Rozdział 2


To, co za nami, i to, co przed nami, niewiele znaczy w porównaniu z tym, co tkwi w nas.

    Ralph Waldo Emerson.    


Grudzień 2013 roku

Kolejny rok, w którym dzięki nawałowi nauki mogłam nie myśleć, o tym co najbardziej zaprzątało moje myśli, gdy miałam zbyt dużo wolnego czasu. Mimo wszystko jednak, co jakiś czas wkradał się do moich myśli ten, do którego rwało się moje serce mimo odległości i upływających miesięcy. Wszyscy wokół spoglądali na mnie jak na dziwoląga. Może rzeczywiście nim byłam. Udało mi się zaliczyć dwa lata w jeden rok. Jakim cudem? Cóż, gdy ma się tyle czasu do zapełnienia...

Jedynym pocieszeniem było to, że mieszkałam z dwiema szalonymi przyjaciółkami. To, co robiły, by doprowadzić mnie do śmiechu nawet nie nadawało się do opowiedzenia przy rodzinnych obiadach, które organizowała Elizabeth raz w miesiącu. Postawiła sobie bowiem za punkt honoru, by córka jej wybaczyła. Rosalie jednak była w tej kwestii nieugięta. Nie chciała z matką rozmawiać, ale ze względu na mnie postanowiła przyjeżdżać na te weekendy do domu. Zawsze jednak noc spędzała u Alexa, który był rozdarty pomiędzy wciąż tlącym się w nim uczuciem do Elizabeth, a chęcią poznania bliżej swojej córki. Ja bym powiedziała, że nasze życie, przypominało ostatnio kiepską telenowelę. A może każdy ma zbitek problemów, które po wyjęciu ze skrzętnie chowanego pudełka rozprzestrzeniają się niczym przeklęta zaraza?

Teraz, stojąc na tarasie, po kolejnej kolacji u Elizabeth, wpatrywałam się w czarne niczym onyks niebo usłane rozsianymi po nim gwiazdami. Uśmiechnęłam się do siebie. Po wyjściu ze szpitala, wciąż nie potrafiłam przebywać w ciemnych, ale przede wszystkim głośnych miejscach. Przypominały mi się od razu strzały. Noce nie należały obecnie do moich ulubionych części dnia. Wciąż, gdy zamykałam oczy, pojawiała się w mojej głowie twarz matki i jej krew na moich dłoniach.

Zbliżały się święta, prawdopodobnie kolejne bez Sebastiana, którego nikt nie widział przez ponad rok. Komunikował się ze wszystkimi poza mną przez telefon. Ja otrzymywałam listy. Czułam, dlaczego nie potrafił ze mną rozmawiać w inny sposób. Mimo wszystko, nie miałam mu za złe, że nie ma go przy mnie. Szukał mojego brata. Byłam mu za to wdzięczna. Wściekało mnie to, że nie potrafił poprosić o nasza pomoc. Nie, właściwie to pomagali mu wszyscy, oprócz mnie. To mnie najbardziej wkurzało. Nie dopuścił mnie do swojego świata, odseparował mnie. Dziś, podjęłam w końcu długo odkładaną decyzję. Postanowiłam pozwolić odejść w czar wspomnień miłości, która wciąż krążyła w moich żyłach. Nie potrafiłam dłużej żyć w tej niepewności. Nie byłam w stanie wiecznie czuć pustki.

On się nigdy nie zmieni. Teraz to wiedziałam na pewno. Złamał mnie na wiele sposobów.

Zatem, będę dziewczyną wdzięczną za to, że pomaga odnaleźć mojego brata. Tylko tyle mogłam mu dać. Jeżeli oddałabym więcej, nie zostałoby mi już nic. Odebrał to, co miałam najcenniejszego do dania – moje serce.

– Nad czym tak dumasz?

– Nad zaczynaniem od nowa – powiedziałam cicho, gdy obok mnie stanął Will.

– To koniec?

– Myślę, że powinno tak się stać już dawno. Wciąż jednak miałam nadzieję, ale listy nie zastąpią człowieka. Wiem, że on nigdy mnie nie dopuści do siebie tak, jak tego oczekuję... Jak potrzebuję – wyszeptałam patrząc na starszego brata mojej jedynej miłości.

Po moim policzku spłynęła samotna łza. Pragnęłam, by była ostatnia.

– Wszystkiego najlepszego – powiedział z uśmiechem wręczając mi niewielką paczuszkę.

– Skąd wiedziałeś? – zapytałam zaskoczona. Wzięłam prezent, wpatrując się w piękne, złote opakowanie.

– Wkurzający dupek mi powiedział. Sam też bym na to jakoś wpadł, ale pewnie by mi to zajęło więcej czasu i nie zdobyłbym dla ciebie prezentu – odparł szczerze.

– Dziękuję – pocałowałam go w szorstki od zarostu policzek.

– Otwórz i proszę, choć wiem, że to trudne, daj mu jeszcze jedną szansę – wymruczał mi do ucha, uścisnął mnie, po czym zniknął w głębi domu.

Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w niewielki pakunek. W końcu, zwyciężyła ciekawość i rozdarłam papier. W środku była karta magnetyczna i kluczyki do samochodu, wraz z przyczepioną niewielką karteczką.

Do nas należą tylko godziny. A godzina szczęścia znaczy wiele.

Od razu rozpoznałam to pismo, jak również sentencję Theodora Fontane. Sebastian. Mój rycerz bez zbroi, który obawia się za bardzo czuć. Może to będzie idealne pożegnanie? Wydaje się, że jest to nam potrzebne. Zakończenie.

***

Wrzesień 2012 roku

Dotarcie do Amsterdamu nie zajęło mi dużo czasu. Bazę wylotową mieliśmy w Roterdamie. Siedziałem właśnie nad planami kolejnej misji zwiadowczej, kiedy mój telefon zawibrował. Podniosłem go i najpierw sprawdziłem wyświetlacz, jak to miałem w zwyczaju przez ostatnie tygodnie. Nie to, że nie chciałem rozmawiać z własną rodziną i przyjaciółmi, po prostu obawiałem się, że mnie w końcu przekonają. Nie mogłem wrócić, nie po tym co się wydarzyło tego lata. Nie byłem odpowiednim facetem dla Leny. Lepiej jej będzie beze mnie. Przy mnie tylko cierpiała. Pierwszy raz nie postąpiłem egoistycznie. Chociaż inni w ten sposób tego nie postrzegali, o czym za chwilę pewnie ponownie usłyszę. Z jękiem odebrałem.

– Ty kupo gów...

– Odrzucę połączenie – ostrzegłem, przerywając siostrze, zanim zdążyła się rozkręcić na dobre.

– Jesteś wrzodem na dupie, nawet na odległość – sarknęła. – Ona cię potrzebuje, matole!

– Abigail, wciąż mnie obrażasz – zauważyłem, jednak ona najwyraźniej nic sobie z tego nie robiła i nawijała dalej.

Miałem już wystarczająco duże poczucie winy względem Leny, nie musieli mi inni o tym przypominać. Każde słowo na jej temat było niczym dźgnięcie sztyletem w samo serce. Zamroziłem wszystkie swoje uczucia. Na zewnątrz nie było po mnie niczego widać. Mimo wszystko nadal wychodził ten ból na zewnątrz tak, jak w tej chwili. Pragnąłem ją zobaczyć, jednak całą siłą woli trzymałem się swojego celu. Nawet jeśli miało mnie to doszczętnie zniszczyć, musiałem postąpić słusznie.

– Abigail, czy dzwonisz do mnie w jakimś konkretnym celu, czy po to, aby mnie poobrażać. Jeśli to drugie, to przykro mi, ale nie mam na to czasu – przerwałem jej kolejny raz. Ten okazał się skuteczny.

– Dlaczego tak mnie nazywasz? – zapytała ze smutkiem, który doskonale słyszałem w jej głosie.

– Nie rozumiem? – powiedziałem, choć doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, o co mnie pyta. Nie chciałem o tym mówić. W ogóle pragnąłem jedynie ciszy, by się skupić. Nie było mi to dane. Musiałem jej odpowiedzieć, mimo braku chęci.

– Nigdy nie zwracałeś się do mnie pełnym imieniem, chyba że coś przeskrobałam.

– Abigail, daj spokój. Takie jest twoje imię. Serio nie mam teraz na to czasu. Jeżeli nie masz mi do przekazania nic ważnego, rozłączam się.

– Z nią nadal bez zmian – wyszeptała tylko, nim usłyszałem dźwięk przerwanego połączenia.

Ścisnąłem telefon w dłoni. Po chwili rzuciłem go na biurko. Wstałem i skierowałem się do niewielkiego barku, stojącego w salonie. Wyjąłem butelkę szkockiej i nalałem szklankę do pełna. Wziąłem ogromny łyk, prawie zachłysnąwszy się. Paliło mnie gardło, ale nie przejmowałem się tym i znów połknąłem kolejną porcję bursztynowego płynu. Opadłem ciężko na skórzaną kanapę, odchylając głowę do tyłu. Zawsze to samo. Po rozmowie, nie ważne jak długiej, z moją siostrą ogarniała mnie ta sama rozpacz. Musiałem wziąć się w garść. Czułem, że byłem niezwykle blisko odnalezienia Michaela. Nie mogłem się teraz rozpraszać. Nawet jeśli to oznaczało, że nigdy więcej nie zobaczę Leny, warto było. Będzie szczęśliwa, to było dla mnie najważniejsze. Sprowadzę jej brata do domu. Tylko dzięki temu niezłomnemu postanowieniu nie byłem teraz na samym dnie jakiegoś jeziora.

Westchnąwszy, podniosłem się z miejsca i podszedłem do okna wpatrując się w kuszący krajobraz. Tak bardzo pragnąłem po prostu wsiąść w samolot i polecieć do ukochanej dziewczyny. A jednak, wciąż byłem tutaj. Stałem, wpatrując się w rosnące drzewa i ludzi, spacerujących po nadbrzeżu. W oddali jawił się most, łączący dwa przeciwległe brzegi rzeki. Błogostan, można by rzec. Pragnąłem normalnego życia. Może i to banalne, ale dom z białym płotem, psem i dziećmi, to coś, czego prawdopodobnie nigdy nie będę mieć. A jednak marzyłem.

Drzwi od salonu stanęły otworem i nie musiałem się nawet oglądać, by zobaczyć kto się w nich pojawił. Tylko jedna osoba obecnie w moim życiu jest na tyle bezczelna, by nawet nie zapukać. Nie chciałem jej widzieć. Pragnąłem, by wszyscy mnie zostawili w spokoju. Niestety, by osiągnąć swój cel, musiałem grać swoją rolę. W dodatku, cholernie dobrze, by nikt się nie zorientował, że sprawy mają się zupełnie inaczej. Nikt nie mógł odkryć tego, że mam słaby punkt. Dlatego też, chcąc nie chcąc, powoli odwróciłem się i spojrzałem ze sztucznym uśmiechem na szczupłą kobietę, kroczącą w moim kierunku z pewnością siebie.

– Co cię sprowadza do mnie bez zapowiedzi, Tamaro? – zapytałem grzecznie, choć oschłym tonem.

– Kochanie, dobrze wiesz, że ja nie potrzebuję się zapowiadać – oznajmiła bez cienia skruchy. – Taka była umowa. W zamian za moje milczenie, ty jesteś mój na wyłączność. Mam do ciebie dostęp w każdym czasie. Już zdążyłeś zapomnieć?

– Nie mógłbym, nawet gdybym chciał – odparłem beznamiętnie, pociągając łyk palącego płynu. – Czego zatem chcesz?

– Zostałam zaproszona na imprezę charytatywną. Będziesz moim partnerem.

Posłała mi sztuczny, pełen jadu uśmiech. Stanęła naprzeciwko mnie, sunąc dłonią po mojej niedopiętej koszuli, patrzyła mi z nienawiścią w oczy. To była najgorsza transakcja wiązana w moim cholernym żywocie. Potrzebowałem jej znajomości, mimo pogardy jaką miałem dla kobiety, która udawała przede mną martwą. Ona z kolei pragnęła zemsty i świetnie jej szła realizacja tego zamierzenia. Wiedziałem do czego dążyła i najgorsze było w tym wszystkim to, że nie miałem obecnie możliwości i pomysłu, by ja powstrzymać.

– Ty i działalność charytatywna – zakpiłem z ponurym śmiechem.

Odsunąłem się od niej i usiadłem na kanapie, zakładając rękę o oparcie. Odstawiłem z hałasem szklankę na stolik stojący tuż obok i przyglądałem się tej żmij, która znów wlazła w moje życie.

Tamara zaśmiała się złośliwie i cmoknąwszy mnie w policzek wyszła z pokoju. Nienawidziłem tej wiedźmy. Aż dziw brał, że kiedyś mogłem ją darzyć głębszym uczuciem. Była dziwką pierwszej wody wśród najgorszych mętów.

– Zastanawiam się, jak długo jeszcze wytrzymasz, zanim jej nie zadźgasz – myślał na głos mój przyjaciel i jednocześnie jeden z najlepszych najemnych żołnierzy.

Nawet mnie nie zdziwiło, że podsłuchiwał. Zawsze potrafił się wtopić w otoczenie tak, że nikt nie był w stanie stwierdzić z całą pewnością, że znajduje się w danym miejscu. To, ceniłem u niego najbardziej, jeśli chodziło o umiejętności. Wkurzał jedynie swoją nadmierną szczerością. Czasami byłoby miło, gdyby się zamknął. Próżne nadzieje.

– Pewnie jakiś dzień, może dwa – odparłem w zamyśleniu.

– Oby się na coś w końcu przydała, inaczej zrobię to za ciebie.

– Dziś jesteśmy zaproszeni na wielką galę charytatywną, Nico – powiedziałem znacząco.

– Ach, zatem w końcu wchodzimy na pokład pełen szczurów – zaśmiał się, bez krzty radości.

– Przygotuj drużynę – nie musiałem mu przypominać, a jednak wolałem, by nic tym razem nie poszło źle.

– Jasne, szefie – sarkazm w jego głosie jak zwykle mnie wkurwił, ale wiedziałem, że dla niego i reszty również jest to trudne zadanie. Nie mogą jednak powiedzieć, że ich nie ostrzegałem.

– Nico – zawołałem za nim, gdy wychodził przez drzwi tarasowe. Nie odwrócił się, ale przystanął. – Tym razem, bądźcie naprawdę niewidzialni.

– Stary, tamta wpadka była zaplanowana – bronił się z rozbawieniem. Mnie jakoś nie było do śmiechu na wspomnienie naszej ostatniej akcji w Toronto.

– Wpadka i zaplanowana, to są słowa, które się nie łączą w zdanie, Nico – zaznaczyłem z westchnieniem rezygnacji. On nigdy nie dorośnie.

– Ja bym się z tobą nie zgodził, ale nie mam czasu na wyłuszczenie ci mojej definicji tego i owego. Muszę przygotować twoją drużynę, szefie! – Z głośnym śmiechem zniknął za białą niczym śnieg zasłoną.

Taaa, taka ekipa to pieprzony skarb! Może i byli wszyscy specyficzni, ale mogłem im zaufać, a to cenniejsze niż cokolwiek innego. Z jękiem frustracji wypiłem resztę drinka i ruszyłem do sypialni, by przygotować strój na cholerną imprezę. Także liczyłem na jakiś zwrot w naszej misji. Jeżeli coś się w końcu nie wydarzy, całe to poświęcenie będzie coraz bardziej bez znaczenia.

***

Grudzień 2013 roku

Nie myślałam zbyt długo nad tym, co powinnam zrobić z dziwnym prezentem, który otrzymałam. Wymknęłam się bocznymi drzwiami, by nikt mnie nie zauważył i nie śledził moich kroków. Wsiadłam do samochodu, który do tej pory stał w garażu czekając na powrót Bastiana i pojechałam pod wskazany na niewielkim arkuszu papieru adres. Już od kilku miesięcy wiem, że ojciec mi załatwił, prawie niewidocznego, rzepa. Był to niepozorny, młody mężczyzna, który nigdy za blisko nie podchodził. Zbyt długo jednak przebywałam w towarzystwie Sebastiana, by teraz być ślepą na to, co się wokół mnie dzieje. Byłam lepsza w tych całych mission impossible, niż mogłabym kiedykolwiek podejrzewać. Uśmiechnęłam się do siebie na myśl, że może i Bastian byłby wściekły, ale jednocześnie dumny, że jego lekcje nie poszły na marne.

Gdy weszłam do ogromnego holu, zaparło mi dech w piersi. Z całą pewnością, był to jeden z najdroższych hoteli, w jakich miałam okazję się znaleźć. Otrząsnąwszy się z otumanienia tym jawnym bogactwem, skierowałam się do recepcji. Mężczyzna ubrany w elegancji uniform, od razu pokierował mnie do ogromnej, aczkolwiek przytulnej, wręcz intymnie urządzonej restauracji. W głębi, w oddzielonym boksie, siedział mężczyzna, który skradł moje serce. Sebastian, gdy mnie tylko dostrzegł wstał i czekał, aż podejdę. Ubrany był w ciemny, wyglądający na drogi, garnitur. Błękitną koszulę miał rozpiętą pod szyją. Wyglądał olśniewająco, jeśli takiego słowa można by użyć względem faceta.

Tylko jedno się w nim zmieniło, odkąd ostatni raz się widzieliśmy. Był niepewny. Cóż, biorąc pod uwagę to, że jeszcze godzinę temu byłam przekonana o poddaniu się w walce o nasze wspólne życie, dostaję wiadomość od niego, po pół roku całkowitego braku jakiejkolwiek informacji. To zakrawało na ironię.

Usiadłam, nie spuszczając z niego wzroku. Bałam się, że gdy tylko zamknę oczy, on zniknie. Moje serce ścisnęło się. Tak było od samego początku. A jednak, mimo całego bólu, który wkradł się w nasze życie, nie zmieniłabym tych wspólnie spędzonych chwil. A były to naprawdę chwile.

– Cieszę się, że jednak przyjechałaś – odezwał się w końcu.

– Cóż poradzę, jestem słaba – wzruszyłam ramionami.

– Kocham ten akurat rodzaj słabości u ciebie – uśmiechnął się kącikiem ust.

– A mnie on coraz bardziej męczy – mruknęłam, biorąc łyk wody z kieliszka, który przed chwilą został napełniony przez kelnera.

Czułam się coraz bardziej niezręcznie. Było to uczucie nieznane mi dotąd, szczególnie w towarzystwie Sebastiana, którego przecież dobrze znałam. Miałam mętlik w głowie. Z jednej strony, pragnęłam tylko rzucić się na niego, z drugiej chciałam zacząć nowe życie bez niego, z czystym kontem. Teraz, siedząc przed nim, coraz bardziej skłaniałam się ku tej pierwszej opcji. Byłam nienormalna.

A skoro już byłam pewna co do mojej niepoczytalności, postanowiłam wskoczyć do ogromnego jeziora, jakim stało się ostatnio życie Sebastiana. Przekonana o tym, że jednak opcja pierwsza, czyli rzucenie się na niego stanowczo przechyliła szalę, postanowiłam uzyskać informacje, których mi tak skąpił. Teraz to ja musiałam być tą, która nosi spodnie.

– Jesteś gotów mi wszystko wyjaśnić, czy też znów mam się domyślać? A może mam skontaktować się z tamtą kobietą? – zapytałam gniewnie. Bastian był totalnie zaskoczony moim nagłym atakiem.

– Nie rozumiem...

 – Nie chcesz grać ze mną w tę grę. Albo powiesz prawdę, albo możemy się teraz pożegnać – przerwałam mu stanowczo, dając ultimatum.

 – Nie mogę. Lena, jestem zbyt blisko sprowadzenia Michaela. Nie wymagaj ode mnie niemożliwego. Kocham cię. Czy nie możesz mi po prostu zaufać?

W jego oczach dojrzałam ogromny ból. On stanowczo brał zbyt wiele na swoje barki. A ja nie miałam pewności, czy jestem w stanie mu bezgranicznie zaufać, gdy wszystko świadczy przeciwko niemu. Wszystkie te niedomówienia i tajemnice zaczynały mnie dobijać. Nie wiedziałam, czy dane nam będzie kiedykolwiek wieść normalne, zwyczajne życie.

Zaufanie... słowo to kołatało się w mojej głowie wciąż od nowa. Chciałabym, by ktoś mi podpowiedział, co jest właściwe, co powinnam zrobić. W tej chwili ważyły się nasze przyszłe losy, a ja byłam na cholernym rozstaju dróg.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top