4.

Parę formalności, starszych kobitek narzekających na kłucie w klatce piersiowej i to by było na tyle z dnia chirurga Hemmingsa. 

W końcu nie byłem jedynym chirurgiem w klinice, dlatego czasami mogłem trochę odetchnąć od tych wszystkich operacji.

Więc miałem prawie cały dzień dla siebie. Co by tu zrobić, w tym ogromnym mieszkaniu. Tylko ja i... ja. W końcu jestem samotny i odrzucam od siebie ludzi, co się dziwić.

Chwilunia, mogę popływać! Chociaż... Chwilunia, ja nie potrafię pływać, ale jakoś mało mnie to obchodziło kiedy kupowałem ten dom. Był basen w cenie, to przecież go nie wykopię.

Nienawidziłem momentów kiedy zdawałem sobie sprawę z tego jak bardzo byłem samotny. Może i miałem pewnych znajomych, jednak większość z nich wyjechała za granicę rozwijając swoje kariery.

Kręciłem się wokół swojej własnej osi, aż w pomieszczeniu nie rozbrzmiał mój telefon. Jak najszybciej rzuciłem się do urządzenia, od razu odbierając połączenie.

-Panie Hemmings? Są już wyniki z pobierania krwi, tego chłopca -na te słowa aż zadrżałem, kompletnie nieświadomie. Wszystko wskazywało na to iż anemia była trafna, jednak potrzebowaliśmy potwierdzenia. -Ma niedobór żelaza, co potwierdza pańskie przypuszczenia o anemię -wiedziałem. -Przekazać informację Pani Clifford? -zapytała, jednak ja wolałem poinformować ich o tym osobiście.

-Nie ma potrzeby, tym się już zajmę -mruknąłem, po paru minutach rozmowy, zakańczając połączenie.

Anemia nie była czymś bardzo groźnym, jednak jak każda dolegliwość, nic dobrego nie wnosiła. W wypadku Michaela, należy jak najszybciej się jej pozbyć. Niedobór żelaza i niedokrwienność serca nie współgra ze sobą najlepiej.

Od razu wykonałem telefon do matki chłopaka. Nie byłem zbyt szczęśliwy, ponieważ wiedziałem iż nie odbierze tego zbyt dobrze. Michael był jej całym światem, a każda taka informacja odbierała jej go po kawałeczku.

-Pani Clifford? -gdy połączenie zostało odebrane, usłyszałem jedynie ciszę po drugiej stronie.

-Nie, tu pan Clifford, czego chcesz Luke? -już dość dobrze znany mi głos Michaela, rozbrzmiał w słuchawce. Oczywiście sarkazmu nie mógł sobie oszczędzić.

-Dostałem informację na temat wyników, ale wolałbym porozmawiać o tym z twoją matką, mógłbyś mi ją dać? -chwilowa cisza i cmokanie, było dla mnie chyba wystarczającą odpowiedzią.

-Wyszła gdzieś do sklepu, zapomniała telefonu. Zresztą, nic się nie stanie kiedy potwierdzisz mi iż mam anemię -poczułem lekki uścisk w sercu, gdy wypowiedział te słowa tak smutno, cholera chyba jednak mam uczucia.

-Więc tak, wyniki wyszły niestety negatywne. Związku z tym będziemy musieli spotykać się częściej, a także dojdą Ci nowe leki. Jeśli się postaramy, możemy prędko pokonać anemię -i znowu cisza. Nie lubiłem zbytnio rozmawiać z innymi przez telefon. Ceniłem sobie rozmowy twarzą w twarz, kiedy widziałem emocje swojego rozmówcy. Radość, smutek czy kompletną ignorancję na to co mówiłem. -Michael.

-Dobrze -tylko tyle. Po paru minutach ciszy powiedział tylko, to pieprzone słowo. -Chcesz jeszcze mi coś powiedzieć? Może poploteczkować? -sarkastyczny ton znów wrócił do gry, a mi nawet ulżyło. Obawiałem się iż zbyt bardzo przejął się anemią. 

-Nie, to wszystko -westchnąłem, odrzucając telefon na skórzaną kanapę. Michael Clifford potrafił wzbudzić we mnie tyle emocji na raz. Niestety przeważały same negatywne, w tym zirytowanie...

I znów wracamy do poprzedniego stanu, kiedy to zastanawiałem się co se sobą zrobić.

Potem pomyślałem o tym iż Michael nie powinien być sam w domu... Choć pani Clifford nie zostawiłaby go na całą wieczność, była zbyt nadopiekuńcza. Chociaż zapomniała telefonu... Ma kobieta zbyt wiele na głowie! Da się wybaczyć.

W końcu postanowiłem się ruszyć. Podreptałem do kuchni, skąd wygrzebałem swój cały zapas gorzkiej czekolady. Powiedzieć iż byłem uzależniony to za mało. Jej głęboka gorycz, ten zapach, ciemna, piękna barwa... Dlaczego nie mogę wziąć ślubu z gorzką czekoladą. Jest rodzaju żeńskiego, co czyni to nadal heteroseksualnym małżeństwem, choć bezgraniczna miłość nie powinna rozważać hetero i homoseksualizmu.

W dodatku gorzka czekolada ma tyle wartości odżywczych , także relaksuje i uspokaja co przy mojej pracy jest idealne. Ta pyszotka także dodaje mi wiele energii. O czym marzy Luke Hemmings? O wyjściu za gorzką czekoladę, mieć ją za żonę, zjadać ją... Choć czy to wtedy nie podchodziło by pod kanibalizm?

Z moim fantazji o małżeństwie z czekoladą, wyrwała mnie inna myśl. Choć nadal związana z słodyczem, była o wiele ważniejsza.

Czy Michael ma jej wystarczająco dużo? Teraz, gdy jego anemia się potwierdziła, szczególnie powinien dostarczać do swojego organizmu dużo żelaza.

Nie choruję, więc nie potrzebuję tego aż tak bardzo jak on.












Teraz opowiem wam śmieszną anegdotkę z mojego życia. A wiec kiedyś spakowałem pół zapasu czekolady i pognałem prosto pod dom nastolatka który najprawdopodobniej mnie nienawidzi.

Właściwie to stałem tam w tej chwili. Adres miałem zapisany w swoim notesie. Zdobyłem go bodajże po drugiej wizycie Cliffordów.

Więc stoję przed drzwiami do ich domu jak kompletny idiota. Z kartonikiem gorzkiej czekolady, czekając na ostateczny moment kompromitacji.

Nie do końca wiem czy usprawiedliwienie się nudą i brakiem planów wystarcza i wyciąga mnie z tej niezręcznej sytuacji.

W końcu zadzwoniłem na dzwonek. Ciche kroki po drugiej stronie. Uchylenie powłoki drzwi, aż ponowne jej zamkniecie.

-No hej, mam gorzką czekoladę! -jęknąłem, czując jak moje skrępowanie rośnie. To była najgorsza sytuacja w jakiej od dawna się znalazłem. Nigdy nie byłem skrępowany, zawsze pewny siebie, pierś wypięta do przodu, inteligentna gadka, ach i ten urok! 

-Zostaw ją na wycieraczce i odejdź -na prawdę myślicie iż słucham się czyiś rozkazów? W dodatku nastolatków rodem z sali samobójców.

Posłusznie położyłem karton na wycieraczce, udając iż odchodzę. Gdy Michael wyszedł na zewnątrz, ja, sprytny i szybki Luke, wepchnąłem sie do jego mieszkania.

-Co ty wyprawiasz? -warknął, mordując mnie wzrokiem tych potulnych oczęt. 

-Możesz mnie wyrzucić, ale wtedy biorę całą czekoladkę -uniosłem z dumą brwi, widząc jak się poddaje, mrucząc coś pod nosem.

-Wal się -burknął, wchodząc w głąb salonu. -Siadaj, będziesz pić wodę -rozkazał, machając dłonią na jeden z foteli. Posłusznie zasiadłem na wskazanym przez niego miejscu. 

-Już zadecydowałeś co będę pić? -zapytałem, gdy butelka wody została rzucona w moją stronę. Boleśnie.

-Wprosiłeś mi się do mieszkania, a ja mam dawać Ci wybór? -prychnął, siadając na przeciwko mnie z pudłem pełnym czekolady. Znów był taki blady i bardzo słaby, choć po rozmowie z nim nie za bardzo szło to wywnioskować. 

Powoli odpakował pierwszą tabliczkę, zatapiając w niej swoje zęby. Przez chwilę nieświadomie gapiłem się jak konsumuje czekoladę.

-Nie gap się -otrząsnął mnie następującymi słowami, oraz znów, tym nienawistnym spojrzeniem. -Dlaczego postanowiłeś przyjechać z tą cholerną czekoladą?

-Ponieważ potrzebujesz jej teraz, a moim zadaniem jest dbanie o swoich pacjentów -wytłumaczyłem, zgodnie z prawdą.

-Czyli wszystkim robisz takie naloty na domy i prezenciki -stwierdził, lecz w tym co powiedział nie było ani krzty prawdy. Rzeczywistość była taka iż nigdy nie miałem takiego pacjenta jak Michael. Rozchodzi mi się o tak długą opiekę jaką nad nim sprawowałem. Zazwyczaj miałem pacjentów do chwili operacji, czasami też po niej, a bywało też iż już nigdy przez ich zgony...

Clifforda widuję co parę dni. Moim zadaniem jest dbanie o jego zdrowie, a także zmniejszenie konieczności operacji. Jednak jeśli owa będzie konieczna, czeka mnie kolejna ważna misja związana z tym chłopcem.

Dlatego też zachowuję się w ten sposób. Nie chcę zaprzepaścić swojej największej roli, jaką dostałem dzięki niemu.

Połowę ze swoich myśli powiedziałem na głos, chcąc przekonać go iż się myli.

-Czyli jestem pierwszym twoim pacjentem, któremu robisz naloty na dom, oraz prezenciki? -zapytał, na co pokiwałem twierdząco głową. -To jeszcze gorsze -jego poważny wyraz twarzy, sprawił iż sam spoważniałem, jednak kompletnie zwątpiłem gdy nagle zaczął się śmiać. 

Pierwszy raz usłyszałem jego śmiech. Zazwyczaj gdy obcujemy z czymś poraz pierwszy, wydaję nam się to dziwne lub wręcz przeciwnie, podoba nam się. Można powiedzieć że właśnie o tym pomyślałem, gdy tylko go usłyszałem. Miły dla ucha, aż człowiek miał ochotę samumu się śmiać i uśmiechać.

Michael odszedł ode mnie na moment, kierując się do kuchni, lecz widziałem na jego twarzy grymas, co nie zwiastowało nic dobrego. Co chwilę przymykał i mrużył oczy, a jego oddech stawał się bardzo ciężki.

Gdy wrócił, niebezpiecznie się zachwiał, dlatego od razu pojawiłem się przy nim.

-Musisz usiąść -powiedziałem cicho, kładąc jedną dłoń na jego talii. Być może badałem go, lecz to nie moja dłoń dotykała jego ciała, a stetoskop, dlatego kiedy pierwszy raz go dotknąłem poczułem coś tak drobnego pod palcami. Uczucie gdy dotykamy coś strasznie drogiego i kruchego w sklepie, w obawie iż możemy to zepsuć. Tak czułem się w tej chwili, jakby Michael miał rozsypać się przez mój dotyk.

Powoli doprowadziłem go do kanapy, na której ociężale zasiadł. Mocno zaciskał swoje powieki, a oddech nadal był bez zmian, dlatego też prędko sięgnąłem po butelkę wody, którą ówcześnie mi wręczył.

-Nie będę z tego pić, miałeś to w ustach -burknął, odsuwając ją od siebie, kiedy nakazałem mu pić.

-Nie piłem z niej, dlatego bądź łaskawy i weź łyka -cierpliwość Luke, cierpliwość albo wszyscy zginiemy.

W końcu udało mi się go nakłonić. Parę kropel wody, spłynęło po jego brodzie, lecz zdawał się tym nie przejmować.

-Lepiej? -zapytałem, zostając obdarowanym jego spojrzeniem.

-Tak, często tak miewam, to nic -odparł, odpychając się od oparcia. Jego oddech stał się stabilniejszy, a on sam nabrał kolorów.

-Mylisz się, nigdy nie wiesz kiedy to tylko powtarzające się w kółko objawy, a kiedy stan przedzawałowy -taka była prawda, raz może nam się wydawać iż "och już tak miałem, zaraz mi przejdzie", po czym przewracamy się a przed naszymi oczami nastaje wieczna ciemność. 

-Może miał nastąpić teraz i gdyby nie Ty, wszystko poszłoby zgodnie z planem -mruknął, powoli wstając z kanapy. Parę słów, a zadawały taki cios. Chciałem sprawić, aby przestał w końcu tak myśleć. -Muszę się położyć, nie obchodzi mnie czy tu będziesz czy nie, rób co chcesz -rzucił w moją stronę, po czym pokierował się w stronę schodów. Nadal jego ciało było bardzo słabe, dlatego nie mogłem zostawić go samego.

Jedno szczęście iż znalazłem się za nim, gdy ponownie prawie zasłabł. Choć mruczał coś pod nosem, postanowiłem go nie słuchać. Delikatnie oplotłem go dłońmi, po czym jego nogi oderwały się od podłoża. 

-P-puść mnie -chciał się sprzeciwiać i postawić na swoim, lecz nawet te słowa ledwo wypłynęły z jego ust. To jak walka ze samym sobą. Nie chciał tego, lecz jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa, przez co musiał się poddać.

Powoli wdrapałem się na samą górę, popychając nogą drzwi, prowadzące do jego pokoju. Ciemny choć przytulny. Mały choć przestrzenny. Nietypowy choć jego. 

Duże łóżko po środku, biurko zasypane pozapisywanymi kartkami, okno przysłonięte roletą, gdzieniegdzie parę książek i to tyle. 

Pokój który sprawiał wrażenie iż wiemy o jego właścicielu wszystko, jednak tak na prawdę, to była tylko złudna myśl. 

Gdy po raz pierwszy zobaczyłem Clifforda, myślałem podobnie. Iż wiem o nim przynajmniej pewną cząstkę, lecz nie wiem nic. Jedynie to iż jest chory.

Ostrożnie ułożyłem go na materacu, po czym przykryłem kocem, który znajdował się na krześle.

Czułem iż wypełniłem już swoją misję dobrego doktora. Postanowiłem zejść na dół. Niekoniecznie opuszczać ten dom, miałem nadzieję iż za niedługo zjawi się tu pani Clifford, z którą musiałem porozmawiać. Raczej nie będzie zła, gdy zobaczy mnie w swoim mieszkaniu, podobno mnie uwielbia.

Ledwo wyszedłem z jego pokoju, gdy doszedł mnie słabiutki głos.

-Z-zostań -z zaskoczeniem, spojrzałem w jego stronę. -Nie musisz nic mówić, po prostu tu siedź -pod koniec jego ton znów nabrał odrobinę chłodu, lecz prędko można było o nim zapomnieć, przy reszcie którą wypowiedział tak łagodnie. -Możesz teraz zrobić ten swój głupi uśmiech zwycięstwa, jednak to nie oznacza iż nadal mnie nie wkurzasz -dodał, wpychając swoją twarz w poduszkę.

Tak też zostałem. Siedziałem przy jego łóżku tak długo aż pogrążył się w śnie. Po tym nadal tam byłem, obserwowałem jego twarz w stanie spoczynku. Był taki spokojny i wydawał się najmilszą osobą na świecie, za nim się odezwał...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top