3.
-Cudowny wykład panie Hemmings, jest pan jednym z lepszym kardiochirurgów z jakimi miałem doczynienia -kiedy myślałem że mój horror dobiegł końca, zaczęli doganiać mnie Ci wszyscy lekarze, aby uciąć małą pogawędkę, na którą nie miałem ochoty.
-Wiem -odparłem, rozglądając się wokół siebie, szukając jakiejkolwiek ucieczki.
-Jaki skromny -parsknął, poprawiając na nosie swoje okulary. A żeby mu spadły.
- Skromność nie zawsze jest ceniona proszę pana. Czasami musimy znać swoją wartość i nie pozwolić na to, abyśmy w nią zwątpili -uchylone usta i rozszerzone oczy mężczyzny dały mi pewną satysfakcję. -Proszę mi wybaczyć, ale śpieszę się -na szczęście udało mi się uwolnić, tak też szybko wybiegłem z uczelni.
Dzisiaj Michael ma pobieranie krwi. Muszę jechać prosto do kliniki, aby dowiedzieć się jak przebiegło badanie.
Mam tylko nadzieję iż wszyscy są cali i nikt nie ucierpiał... Ten cały Clifford wydaje się zdolny do wszystkiego.
Gdy tylko przybyłem do kliniki, od razu zauważyłem Jenne. Jej twarz wykazywała ogromne zmęczenie.
-Och jest pan -westchnęła, strzepując czoła swoje ciemne pasma włosów. Czasami irytowało mnie iż nie mówiła mi po imieniu, nie raz ją oto prosiłem. Jak widać, nie da się jej przekonać.
-Jak poszło pobieranie krwi? -zapytałem zrzucając z siebie swój płaszcz, a Jenna ociężale westchnęła. Chyba dał im w kość.
-Chyba współczuję Ci że jest twoim pacjentem -mruknęła, powodując tym mój śmiech. -Wyrywał się, a raz nawet uciekł i musieliśmy go gonić po całym szpitalu. Gdy go złapaliśmy i przypięliśmy do fotela, on kopnął mnie w kolano przez co igła prawie wylądowała w jego oku, a na sam koniec nazwał mnie wkładającą dziwką, a to przecież jej się wkłada, a nie ona innym, oczywiście chodziło mu o igłę - nieświadomie parsknąłem, lecz gdy Jenna wrogo na mnie spojrzała, postanowiłem spoważnieć.
-Mocno Cię uderzył? -zapytałem, przypatrując się jej nodze.
-Niestety nie jest zbyt silny, ale sam fakt że to zrobił -w prawdzie jakby miało boleć kopniecie z tak kościstej nogi, jaką miał Michael? Był taki chudy i słaby, jednak ciętego języka mu nie brakowało.
Po krótkiej rozmowie z Jenną, udałem się do sali gdzie znajdował się czarnowłosy. Siedział na krześle, przykładając gazę do miejsca, z którego została pobrana krew. Gdy tylko mnie zobaczył, wyraz jego twarzy stał się jeszcze bardziej zirytowany. Jak miło.
-Bolało? -mruknąłem, zabierając spod ściany drugie krzesło. Powoli usadowiłem się na przeciwko niego. Musiałem z nim trochę porozmawiać.
-Jak diabli -burknął, starając się na mnie nie patrzeć. Znów miło.
-To dobrze -odparłem, czując jakby powoli unicestwiał mnie swoim wzrokiem.
-Czego chcesz? Moja matka poszła porozmawiać z jakimś lekarzem, mogę być przez chwilę sam, ale Ty musisz zatruwać mi tą samotną ciszę, na prawdę? -nigdy tak nie miałem, jednak jeśli chodziło o niego, to polubiłem go irytować, choć nie jakoś silnie, ponieważ mogło by to źle oddziaływać na jego zdrowiu.
-Pogadać -wzruszyłem ramionami, od razu sobie o czymś przypominając. Z kieszeni wyciągnąłem małą, gorzką czekoladę. W końcu obiecywałem, a także powinien ją zjeść, patrząc na to jak znów był bardzo słaby.
Widziałem jak bił się sam ze sobą. Starał się pokazać iż wcale nie wzrusza go mój gest, jednak pod tą ponurą maską kryła się radość.
-Dzięki -szepnął, prędko wyrywając ją z moich dłoni. -O czym chcesz gadać? -zielone oczy zatrzymały się na mojej twarzy, a ja przez chwilę zapomniałem co miałem powiedzieć. Były takie duże, a ich barwa była wyjątkowa. Już tak miałem iż zachwycałem się oczami innych ludzi, jednak dawno nie widziałem aż tak ładnych... Stop.
-Uch... Dlaczego chciałeś zrezygnować z leczenia? -moje pytanie spowodowało, iż przez chwilę przestał jeść czekoladę, a na jego usta wślizgnął się grymas.
-Raczej nie musisz tego wiedzieć -odparł, przecierając wargi, wierzchem dłoni.
-Mam za zadanie Ci pomóc, muszę wiedzieć co było powodem twojej rezygnacji, jeśli znów miałaby zdarzyć się taka sytuacja. Według twoich papierów, masz prawie siedemnaście lat, jednak to nie czyni Cię pełnoletnim, a także nie pozwala Ci decydować za siebie. Wszelkie decyzje muszą podejmować twoi rodzice lub prawny opiekun. Nie mogę pozwolić abyś znów się poddał, zważając na to iż jest szansa aby ocalić twoje życie -Michael z opanowaniem zjadł ostatnią kostkę, rzucając papierkiem do kosza. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, kompletnie jakby mnie nie słuchał.
-A może ja tego nie chcę? Rozumiem, nie mogę sam za siebie decydować, ale jakim prawem moja matka robi to za mnie, kompletnie wyłączając się na moje sprzeciwy -znów na mnie popatrzył, a jego oczy przepełniły się ogromnym żalem.
-Ignoruje to ponieważ nie chce Cie stracić, kocha Cie -z wypowiadaniem tych słów, moje serce lekko zabolało. Choć pochodziłem z pełnej rodziny, wszyscy żyli, byli zdrowi, to jednak zawsze czegoś mi brakowało.
Gdy dorastałem matka całymi dniami siedziała w laboratorium, jako iż wykładała chemię na uniwersytecie, znów ojciec chętnie jej w tym pomagał. Oboje byli ścisłymi mózgami, jednak miłość do medycyny także w nich drzemała, co przelali na mnie.
Jedno szczęście iż to pokochałem, bo inaczej zostałbym wysłany na medycynę siłą, do czego przez cały czas dążyli. Ojciec nie został lekarzem ponieważ zawalił studia, dlatego popierał we mnie tak wielkie nadzieje.
Więc czym jest to coś, czego tak mi brakowało? Miłość.
Kiedy całymi dniami poświęcali się swoim pasją... Ja zostawałem odrzucany na drugi plan. Może i nauczyłem się dzięki temu samodzielności, jednak z tym też łączył się mój wredny charakter.
Pomiatam ludźmi, ponieważ nikt nie powiedział mi iż tak nie wolno. Nigdy nie powiedziałem nikomu iż go kocham, ponieważ sam nigdy tego nie usłyszałem...
-Wiem że mnie kocha, ja także, choć czasami nie potrafię tego okazać ale... -w końcu oderwałem się od swoich myśli, gdy jego głos dotarł do moich uszu. -Nieważne, zapytaj mnie kiedy będę naćpany lekami -wywrócił oczami, wstając z krzesła, jednak znów zwrócił się w moją stronę. -Masz jeszcze trochę tej czekolady? -podrapał się niezręcznie po głowie, a usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Mówiłem już iż z uśmiechem na prawdę jest mu ładnie?
-Jak tak dalej pójdzie to będę Cię leczył na hemochromatozę* -mruknąłem, jednak wyciągnąłem jeszcze jedną tabliczkę, która miała być do mnie, ale cóż. Swoją drogą w mojej wypowiedzi był ukryty wielki sarkazm. Bardzo trudno jest przejść z anemii do hemochromatozy.
-Kiedy znów będę musiał oglądać twój nieogolony ryj? -przed wyjściem z sali, ponownie się do mnie zwrócił. Był chyba pierwszą osobą która tak się do mnie zwracała, a do tego używała takiego słownictwa wobec mnie, jednak nie przeszkadzało mi to. Dzięki niemu znów czułem że jestem normalnym człowiekiem leczącym ludzi, a nie jakimś Bóstwem, jak to większość ze mnie robiła.
-Za trzy dni i dla Ciebie specjalnie się ogolę -i znów ten lekki uśmiech. Sprawiał iż miałem jakimś dziwnym trafem, ochotę na czekoladę, jednak wszystkie mu oddałem...
-Loretta? zwróciłem się do jednej z pielęgniarek, która od razu pojawiła się obok mnie. -Skocz mi po czekoladę, błagam, może być z orzeszkami.
----
tematyczny żarcik:
Na co choruje Luke Hemmings z nadmiarem żelaza w organizmie?
Na Hemmochromatozę
*badabum tssssssssssssssssssss*
Dzięki żarcikowi nie muszę też już tłumaczyć co to jest
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top