12.

Tkwiliśmy w swych objęciach.

W wzajemnym cieple.

Pod ciemną, przygnębiającą "chmurą" bólu.

Delikatnie pocierałem jego plecy, słysząc jak cicho pociąga nosem. Po raz drugi widziałem jego łzy, a uczucie które mi towarzyszyło było takie same, jak za pierwszym razem. Tak samo bolesne.

Pani Clifford z grzeczności zostawiła nas w swoim towarzystwie. Nie wyglądała na zaskoczoną, a wręcz ucieszoną naszą bliskością.

-Chyba masz moje gluty na koszuli -szepnął, powoli się ode mnie odrywając. Wyglądał na zawstydzonego, a jego oczy nadal był opuchnięte od płaczu.

-Miewałem już krew, flaki i inne wydzieliny oraz wnętrzności, więc chyba przeboleję -odparłem, mocno obrzydzając tymi słowami, Michaela. Obrzydzony słowami, kiedy to ja byłem w jego wydzielinie z noska, ale cóż, bywa.

-Czasami jesteś tak dziwny, że aż sam zadaje sobie pytanie dlaczego się z tobą zadaję -mruknął, lecz na jego twarzy istniał delikatny uśmiech.

-Praktycznie już nie musisz, zrezygnowałem... -spuściłem głowę, nie potrafiąc spojrzeć w jego oczy, lecz chłopak delikatnie uniósł mój podbródek.

-Zjebałeś, ale to nie oznacza iż musimy zerwać nasz kontakt -pomógł wstać mi z ziemi, spoglądając w stronę schodów. -Chodź -chwycił mnie za rękaw koszuli, ciągnąc najprawdopodobniej do swojego pokoju. Posłusznie podążyłem za nim, bez żadnego słowa sprzeciwu, lecz za nim weszliśmy się na samą górę, czarnowłosy przystanął przy pokoju swojej matki. Kobieta stanęła w progu drzwi, obdarzając go spojrzeniem pełnym troski. Przy tej kobiecie wydawał się zupełnie innym człowiekiem. Tylko ona potrafiła tak na niego wpłynąć.

Czułem się źle, podsłuchując ich rozmowę, dlatego odszedłem odrobinę dalej, lecz nadal miałem na nich idealny widok. Michael delikatnie zetknął ich czoła, trzymając dłonie na szyi kobiety. Po cmoknięciu jej w nos, szepnął jej coś do ucha. Prędko ponownie pojawił się u mojego boku. -Na co czekasz, biegnij -klepnął mnie w plecy, posyłając karcące spojrzenie. Sam szedł tuż za mną.

Miałem okazję zwiedzić jego pokój przy ostatniej wizycie w tym domu. Dokładnie było to dnia, gdy postanowiłem spakować cały karton czekolady i przyjechać aż tutaj. Wtedy brałem swą rolę mocno do serca.

To tamtego dnia zmieniło się moje nastawienie do Michaela. Niosąc jego chude ciało i przypatrując się pogrążonej w śnie, twarzy. Wtedy coś mnie tknęło.

-Wracając do tego co powiedziałem na dole -z zamyśleń, wyrwał mnie głos Clifforda, który dyskretnie starał się ogarnąć swój pokój. Wcale nie widziałem tych wpychanym pod łóżko puszek, lub strzepywanego rękawem, kurzu. -Powiedziałem że zjebałeś ale... -znów coś, czego chyba jeszcze nigdy w nim nie widziałem. Poczucie winy. -Wtedy gdy byłem u Ciebie, prosiłem Cię abyś przerwał moje leczenie. Przez długi czas chciałem się poddać, byłe wręcz zdeterminowany, lecz im dłużej Cię poznawałem... Chciałem abyś zrezygnował dla własnego dobra, nie dla mojej egoistycznej strony. Gdy się nie zgodziłeś, ucieszyłem się, na prawdę poczułem wtedy szczęście. Choć nadal dręczyły mnie wyrzuty sumienia czułem iż jesteś silny i sobie poradzisz, jednak kiedy zrezygnowałeś ja -zamilkł chwilowo, wpatrując się we mnie smutnymi oczami. Tak smutnymi i ściskającymi za serce. -Zrozumiałem iż miałem wtedy Cię przekonywać, a nie tak łatwo odpuścić i w dodatku się rozpłakać, przepraszam Luke -powoli podszedłem w jego stronę, zasiadając obok niego. -Wiem że się obwiniasz, widzę to, jednak chcę abyś przestał. Moja mama od razu po tej wieści, zaczęła szukać nowego lekarza, który mógłby przejąć moje leczenie, dlatego nie martw się.

-Nie potrafię -mruknąłem, zagryzając nerwowo wargę. Wręcz wgryzając się zębami w wrażliwą skórę, na której zbyt często się wyżywałem.

-Po prostu pozwól iż nadal będziemy się spotykać, dokuczać sobie, a czasami zaprosisz mnie do swojego mieszkanka -poruszył dowcipnie brwiami, rozluźniając tym atmosferę. 

-Pewnie -odparłem, opadając plecami na miękki materac. Michael był najdziwniejszą istotą jaką dotąd znałem, a w swoim życiu poznałem wiele osób.

Był dziwny. Czasami irytujący. Wad mu nie brakowało, lecz nie przeszkadzały mi. Byłem w stanie je zaakceptować.

Przy Michaelu czułem się inaczej, wręcz wyjątkowo. Być może nie do końca wyluzowany, jednak też nie całkowicie spięty.

Nasza znajomość była słodko-gorzka. Być może nawet na odwrót, a dominantą była gorycz. Okropna gorzkość którą była choroba Michaela oraz wszelkie problemy wirujące wokół nas. Znów tego słodkawego akcentu nadawał każdy uśmiech, mój czy jego. Momenty bez kłótni, raniących słów i łez które nie były spowodowane żadną przykrością. 

Słodycz ta, była czymś w czym chciałem tkwić jak najdłużej, wraz z nim. W dobrych kontaktach, bez zmartwień i obaw.

-Luke -Chłopak oparł się na łokciu, spoglądając na mnie z góry. Jego twarz znajdowała się niewiele dalej od mojej. Popatrzyłem na niego pytająco, otrzymując jedynie ciszę. Nagle Michael opadł na mnie, mrucząc coś pod nosem.

-Wszystko w porządku? -zapytałem zmartwiony, lecz on jedynie się zaśmiał.

-W jak najlepszym porządku -mruknął, wtulając swoją twarz w moją koszulkę, a nawet wręcz ją chowając. -Pozwól mi tak przez chwilę zostać.

Nie sprzeciwiłem się.

Jednak prócz tego nie wykazałem żadnego odruchu który wskazywałby na to iż mi to kompletnie nie przeszkadza.

A przeszkadzało i to bardzo, jednak problem ten był bardziej skomplikowany niż mogłoby się wydawać...



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top