13.

Nastał kolejny dzień. Pracowity i pełen wyzwań, w mojej medycznej karierze która o dziwo, nadal trwała.

Aktualnie tkwiłem w swym gabinecie, przeglądając pewne papiery, oraz listę pacjentów. Ukradkowo zerknąłem w stronę drzwi, które zaskrzypiały, a w ich progu stanął Irwin.

-Cześć -rzucił w moją stronę, wolnym krokiem podchodząc do biurka. Zachowywał się dość dziwnie. Po przywitaniu się milczał, lecz miałem wrażenie że chciał coś powiedzieć. -L-luke -w końcu wymamrotał. -Czy wszystko dobrze? Słyszałem że zrezygnowałeś z leczenia tego chłopaka i ja... -zamilknął chwilowo, spuszczając ze mnie wzrok.

-Spokojnie, wszystko jest dobrze, przez chwilę zastanawiałem się co będzie z moją karierą lekarską, ale już jest dobrze -po moich słowach, Ashton wywrócił wzrokiem, czym mnie zaskoczył. Wyglądał na porządnie, zirytowanego. Widywanie go w takim nastroju było na prawdę rzadkością.

-A co z nim?

-Co masz na myśli?

-Cholera jasna, co z Michaelem? Co z wami? -uniósł na mnie ton, opierając dłonie na biurku.

-Co niby ma być z nami? Byłem jego lekarzem prowadzącym, przez pewne wydarzenia już nie jestem. Dzięki temu Michael znajduje się teraz w odpowiednich rękach -nie potrafiłem zrozumieć, o co chodziło Irwinowi i dlaczego tak się zdenerwował.

-Pamiętasz kiedy opowiadałem Ci o Dianie? Mojej ukochanej, której każdego dnia ubywało, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. Byłem zbyt młody i niedoświadczony, aby móc ją wyleczyć. Znów Ty, posiadasz te umiejętności, a mimo to pozwalasz aby strach przejął nad tobą kontrolę. Choć się boisz, tylko Ty możesz go wyleczyć, nie jakiś farbowany blondyn z innego szpitala -Ashton wziął głośny wdech.

-Co ty do licha wygadujesz? Nie dam rady go wyleczyć, nie mogę.

-Możesz, a najbardziej poczujesz to podczas tego jednego momentu, jednak wtedy może być już za późno -burknął, jednak przy ostatnich słowach jego twarz byłą przepełniona żalem. -Za godzinę masz operację, nie spóźnij się -dodał, kierując się w stronę drzwi.

-Ash, zaczekaj! -krzyknąłem, jednak on zatrzasnął drzwi prosto przed moją twarzą. Nigdy taki nie był. Zawsze pogodny, potrafiący spoważnieć, jednak rzadko aż do takiego stopnia, aby być wściekłym i prawie krzyczeć.

-Luke? -tym razem Jenna, zapukała nieśmiało w powłokę drzwi. -Pokłóciliście się? W twoim gabinecie było dość głośno, kiedy przechodziłam obok niego -przyznała, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi.

-Nie do końca... Coś go ugryzło, jednak nie mam pojęcia co -westchnąłem, lecz Jenna wydała się zmieszana i jakby jednak coś wiedziała. -Co?

-Dziś jest rocznica śmierci jego dziewczyny... Być może nie gadam z nim za często jednak jednego razu wylądowaliśmy razem w pobliskim barze. Dość się upił i bardzo wiele mi o sobie opowiedział. Ashton strasznie obwinia się o jej śmierć, choć nie powinien. To nie jego wina, nie mógł nic zrobić. Nawet gdyby był tym lekarzem, nie ma potwierdzenia iż zdołałby ją wyleczyć -znam go od tak dawna, lecz dopiero niedawno dowiedziałem się co wydarzyło się w jego życiu. Dziś poznałem jedną z jego wielu masek, których jeszcze nie miałem okazji widzieć. Bolało mnie to iż nie widziałem w ludziach tych prawdziwych uczuć. Gdy się uśmiechali i byli pogodni, wydawało mi się że zawsze tacy są, a na wszelkie smutki i rozgoryczenia nie ma miejsca w ich życiach. Niestety rzeczywistość była bolesna i ponura. Pełna osób zasłaniających się maskami z wyrazami twarzy, które jedynie my, chcemy ujrzeć.

-Ashton często przyglądał się tobie i Michaelowi. Twierdzi że łączy was coś więcej niż tylko relacje pacjenta z lekarzem. Gdy się dowiedział że zrezygnowałeś, był na prawdę zdruzgotany, jakby dotyczyło to jego osoby -Jenna posmutniała, uważnie mi się przyglądając.

-Można nazwać nas trochę przyjaciółmi, choć czasami mam wrażenie że to zbyt mocne określenie...

-Luke, on nie miał na myśli przyjaźni.















***

Przez całą operację nie potrafiłem się skupić. Z pewnością działałem innym na nerwy, jednak nie mogłem nic z tym zrobić. Za bardzo myślałem o rozmowie z Ashtonem i Jenną.

Dodatkową presję wywoływała na mnie obecność tej dwójki, która co chwilę obdarzała mnie wzrokiem. Spojrzenie Jenny było łagodne, lecz tego samego nie mogłem powiedzieć o Ashtonie. Nadal miał do mnie żal, za to co zrobiłem, jednak ta sprawa nie dotyczyła jego, więc nie powinien tak reagować. Sam podejmuję decyzję. Nikt za mnie życia nie przeżyje, to muszę być tylko i wyłącznie, ja.

Po skończonej operacji, czekało mnie jeszcze parę wizyt pacjentów, które dość się dłużyły.

Do samego końca nie zamieniłem ani słowa z Ashtonem. Miałem wrażenie że mnie unika. Sam postanowiłem dać dziś już spokój. Nie było to zbyt dobre, patrząc na to jaki był dziś dla niego dzień. Nie miałem pojęcia co powinienem zrobić. Dać mu odpocząć, czy pocieszać czym mogę tylko rozdrapać jego rany.

Jutro z nim porozmawiam. Obiecuję to sobie.




Od razu po pracy, udałem się do domu. Nie miałem na nic ochoty. Nawet na naleśniczki z Jenną, choć tak bardzo je lubiłem. No Jenne też, chociaż bywa specyficzna.

Posiadając ten cały luksus w domu, uświadamiałem sobie jak bardzo jest mi zbędny, ponieważ nawet nie miałem siły aby z niego skorzystać. Równie dobrze, mógłbym wyspać się na podłodze.

Gdy opuściłem swój samochód, ujrzałem w oddali, pewną postać, która kręciła się koło moich drzwi. Niepewnie podszedłem bliżej, obawiając się iż owa osoba może być złodziejem.

Czarny kaptur na głowie, znów na plecach niebieski plecak, pełen barwnych przypinek. Chwila.

-Michael?! -prawie spadłem z werandy, gdy ujrzałem jego twarz, która powoli zwróciła się w moją stronę.

-Oh, czyli jednak nie było Cię w domu. Ale spokojnie, dopiero co przyszedłem! -odpowiedział z szerokim uśmiechem, chwytając szelki plecaka. Plecaka, który był dość kolorowy jak na niego.

-Co tutaj robisz? -westchnąłem, wyciągając z kieszeni klucze. Powoli otwarłem drzwi, wchodząc do środka, znów Michael tuż za mną.

-Postanowiłem że Cię odwiedzę -odparł niewinnie.

-A tak naprawdę? -zmrużyłem oczy, odrzucając kurtkę, na fotel. Michael przystanął z nogi na nogę, wbijając wzrok w szklane drzwi, przez które był widoczny basen. -Jest za zimno na basen!

-Wcale że nie! Temperatura jest wręcz idealna -nim się obejrzałem, zrzucił z siebie swoją koszulkę, ukazując tym blady tors. Nieskazitelny, bez żadnej najmniejszej ryski czy siniaka, co dość mnie uspokoiło. -Łap -rzucił materiałem w moją stronę. Ledwo go złapałem, a koszulka wylądowała na mojej głowie. Dość ładnie pachniała. Niekoniecznie perfumami i płynem do płukania. By to taki zapach Michaela który był dość przyjemny.

Odzienie odłożyłem również na fotel, gdzie wcześniej położyłem moją kurtkę.

Nagle do moich uszu dobiegł krzyk. Prędko wybiegłem na zewnątrz, widząc Michaela pluskającego się w basenie.

-Cholera, ale zimna -skrzywił się, energicznie poruszając rękoma.

-Mówiłem -mruknąłem, kucając przy basenie. Włosy Michael przykleiły się do jego czoła, jednak wyglądał całkiem uroczo.

-Ale jest do wytrzymania, sam spróbuj -starał się mnie przekonać, lecz ja byłem nie ugięty. Nienawidziłem pływać, a za wszystkim krył się trochę strach. Parę razy w dzieciństwie wpadłem pod wodę, nie potrafiąc wypłynąć na powierzchnię. Za każdym razem ktoś mi pomagał. Do dziś te dzienne wspomnienia zrażają mnie przed kontaktem z głęboką wodą. -Luke -nadąsał się, ciągnąc mnie mocno za nogę. Starałem się wyrwać spod jego uścisku, jednak krawędzie basenu były dość śliskie i w dodatku mokre. Nie potrafiłem utrzymać równowagi i niestety spełniło się to czego uniknąć chciałem najbardziej.

Z głośnym chlupotem, wpadłem do wody. Niesamowicie zimnej wody.

-Uduszę Cię -krzyknąłem, nie potrafiąc na niego spojrzeć, ponieważ byłem zbyt zajęty obserwacją gdzie sięga mi woda i jak mało dzieli mnie od utonięcia.

-Oj, daj spokój, jest fajnie -znów się uśmiechnął, przypływając w moją stronę. -Nie bój się -złapał za moje dłonie, które drżały. Z zimna jak i strachu.

-Przeziębimy się, musimy wyjść -uwolniłem się spod jego dotyku, chcąc wyjść, lecz Clifford znów mnie zatrzymał.

-Pomogę Ci się ogrzać, tylko złap za moje dłonie -znów wyciągnął je ku mnie. Z bezsilności, złapałem za nie. -Nie myśl o tym jak woda jest bardzo zimna. Wyprzyj z umysłu strach o raz każdą obawę -jego ton głosu był bardzo delikatny. Wręcz koił.

Trzymając mnie za ręce, powoli prowadził mnie na drugą stronę basenu. Nieświadomie przymknąłem oczy, stawiając maleńkie kroczki.

Wciąż odczuwałem chłód, jednak przeszkadzał mi o wiele mniej, niż wcześniej.

-Jak na dorosłego człowieka, są rzeczy które potrafią sprawić iż jesteś bezbronny niczym małe dziecko -stwierdził, przy czym cicho się zaśmiał. Dzisiejszy dzień był tym, kiedy Michael był radosny. Uśmiechnięty, roześmiany i energiczny. Wręcz błyszczał.

-Każdy posiada swoją piętę achillesową, moją nie do końca jest sama woda, ale głębokość. Gdy nie czuje gruntu pod nogami, moje ciało słabnie i się poddaje.

-Luke, akurat ty jesteś osobą która motywuje innych do niepoddawania się i walczenia o swoje życie -powiedział to tak delikatnie i przekonująco.

Przełknąłem ślinę, gdy uświadomiłem sobie iż się zagapiłem. Wręcz utonąłem w jego zielonych oczach. Choć nie chciałem tonąć w basenie, mogłem tonąć w jego oczach... Jak to tandetnie brzmi. Lecz na
prawdę miały w sobie coś niesamowitego, przez co wariowałem. Teraz nawet nie tylko oczy to sprawiały. Cała jego mokra twarz. Odrobinę zsiniałe wargi. Naga i blada klatka piersiowa.

Wyciągnąłem dłoń.

Kciukiem starłem spływającą kropelkę wody po jego twarzy. Poczułem jak zadrżał pod moich dotykiem. Byliśmy cali zimni i mokrzy, jednak czułem pewne ciepło które pokonywało ten dyskomfort.

-Luke -Michael szepnął, stając bliżej mnie. Jego twarz była rumiana.

-Tak? -mój głos ochrypł, a dłoń nadal wodziła po jego twarzy. Wnet zatrzymała się na miękkich wargach. Michael przymknął oczy, uchylając delikatnie usta. Wszystko obserwowałem z takim podekscytowaniem, jednak mój mózg był kompletnie zamglony. Nie kontrolowałem tego co robię. Nie panowałem nad tym.

Michael budził we mnie rzeczy których dawno lub nigdy nie doświadczałem.

Cielesność wobec moich dotychczasowych partnerów nigdy nie była czymś, co wywoływało we mnie jakiekolwiek emocje. W sumie były to same kobiety i zawsze liczyła się tylko przyjemność. Nic po za tym. Żadnej ekscytacji.

Teraz było inaczej.

Czułem się zafascynowany. Pragnąłem już nigdy nie przestawać, dotykać jego twarzy, gdy miałem okazję widzieć każdą z tych min.
To wszystko było dziwne ponieważ jeszcze dziś wypierałem się naszej przyjaźni, a teraz robię to.
Nie potrafiłem także stwierdzić czy to wszystko coś dla mnie znaczy, czy tylko zaspokajam swoją egoistyczną stronę.

Ciepły policzek, wtulający się w moją, dużą dłoń. Równie ciepły oddech, który czułem na swej skórze.

Michael znów był bliżej. Zacznie bliżej. Nasze klatki piersiowe prawie się stykały. Nosy ocierały o siebie, lecz usta nadal dzieliła pewna odległość.

Czy powinniśmy ją pokonać, a może przerwać wszystko w tej chwili...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top