Rozdział 26

POV RAVEN :
Jak zwykle rano powinien mnie obudzić któryś z chłopaków, budzik albo mój organizm jednak dzisiaj było inaczej. Punktualnie o godzinie 9 obudził mnie krzyk tej całej Arzaylei.

- Czy w tym cholernym domu nie ma normalnych rzeczy?! - darła sie.

Duszac w sobie chęć rozwalenia czegoś wstałam i stanęłam przy drzwiach. W drzwiach reszty pokoi stali Calum, Ash, Michael, Luke i Bry patrząc z politowaniem na stojącą na schodach Arz z jakąś butelką w ręce.

- O co chodzi Arz? - spytał zaspanym głosem Mike.

- O to ze mleczko do ciała jest o zapachu róży. Nie cierpię róż. - przewróciłam oczami jak reszta i wróciłam do pokoju nie zważając na krzyki tej dziuni.

- Ej! Ja tu mam poważny problem! - chciało mi się śmiać na ten jej "poważny problem". Wyciągnęłam z szafy ubrania wzięłam ręcznik i poszłam do łazienki. W progu stała Arz. Zdusilam jęk i przepychajac się koło dziewczyny weszłam do środka i zamknęłam drzwi.

- Hej! Jeszcze nie skończyłam! - znowu zaczęła krzyczeć.

- Jak widać skończyłaś- odparłam i zaczęłam się ogarniać. Tona makijażu i tak ci nie pomoże - dodałam w myślach.

Podczas gdy ja próbowałam się umalować Arz ciągle krzyczała. Myślałam że pekna mi bebenki ale w pewnym momencie Calum nie wytrzymał.

- Zamknij się do cholery! - słowa chłopaka dały się słyszeć aż zza zamkniętych drzwi.

Uśmiechnęłam się sama do siebie i oceniając swój makijaż na perfekcyjnie zrobiony wyszłam z uśmiechem na twarzy ignorując, ciągle stojącą pod drzwiami łazienki, Arz. Dziewczyna świdrowała mnie wzrokiem jakby chciała mnie zabić. Uśmiechnęłam się do niej głupio i wróciłam do swojego pokoju. Rzuciłam piżame na łóżko i poszłam do kuchni gdzie stało już całe towarzystwo oprócz Caluma, Bry i Arz.

- Gdzie Calum? - spytałam podchodząc do lodówki i wyciągając z niej sok. Postawiłam butelkę na blacie i wyciągnęłam szklankę.

- Chyba jest jeszcze u siebie. - odparł zaspanym głosem Ashton.

Rezygnując z picia soku o dziewiątej rano, odstawiłam butelkę do lodówki i poszłam do pokoju Cala.

Drzwi na balkon były otwarte. Calum opierał się o barierke i palił papierosa. Zawsze pali gdy się denerwuje, czyli wcześniejsza "awantura" z Arz wkurzyła go.
Wyszłam na balkon i stanęłam obok brata.

- Przestań Cal. Zniszczysz sobie zdrowie. - powiedziałam patrząc przed siebie na tętniące życiem miasto.

Calum albo mnie nie słyszał albo udawał że nie słyszy, ponieważ zaciągnął się ponownie.

- Calum. - odwróciłam się w jego stronę. - Wiesz ze każdy kolejny papieros skraca twoje życie o minute? Zatrujesz sobie organizm i nic więcej.

Szatyn znowu nie zareagował. Wkurzona wyrwałam mu z ręki papierosa i cisnełam nim w powietrze. Calum przeczesal włosy ręką. Nagle przygarnął mnie do siebie i objął.

- Przepraszam. - powiedział. - Wiem, że chcesz dla mnie dobrze, ale ta cała sytuacja mnie denerwuje. Arz mnie denerwuje. Moje palenie mnie denerwuje. Wiem, że stracę zdrowie przez papierosy ale nie mogę nic na to poradzić, palenie mnie uspokaja.

- Ale są różne sposoby na odstresowanie. Na przykład jak coś cię wkurzy to zamiast sięgać po to świństwo, idź pobiegać. - poradziłam.

- Może masz rację siostra. Przyzwyczaiłem się do tego, więc może nadeszła pora by to zmienić? - mówiąc to wyciągnął z kieszeni paczkę z papierosami i wyrzucił ją.

- Zawsze mam rację braciszku. Ale to zaśmiecanie środowiska mogłeś sobie darować. - skrzywiłam się na co Calum się zaśmiał.

- Chodź ty mała mądralo. - rzekł i obejmując mnie ramieniem weszliśmy do środka.

Nagle zakręciło mi się w głowie a przed oczami pojawiły mroczki. Nogi zrobiły mi się jak z waty. Opadłam na Caluma który nie wiedząc co się dzieje wziął mnie na ręce i położył na łóżku. Po chwili mi przeszło i usiadłam patrząc na Cala.

- Wszystko okej? - spytał zaniepokojony.

- Tak. Jest w porządku. - uśmiechnęłam się do niego. - Tylko zakręciło mi się w głowie.

- Ale już jest dobrze, tak? - dopytywał.

- Tak. Już nic mi się nie dzieje. - zapewniłam go i spuściłam nogi wzdłuż łóżka. Pamiętając o wcześniejszych poleceniach Bry posiedziałam chwilę i dopiero wtedy wstałam.

- Idziesz czy nie? - spytałam gdy Calum ciągle siedział na łóżku i patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem jakby chciał wniknac wewnątrz mnie i sprawdzić czy mówię prawdę.

- Tak, idę. - wstał i wyszedł za mną z pokoju. Poszliśmy do kuchni gdzie zebrali się już wszyscy łącznie z Arz. Stlumilam jek i usiadłam na swoim miejscu pomiędzy Calem a Bry.

***

Siedziałam z Bryn i Lukiem w salonie gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Luke wstał i poszedł otworzyć a ja wróciłam do przeglądania internetu.

- Rey! Ktoś do ciebie! - krzyknął blondyn więc schowałam telefon i poszłam sprawdzić kto mnie nachodzi o godzinie 11 w niedzielę.

Gdy tylko pojawiłam się pod drzwiami dwie pary ramion oplotły mnie i zaczęły dusić.

- Rey! Co się z tobą działo? Dzwonilysmy z milion razy a ty nie odbierałaś. Miałaś nam opowiedzieć jak było po imprezie i nawet nie napisałaś sms-a. Kobieto, ale żeby się nie odzywać do przyjaciółek przez prawie dwa dni? - usłyszałam paplanie Reny.

- Właśnie! Tak się nie robi. Martwiłyśmy się o ciebie. - zawtórowała jej Clare.

- Okej przepraszam dziewczyny ale pusccie mnie już bo brakuje mi tlenu. - zaśmiałam się po czym przyjaciółki puściły mnie.

- To teraz się tłumacz koleżanko. Nie odpuścimy ci tego nie odzywania się. - powiedziała twardo Clare a za chwilę buchnęła śmiechem a my razem z nią.
- Teraz na serio. Opowiadaj co się działo. - poprosiła René.

- Emmm... Ja... Miałam ostatnio małe kłopoty. - jąkałam się.

- Jakie kłopoty? - spytały równocześnie dziewczyny.

- Eeee... - nie za bardzo wiedziałam jak im to wyjaśnić żeby nie zaczęły zaraz koło mnie skakać.

- A takie kłopoty, że nasza Rey ma dość zaawansowana anemie. - przez to wszystko zapomniałam że Luke stoi obok i wszystko obserwuje.

- Anemie?! Mówiłam żebyś więcej jadła! Moglabys o siebie zadbać. To jest groźne dla życia. Dziewczyno! Opamiętaj się. Musisz zacząć dbać o siebie o swoje zdrowie. - mówiły jedna przez drugą Clare i René.

- Dzięki wielkie. - szepnęłam do Luke'a mordując go wzrokiem. On tylko puścił mi perskie oczko i uciekł. Tchórz jeden.

- Dziewczyny, spokojnie! - krzyknęłam. - Przecież żyje nie? Stoję tu przed wami a nie leżę w szpitalu.

- Noo racja ale... - zaczęłam Clare.

- Nie ma żadnego ale, koniec kropka dwa przecinki. - powiedziałam i razem z dziewczynami buchnęłam śmiechem. - Chodźcie.

Zaprowadziłam przyjaciółki do swojego pokoju przy okazji wystawiając język siedzącemu w salonie Luke'owi .

***

- Serio masz taką pinde pod dachem? - spytała Clare z niedowierzaniem.

- Pinda to zbyt słabe określenie, ale tak. - westchnęłam. - Uwierzycie, że dzisiaj zrobiła awanturę o głupie mleczko do ciała.

Dziewczyny zaczęły się śmiać, a ja nie mogąc się powstrzymać zaczęłam się śmiać razem z nimi.
Gdy się uspokoiłysmy Rena zerknela ukradkiem na Clare co nie umknęło mojej uwadze.

- Dziewczyny co jest? - spytałam podejrzliwie.

- Eeee... - zaczęła Clare.

- W te sobotę jest impreza wiosenna i Lloyd mnie na nią zaprosił! - wykrzyczala Rena.

- Co?! Ale jak?! Nie było mnie dzień w szkole i tyle się wydarzyło?! Boże Ren jak się cieszę! - zaczęłam krzyczeć i rzuciłam się na przyjaciółkę.

- Dobra bo mnie udusisz. - zaśmiała się Rena a ja ją puściłam.

- A ty z kim idziesz Clare? - spytałam.

Dziewczyna tylko uśmiechnęła się tajemniczo i powiedziała że to tajemnica. Przewróciłam oczami na co ona tylko wzruszyła ramionami.

- A ty?

- Co ja? - spytałam głupio.

- No, z kim pójdziesz? - dociekała Rena.

- Nie wiem czy wogole pójdę. - powiedziałam a dziewczynom prawie oczy wyszły z orbit.

- Ty chyba żartujesz. Nie możesz nie iść! - zawołała Clare.

- Właśnie. Bez ciebie to nie to samo. - poparła ją Rena.

- Ale wy będziecie z chłopakami a ja sama. Już wolę zostać w domu. - rzuciłam dziewczynom znaczące spojrzenie.

- No a Alan? - spytała Rena.

- Alan? Przecież on w życiu ze mną nie pójdzie, poza tym Calum mnie zamorduje jeśli tylko o nim wspomnę. - dziewczyny spojrzały po sobie, kiwnely głowami i wybiegły z pokoju. Zdziwiona ich zachowaniem, patrzyłam przez chwilę tępo na drzwi a po parunastu sekundach poszłam za nimi. Zdążyłam tylko zobaczyć jak Clare wybiega z mieszkania a Rena rozmawia z Lukiem, Ashtonem i Michaelem.

Zaczynam się bać... Co one wymyśliły?

Podeszłam do chłopaków i Ren ale dziewczyna natychmiastowo zamilkła. Rzuciłam jej zirytowane spojrzenie, na co ona puściła mi oczko.

- To jak? Mogę na was liczyć chłopaki? - spytała Rena odwrócajac się do nich.
- Pewnie. - odparł Ash. Rzuciłam mu pytające spojrzenie ale on tylko się uśmiechnął. Spojrzałam na Luke'a ale on tylko wzruszył ramionami i gdzieś poszedł.

Chyba nie pała radością na "plan" René.

Ashton i Michael poszli za nim a ja i Ren wróciłysmy do pokoju. Dziewczyna przez cały czas siedziała uśmiechnięta a ja zastanawiałam się co one mogły wymyślić. Po chwili do pokoju wpadła zmachana Clare. Pokazała René kciuk w górę, na co ta odpowiedziała tym samym.

- My już będziemy lecieć! Widzimy się jutro w szkole. - powiedziała Rena i nim zdążyłam zareagować razem z Clare wybiegły z pokoju, a po chwili dało się słyszeć trzask drzwi wejściowych.

Wzruszyłam tylko ramionami na zachowanie dziewczyn i wyszłam z pokoju z zamiarem udania się do kuchni i zjedzenia czegoś. Już wchodziłam do kuchni gdy pi raz drugi dzisiejszego dnia rozległ się dzwonek do drzwi. Westchnęłam i poszłam otworzyć. Niestety ktoś mnie uprzedził. Ktoś, czyli Arz...

- Hej. - odezwała się słodkim głosem od którego prawie mnie zemdlilo.
Na moje nieszczęście w progu stał Alan i lustrowal ją wzrokiem. Gdy mnie zauważył uśmiechnął się do mnie całkowicie tracąc zainteresowanie Zay. Podeszłam do niego szybko, złapałam za rękę i ignorując Arz zaprowadziłam do swojego pokoju.

- Co cię tu sprowadza? - spytałam stając na przeciw niego.

- Słyszałem że idziemy razem na jakiś bal wiosenny. - uśmiechnął się szeroko w czasie gdy ja się załamywałam.

Wiedziałam... Wiedziałam że dziwne zachowanie dziewczyn nie wróży nic dobrego...

- Clare? - spytałam patrząc na niego.

Chłopak tylko kiwnal głową a ja schowałam swoją w rękach.

- Zabije ją. Normalnie ją zabije. - mamrotałam co najwidoczniej bardzo rozbawilo Alana bo stał i śmiał się jak pojebany. Rzuciłam mu ostre spojrzenie na co podniósł ręce do góry i wzruszył ramionami.

- Czyli jak? Kiedy jest ten bal? - spytał a ja spojrzałam na niego zdezorientowana.

- Wait... Ty serio chcesz iść ze mną na ten bal? - chłopak przewrócił oczami.

- No pewnie. Daj mi znać co i jak. - powiedział i wyszedł zostawiając mnie w kompletnym osłupieniu.

Wychodzi na to że jednak bal nie obędzie się bez Raven Hood...

LUKE'S POV :
Czemu ja się na to zgodziłem? Czemu? Pytam sie czemu? Jaki diabeł mnie podkusil że zgodziłem się na życie pod jednym dachem z tą kobietą? Chyba jednak wiem czemu... Bo nie miałem innego wyjścia. Modest zmusił mnie do tego. A teraz przeżywam to co robi ta dziewczyna.

Od rana wszystkim działała na nerwy. Ale żeby wszcząć awanture o głupi kosmetyk? Już trzeba być totalnie pojebanym. Później darła się na Rey, na co Calum kazał jej się zamknąć. Teraz jest spokój bo wyszła. I chwała Bogu. Poszła na miasto "narobić szumu". To pewnie będzie dla niej proste.

Ciesząc się chwilą spokoju usiadłem w salonie. Wyciągnąłem telefon i zacząłem sprawdzać wszystkie możliwe strony internetowe i portale społecznościowe. Arz odwalila robotę. Wszędzie aż huczalo od plotek na nasz temat. Nie mówię że mi się to podoba, wręcz przeciwnie. Ale jak mus to mus. Może nie będę, a raczej nie będziemy musieli się uzerac z nią zbyt długo.

Po chwili do salonu weszła Rey. Usiadła obok mnie i westchnęła głęboko. Spojrzałem na nią. Wydawała się normalna ale coś ją gnębiło.

- Co jest Rey? - spytałem.

Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i przez chwilę mi się przyglądała.

- Nic, Luke. Tylko zastanawia mnie to ile będzie trwał nasz spokój. No bo widzisz co się dzieje. - wstała. - Żyjemy normalnie. - położyła nacisk na ostatnie słowo. - Calum zainteresował się jakąś dziewczyną, ty i Ash znowu musicie słuchać Modestu, Mike też zachowuje się normalnie. Ja idę na bal. A jeszcze parę tygodni temu byliśmy w niebezpieczeństwie, musieliśmy uciekać, ukrywać się. Teraz jest spokój, ale ile on potrwa? - spojrzała na mnie a następnie odwróciła wzrok i podeszła do okna. - Winston ciągle jest na wolności. Tak naprawdę ciągle zagraża nam niebezpieczeństwo. Wiem że powinniśmy się cieszyć tymczasowym spokojem ale nie potrafię zapomnieć o tym co się nam przydarzyło. Nie mogę ot tak zlekcewazyc tego co jeszcze może nas spotkać i udawać że wszystko jest w porządku. - znowu odwróciła się w moją stronę. - Nie mogę, Luke. Cały czas gdzieś czuje że za chwilę coś się wydarzy i nasz spokój minie. Że znowu wrócimy do tego co było. Nie chcę tego. Nie chcę znowu uciekać, chować się, bać. Chcę żebyśmy mogli żyć w spokoju, nie zastanawiać się nad tym czy coś nam grozi w danej chwili. Może za bardzo dramatyzuje ale po prostu nie chcę żyć w niepewności. - zakończyła.

- Rozumiem cię Raven. Sam często się nad tym zastanawiam więc nie wiem co ci powiedzieć, żeby cię pocieszyć. - wstałem i podszedłem do niej. - Nie umiem ci powiedzieć co może się jeszcze stać. Nie wiem tego, ale myślę że nie powinniśmy o tym myśleć. Powinniśmy się cieszyć tym spokojem. Wiem że to trudne ale warto spróbować wrócić do normalności. - dodałem i przytuliłem ją. Dziewczyna wtulila się we mnie.

- Może masz rację Luke. Może jestem przewrazliwiona i tyle. - odsunela się ode mnie. - Dzięki Luke. - powiedziała i wyszła z pokoju.

Tak naprawdę nie wiem za co mi dziękowała, ale fajnie było widzę że jej samopoczucie się poprawiło za sprawą moich słów. Opadlem z powrotem na kanapę i opierając głowę na wezglowiu zamknąłem oczy. Jednak mój spokój nie trwał długo. Drzwi wejściowe otworzyły się i usłyszałem piszczenie Arz.

- Wróciłam! - krzyknęła i wpadła do salonu taszczac jakieś torby. - Lukiś, pomożesz mi? - spytała gdy mnie zobaczyła. Zignorowałem ją i wyszedłem z pokoju.

- Lukiś! - krzyknęła za mną a ja w ostentacyjny sposób wszedłem do swojego pokoju i trzasnąłem drzwiami.

Położyłem się na łóżku chcąc mieć chwilę spokoju. Jednak najwyraźniej spokój nie był mi dany. Po paru sekundach coś narobiło dużego hałasu.

- No i widzisz kurwa co narobiłas?! Moglabys patrzeć jak łazisz! - usłyszałem krzyki Raven. Westchnąłem zirytowany i wstałem. Wyszedłem z pokoju i pierwszym miejscem do ktorego zajrzałem była kuchnia. I trafiłem dobrze. Na środku pomieszczenia stała Rey mordujac wzrokiem Arz która wpatrywała sie obojętnie w telefon ignorując rozwscieczona dziewczyne. Na podłodze wokół ich nóg leżały rozsypane tabletki i rozbita szklanka.

- Co się stało? - spytałem.

- Ta szmata się stala! Przez ten swój jebany telefon wpadła na mnie! I patrz co zrobiła! - krzyczała Raven.

Po chwili do kuchni zbiegli się wszyscy lokatorzy tego mieszkania.

- Czemu krzyczysz Rey? - spytał Ash.

Ucieszyłem go spojrzeniem. Spojrzał na mnie pytająco ale pokrecilem głową.

- Spokojnie Rey. Przecież nic się nie stało. - powiedziała Bry.

- Nic się nie stało?! Jeśli ta pinda nie potrafi chodzić to trzeba ją nauczyć! Nie będę z nią żyć pod jednym dachem! Wyprowadzam się! - wykrzyczała i wybiegła z kuchni.

- Zadowolona?! - krzyknął Calum do Arz. Dziewczyna tylko przewróciła oczami i wyszła.

- Nie wytrzymam z nią. Normalnie za chwilę coś jej zrobię. - mamrotał Cal a ja w głębi duszy chciałem zrobić to samo.

- Spokojnie Calum. Pogadam z Arz, może się zmieni. - zaproponowała Bryn. Chłopak tylko kiwnal głową a Holly wyszła.

- Współczuję ci Luke. - rzekł Michael. - Nie wiem czy wytrzymalbym z nią.

- A myślisz że ja wytrzymuje? Unikam jej jak mogę, a ona przyczepiła się do mnie jak nie wiem do czego. Żałuję że się na to zgodziłem. - westchnąłem. - Masz szczęście, Ashton, że trafiłeś na Bry.

- Wiem stary, ale to i tak nie fair w stosunku do nas. Powinniśmy sami decydować o swoim życiu. - dodał Irwin.

- Nie mieliście wyjścia. Straciliśmy kontrakt, nie możemy stracić tego co nam zostało. Na razie musimy się zgadzać na wszystko co każe Modest, a potem będziemy robić co będziemy chcieli. - próbował pocieszyć nas Calum.

- Mam nadzieję że masz rację, Cal. - odparł Michael.

- Ja zawsze mam rację. - zaśmiał się chłopak.

- Nie prawda. To Rey ma zawsze rację. - sprostowal Ashton.

- Ale mamy to samo nazwisko. Więc to musi być rodzinne. - stwierdził wzruszając ramionami.

- Tak, tak. Wmawiaj sobie. - zaśmiał się Michael i poklepał Hooda po plecach.

- Dobra to teraz ważniejsza sprawa. - dodał dramatycznie Clifford. - Kto robi obiad? - spytał.

- Nie ja! - krzyknąłem równocześnie z Ashtonem i Calumem.

- No dzięki, chłopaki. - warknal Mike a my zaśmialismy się.

- Poradzisz sobie. - stwierdziłem i wyszedłem z kuchni.

- A ty gdzie?! - zawołał za mną Ash.

- Ide się przejść! - odkrzyknąłem i wyszedłem.

***
Chodziłem po mieście od dobrej godziny. Nie miałem konkretnego celu. Po prostu musiałem wyjść i zapomnieć na chwilę o tym bałaganie życia codziennego. Chciałem spróbować przypomnieć sobie jak to było za czasów gdy przyjechaliśmy do Londynu po raz pierwszy. Gdy po raz pierwszy widzieliśmy śnieg. Gdy rozpoczęliśmy prawdziwe życie gwiazd muzyki. Nie liczyło się to co jest, tylko to co było, liczyły się nasze początki. Chciałem poczuć się jak Luke z przeszłości, być niczego nieświadomym nastolatkiem z marzeniami które właśnie miały się spełnić. Nie było to łatwe. Za bardzo przytłaczało mnie to co przeżyłem. Wszystkie wydarzenia sprzed paru lat. Wszystkie ucieczki, poszukiwania. Wszystko co związane z gangiem, Winstonem. Wszystko i równocześnie nic. Te wydarzenia wydawały się odległe. Jakby działy się w innej rzeczywistości. Tak bardzo pochłonęła mnie teraźniejszość że przeszłość całkowicie zniknęła. Dopiero dzisiejsza rozmowa z Raven uświadomiła mi, że tak naprawdę przeszłość cały czas trwa. Wiem to niedorzeczne, ale taka jest prawda. W teraźniejszości jesteśmy bezpieczni, w przeszłości nie. Czyli tak naprawdę żyjemy w teraźniejszości przeszłości. Ciągle jesteśmy narażeni na niebezpieczeństwo. Nie wiemy kiedy ani gdzie ani o której godzinie Winston znowu zacznie działać. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć co zrobi, co planuje. Jesteśmy zdani na łaskę przeznaczenia. To przeznaczenie rozdaje karty, a my tylko gramy. Nie możemy przewidzieć co jeszcze nas czeka. To jak gra. Jeśli trafisz dobrze - wygrywasz. Jeśli źle - przegrywasz. W naszym przypadku przegranie może być równoznaczne ze śmiercią...

Szedłem przed siebie. Nie oglądałem się. Muszę patrzeć w przyszłość. Muszę czekać. Muszę być przygotowany na najgorsze i liczyć na łud szczęścia. Nie mogę pozwolić sobie na błędy. Błędy kosztowały by mnie zbyt dużo. Muszę być silny i walczyć ze wszystkich sił aby obronić swoją rodzinę i siebie. To moje przeznaczenie. Chronić bliskie mi osoby. Nikt mi ich nie odbierze. Nie pozwolę na to...

CALUM'S POV :
Moje życie to jedna wielka masakra. Ciągle jakieś kłótnie, problemy. A największym problemem jest Arzaylea. Nikt nie potrafi opisać, nawet ja, jak bardzo ta dziewczyna działa mi na nerwy. Jak tylko ją zobaczyłem to wiedziałem że z nią będą same kłopoty. I nie myliłem się. Najgorzej reaguje na nią Raven. Dzisiaj o mało jej nie zamordowała. Nie pokazała tego wprost ale wiem że miała na to ochotę. A kto by nie miał?
Mam nadzieję że nie mówiła serio z tą wyprowadzka. Może i Arz jest wkurzająca ale nie musi się wyprowadzać. Niby gdzie miałaby pójść? Chyba że do swoich przyjaciółek. Na pewno by ją przyjęły. Ale ja wolałbym żeby została. Od zawsze byliśmy razem i na razie wolałbym żeby tak zostało. Ale żeby tak było musiałem trochę temu pomóc.

Po wyjściu Luke'a poszedłem do siostry. Rey stała przy łóżku i pakowala się. Oparłem się o framuge drzwi i patrzyłem na nią. Mamrotała coś pod nosem.

- A tak poza tym to wszyscy zdrowi? - spytałem śmiejąc się. Siostra spiorunowała mnie wzrokiem.

- Tak. Ale jaśnie pani Rodriguez najwyraźniej ma coś z głową. - krzyknęła tak żeby cały dom ją usłyszał.

- Spokojnie. Arz zbyt długo tu nie zabawi. - pocieszylem ja.

- Mam nadzieję. Bo jak nie to zabije szmate. Normalnie zadzgam ją, wypatrosze, wycisne gałki oczne, pokroje na kawałki, zszyje, udusze jej własnymi pazurami, zakopie w lesie a las spale. A jak by wiedzma przeżyła to rzucę ją lwom na pożarcie, chciaz nie wiem czy zjedzą beton. Ale jak nie to spale ją na stosie. Nie daruje jej tego że wpierdolila nam się w życie. - groźby Rey były śmiertelnie poważne i zarazem przerażające i odruchowo się cofnąłem. Widząc szok na jej twarzy wybuchnąłem śmiechem.

- Co się śmiejesz? - warkneka.

- Na miejscu Arz zaczynał bym się bać. - stworzyłem na co uśmiechnęła się zlowieszczo a po chwili zaczęła się śmiać.

- Chodź tu moja mała zabojczyni. - uśmiechnalem się i przytuliłem siostrę. - To jak? Zostajesz?

- Ale tylko dla ciebie. I dla chłopaków. - odparła.

- To dobrze. Kocham cię siostra. - rzekłem.

- Ja ciebie też staruszku. - zaśmiała się i zaczęła rozpakować torbę.

- Pomoc ci? - spytałem.

- Nie trzeba. Dzięki. - odparła więc wyszedłem z pokoju.

***

Reszta czas do obiadu minęła całkiem normalnie. Arz jak zwykle była obojętna na wszystko i zaopatrzona w telefon. Bryn wzdychala co chwilę patrząc z politowaniem na nia. Rey zabijala wzrokiem Zay i uśmiechala się jak psychopata. Założył bym się że w tamtej chwili wyobrażala sobie mordowanie dziewczyny. Serio zaczynam się jej bać... Czasami się zastanawiam czy my na pewno jesteśmy rodzeństwem...

Po obiedzie, czyli teraz, nie dzieje się nic. Ogólnie nudzi mi się. I to bardzo. Rey poszła do dziewczyn. Ash jest z Bry, Michael gra na konsoli, Arz siedzi u siebie a Luke siedzi w studiu. W sumie dobrze zrobił. Przynajmniej na chwilę odetnie się od hałasu. Każdy z nas ma już dość. Wszystkiego. Ale nie mamy wyboru. Chciaz podobno zawsze jest jakiś wybór. Tyle że w naszym przypadku go nie ma. Musimy żyć tam jak nam każą. I nie mamy innego wyjścia jak znosić to i czekać aż to się skończy. Dopiero wtedy będziemy mogli odetchnąć i cieszyć się życiem. Prawdziwym życiem. Będziemy mogli zapomnieć o przeszłości. O wszystkim co nas spotkało. Nie będziemy się martwić o to co może się stać. Będziemy normalnie żyć, jak normalni ludzie.

Znudzony na maksa wyszedłem z mieszkania. Zjechalem na niższe piętro i zatrzymałem się przed mieszkaniem 114. Nie wiem dlaczego tu przyszedłem. Ostatnio ciągle czegoś mi brakuje. Od "przeprowadzki" do Londynu czuje się tak jakby odcięto mnie od świata. Nie rozumiem dlaczego. Czuję pustkę. Też nie wiem dlaczego. Przecież niczego mi nie brakuje, mam Rey, chłopaków.
Kiedyś Ali powiedziała że, "Jak coś to wiesz gdzie mnie szukać."  Tyl że nie przyszedłem do niej rozwiązywać problemy tylko w zupełnie innej sprawie.

Zadzwoniłem do drzwi. Nic. Zadzwoniłem drugi raz. Też nic. Za trzecim znowu nic. Zrezygnowany odwróciłem się i już miałem odchodzić, gdy drzwi za mną się otworzyły. Odwróciłem się i ujrzałem Ali. Była ubrana w zwykle czarne dżinsy i top.

- O, hej Calum. Przepraszam że nie otwieralam ale byłam na górze i nie usłyszałam dzwonka. Cos się stało? - spytała.

- Nie, nic się nie stało. - odpowiedziałem.

- Wejdź. Nie będziemy rozmawiać przez próg. - uśmiechnęła się i przepuscila mnie do środka. Wszedłem i rozejrzalem się. Mieszkanie było podobne do mojego. Na wprost drzwi salon, obok kuchnia. Po lewej stronie schody na piętro i dwa korytarze. Zaczynam sądzić że wszystkie mieszkania w tym bloku są podobne.

- Ładnie tu. - powiedziałem.

- Zwłaszcza że mieszkanie jest prawo identyczne jak twoje. - zaśmiała się. - Usiądź.

- Nie, dzięki. Zaraz musze wracać. Przyszedłem tylko spytać czy wyjdziesz jutro ze mną. Chciałem się odwdzięczyć za... w sumie za wszystko. To jak? Mogę wpaść po ciebie jutro o 17.00? - spytałem szybko nim dziewczyna zdążyła zareagować.

- No, dobrze. Mogę z tobą wyjść. Ale nie musisz się zasłaniać wdzięcznością. - znowu się zaśmiała ale przynajmniej się zgodziła.

- I tu mnie masz. - uśmiechnąłem się. - Czyli jesteśmy umówieni.

- Na to wychodzi. - odparła. - Na pewno nie zostaniesz? Mam pyszną szarlotke. - kusila.

- Dziękuję, ale naprawdę nie mogę. - odmówiłem.

- Trudno. To przynajmniej poczekaj chwilę to zapakuje ci trochę. - powiedziała i poszła do kuchni nim zdążyłem zaoponowac.

Po chwili Ali wróciła niosąc plastikowe pudełko z ciastem.

- Proszę. Mam nadzieję że będzie wam smakować. - powiedziała podając mi pakunek.

- Jeśli smakuje tak dobrze jak pachnie to nie masz się o co martwić. - odpowiedziałem na co dziewczyna się zaśmiała. - Ja już pójdę. Dzięki za ciasto i nie zapomnij o spotkaniu.

Odwróciłem sie i nie czekając na odpowiedź dziewczyny, wyszedłem na korytarz.

Czyli jutro czeka mnie niesamowity wieczór...

HEJKA NAKLEJKA MISKI!
TU PANI HEMMINGS! 😂
Mamy kolejny. Troszkę nudniejszy i bardziej refleksyjny ale chyba zły nie jest. Wgl rozdział miał być kiedy indziej ale z racji tego że mam dzisiaj urodziny, musiałam zrobić wam niespodzianke i dodać. Jest troszkę krótszy niż ostatni ale krótki nie jest. Mam nadzieję że się wam podoba. Mam też dla was niusa. W sumie to nie nius ale uchylenie rabka tajemnicy. Chodzi o to ze jeszcze parę i rozdziałów i akcja znów nabierze tepa. Myślę że się cieszycie na tą wiadomość. No chyba że nie. 😂 Ale mniejsza o to. Nie wiem kiedy dodam kolejny ale postaram się jak najszybciej. Rozdział ma 3924 słowa!
PAPATKI MISKI!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top