1.
Nigdy nie byłem człowiekiem bez planów na swoją przyszłość. To układanie ich w myślach pozwalało mi spokojnie żyć bez obaw na kulminacyjny moment, kiedy pozostałbym bez niczego, a moja kariera zakończyłaby się za kasą fiskalną.
Półka w szkolnej bibliotece związana z medycyną zawsze wiała pustkami, a wszystkie podręczniki znajdowały się przy mnie, gdzie po kolei je wertowałem. Dzięki ciężkiej pracy stałem się kimś kogo doceniają osobowości, które sam ówcześnie podziwiałem.
Wysokie zarobki, uganiające się za tobą panny na każdym kroku, bo przecież jesteś cenionym Hemmingsem (wyczujcie moją ironię).
Luksusy, coroczne wakacje w tropikach.
Sytuacje gdzie wchodzisz do sklepu i kupujesz rzeczy bez patrzenia na ceny.
Dochodzimy do momentu gdzie stoję przed stołem operacyjnym nad jakąś kilkudziesięcioletnią kobietą.
Jenna podaje jej narkozę, znów Roy zakłada mi specjalne odzienie jakbym sam nie potrafił się ubrać, lecz czasami przed operacją odpływam... Dzięki Roy.
-Czy możemy zaczynać? -zagaiła Jenna, ponownie wyrywając mnie ze swych myśli. Zamrugałem kilkukrotnie, spoglądając na jej bladą twarz.
-Oczywiście -skinąłem głową, zakładając na ręce jasne rękawiczki, a obok mnie stały już gotowe, połyskujące narzędzia.
Osoby które nie przeszły przez to co ja, nie potrafią pojąć jak tak po prostu potrafię kroić człowieka, a jako że medyczny humor bywa dziwny, zawsze przed odpowiedzią radzę zaopatrzyć się w papierowe torby.
Mianowicie wyobrażam sobie jakbym kroił sernik, a wszystko co zbędne to rodzynki których musimy się pozbyć, no bo rodzynki w serniku?!
A co różni krojenie sernika od człowieka? Przez przypadek możemy coś przebić i nasz pacjent umiera, a sernik to pożywienie które nie ma prawa żyć.
-Panie Hemmings, co pan znowu tworzy w tej swojej główce? -przesłodzony uśmiech Jenny stanął przed moimi oczami, znów ja szeroko się uśmiechnąłem lecz nie do niej, tylko na moje świetne, zabarwione czarnym humorem żarty.
-Nie interesuj się, idź do tych marnych stażystów, aby uzbroili się w swoje zeszyciki bo zaczynamy -mruknąłem może zbyt chłodno, lecz jak kazałem tak zrobiła. Spojrzałem do góry gdzie za podłużną szybką mieściła się trójka studenciaków. Czasami irytowały mnie te oglądalności, jednak nie mogłem na to nic poradzić. Tak na prawdę powinienem się cieszyć iż mnie podziwiają, a mój poziom narcyzmu musiałby osiągnąć już szczyt.
Nagle jakby wszelkie dźwięki ucichły, drażniące w uszy pikanie aparatury, odrażające pociąganie nosem grubego Henry'ego, czy stłumione komentarze stażystów.
Uczucie którego doświadcza aktor stojący na scenie, gdy aksamitna kurtyna opada w dół. Wszyscy wlepiają w twoją osobę te wyłupiaste oczy, czekając na twój ruch. Przez chwilę drżysz, pragniesz uciec, a w między czasie zastanawiasz się dlaczego właściwie postanowiłeś zająć się akurat medycyną w tym marnym życiu. Po chwili słabości zaczynasz przedstawienie. Działasz tak, jakby wcześniejsze myśli w ogóle nie wtargnęły do twojej głowy.
Skalpel delikatnie rozcinał bladą skórę, spod której zaczęła wypływać szkarłatna krew, spływając drobnymi stróżkami. Pielęgniarki sprawnie działały, aby pacjent nie stracił zbyt dużo krwi.
Spoglądając w górę widziałem jak studenciaki mnie podziwiają. Obserwują z zachwytem każdy mój ruch, notując zawzięcie w tych cholernych notesach.
Zakrwawione narzędzia upadły na stalową tackę, połyskując od czerwonej cieczy. Kolejna operacja kosztująca mnie wiele wysiłku fizycznego jak i psychicznego, była już za mną.
Tego typu operacje trwały nawet do trzech godzin.
-Brawo panie Hemmingsie -prawie rzuciłem brudne rękawiczki prosto przed twarz Jenny, jednak ta udała niewzruszoną. Pojawiała się nagle jak przebijająca się przez ziemię glizda. Nie ukrywam irytowała mnie niesamowicie. Może i inteligentna w świecie medycyny lecz nie w życiu. Mądre formułki były tylko złudzeniem przed tym, co na prawdę się w niej kryło.
To podobno na mężczyzn mówi się iż myślą dolną partią ciała, jednak gdy przypatrywałem się Jennie to obalam ten stereotyp.
-Może skoczylibyśmy na obiad? -próbowała dalej złapać moje zainteresowanie, co zaczynało mnie smucić, lecz plus za nie poddawanie się.
-Wybacz, jestem dziś zajęty -odparłem, widząc wyraźny zawód na jej twarzy, jednak nie jestem typem osoby która robi innym nadzieje. -Po za tym, nie jestem głodny -kłamstwo jasno malowane. Byłem tak głodny iż w trakcie operacji zastanawiałem się nad popełnieniem aktu kanibalizmu.
Jeszcze przez chwilę obserwowałem w końcu godzącą się z odniesioną porażką, Jenne aż nie zjawił się mój wybawca.
Gdy kruczoczarne włosy tylko mignęły mi przed oczami, pragnąłem wyznawać wiarę Caluma Hooda.
-Luke jesteś pilnie potrzebny -lecz jego słowa nie do końca mnie uszczęśliwiły. Co tym razem? Po całym dzisiejszym dniu marzyłem zatopić się w łóżku wypijając w samotności całą butelkę wina. Po krwawym dniu trzeba się jakoś znieczulić...
-Co jest ważniejsze od mojego pijackiego wieczoru? -burknąłem, idąc przed siebie. Nadal miałem na sobie te ohydne, zielone ciuchy, zabryzgane krwią starszej pani.
-Jakaś kobieta pilnie potrzebuje z tobą porozmawiać -wytłumaczył, z głupim uśmieszkiem na ustach. Jeśli to będzie jedna z moich ex to wstrzyknę jej eter dietylowy* i ucieknę. -Ale najpierw się przebierz -westchnął, skanując mnie wzrokiem.
Nie prędko, a bardzo powoli udałem się do swojego gabinetu, a tam prosto do łazienki.
Zielona odzież od razu znalazła się w kącie, a na moim ciele zawitały śnieżno-białe ubrania wraz z fartuchem.
Za nim wyszedłem, przepłukałem twarz chłodną wodą. Łagodziła moje zmęczenie i rozbudzała, działała jak porządne danie w mordę.
Gdy wyszedłem po za gabinet, zauważyłem blondwłosą kobietę siedzącą na przeciwko. Parę krzeseł dalej znajdował się pewien nastolatek reprezentujący subkulturę emo, tak wnioskuję po jego wyglądzie.
Jak się okazało, przyszli razem.
-Doktor Hemmings? -blondynka zapytała, a jej niebieskie oczy wydawały się zaszklone, znów emos był kompletnie niewzruszony. -Doktor Rubinson przysłał mnie tu do pana -wyjąkała wchodząc w między czasie w głąb mojego gabinetu. Powoli zasiadłem za biurkiem, czekając aż ich dwójka zasiądzie na przeciwko mnie.
-Dlaczego akurat do mnie? -zapytałem, poprawiając na blacie porozrzucane dokumenty. Przyznaję że nie pałałem sympatią do Rubinsona. Ten stary gbur nie raz chciał mnie osłabić, przekazując mi pacjentów z największymi dolegliwościami, jednak jakie było jego zdziwienie gdy dawałem im radę.
-Nie tylko on wpłynął na tą decyzję, także ja odnalazłam pana w internecie. Tyle dokonań i pochwał, potrzebujemy pańskiej pomocy -w jej głosie było tyle żalu i desperacji. Aż się serce krajało, jednak gdy patrzyłem na jej syna, miałem ochotę wyprosić go ze swojego gabinetu.
Bezczelnie korzystał z telefonu, nie przejmując się żadnym słowem jego matki. -To jest mój syn, Michael -szepnęła wskazując gestem dłoni na czarnowłosego, który nawet nie obdarzył jej wzrokiem. -Mikey urodził się z niedokrwiennością serca. Potrzebuje specjalnej opieki tylko najlepszego lekarza, dlatego to musi być Pan. Niewykluczona jest operacja w razie komplikacji i także, chcę go oddać w Pańskie ręce z pełnym zaufaniem -choć byłem zimnym i sarkastycznym draniem, czasami coś we mnie drgało przez takie osoby jak ta kobieta. Choroba wieńcowa serca* była ciężkim orzechem do zgryzienia, zresztą jak każda choroba sercowa.
Na prawdę chciałem jej pomóc, jednak postawa owego Michaela całkowicie mnie zniechęcała.
-Oczywiście, postaram się zrobić co w mojej mocy, a Ciebie prosiłbym o odłożenie telefonu -powiedziałem ze spokojem, zostając obdarowanym morderczym spojrzeniem. Jego oczy były takie zielone, wyraziste... Szmaragdowe tęczówki stanowiły ogromny kontrast z ciemnymi włosami oraz ubiorem, no może jeszcze bardzo blada skóra, która także wyraziście się odznaczała.
-Aż tak Ci to przeszkadza? -warknął, unosząc swoje grube brwi. Blondynka wyglądała na zawstydzoną jego postawą, sam jej współczułem.
-Owszem, mam zamiar Ci pomóc, więc możesz dla mnie zrobić choć tyle -w zamian otrzymałem prychnięcie.
-A ty myślisz że ja chcę twojej łaskawej pomocy? To był jej pomysł -machnął dłonią na swoją matkę, która zasłoniła się swoimi włosami. -Jeśli zależałoby to ode mnie, nigdy bym tu nie przyszedł, nie zależy mi na tym -zielone oczy przeszyły mnie od stóp do głów. Choć zachowywał się egoistycznie, jego twarz wyrażała tyle emocji, a egoizmu właśnie było w niej najmniej. Żal i bezsilność dominowały najbardziej. -Poczekam na zewnątrz -powiedział prędko, prawie wybiegając z mojego gabinetu. Z jego wyjściem ciężkie powietrze nagle stało się bardziej lekkie, delikatniejsze.
-Przepraszam bardzo, jego choroba jest strasznie drażliwym tematem dla niego. Poddał się już parę lat temu, jednak ja nie jestem od tego aby zrobić to samo co on i patrzeć jak powoli go brakuje, na prawdę potrzebujemy pańskiej pomocy -nie znałem go, jej także. Nie wiedziałem co siedzi mu w głowie. Może nie do końca był taki jak z początku opisałem go sobie w myślach, co jednak nie oznacza iż jego zachowanie mi imponuje, wręcz przeciwnie, lecz jestem człowiekiem który ma leczyć, a nie zmieniać ludzkie charaktery.
----
*eter dietylowy -środek usypiający
*choroba wieńcowa- to to samo co niedokrwienność
Witam w pierwszym rozdziale tej otóż historii. Nie mam pojęcia jak na nią wpadłam. Kompletnie spontanicznie.
Chociaż żadnym lekarzem czy chirurgiem nie planuję zostać, nie oznacza to iż nie interesuje mnie ten temat.
Mam nadzieję że coś fajnego mi z tego wyjdzie, a wy pozostaniecie ze mną do samego końca :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top