jego słowa zdziwiły mnie maksa, wmurowało mnie w krzesło dosłownie. Ten facet mi się nie podoba.... Byłam zbyt oslupiała ze zdziwienia i równocześnie przerażenia że nie odpowiedziałam więc facet sam to zrobił.
- Otóż bezpieczeństwo, panno Hood, to pojęcie względne. Nie jest ono jakąś rzeczą którą można kupić. Bezpieczeństwo to nie stan, w którym możemy się znajdować. To wymysł naszej wyobraźni. To my stwarzamy poczucie bezpieczeństwa poprzez niezauważanie zagrożenia. Jednak kiedy przychodzi prawdziwe niebezpieczeństwo... Wtedy wszystko pryska, jesteśmy bezbronni i bezsilni. Przez lata, przez setki a nawet tysiące lat, ludziom na całym świecie wydawało się że są bezpieczni, ale później pojawiły się wojny, najazdy, rabunki i wszystko zniknęło. Ludzie się bali. A strach to część naszej psychiki, która jest nieodłączna. Dlatego lepiej się bać niż wmawiac sobie ze jesteśmy bezpieczni. Rozumie pani, panno Hood? - rozumiem, i to aż za dobrze. Przekaz był jasny. Nie było co do tego wątpliwości...
***
Przez resztę lekcji byłam nieobecna, ciągle myślałam nad słowami tego gościa, który uchodzi za nauczyciela. Jego wykład dał mi do myślenia, ale może znowu zbyt pochopnie wyciągam wnioski? Sama już nie wiem jak odróżniać prawdę od kłamstwa, jasne wiadomości od zwykłej paranoji. To dla mnie za dużo. Za dużo. Jeśli to potrwa jeszcze dłużej zwariuje po prostu.
Do mieszkania wróciłam nieprzytomna. Zarejestrowałam tylko że Calum coś do mnie mówił ale nie wiem co. Byłam jakby oddzielona myślami od ciała. Wiedziałam co robię gdzie jestem ale moje myśli były zupełnie gdzie indziej. Kręciły się wokół wszystkiego i równocześnie niczego. Automatycznie poszłam do swojego pokoju. Rzuciłam torbę w kąt ignorując fakt, że był w niej mój telefon. Usiadłam na łóżku i schowalam głowę w dłoniach. Kiwalam się w przód i w tył dopóki emocje ze mnie nie uszły. Gdy to się stało znów poczułam się normalnie, jednak głęboko w mojej duszy zostało zasiane ziarnko niepokoju. Wiedziałam że będzie ono rosło z każdym dniem ale nie mogłam nic na to poradzić. Nie znam sposobu na ignorowanie wszystkiego dookoła, nie mogłabym tak. Dlatego muszę żyć w ciągłej niepewności i strachu. Czekać aż przyjdzie dzień w którym będę mogła w końcu normalnie żyć. Chociaż nie zapowiada się żeby ten dzień miał szybko nadejść.
- Rey, wszystko w porządku? - usłyszałam zaniepokojony głos brata. Podniosłam na niego wzrok, chciałam się uśmiechnąć ale pewnie wyszedł z tego grymas.
- Tak. Jest okej. - obydwoje wiedzieliśmy że skłamałam. Jednak Cal nie drazyl tematu, bo wiedział że prędzej czy później i tak mu powiem o wszystkim. Od zawsze nie musiał wiedzieć że coś jest nie tak. On to czuł i widział. Zresztą ja tak samo. Te wszystkie lata nauczyły nas wiele i zbliżyły do siebie jeszcze bardziej. Cieszę się z tego ale wolałabym żeby to się stało w innych okolicznościach.
- Zjesz coś? Nic nie jadłas jak wróciłaś. - popatrzył na mnie tak jakby próbował wniknąć w głąb mnie i wydobyć stamtąd wszystko co mnie głębi i zniszczyć to, równocześnie ulżyć mi. Jednak zarówno on jak i ja wiemy że to niemożliwe i że powiem mu o wszystkim gdy będę tego chciała i będę miała taką potrzebę.
- Nie, nie jes... - widząc na jego twarzy niewyobrażalny smutek, uśmiechnęłam się lekko i zmieniłam zdanie. - A może jednak coś zjem.
Wstałam z łóżka i podeszłam do Cala. Przytuliłam go starając się nie rozplakac. Brat objął mnie mocno jakbym za chwilę miała zniknąć.
- Kocham cię. - wyszeptałam wtulając się w jego ciepłą bluzę.
- Ja ciebie też siostra. - odparł opierając podbródek na mojej głowie. - Chodź. Luke zrobił obiad. - powiedział i nie przestając mnie obejmować zaprowadził mnie do kuchni.
Boli mnie to że nie mogę mu o wszystkim powiedzieć. Ale sama nie wiem tak naprawdę co to jest to wszystko. Nie mogę mu powiedzieć że za chwilę zwariuje, bo każdy w końcu by zwariował gdyby był w takiej sytuacji jak ja. Nienawidzę oklamywac Caluma ale co miałabym mu powiedzieć. Ze popadam w paranoje i wszędzie widzę zagrożenie? Że za chwilę będą musieli mnie zamknąć w psychiatryku? Może powinnam myśleć optymistycznie? Tylko nie wiem czy potrafię. To wszystko mnie przytłacza. Sprawia że czuję się jak malutka myszka wśród milionów kotów. Wiem idealne porównanie ale cóż. Nie umiem myśleć inaczej. Wiem że Calum chce mi pomóc ale nic nie może zrobić. Sam siedzi w tym gównie i też ma swoje problemy. Nie chcę mu dokładać swoich. Muszę sama się z nimi uporać. Nie mam innego wyjścia...
CALUM'S POV :
Wyszedłem z kuchni i usiadłem na kanapie w salonie. Nie mogłem siedzieć dłużej w towarzystwie Arz, która cały czas gadała i miała o wszystko pretensje. Sporym zaskoczeniem było to, że Rey była nadzwyczaj cicho i nie komentowala zachowania Rodriguez. To dziwne, bo zazwyczaj traciła cierpliwość po pierwszym słowie padającym z ust dziewczyny. Ale niepokojące jest to, że jak na codzień, nie tryska energią. Dzisiaj jest jakaś nieobecna, jakby myślała o czymś innym i nie zwracała uwagi na to co się wokół niej dzieje. Wiem że coś jest nie tak. Ale wiem też że na siłę nic z niej nie wyciągnę. Sama musi mi powiedzieć. A prędzej czy później to zrobi. Wiem to.
Raven weszła do pokoju i z głośnym westchnieniem usiadła obok mnie. Gapiła się pustym wzrokiem przed siebie a na jej twarzy malowało się znudzenie.
- Może coś pooglądamy? - zaproponowałem no co dziewczyna trochę się ożywiła. - Wybierz coś a ja pójdę zapytać resztę czy też chcą oglądać. - Rey kiwnela głową a ja wróciłem do kuchni.
- Hej, ludzie. Chcecie obejrzeć jakiś film? - spytałem.
Arz prychneła, wstała i wyszła z pomieszczenia, co zignorowałem i spojrzałem na resztę.
- Ja odpadam. Za chwilę mam rozmowę o pracę. - odparł Ashton.
- Ja też. Głowa mnie boli, idę się położyć. - powiedział Mike i wyszedł.
- A wy? - spojrzałem na Luke'a i Bryn.
- Ja z chęcią coś obejrzę. I tak nie mam nic lepszego do roboty. - przyznała Bryanna.
- Ja też. - poparł ją Luke.
We trójkę poszliśmy do pokoju. Rey siedziała na kanapie z laptopem i szukała filmu.
- Znalazłaś jakiś? - spytałem. Dziewczyna odwróciła się, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- O tak. Obejrzymy film "Doctor Strange" - odparła zadowolona.
Wszyscy rozsiedli się wygodnie a Rey puściła film.
***
Film trwał ponad dwie godziny. Chciałem wyłączyć gdy zaczęły się napisy końcowe, ale spotkałem się z głośnym sprzeciwem Rey. Zrezygnowałem i czekałem. Ciągle leciały napisy. W końcu pojawiła się jeszcze jedna scena. Na jej widok Rey omalo nie zeszła na zawał. Chciaz to nie zupełnie ostatnia scena ją zaskoczyła.
Gdy tylko film skończył się na dobre, Rey wyciągnęła telefon i zaczęła coś w nim szukać. Luke spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Co robisz? - spytał.
- Szukam informacji o drugiej części z Hemsworthem. - wyjaśniła nie odrywajac wzroku od telefonu.
- Z kim? - na dźwięk tych słów Rey zamarła. Zacząłem nad głową dziewczyny machać rękami i bezglosnie krzyczeć "nie". To samo robiła Bry.
- Nie. Wiesz. Kim. Jest. Chris Hemsworth? - spytała śmiertelnie groźnym tonem Rey. Wymachiwałem rękami coraz szybciej ale Luke dalej ciągnął.
- Nie. Wiesz. Kto. Gra. Thora. W. Marvelu?... Nie. Wiesz. Kto. Jest. Moim. Ulubionym. Aktorem?... Nie. Znasz. Swojego rodaka? - z każdym kolejnym słowem złość Rey wzrastała.
- Nope. - odparł jak gdyby nigdy nic Luke.
- No to koniec. Już nie żyjesz, stary. - opuściłem ręce i posłałem mu rozbawione spojrzenie.
- Luke'u Robercie Hemmingsie. Masz trzy sekundy na ucieczkę i ocalenie życia. - oznajmiła Raven na co chłopak zaśmiał się. - Raz! Dwa! Trzy!
Dziewczyna skoczyła na niego, ale zdążył zlapac ją w pasie i przytrzymać.
- Ej! To nie fair! W tym momencie miałam cię rozszarpac! - sprzeciwiła się bijąc blondyna po rękach. - Puść mnie debilu!
Hemmings zaśmiał się i puścił ją, a Rey usiadła z godnością i zajęła się telefonem. Przez całe to "zajście" nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, tak samo jak Bry. Dziewczyna zwijała się ze śmiechu a ja jej wtorowałem.
- Au! - złapałem się za głowę udając że uderzenie siostry mnie zabolało. - Za co?
- Za nic. - wzruszyła ramionami. Prychnąłem. - Przygotowałes już wszystko? - zmieniła temat.
- Tak. Wszystko jest gotowe. - odparłem, a dziewczyna kiwnela głową.
- Myślę że Ali zapamięta ten wieczór. - stwierdziła Raven. Podniosłem zdziwiony brwi i spojrzałem na nią.
- A to niby czemu? - spytałem.
- A tak bez powodu. Po prostu tak sądzę. - zbyła mnie, to było oczywiste, ale nie drążyłem tematu. Na chwilę zapadła cisza.
Po pewnym czasie w pomieszczeniu rozniosl się krzyk Rey.
- Co?! Za trzy lata?! - zawołała z rozpaczą w głosie. Spojrzałem na nią z rozbawieniem. - Nie wytrzymam trzech lat! Idę się powiesić.
- Pożyczyć ci sznur? - zakpiłem.
- Pewnie. Kiedy mam ci go oddać? - odparła i buchnęła śmiechem a wszyscy razem z nią.
***
- Jesteś gotowy? - Rey weszła do mojego pokoju. Stałem przed lustrem w czarnej koszuli na guziki, czarnych spodniach i czarnych butach nike za kostkę.
- Tak. - odpowiedziałem i odwróciłem się do niej. Dziewczyna skrzywiła się. - Coś nie tak? Ali lubi czarny.
- Wiem, ale... co za dużo to nie zdrowo. - stwierdziła i podeszła do szafy. Szukała czegoś przez chwilę by po chwili wyciągnąć granatowa koszule w czarną kratę. - Załóż tę. Zaraz wracam.
Wzruszyłem ramionami i zrobiłem co kazała. Po chwili Rey wróciła trzymając w rękach białe adidasy za kostkę.
- Te będą lepsze. - powiedziała.
Założyłem buty i spojrzałem na siebie w lustrze. Było całkiem fajnie. Widać że Rey zna się na rzeczy. Wydaje mi się ze Ali się spodoba. Chciaz nie to jest najważniejsze. Poza tym to nie randka tylko zwykłe spotkanie... Chyba... Mniejsza z tym.
- Teraz wyglądasz zajebiscie a nie jak zywcem wyciągniety z "Cienia". (musiałam xd 😂) - zaśmiała się.
Nie wiedziałem o co jej chodzi więc tylko wzruszyłem ramionami i wyszedłem z pokoju. Poszedłem do kuchni. Na blacie stał duży wiklinowy kosz. Zabrałem go i pozegnawszy się z siostrą, wyszedłem z mieszkania.
***
- Ślicznie wyglądasz. - powiedziałem do Ali, gdy wyszliśmy z jej mieszkania.
Naprawdę ładnie wyglądała. Miała na sobie długą, szara spódnice, biały top w kwiaty i czarne koturny. Włosy związała w wysokiego koka. Może to nietypowy ubiór dla dziewczyny, ale właśnie to mi się w niej podoba,że jest inna niż wszyscy. Widać że w ciemnych kolorach dobrze się czuje, ale w jasnych też ładnie wygląda.
- Dzięki. - odparła rumieniąc się. Zaśmiałem się pod nosem. Wyglądała strasznie uroczo z rumiencem na twarzy. - Nie śmiej się! - zawołała i walnela mnie ze śmiechem w ramie.
Kiedy się uspokoilismy, zapanowała cisza. Oczywiście umowna, bo na ruchliwej ulicy nie można użyć słowa "cisza".
- To gdzie mnie zabierasz? - spytała czerwonowłosa. Spojrzałem na nią kątem oka i uśmiechnąłem się tajemniczo. - Okej... Chyba nie chce wiedzieć. - zaśmiała się.
Szliśmy ramię w ramię. W pewnym momencie splotłem swoje palce z jej i pociągnąłem ją w jedną z bocznych uliczek. Dziewczyna spojrzała na nasze złączone ręce ale nie wyrwala dłoni. Uśmiechnąłem się w duchu.
Doszliśmy do końca uliczki. Przed nami był mur, po lewej stronie były drzwi prowadzące do budynku.
- I co, pięknisiu? Jesteśmy w ślepym zaułku. - rzuciła Ali. Posłałem jej zawadiacki uśmiech i pociągnąłem w stronę drzwi. Weszliśmy do środka. Skręciłem w prawo i wszedłem przez szklane drzwi ciągnąć za sobą zdezorientowana dziewczyne. Znaleźliśmy się w starym parku. No nie zupełnie starym, a raczej zapomnianym. Po obu jego stronach są galerie więc park zamknęli, a wejście zaurowali.
Ali rozglądała się wokół. Nad nami rozposcierało się niebo które częściowo zasłaniały drzewa.
Położyłem kosz pod jednym drzewem i rozłożyłem koc. Następnie wyciągnąłem wszystkie przygotowane wcześniej rzeczy, tzn. różne przekąski, kanapki i przygotowane przez Rey ciasto z malinami.
Al podeszła do mnie i spojrzała na wszystko z podziwem.
- Sam to wszystko przygotowałes? - spytała.
- Oprócz ciasta, tak. - odparłem i puściłem jej oczko na co przewróciła oczami. - Chodź, szkoda by było gdyby się to zmarnowało nie? - dziewczyna zaśmiała się i usiadła na kocu.
***
Siedzieliśmy w parku już dobre parę godzin. Jedliśmy, rozmawialiśmy, smialismy się, wygłupialiśmy się. Jednym słowem świetnie się bawiliśmy. Nad nami zapadł zmrok, a niebo iskrzyło się gwiazdami. Leżałem na kocu oparty o pień drzewa. Ali leżała obok mnie trzymając głowę na moim torsie. Obejmowałem ją w pasie jedna ręką, a drugą bawiłem się jej włosami.
- Dziękuję ci. - powiedziała dziewczyna.
- Za co? - spytałem.
- Za ten wieczór. Dawno się tak dobrze nie czułam. - wyjaśniła. Uśmiechnąłem się.
- Nie masz za co dziękować. Świetnie się bawiłem w twoim towarzystwie. - odparłem. Ali podniosła się lekko podpierajac się ręką na mojej klatce piersiowej.
- Mówię poważnie. Nie pamiętam kiedy ostatnio wychodziłam z kimś kogo lubię i tak świetnie...
- Kto tu jest?! - przerwał jej głos jakiegoś mężczyzny. Szybko zerwalismy się z ziemi. Złapałem jedną ręka koszyk a druga złapałem Ali i pociągnąłem w stronę wyjścia na drugi koniec parku. - Pokaż się!
Bieglismy nie zważając na hałas jaki robiliśmy. Kiedy wypadlismy na zewnątrz zziajani, zwolnilismy i szliśmy spokojnie. Skreciwszy za róg ulicy popatrzyłem na Ali, a po chwili obydwoje buchnelismy śmiechem.
Uspokoiwszy spojrzałem na Ali. Dziewczyna uśmiechała się a jej oczy tryskały radością. Przyjemnie się na nią patrzylo gdy była taka radosna. W pewnym momencie zapragnąłem ją pocałować. Uświadomiłem sobie ze to jej cały czas mi brakowało.
Gdzieś nad nami zagrzmialo. Nie zwróciliśmy na to uwagi. Staliśmy wpatrując się w siebie nawzajem. Ali ciągle się uśmiechała i patrzyła mi w oczy. Ja stałem i z uśmiechem na ustach wpatrywałem się w nią. W jej śliczne oczy. Jej usta.
W pewnym momencie znalazłem się przy niej. Moje ręce znalazły się na jej twarzy. Patrzylismy sobie w oczy. Ali objęła rękami moją szyję. Kiedy nasze usta złączyly się lunął deszcz. Staliśmy tak wśród ulewy pograzeni w pocałunku...
LUKE'S POV :
Siedziałem w kawiarni na przeciwko Arz. Przede mną na stoliku stała kawa i niedokończone ciasto. Arz w spokoju jadła swoje ciasto popijając latte. Przeglądałem się jej. Na pierwszy rzut oka można by stwierdzić że jest całkiem spoko ale w rzeczywistości jest inaczej. Chociaż podczas dzisiejszego spotkania z fanami zachowywała się... normalnie. Co dziwne nie zgrywała damy, ale uprzejmie robiła sobie zdjęcia i rozmawiała z fanami. Co z tego że nie ktorzy na jej widok się oniesmielali. To było naprawdę spoko.
- Jesz to ciasto? - spojrzała na mnie.
- Eee... Co? - wróciłem do rzeczywistości.
- Pytałam czy jesz to ciasto. - przewróciła oczami.
- Nie. Jak chcesz to sobie weź. - odparłem biorąc łyk kawy.
- Wiesz... - zaczęła. - Myślałam nad tym... wszystkim. Widzę że nie przepadacie za mną. Nie chciałam żeby tak się stało. Naprawdę. Wiem że zachowywałam się jak dziunia, ale mialam wywrzeć takie wrażenie. Nie podobało mi się to dlatego chcę zacząć od początku. Co ty na to? - spytała.
- Emm.. No.. Zaskoczyłas mnie tym wyznaniem. Ale dobrze. Możemy zacząć od początku. Luke Hemmings. - uśmiechnąłem się podając jej rękę.
- Arzaylea Rodriguez. - również się uśmiechnęła i uścisnęła moja dłoń.
***
Wyszliśmy z kawiarni pogrązeni w rozmowie. To pewnie dziwne ale Arz to naprawdę fajna dziewczyna (nie wierzę że to napisałam...). Miło się z nią rozmawia i ma świetne poczucie humoru.
W pewnym momencie moją uwagę przykuła znajoma postać. Wydawało mi się że był to Ashton, ale nie była z nim Bry tylko jakas czarnowlosa dziewczyna. Jednak moje wątpliwości rozwiala Arz.
- Czy to nie Ash wszedł właśnie to restauracji na przeciwko? - spytała Zay.
- Chyba tak. Ale to na pewno nie była Bry. - dodałem.
- Za niska na Bry i zdecydowanie bardziej drobna. - stwierdziła dziewczyna. Przyznalem jej rację.
- Zapytam go o nią w domu. Ostatnio jest jakiś tajemniczy i stara się unikać Bry. Wydaje mi się ze chodzi o tą właśnie dziewczynę. - powiedziałem.
- Może się zakochał. W końcu związek z Bry jest fikcyjny. Tak jak nasz. A propo idą kolejni fani. - ostrzegła. Westchnąłem w duchu i przygotowałem się.
***
Weszliśmy z Arz do mieszkania. Spotkanie z fanami trochę nam zajęło ale później poszliśmy jeszcze na lody więc kiedy wróciliśmy Ash był już w domu. Siedział w salonie i oglądał coś w TV. Przekazałem Arz niema wiadomość że idę z nim pogadać i usiadłem obok niego. Za bardzo nie wiedziałem jak zacząć.
- Widziałem cię na mieście z jakąś dziewczyną. - rzuciłem bez owijania w bawełnę. Loczek westchnął.
- Stary chyba się zakochałem. Ma na imię Grace. Poznaliśmy się przez przypadek na ulicy a później na siłowni. Zaczęliśmy się spotykać i jakoś sami wyszło. Ona na maksa mi się podoba ale nie mogę jej tego powiedzieć. Muszę udawać związek z Bry. - zrobiło mi się go żal. Chłopak w końcu znalazł miłość. A tu proszę. Jest w kropce.
- Spokojnie stary. Możesz jej powiedzieć co czujesz i wyjaśnić całą sytuację. Przecież akcja ze związkami nie potrwa w nieskończoność. Jeśli naprawdę ją kochasz powiedz jej. Jeśli ona tez odwzajemnia twoje uczucia, zrozumie. - poklepalem go po ramieniu i wstałem.
- Dzięki Luke. - powiedział Ash i wyszedł z mieszkania.
Wszedłem na górę. Stanąłem w progu pokoju Arz. Dziewczyna siedziała nsa łóżku i przeglądała jakiś magazyn. Gdy zauważyła moja obecność odlozyla gazetę i spojrzała na mnie pytająco.
- I co? - spytała.
- Chłopak się zakochał i tyle. - odparłem z uśmiechem i zszedłem na dół.
Wszedłem do kuchni i zabrałem się za robienie kolacji. Miałem mniej do roboty ponieważ Rey poszła do przyjaciółki i miała wrócić o 8, a Cal najprawdopodobniej nie wróci na kolacje. Wyciągnąłem potrzebne składniki i zacząłem gotować.
***
Po kolacji poszedłem do sklepu. Lodówka świeciła pustkami więc musiałem ją zapełnić. Zjechalem windą na dół i wyszedłem z wieżowca. Sklep był nie daleko więc nie śpieszylo mi się. Nagle z tunelu prowadzącego do jednego z budynków wyłonil się jakiś człowiek. Zasłonil mi usta ręką i zaczął ciągnąć do jakiegoś budynku. Zacząłem się szarpać.
- Spokojnie Hemmings. Nie zrobię ci krzywdy. - uspokoiłem się, ale ciągle byłem uważny. Koleś zaciągnął mnie do jakiegoś mieszkania. Kiedy mnie puścił raptownie się odwróciłem i ujrzałem Nathana.
- Nathan? Co ty tu robisz? - spytałem zaskoczony.
- To nie jest ważne. Mam coś i to bardzo złego. - gdy przerwał gestem ręki kazałem mu kontynuować. - Winston wrócił. Ukrywa się gdzieś na wsi niedaleko Londynu. Nick się ze mną kontaktował i... mówił że znowu was namierzyli. Przykro mi stary ale znowu się zaczyna. - jego słowa przerazily mnie na śmierć.
- Ale... Jak? Przecież szuka go policja! I wszystkie służby specjalne! - chłopak pokrecil głową.
- Minęło już sporo czasu. Nie szukają go tak jak powinni. - westchnął. - Muszę spadać. Pozdrów Rey i... powodzenia. - uśmiechnął się smutno i wyszedł z mieszkania.
- Nie dziękuję. - odparłem cicho i po chwili również wyszedłem.
Nie zważając na to że miałem zrobić zakupy wróciłem do wieżowca. Poszedłem prosto do swojego pokoju. Położyłem się na łóżku, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Krzyknąłem że otworzę i pobiegłem do drzwi. Otworzyłem ale nikogo nie zastałem. Rozejrzalem się po korytarzu ale nikogo nie było. Właśnie miałem zamknąć drzwi gdy zauważyłem przyklejony do nich kawałek papieru. Zdarłem go, schowałem do kieszeni i wróciłem do pokoju. Usiadłem na łóżku i wyjąłem skrawek z kieszeni i rozłożyłem. Z przerażeniem przeczytałem wiadomość.
"Gra rozpoczęła się na nowo."
Drzacymi rękami schowałem papier z powrotem do kieszeni. Spojrzałem. A zegarek. 8.15. Rey nigdy się nie spóźnia. Wyciągnąłem telefon. Wybrałem numer Rey.
Pierwszy sygnał...
Drugi sygnał...
Trzeci sygnał...
Czwarty sygnał...
Piąty sygnał...
Mieli rację... Zaczynamy grę.... Tylko czy ta gra dobrze się skończy....? Jedno im przysiegne, nie będzie to łatwa gra. To będzie istne piekło...
HEJKA HEJKA!
Wróciłam. Po miesiącu, ale wróciłam. Także no... Przepraszam was za tak długi czas oczekiwania, ale sami wiecie jak jest. I jeszcze dodatkowo pisanie tego rozdziału było bardzo chaotyczne... Wgl na początku rozdział miał zupełnie inaczej wyglądać ale cóż, teraz jest ciekawiej. Akcja miała się zacząć dopiero za jakieś dwa rozdziały ale nie mogłam wytrzymać więc zaczyna się dzisiaj. A tak na marginesie to ta historia z Hemmingsem i powieszeniem się miała miejsce naprawdę. A autorem tekstu o sznurze jest mój tata. Brawa dla niego! Dobra, krótko. Pewne cztery osoby chcą mnie zamordowac więc jeśli kolejny rozdział nie pojawi się w ciągu trzech tygodni to znaczy że się ukrywam a jeśli nie pojawi się po miesiącu to już nie żyję. Także no mam nadzieje że się podoba rozdział a teraz żegnam i ide oglądać maraton filmów z Hemsworthem. (nie pytajcie... To już trzeci maraton filmowy w ciągu czterech dni... Jeśli ktoś jest ciekawy to oglądałam wszystkie części "Star Wars" i "Kapitana Ameryki").
JUŻ DO CIEBIE WRACAM CHRIS! 😂 😂
BYE!
PS. Rozdział ma 4567 słów !
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top