11.
Słyszałem za sobą głośny dźwięk obcasów i ciągłe nawoływanie Jenny. Postanowiłem ją zignorować, kryjąc się w swoim gabinecie, jednak ta zdążyła wejść do środka.
-Nie mam ochoty na gości, chcę pobyć sam -mruknąłem, odwracając się do niej plecami.
-Nie myśl sobie, że tak łatwo się mnie pozbędziesz -powiedziała ostro, obchodząc mnie dookoła, aż stanęła na przeciw mnie. -Co ty do cholery robisz, jakie pismo, jaka rezygnacja?! -krzyknęła, a ja po raz pierwszy widziałem ją w aż tak wielkim szale.
Nie wiedziałem skąd się o tym dowiedziała, jednak domyślałem się iż prędko wyjdzie to na jaw.
-Podjąłem dobrą decyzję -odparłem, podchodząc do szafki, z której wyciągnąłem butelkę wody, oraz plastikowy kubek.
-Luke, co ty pieprzysz? Zostałeś przydzielony do jego leczenia, ponieważ wszyscy wiedzą że jesteś w stanie to zrobić, więc dlaczego się poddajesz? Nigdy taki nie byłeś -to prawda, nie byłem. Nigdy nie rezygnowałem z swoich pacjentów, niezależnie jak długo ich leczenie trwało. -Co się dzieje? -zapytała, zasiadając na krześle. Wyglądała na zakłopotaną i wcale jej się nie dziwiłem.
Upiłem łyka wody, powoli podchodząc do swojego biurka.
-Nie potrafię tego zrobić, to zbyt długo, w dodatku nie dogadujemy się -kłamstwo poganiające kłamstwo.
-Nie do końca widać to po waszej dwójce, być może na początku, lecz nie teraz -wykrzywiła usta, oczywiście odkrywając moje kłamstwa. -Luke, choć wysłałeś już rezygnacje i tak to przemyśl. Jeszcze wszystko da się odkręcić. Proszę Cię.
-Przepraszam, nie zmienię swojej decyzji -uśmiechnąłem się smutno, wymijając kobietę. Nie chciałem nawet widzieć jej miny, wiedziałem że ją zawiodłem, jak całą resztę. Cliffordów, wszelkich lekarzy którzy popierali we mnie nadzieje.
Zawaliłem na całej linii, jednak nie potrafiłem nic z tym zrobić, pierwszy raz poczułem się zbyt słaby.
Najbardziej nie będę potrafił spojrzeć w oczy Michaelowi. Może i z początku mnie o to prosił, jednak nie uznawałem tego za zbyt pewną decyzję. Widziałem w nim tkwiący strach.
***
Dzisiejszy dzień nie był na tyle ciekawy, aby wam go opowiedzieć. Trochę wtargnęła do niego rutyna, która kiedyś mi towarzyszyła. Prócz braku ciekawych wydarzeń, męczyły mnie myśli związane z decyzją, którą ostatecznie podjąłem dzisiejszego ranka.
Oczywiście iż miałem obawy, jednak musiałem uwierzyć w to iż tak po prostu będzie lepiej. Gdyby Ashton chciał przejąć jego leczenie, byłoby jeszcze lepiej. Nie chcę sprawiać mu zbyt dużego problemu, jednak wierzę iż podołałby temu wzywaniu.
Znów przeżywałem czas, gdy wątpiłem w wszystko co robiłem. Każdy dokument powiązany z moim zawodem, który walał się po mieszkaniu, sprawiał u mnie mieszane uczucia. Każdy dyplom, pieprzone zdjęcia gdzie uściskuję dłoń, wysoko postawionym lekarzom. Wszystkie rzeczy związane z czymś na co poświęciłem tyle czasu. Wylałem pot i łzy. Wsypałem w siebie wiele leków wraz z litrami kawy, aby być jak najlepszym. Psułem swoje zdrowie, aby ratować innych. Bywały momenty kiedy szedłem po trupach, czego żałuję najbardziej w świecie. Odrzucałem wszystko, co nie miało związku z moją kochaną medycyną, lecz czy nadal była taka kochana? Cała ta umiejętność leczenia innych, której teraz nie potrafię wykorzystać w wypadku Michaela. Zbyt słaby i żałosny...
Poczułem wibracje komórki w kieszeni spodni, chwilowo zaprzestając użalaniu się nad własną osobą.
Widząc nazwę kontaktu, pragnąłem wrzucić telefon za łóżko, gdziekolwiek, byle nie słyszeć zrozpaczonego głosu tej osoby. Pani Clifford.
Nie potrafiłem odebrać. To takie beznadziejne, lecz nie mogłem się przemóc. Wpatrywałem się w kontakt tak długo, aż kobieta przestała dzwonić. Chwilowy oddech ulgi, lecz po tym przyszedł esemes.
"Nie mam zamiaru pana niepokoić, chcę jedynie się spotkać i porozmawiać"
***
Postanowiłem nie robić zbędnych problemow, a jedynie wytłumaczyć sprawę. Powiedzieć na głos jak słaby potrafię być.
Pani Clifford była kobietą o złotym sercu, a w całym jego wnętrzu, znajdował się Michael. Był dla niej najważniejszy, a świadomość iż jest ciężko chory, zadawała jej największy ból.
Pierwszego dnia gdy ujrzałem ją na przeciw mnie, pragnąłem jej pomóc. Dać z siebie wszystko i jak najlepiej zająć się jej synem. Byłem pewien iż tymi dłońmi, mogę zdziałać cuda, lecz teraz spoglądałem na nie z obrzydzeniem. W moich oczach stawały się czymś, czego zaczynałem się wstydzić. Zawsze starałem się, aby robiły wszystko, czego im rozkazuję, lecz one stały się nieposłuszne. Roztrzęsione i odsuwające się od zadania.
-Dobry wieczór -sapnęła kobieta, gdy uchyliła przede mną drzwi. Po tym krótkim esemesie, długo się nie zastanawiałem. Przybyłem tak szybko, jak tylko potrafiłem.
Obaw było wiele. Niezrozumienie moich czynów ze strony pani Clifford, a także spotkanie się twarzą w twarz z Michelem.
Blondynka zdawała się bardzo zmęczona, jednak po mimo tej oznaki, starała się pokazać iż wszystko jest w porządku, zakładając na twarz "maskę".
-Proszę usiąść -machnęła gestem dłoni w stronę salonu. -Napije się pan czegoś? -zapytała, uważnie się przypatrując.
-Poproszę wody -odparłem, wzrokiem wyszukując sobie miejsca, na którym za chwilę zasiadłem. Wyczuwałem w powietrzu niepokojącą atmosferę. Być może to jedynie moje absurdalne myśli, a żadne zło na mnie nie czyhało..?
W tej chwili nie potrafiłem się domyślić co usłyszę od kobiety. Nawet jeśli uważam ją za bardzo dobrą osobę, mogę się zdziwić. Jej dobroć może uschnąć w stosunku do mnie, Michaela, a nawet do własnej siebie.
-Proszę -blondynka postawiła przede mną uszczerbioną szklankę. W jej wnętrzu znajdowała się krystaliczna ciecz z drobnymi bąbelkami na dnie. Uważnie się im przyglądałem, jakby były czymś niesamowitym, lecz były wielkim przeciwieństwem niesamowitości. Gdy po kolei pękały, widziałem w nich siebie, a dokładnie moją odwagę. Znikała jak te małe bąbelki gazu.
-Chciałam pana przeprosić -słowa te opuściły usta kobiety, a ja zastygłem. To ja byłem tym który powinien przeprosić. Nie niewinna matka chorego dziecka. Matka która popierała nadzieje w innym człowieku, lecz on postanowił stchórzyć. -Miałam do pana żal na początku, po usłyszeniu rezygnacji. Zachowałam się jak większość osób w takiej sytuacji, jednak tak bardzo panu ufałam, dlatego nie potrafiłam od razu pana skreślić. Pragnęłam zrozumieć pańską decyzję, to czym panem wtedy kierowało -odetchnęła głośno, ściskając mocno swe dłonie. -Gdy ktoś jest wyżej postawiony od nas, oczekujemy od niego iż zrobi wszystko. Wywieramy na nim presję, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Stajemy się ślepi na jego uczucia i zbolałą psychikę. Liczy się tylko to jak wykona swoje zadanie, a oczywiście chcemy aby jakość tego była jak najlepsza -słuchając jej słów miałem przed oczami swoich rodziców, którzy oczekiwali ode mnie tego samego. Korzyścią oczywiście było chwalenie się mądrym synem, który nie wylądował byle gdzie. -Mój syn jest dla mnie najważniejszy na świecie, jednak czasami trzeba się otrząsnąć i spojrzeć także na innych. Wystarczy że Michael cierpi, nie chcę aby cierpieli także inni, dlatego postanowiłam uszanować pana decyzję i podziękować za to, co do tej pory pan zrobił -cały ciężar który w sobie trzymałem powinien spaść. W końcu powiedziała tyle dobrych słów, jednak on nadal istniał, a nawet stawał się coraz to większy. Nie zasługiwałem na to wszystko. Była zbyt dobrym człowiekiem.
-Proszę tak nie mówić -powiedziałem, czując pewną niemoc. Mój głos w tamtym monecie się załamał. Ja się załamałem.
Od pewnego momentu zaczynałem zbierać ciągłe pochwały, do tego stopnia iż kiedy zawiodłem, nikt nie miał serca mnie skarcić. Na prawdę pragnąłem ostrych słów, krytyki. Miałem dość osądzania samego siebie. Pragnąłem, aby ktoś inny zajął miejsce mego sędzi.
-Proszę tak nie mówić -powtórzyłem wręcz szlochając. Schowałem twarz w dłoniach, czując się tak bezpiecznym. Jakby niewidzialnym. Uchowanym pod peleryną własnego bólu i zadręczających myśli. -Nic do tej pory nie zrobiłem. Nie zasługuję na to całe miano dobrego lekarza, na te wszystkie słowa. Nie zasługuję... -czułem na policzkach łzy, a w środku czułem się coraz bardziej żałosny. Będąc w tym domu i płacząc przed panią Clifford.
W pewnym momencie poczułem na głowie dłoń. Gładziła delikatnie moje włosy. Gdy wzbiłem spojrzenie w górę, zobaczyłem Michaela.
Chłopak ostrożnie przy mnie uklęknął, spoglądając na moją zbolałą twarz. Sam był smutny, jednak to nie powstrzymywało go od ukazania mi swej troski i delikatności.
Gdy przyciągnął mnie do uścisku, od razu wtuliłem się w jego ciało. Choć był o wiele drobniejszy, czułem się przy nim tak bezpiecznie.
Słyszałem jego bicie serca. Słabe i nierytmiczne. To znów sprawiało iż dostawałem wyrzutów sumienia.
-Już dobrze -wyszeptał w moje ucho, a ja poczułem na twarzy kolejne łzy, lecz nie były moje...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top